KŁAMAŁY USTA, KŁAMAŁY OCZY
Nie trzeba być jakimś super bystrym i inteligentnym obserwatorem, żeby zrozumieć na czym polegała polityczna transakcja zawarta przez Tuska i Platformę Obywatelską z Brukselą i Berlinem. Po prostu w przypływie szczerości przewodnicząca Parlamentu Europejskiego, Niemka Katarina Barley w radiu „Deutschlandfunk” zapowiedziała: konieczność finansowego zagłodzenia Polski… Już wtedy było wiadomo, że żadne środki w formie dotacji i pieniędzy z KPO nie trafią do Polski dopóty, dopóki w Warszawie nie zostanie zainstalowany rząd całkowicie posłuszny Berlinowi. Oczywiście obudowano to propagandową narracją mówiącą, że wszystkiemu winien jest rząd PiS-u łamiący praworządność. Niestety, jak wiemy po wynikach wyborów z 15 października 2023 roku wielu Polaków łyknęło tę serwowaną im zupełnie fałszywą narrację. Tymczasem dzisiaj po niedawnej wizycie w Warszawie szefowej Komisji Europejskiej, Niemki Ursuli von der Leyen chyba każdy, kto potrafi rozumnie i na podstawie obserwowania ogólnych zjawisk zrozumieć konkretny szczegółowy cel działania wie już, że użyto pałki i marchewki. Pałką potraktowano pisowski rząd rzekomo łamiący praworządność, a kiedy osiągnięto zamierzony cel, czyli wymieniono rząd, to z wielką pompą przywieziono Tuskowi marchewkę i to w chwili kiedy w wyjątkowo brutalny sposób łamana jest w Polsce praworządność i konstytucja. Przybywając 23 lutego do Warszawy, Ursula von der Leyen, w towarzystwie Tuska i premiera Belgii Alexandra de Croo, w oświadczeniu dla mediów ogłosiła odblokowanie Polsce 137 mld euro z funduszy KPO. Mamy to - wykrzyknął po aktorsku niemiecki pachołek Tusk i od razu przystąpiono do drugiego aktu przedstawienia zatytułowanego: Wielka Euforia.
Natychmiast na platformie X odmeldował się „dupiarz” z Warszawy, Rafał Trzaskowski pisząc: 8” lat PiS-owskiego tupania nóżką, pokrzykiwania, kłótni z Brukselą na użytek wewnętrznej propagandy. I brak pieniędzy z KPO. Tak jest: nieco ponad 2 miesiące rządu Donalda Tuska i odblokowane 137 mld euro dla Polski z KPO. To jest konkret. To jest dobra zmiana". Oczywiście Trzaskowski zadziałał na rzecz wewnętrznej propagandy, ponieważ doskonale wie, że wizyta von der Leyen była tylko dalszym ciągiem tej transakcji z Berlinem i Brukselą, o której tak mówił w „Radiu Z” w 2018 roku: „Na szczęście dzięki naszym staraniom te pieniądze nie przepadają, tylko te pieniądze będą mrożone. W związku z tym, jak my wygramy kolejne wybory, to te pieniądze zostaną odmrożone i Warszawa skorzysta wtedy z olbrzymich pieniędzy na inwestycje". Jak widzimy już sześć lat temu Trzaskowski wiedział, że jedynym warunkiem odblokowania pieniędzy nie jest żadne „przywrócenie praworządności”, tylko przejęcie władzy przez niesamodzielny i całkowicie uzależniony od Niemiec marionetkowy rząd Tuska. Za tę pomoc w odsunięciu PiS-u od władzy trzeba będzie słono Niemcom zapłacić - oczywiście kosztem interesów Polski.
Europoseł Patryk Jaki po wystąpieniu szefowej KE napisał: „Przypomnę, środki dla Polski były blokowane do końca rządów Zjednoczonej Prawicy, bo rzekomo nie było właściwych aktów prawnych. Jak przyszedł Tusk do władzy, nie zmienił nawet jednej ustawy, żadnego aktu prawnego i dostaje środki. Więc to było oczywiste oszustwo, to była umowa ekipy Tuska z Niemcami pt. blokujcie im pieniądze pod byle pretekstem i obrońcie naszych sędziów przed wyrzuceniem z zawodu, a my za to jak wrócimy do władzy, oddamy wam znacznie więcej. […] Podsumujmy ten genialny deal. Polska dostaje KPO, czyli pożyczki, które musi oddać i dotacje, które spłacimy w nowych podatkach, a Unia Europejska i Niemcy dostają posłuszny sobie rząd. Brak zrozumienia tego procesu jest jednym z powodów, przez które Zjednoczona Prawica straciła władzę w Polsce".
Nic dodać, nic ująć, ale było coś w wystąpieniu von der Leyen, co jakoś umknęło większości komentujących tę propagandową hucpę. Kilka razy odtworzyłem sobie jej wystąpienie i nie mam żadnych wątpliwości, że mówiąc o „odblokowaniu środków w przyszłym tygodniu” zaznaczyła, że trafią one do Polski w „przyszłym roku”. Jak mówi stare powiedzenie: „Dużo krzyku mało wełny, mówił diabeł strzygąc świnie”. Można powiedzieć, że obiecana wełna dotrze do Polski dopiero za rok i zapewne pod wieloma warunkami, o których z wiadomych względów nie poinformowano Polaków. Tusk nie dostał od Berlina możliwości swobodnego działania. On nie otrzymał carte blanche, ponieważ funkcja niemieckiego lokaja, którą mu powierzono nie przewiduje aż tak dużego zaufania. Tusk w ciągu tych miesięcy dzielących od odblokowania środków do ich wypłacenia, musi zrealizować w podskokach długą listę poleceń i rozkazów. Zapewne jednym z nich jest zignorowanie rolniczych protestów i niewprowadzanie embarga na produkty rolne z Ukrainy. Jeśli chodzi o rolników to bardzo łatwo mu to przyjdzie, bo przecież nie jest to jego elektorat, a do zbierania cięgów ma zderzaki w postaci pazernych pseudo ludowców z PSL-u oraz pajaca Kołodziejczaka. Dlatego będziemy świadkami propagandowych ataków na rolników oraz próby wywołania wobec nich nastroju niechęci ze strony „młodych, dobrze wykształconych” z dużych miast, którzy dopieszczani komplementami nawet nie zdają sobie sprawy, że to oni tak naprawdę stanowią prawdziwy ciemnogród, do którego nie dociera rzeczywistość, ani żadne racjonalne argumenty. Oni nazywani „przyszłymi elitami i nadzieją dla Polski” stanowią tak naprawdę wyborczy motłoch, którym można sterować jak stadem baranów. Oczywiście jak w bęben, „koalicja 13 grudnia” będzie walić w komisarza ds. rolnictwa z ramienia PiS Janusza Wojciechowskiego, który tak się przyspawał do świetnie płatnego stanowiska, że nie ma siły aby go odspawać od stołka.
Nie zawaham się powiedzieć, że Tusk przehandlował interes Polski i teraz będzie musiał nieustannie się odwdzięczać swoim niemieckim protektorom. Warto też zwrócić uwagę na to, że Niemka von der Leyen złożyła swoją obietnicę w momencie, kiedy nie wiemy jeszcze jakie będą wyniki czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, a więc póki co wielką zagadką jest również skład przyszłej Komisji Europejskiej. Tak więc wizyta szefowej KE w Warszawie w oczywisty sposób wpisuje się w kampanię przed wyborami samorządowymi i wyborami do PE. Jednak cały czas trzeba przypominać, że paliwa do „finansowego zagłodzenia Polski” dostarczył sam premier Mateusz Morawiecki i nigdy nie uwierzę, że zrobił to ze zwykłej naiwności. Cały ten mechanizm „pieniądze za praworządność” zawarty został w rozporządzeniu z grudnia 2020 roku. Zamiast zgłosić weto premier Morawiecki podpisał ten dokument ogłaszając swoje wielkie zwycięstwo. Przekonywał, że blokowanie środków może nastąpić tylko w przypadku niewłaściwego ich wykorzystania. Dzisiaj wszyscy widzimy, że swoim podpisem premier dał Berlinowi i Brukseli doskonałe narzędzie, bardzo pomocne do obalenia rządu, którym kierował. I właśnie choćby tylko z tego jednego powodu nie widzę Mateusza Morawieckiego ani jako kandydata na następcę Jarosława Kaczyńskiego w kierowaniu partią, ani jako kandydata w wyborach prezydenckich. Może to nie zabrzmi zbyt elegancko, ale w wielu sprawach Morawiecki zachowywał się jak, krowa, która dużo ryczy, ale mało mleka daje. Kiedy każda trzeźwo rozumująca osoba widziała już, że rozwijająca się, silna i suwerenna Polska jest solą w oku Berlina, Morawiecki pisał na Twitterze: „Spór z Komisją Europejską musi zostać zakończony, bo prawdziwy konflikt rozgrywa się dziś na wschód od Polski. Środki z UE pośrednio przysłużą się wzmocnieniu polskiej obronności, polskiej armii, naszego wspólnego bezpieczeństwa. Te fundusze pomogą nam obronić niepodległość i szybko się rozwijać. Polska ma tym więcej suwerenności im jest silniejsza ekonomicznie i militarnie. Powiedzmy to sobie wprost. Pieniądze z UE poważnie wzmocnią naszą suwerenność, nawet jeżeli w pewnych obszarach będziemy musieli zrobić ruch konika szachowego. […] To tylko potwierdza, że musimy szybko wyjść z klinczu, bo zegar rosyjskich planów agresji nadal tyka. […] Wszyscy musimy się wokół tej idei zjednoczyć”.
No i robił te żałosne „ruchy konika szachowego” udając, że Bruksela, a w domyśle Berlin marzą i śnią tylko o tym, aby Polska była suwerenna oraz silna ekonomicznie i militarnie.
Kiedyś w jednym z tekstów postawę premiera Morawieckiego nazwałem „patriotyzmem na zgubę ojczyzny”, czyli określeniem używanym od czasów Targowicy i po rozbiorach Polski. Niestety do dziś nie zmieniłem zdania i dlatego na koniec sympatykom Morawieckiego w PiS-e dla przemyślenia zadedykują refren starego szlagieru z lat 60-tych.
Nie warto było z losem się droczyć
Kłamały usta kłamały oczy
Nie warto było ufać na nowo
Powrotom twoim i twoim słowom
Artykuł ukazał się w „Warszawskiej Gazecie”
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 415 odsłon
Komentarze
Bojar (Morawiecki) jest be; car (Jarkacz) jest cacy!
24 Marca, 2024 - 19:06
Bardzo wygodna teza. każdy bezmózg zaklaszcze głośno. Pan Morawiecki jechał sobie do Eurokolchozu i popodpisywał co mu się podobało. Na zgubę PIS-u, a pan Prezes nic, a nic nie wiedział co też ten Morawiecki tam w tym Eurokołchozie nawyprawiał. Bo Pan Prezes jest dobry i gdyby był wiedział co też ten brzydal podpisuje, to pewnikiem pognałby go na cztery wiatry, a nie hołubił przez dwie kadencje, a tak ... to PIS wziął i przegrał wybory. Masz ci los.
A ja taki wioskowy chłopek roztropek z bańką w nosie myślę sobie, że podpisywanie różnego rodzaju g...na nie było spowodowane nadzieją na pieniądze z KPO, a odwrotnie: brak pieniędzy było pretekstem, aby całe to szambo podpisać i wdrożyć w życie. Właśnie tak. Ci ludzie, jechali do Eurokołchozu i tylko prosili Pana Boga, aby Eurokołchoż nie przysłał pieniędzy, bo co by powiedzieli Polakom.
Ilu w Polsce jest debili, to się wkrótce przekonamy, jaki elektorat osiągnie "Partia Pod Egidą Pani Zofii" montowana przez pana byłego Premiera i obecnego pana Prezydenta.
Apoloniusz