Nie przenoście nam stolicy do Berlina
Będziemy bronić (Euro)py! – gromko na cały świat grzmi Donald Tusk. Aż serce rośnie człowiekowi z dumy, że ma się takiego dzielnego czy wręcz bohaterskiego premiera.
Chciałoby się tylko zapytać, – przed kim? – Panie premierze.
Skoro Radek „Bufon” Sikorski nie obawia się rosyjskich rakiet i niemieckiej potęgi, a pan panie Tusk po konsultacjach z Angelą się z nim zgadza to wygląda na to, że Europy trzeba bronić przed nią samą oraz politycznymi miernotami jakimi są europejskie „elity” czy tysiącami zwykłych pasożytów stanowiących unijną biurokrację.
Po pierwsze to warto by uzmysłowić rodakom, że propagandowe utożsamianie Unii Europejskiej z „euro-grupą” to sprytny zabieg socjotechniczny za pomocą, którego IV Rzesza i nasi rodzimi targowiczanie przystawiają nam pistolet do głowy mówiąc Euro, albo Śmierć i na jego ołtarzu warto wyzbyć się do reszty suwerenności sprowadzając ją do niepodległości takiego na przykład stanu Montana w USA.
Jeśli mnie pamięć nie myli to do Unii Europejskiej należy 27 państw, a kryzys dotknął głównie strefę euro, czyli 17 krajów, które zdecydowały się na udział w czysto politycznym pomyśle, czyli szybkim wprowadzeniem wspólnej waluty.
Dlaczego to my mamy płacić za forsowane głównie przez Niemcy nieudane eksperymenty i co kuriozalne, oferować Berlinowi władztwo, nad Eurosojuzem oraz deklarować mu swoje poddaństwo? Przecież to głównie Niemcy naważyły tego euro-piwa będąc jednak, o czym trzeba cały czas pamiętać, przez 10 lat największym beneficjentem upadającego projektu po tytułem „euro”.
Trzeba być skończonym idiotą by oddawać do naprawy zegarek temu samemu zegarmistrzowi, który go zepsuł.
Unie walutowe to pomysł stary jak świat. Powstawały i upadały nie powodując takich reperkusji jak zapowiadają dzisiejsi mędrcy wieszczący kataklizm.
Przez 62 lata, do 1927 r. istniała Łacińska Unia Walutowa, do której należały Francja, Włochy, Belgia, Hiszpania, Szwajcaria, Grecja, Rumunia, Bułgaria, Wenezuela, Serbia i San Marino. Choć nie była ona sukcesem i nie rozwiązała europejskich problemów to jej upadek nie spowodował żadnej katastrofy.
Nie jest to najlepszy pretekst czy wiarygodny straszak by zapędzić europejskie barany do niemieckiej zagrody.
Berlińskie przesłanie bufona i karierowicza Sikorskiego można scharakteryzować nieco zmodyfikowanym cytatem z Potopu: „Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Niemcy i Rosja. A my z premierem Tuskiem powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi się i nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło”
Kiedyś tym płaszczem dla Sikorskiego miało być stanowisko szefa NATO, więc aby przypodobać się włodarzom tego świata i zmyć z siebie piętno antyrosyjskości zapowiedział możliwość przystąpienia Rosji do NATO, dzięki czemu wśród poważnych dyplomatów zaczął uchodzić za politycznego Benny Hilla .
Dziś ten żałosny nadęty i strojący komiczne miny człowiek jedzie do Berlina i kupczy polską suwerennością licząc na jakieś ochłapy rzucone mu z niemieckiego stołu.
Przecież wiadomo, że sama Angela Merkel nie może wejść na mównicę i zapowiedzieć szczerze, że cierpliwość się kończy i już czas, aby Niemcy oficjalnie zaczęły zarządzać Europą. Trzeba przecież zachować jakieś pozory i zastosować wałęsowskie „nie chcem, ale muszem”.
Potrzebny był jakiś polityczny, napalony na karierę chłoptaś, najlepiej z kraju przez Niemcy historycznie najbardziej doświadczonego, który powie, że nie ma co już się Niemców bać i pod ich skrzydłami będzie wszystkim najbezpieczniej, jeżeli tylko oczywiście zrzekniemy się w Europie suwerenności na rzecz Niemiec.
Jak wygląda polityka zagraniczna Polski, państwa schyłkowego, które powoli odchodzi do historii?
Nie ma w tym nic nowego i zaskakującego, jeśli chodzi o nasze dzieje. Mamy powrót do osiemnastowiecznego scenariusza w czystej postaci.
Trwają właśnie jak widzimy wędrówki zdrajców na obce dwory i oferowanie swoich usług. W języku sportowym to nic innego jak takie swoiste okno transferowe gdzie szuka się bogatych klubów gdzie zamiana Orła Białego na niemiecką czarną wronę czy ruskiego dwugłowego orła zapewni dostatnie życie.
Oto kuchnia polskiej dyplomacji, w której nie ma już miejsca na jakieś demokratyczne wygłupy i konsultacje oraz dzielenie się pomysłami z parlamentem i narodem traktowanym, może i słusznie, jak zwykła hołota.
Najpierw, jak wszystko na to wskazuje, polskie plany poznaje zleceniobiorca, czyli angielski zawodowy fachman od pisania przemówień, Crawford, któremu najprawdopodobniej powierzono sporządzenie treści wystąpienia. Następnie zleceniodawca, czyli szef MSZ, Radosław Sikorski pędzi z tym skrojonym na zamówienie dziełem do Berlina pomijając tak Polskę jak i Brukselę. I tam na politycznym castingu zorganizowanym w siedzibie Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej wygłasza przemówienie strojąc miny, których pozazdrościłby mu sam Duce.
Co na to polski premier? On dwa dni milczy, jakby czekał na instrukcje, co ma myśleć na ten temat, po czym pojawia się po tych dwóch dniach na konferencji prasowej i mówi:
„- Rozmawiałem dzisiaj długo z panią kanclerz telefonicznie”, a następnie udziela pełnego poparcia swojemu ministrowi.
Ludzie to nie żarty. To się dzieje naprawdę, tu i teraz. On milczał i odezwał się dopiero po długiej rozmowie z Angelą. Oto „dumny” premier rządu niepodległego i suwerennego ponoć państwa, wybrany przez „dumny i mądry”, jako on sam, naród.
Jednak z dość dużym zakłopotaniem, a nawet wstydem przyjąłem reakcje części polskich elit, na „hołd polski’ złożony w Berlinie. Nie chodzi mi tu oczywiście o neo-bolszewickie pseudo-elity, czyli środowisko Czerskiej i Wiertniczej.
Z niepokojem na przykład przeczytałem takie oto słowa Krzysztofa Kłopotowskiego:
„Niemcy próbowały same ustanowić dla siebie ramy w dwu wojnach światowych, z ciężkimi konsekwencjami dla świata i sąsiadów. Mają kolosalny i groźny potencjał. W Ameryce żartuje się, że „wygraliśmy II wojnę światową, ponieważ nasi niemieccy uczeni byli lepsi od ich niemieckich uczonych”.
Unia Europejska jest teraz trzecią próbą, tym razem pokojową, wyciągnięcia wniosków z niemieckiej dominacji we wszystkich dziedzinach.
Nie uciekniemy od faktu, że Niemcy są największym, najsilniejszym, najbogatszym, najbardziej pracowitym i kulturalnym narodem europejskim. Albo Polska włączy się w próbę stworzenia znośnych ram dla niemieckiej potęgi i przy tej okazji coś dla siebie uzyska, albo ustawi się na pozycji wiecznej ofiary, przeciwnika i na tym straci.”
Identycznie i z podobną naiwnością, panie Krzysztofie, myśleli o Niemcach profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego udając się 6 października 1939 roku na spotkania z Obersturmbannführerem Müllerem w gmachu Collegium Novum.
Wszystkich aresztowano i 28 listopada deportowano do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen pod Berlinem. Tam mogli już do samej śmierci, w krótkich przerwach na załatwienie potrzeb w latrynie, rozmyślać o tym wspaniałym, wielkim i bardzo kulturalnym narodzie.
Może to przykład zbyt drastyczny i według niektórych nieadekwatny do dzisiejszej sytuacji, ale zapewniam, że polska głupota i naiwność zawsze kończą się katastrofą.
Uległość, która wydaje się ma zapewnić Europie tak zwany święty spokój jest identyczna z ulęgłością wobec Hitlera. Zawsze umożliwienie dyktatu tak ekspansywnemu i ambitnemu narodowi nad większością europejskich państw mających z Niemcami sprzeczne interesy, prowadzi wprost do konfliktu i wojny.
Tak naprawdę to ci nieliczni, którzy sprzeciwiają się głośno niemieckiej hegemonii i nazywani są burzycielami oraz szkodnikami, mają więcej rozsądku i oleju w głowach niż cała ta międzynarodowa armia jajogłowych sługusów, pasożytów oraz politycznych chłopców na posyłki.
W zasadzie zbliżamy się wielkimi krokami do utraty własnej państwowości, a zważywszy na postawę Polaków w ostatnich latach trzeba stwierdzić, że jako naród zasłużyliśmy sobie na taki los.
Skoro można było bezkarnie niemal na naszych oczach wyprzedać nasz majątek obcym, po czym wymordować nam elity pod Smoleńskiem, a później skutecznie zmanipulować prymitywnymi kłamstwami rosyjsko-polskiego autorstwa miejscową gawiedź to, co nami jeszcze może bardziej wstrząsnąć i wybudzić z samobójczego letargu?
W 1768 roku, w obronie wiary katolickiej i niepodległości Rzeczypospolitej, powstał zbrojny związek szlachty polskiej, skierowany przeciwko królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu oraz kurateli Imperium Rosyjskiego.
Tak powstała Konfederacja Barska, której celem było także zniesienie ustaw narzuconych przez Rosję.
Bunt wśród współczesnych Polaków Anno Domini 2011 może wywołać niestety tylko brak kiełbasy i brykietów do grilla.
Artykuł opublikowany w tygodnikach Warszawska Gazeta, Lubelska Gazeta, Śląska Gazeta
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1336 odsłon
Komentarze
Wręcz przeciwnie...
10 Grudnia, 2011 - 12:48
...przenieście sobie stolicę do Berlina, a nawet do Brukseli - bo to jeszcze dalej. Ale proszę też o przeniesienie tam rządu, koalicji, części tzw.opozycji, tudzież paru innych organow III RP. Belgia radziła sobie bez rządu przez ponad 500 dni, to i my sobie poradzimy. Żeby było wam rażniej panie i panowie, weżcie też sobie do Berlina - czy gdziekolwiek indziej - zaprzyjażnione media. Skoro przetrzymaliśmy stan wojenny na Trybunie Ludu i Żołnierzu Wolności, to i teraz jakoś damy radę. Jestem nawet gotow sprawić wam entuzjastyczne pożegnanie!
Macie rację, Kokosie i Tł.
10 Grudnia, 2011 - 22:58
Niech Oni nie Nam ale sobie przeniosą stolicę do Berlina czy Brukseli czy gdzie chcą, tak jak napisał tł, z koalicją, częścią opozycji i koniecznie merdiami i także elytami i całym polactwem. A My swoją Polskę mieć będziemy. Daj Boże. :)))
Niueste