Minifestiwal w Urlach
Ostatnia sobota w Urlach wypełniona muzyką. Orkiestra Marii Pomianowskiej LUTOSŁOWIANIE, Trio Andrzeja Jagodzińskiego, Ewa Bem i The Warsaw Dixielanders cieszyli się ogromnym powodzeniem żywiołowo reagującej publiczności.
Muszę przyznać, że muzyka ludowa zawsze była mi bliska, a muzyka Pomianowskiej jest niczym energetyzujący haust świeżego, górskiego powietrza. Muzykę można bowiem uprawiać w sposób przewidywalny i standardowy, ale w autorskim programie Maria Pomianowska przedstawiła kompozycje Lutosławskiego w sposób dotychczas nigdy nie prezentowany. Specjalnie powołana orkiestra LUTOSŁOWIANIE składa się z muzyków reprezentujących scenę klasyczną, folk, jazz oraz world music. Grają oni nie tylko na instrumentach tradycyjnych, takich jak akordeon, gitara, flet, lecz także etnicznych: fujarki, drumla, wspak, skrzypce diabelskie (świetny Bartłomiej Pałyga!), czy wręcz zrekonstruowanych przez Pomianowską z otchłani wieków, takich jak suka biłgorajska czy fidel płocka. Te zaś wymagają specyficznie polskiego stylu grania (staropolska „technika paznokciowa”). Utwory Lutosławskiego opracowane zostały wedle trzech głównych wątków tematycznych ściśle związanych z twórczością kompozytora: tradycja-kompozycja-improwizacja. Pomianowska nie odtwarza więc tylko twórczości wielkiego twórcy, ale pokazuje źródła ludowe w jego kompozycjach, prezentuje jego utwory w aranżacji instrumentarium nieklasycznego oraz utwory własne, oparte na Lutosławskim. Wszystko to we wzruszającym wykonaniu samej mistrzyni Marii Pomianowskiej oraz godnych jej partnerów: Katarzyny Kamer, Pawła Betleya, Bartłomieja Pałygi, Huberta Giziewskiego i Dimy Gorelika. Fragment koncertu w polecankach.
Słuchając tej muzyki zadawałem sobie ciągle pytanie: kto ukradł nam muzykę ludową? Czemu nie gramy jej na weselach? Co zrobić, aby muzyka ludowa w nowej aranżacji przebiła się przez zgiełk POP, metalu i disco-polo? I chyba odpowiedział mi na to podłączony do mikrofonu akordeon w mistrzowskich rękach Huberta Giziewskiego. Akordeon, który pełnił rolę mocnego podkładu do subtelnych dźwięków wydawanych przez instrumenty dawne. Dzisiejszy odbiorca jest bowiem tak ogłuszony rykiem samochodów i klaksonów, tak bardzo znieczulony ciągłym i monotonnym dźwiękiem maszyn silnikowych, tak bardzo pozbawiony wyobraźni muzycznej, że bez ułatwiającego słuchanie podkładu, bez jakiejś „gitary elektrycznej” (Dima Gorelik!), pewnie „nie dosłyszy” zalet muzyki dawnej. A więc chodzi o to, aby dotrzeć do współczesnego odbiorcy, przebić się przez „maszynowy” szum jego głowy i zdobyć jego serce. To właśnie tego dnia udało się Marii Pomianowskiej i mam nadzieję, że będzie to zaczyn szerszego ruchu muzycznego i nowego masowego odrodzenia kultury polskiej. Kto wie?
Tego samego dnia kolejne atrakcje. Na przykościelnej estradzie występ trio pianisty Andrzeja Jagodzińskiego ze znakomitym basistą Adamem Cegielskim, perkusistą Czesławem Bartkowskim, trębaczem Robertem Majewskim. Następnie na scenę weszła długo oczekiwana Ewa Bem z interesującym programem na który składały się przemieszane m. in. motywy standardów jazzowych i polskiej poezji śpiewanej. Szczególne wrażenie zrobiło na mnie wyborne wykonanie piosenki Grechuty do słów Wieszcza „Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę...”. Żywiołowo reagująca publiczność chętnie pomagała piosenkarce śpiewając wraz z nią refreny piosenek. Po Ewie Bem na estradę wkroczyli The Warsaw Dixielanders. „Przed państwem kwiat młodzieży polskiej” - oświadczył trębacz Jerzy Kuszakiewicz - „średnia wieku 79 lat...”. Oświadczenie to zjednało od razu serca publiczności, która oklaskując muzyków śmiała się z wygłaszanych przez Kuszakiewicza dowcipów oraz podziwiała świetny klarnet i głos Michała Pijewskiego, do złudzenia przypominający Armstronga.
Wszystko to w leśnym zakątku Urli, gdzie sezon kulturalny w pełni, a o kolejnych atrakcjach mogą się państwo dowiedzieć na stronie kulturaurle.pl.
Jakub Brodacki
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1094 odsłony