Uprzedzając coroczne zawodzenie…

Obrazek użytkownika xiazeluka
Historia

Powszechny odbiór historii jest w Polsce skażony hurrapatriotyczną histerią. Zimne, obiektywne i logiczne argumenty są tępione przez wpółobłąkanych mistyków, dla których wartość dziejowa konkretnych wydarzeń mierzona jest nie konkretnymi rezultatami, lecz kubłami krwi i eschatologicznymi zaklęciami. Brak realizmu zastępuje się biało-czerwoną mitologią nieustającego męstwa i niepokalanego honoru, wszelkie głosy sprzeciwy hałaśliwie kwalifikując ad hoc jako występek przeciw patriotyzmowi. I takim Überpolakom o rogatych łbach nawet nie zaświta zabójczo prosta myśl, że jeśli za opokę wychowania w duchu narodowym przyjmuje się wyłącznie heroizm, to krucho z naszą plemienną tradycją… Ciekawe, czy jakaś inna nacja przebija nas w uwielbieniu dla tępaków militarnych oraz lekkomyślnych szaleńców – nie ma co bawić się w licytację, jako że to problem rodzimy: nikt nie narzuca nam przecież obowiązku nazywania ulic, placów, mostów, szkół i jednostek wojskowych imieniem nieudaczników pokroju Kościuszki, Wysockiego, Bora-Komorowskiego… Samo stwierdzenie faktu „Kościuszko/Komorowski byli kiepskimi wodzami” wzbudza furię, ponieważ kabotyni mają niezawodny środek wybielający swoich bohaterów – tym vanishem jest patriotyzm owych jegomości. Wysocki kochał Ojczyznę, przeto wszelkie winy należy mu automatycznie anulować. Kościuszko pofatygował się z Ameryki, by Najjaśniejszej bronić, dlatego należy mu wybaczyć niedołęstwo militarne. Komorowski chciał jak najlepiej – znaczy postać ze spiżu, a że mu nie wyszło, to nieważne, wszak był polskim patriotą.

To jest właśnie ten zaklęty rewir narodowej pamięci historycznej: czci się takich, których inwencja sprowadzała się do rzucenia hasła „szable w dłoń!” bez względu na uwarunkowania i konsekwencje, pomija lub gardzi tymi, którzy próbowali alternatywnych działań. Rebelianci styczniowi z 1863 roku swoimi działaniami zagrozili substancji narodowej, jednocześnie niwecząc wybitne dokonania JE Aleksandra hr. Wielopolskiego – lecz to oni są wychwalani przez amatorów bohaterszczyzny za wszelką cenę, zaś dla Wielopolskiego zarezerwowano wściekłe epitety, z których „zdrajca” należy do najłagodniejszych. Czy hrabia ma w Polsce jakąś aleję, ulicę czy choćby zaułek swojego imienia? Nie. Ulic powstańców styczniowych (w różnych kombinacjach) jest w kraju kilkaset…

Zbliża się właśnie cykliczna psychoza – kolejna rocznica burdy warszawskiej z 1944 roku. Kolejny raz trysną gejzery ślepej tromtadracji, ponownie społeczeństwo zewrze szeregi w ekstatycznym pląsie; akompaniament ten sam, co zwykle: bohaterscy powstańcy, tralalala, dzielna ludnośc stolicy, oh yeah, wstrętni Sowieci, bum bum, zachodni zaprzańcy, och ach. My – najdzielniejsi z dzielnych, półbogowie bez skazy, wszyscy inni – odrażające świnie. My – bez winy. A skoro my jesteśmy bez winy, no to oczywistym jest, że winę za zagładę Warszawy, śmierć 150 000 ludzi, wybicie najwartościowszego elementu młodzieżowego, ciężką klęskę polityczną, wojskową, militarną i ideową ponoszą i n n i.

Nie ma sensu babrać się w tym bajorze pompatycznej głupoty. Nie ma sensu wskazywać, że jeszcze parę przegranych powstań, a nie będzie już wystarczającej liczby Polaków, by wszcząć następne. Mija się z celem dowodzenie, że zbiorowe samobójstwo nie daje żadnych wymiernych korzyści - przynajmniej dla polskich interesów; naszym wrogom w to graj. Jeśli powstania przynoszą szkody nam, a zyski nieprzyjaciołom, to… Tak więc, zamiast bić pianę, przypomnę ku ogólnemu pożytkowi parę faktów. Faktów znanych, rozważanych lub takich, które powinny zostać przemyślane przez zbrodniarzy z Komedy Głównej Armii Krajowej odpowiedzialnych za zdemolowanie stolicy Polski.

I. Sytuacja ogólna w lipcu 1944.

Front zbliżał się do linii Wisły. 23 czerwca 1944 1 Front Białoruski Konstantego Rokossowskiego, w którego pasie natarcia znajdowała się Warszawa, rozpoczął działania ofensywne przeciw armiom niemieckiej Grupy Armii „Środek”. W momencie rozpoczęcia natarcia dywizje sowieckie znajdowały się 350-500 kilometrów od Warszawy, mając na swojej drodze poleskie błota i Bug. 28 lipca Sowieci zdobywają Brześć. W chwili wybuchu powstania w Warszawie siły główne 1 FB znajdowały się mniej więcej 80 kilometrów na wschód od stolicy Polski.
Nie jest więc prawdą, że na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku pod Warszawą znalazły się poważne siły sowieckie – dotarły tam, idąc wzdłuż Wisły (a więc nie na Warszawę), słabe czołówki mobilne, pokonane zresztą przez niemieckie dywizje pancerne w bitwie czołgowej w okolicach Radzymina. 1 sierpnia 1944 o godzinie 4 rano (a zatem 13 godzin przed godziną W) dowódca 2 Armii Pancernej gen. Bogdanow wydał pobitym resztkom rozkaz przejścia do obrony. Tym samym sowieckie działania ofensywne w okolicach Warszawy zamarły bez żadnego związku z działaniami bandy Komorowskiego.

II. Pandemonium w KG AK

Do 20 lipca Warszawa była wyłączona z „Burzy”. W związku z tym ogromne (w skali podziemnej) ilości broni wysyłano na prowincję, ogałacając stołeczne składy. Nie istniały żadne plany walk w Warszawie, co oznacza, że tworzone je w pośpiechu, niechlujnie, bez głębszego zastanowienia. W efekcie plan powstania okazał się nieadekwatny do sytuacji, z błędnie postawionymi zadaniami: wyznaczono zbyt dużą ilość celów wobec posiadanych sił, wysiłek skierowano od Wisły, zamiast próbować zająć mosty i mocno uchwycić dzielnice nadrzeczne. Zlekceważono całkowicie ogromną dysproporcję sił: stan osobowy warszawskiego zgrupowania AK wyglądał imponująco – 50 000 ludzi – jednak dla większości brakowało uzbrojenia. 1 sierpnia udało się zmobilizować ok. 25 000 ludzi, z których jedynie 10% było jako tako uzbrojonych. Garnizon niemiecki liczył ok. 15 000 żołnierzy, tak więc już w chwili rozpoczęcia walk miał miażdżącą przewagę liczebną i materialną nad powstańcami. Co więcej, garnizon mógł liczyć na przemieszczające się przez miasto na front jednostki regularne, w tym pododdziały dywizji Hermann Goering i 19 DPanc. Zlekceważono wyraźne oznaki wzmacniania przez Niemców sił na przedmościu, w oczywisty sposób burzących rachuby szybkiego wejścia sił sowieckich na Pragę. Furiaci z orzełkami przybitymi do czół parli do walki bez zwracania uwagi na takie drobiazgi, już od 29 lipca wywierając coraz silniejszą presję na Komorowskiego, który ewidentnie nie dorósł do sytuacji, w końcu ustępując presji szaleńców (Okulickiego, Chruściela i Pełczyńskiego).
Narada Komendy Głównej odbyta 31 lipca około południa zakończyła się przyjęciem wyważonej opinii, iż wobec braku oznak załamania się niemieckiej obrony na Pradze powstanie nie wybuchnie dnia następnego, a zapewne także i 2 sierpnia. Oficerowie spokojnie rozeszli się do swoich zadań. Zaplanowana na popołudnie druga narada miała być spotkaniem rutynowym, w okrojonym składzie. Na nim jednak zapadła absurdalna decyzja wzniecenia powstania dnia następnego – wykorzystując brak większości sztabu, w tym przede wszystkim szefa wywiadu, Okulicki i Chruściel wymogli na Komorowskim powzięcie decyzji, szantażując do niedorzecznymi pogłoskami o wkraczaniu sowieckich czołówek pancernych na Grochów. Bór się załamał i wydał rozkaz Chruścielowi. Pół godziny później dotarł spóźniony szef Oddziału II, płk Iranek-Osmecki, który zdezawuował sensacyjne plotki rozpowszechniane przez Chruściela. Komorowski, przypominający wówczas przekłutą piłkę a nie człowieka nie znalazł już sił psychicznych, aby zbrodniczy rozkaz odwołać: „Już za późno” miał powiedzieć. Nie było za późno – przekazywanie rozkazu po strukturach pionowych utknęło z powodu godziny policyjnej, odwołanie pochopnie wydanej decyzji niemal na pewno by się udało.
Często pojawia się w tym miejscu argument, iż krytykę Komorowskiego przeprowadza się w komforcie wiedzy nabytej z perspektywy dziejowej. Istotnie, trudno oczekiwać, by działający w podziemiu decydenci mieli na bieżąco wgląd w dynamicznie zmieniającą się sytuację na pobliskim froncie. Podejmowanie decyzji na podstawie wątpliwych przesłanek nieuchronnie musiało zawierać element ryzyka, jednak z dokładnie tego samego powodu rozstrzygnięcie winno maksymalnie opierać się na weryfikowalnych faktach, a nie histerycznych pogłoskach. Na postawie Komorowskiego i jego czarcich doradców zaważyło niesprawdzone przekonanie w randze aksjomatu, iż celem ofensywy sowieckiej jest Warszawa i że Sowieci, po dokonaniu kilkusetkilometrowego skoku, będą mieli siły i środki by kontynuować natarcie za Wisłę. Dowodzono tego przekonania w humorystyczny sposób, niewiele mający wspólnego z solidną wiedzą wojskową: ot, jeśli rok temu Sowieci przesunęli się o 200 km, wiosną o 300, to teraz „muszą” zrobić co najmniej 400. To nie żart – podobnych właśnie manipulacji cyrklem po mapie dokonywali tak zwani oficerowie AK. Tymczasem żaden punkt na mapie, choćby nie wiem jak ważny, nie determinuje strategii. Celem Sowietów – co można było założyć z prawdopodobieństwem równym pewności – było sforsowanie Wisły, ostatniej tak dużej przeszkody wodnej na drodze do Niemiec. I wydarzenia z końca lipca potwierdzały ten scenariusz – Iwany skoncentrowali swoje wysiłki na uchwyceniu przyczółków. I w Komendzie Głównej o tym wiedziano, naiwnie wyobrażając sobie, że przyczółek warecki ma być podstawą do okrężnego marszu na Warszawę. Czkawką odbijały się wygłupy z cyrklem, ignorujące możliwości logistyczne wojsk mających za sobą kilkaset kilometrów. Brak zrozumienia zamierzeń Sowietów był chyba największym ciosem dla szans (i tak iluzorycznych) powodzenia powstania.

III. Rezultaty

Burda warszawska nie przyniosła Polsce żadnych korzyści. Nie wywołała także większych trudności u nieprzyjaciela, poza czysto lokalnymi, tymczasowymi przykrymi, aczkolwiek mało dolegliwymi trudnościami. Należy sobie to jasno i otwarcie powiedzieć: powstanie nie sprawiło Niemcom kłopotów, w żaden sposób nie wpłynęło na losy wojny, ani o jeden dzień nie zbliżyło chwili tzw. wyzwolenia, czyli przejścia spod okupacji nazistowskiej pod komunistyczną. Co gorsza, walki w Warszawie nie związały na dłużej ani jednej wielkiej jednostki Wehrmachtu lub SS! Awanturę warszawską zwalczały nie jednostki regularne, lecz oddziały policji, żandarmerii, formacje tyłowe, straże kolejowe i zakładowe, zmobilizowani lotnicy, bataliony pospolitego ruszenia, kryminaliści, kolaboranci wschodnich nacji, a nawet strażacy. Żadna z tych jednostek nie nadawała się do użycia na froncie, a zatem powstańcy nie wpłynęli na sytuację ogólną. Najlepszy akowski element ideowy wykrwawił się bez sensu w walkach z bandziorami Dirlewangera, poznańskimi policjantami i mechanikami samolotowymi od święta uzbrojonymi w broń długą. 16 000 zabitych żołnierzy – na próżno. 150 000 cywilów poświęconych przez niepoczytalnych okulickich. Poświęconych z zimną krwią, w imię „zademonstrowania przed światem woli Polaków do ble, ble, ble”. Świata Warszawa nie obchodziła. Tego holokaustu warszawiaków dokonano z premedytacją: słynny dialog sztabowców AK poprzedzający decyzję o walce brzmiał:

- A co, jeśli Sowieci nie wkroczą?
- Wtedy zostaniemy wyrżnięci…

No i zostaliśmy. Na próżno. Mówi się niekiedy, że gdyby Sowieci zajęli Warszawę bez powstania, to i tak by akowców wyrżnęli. Problem w tym, że tak się tylko mówi, ponieważ żadnych dowodów ani realnej analogii nie ma. Owszem, w Wilnie i Lwowie były aresztowania i wywózki, lecz nie było drugiego Katynia, którym piewcy narodowych klęsk zwykli straszyć. Tak, aresztowania i wywózki miały by miejsce i w Warszawie – nawet gdyby powstanie się udało!

Zagłada miasta i związane z tym ogromne straty materialne. Gruntowne zniszczenie Warszawy było efektem wybuchu powstania, żadnych zamierzeń Niemcy wcześniej nie mieli. Co więcej – gdyby nie powstanie, to Warszawa niemal na pewno by ocalała: w styczniu 1945 roku miasto zostało po prostu przez Niemców porzucone z powodu oskrzydlającego ataku z przyczółka warecko-magnuszewskiego. Ani w 1944, ani w 1945 roku Sowieci Warszawy nie atakowali, co wystarczająco dobitnie podważa pretensje, że przestało im zależeć na stolicy z powodu rebelii AK. A skoro do walk nie doszło, to i zniszczenia nie byłyby zbyt duże. W Krakowie powstania nie było – a miasto ocalało. Bo zamiast porywać się z motyką na słońce, tamtejsze AK prawidłowo wyceniło siły na zamiary i dokonało udanej dywersji niemieckich zaminowań.

Klęska ideowa. Nie jest przypadkiem, że twierdzą antykomunizmu był bezpośrednio po wojnie właśnie Kraków. Miasto ocalało wraz z ludnością, zabytkami, tradycją, ideowością. Z Warszawy pozostał proch i pył oraz tysiące, które z powodu klęski powstania straciły zaufanie do władz londyńskich. Już we wrześniu czynniki wywiadowcze AK donosiły, iż wśród zmęczonej walkami ludności szerzy się bolszewicka propaganda, że nasilają się dezercje do AL, że coraz powszechniej społeczeństwo zaczyna narzekać na prolondyńskich decydentów. Katastrofa ideowa dokonała się w głowach warszawiaków, ułatwiając w ten sposób instalację komunizmu w Polsce. To jeszcze jedna zbrodnia Komorowskiego i jego szajki z piekła rodem.

1
Twoja ocena: Brak Średnia: 1 (3 głosy)

Komentarze

..że bardziej szkoda Ci zburzonej Warszawy niż tych wszystkich istnień ludzkich. Czytając wpis nie mogę pozbyc sie wrażenia, że więcej w Tobie złości i nienawiści do przywódców powstania, a tym samym do samych głupich powstańców niż współczucia dla tragedi i żalu z niepowodzenia powstania. Mimo tego, że wiem, że możesz to wytłumaczyć swoją złością na głupie i nieprzemyślane decyzje, odbiór tego tekstu nie jest przyjemny dla osób wychowanych w duchu patriotycznym, dla rodzin ofiar powstania. Nazywanie całego zjawiska burdą a AKowców bandą nie wyglada najlepiej..Naprawdę. Wygląda to tak jakby powstańcy ginęli na złość Tobie.

Swoją drogą pewnej rzeczy nie rozumiem - historykiem nie jestem i nie chcę polemizować z faktami - ale skoro piszesz ze w walki z powstańsami byli zaangażowani wyłącznie "strażacy odświetnie wyposażeni w długą broń" i "mechanicy samolotów" to skąd ta cała zburzona Warszawa z winy powstańców?

Vote up!
2
Vote down!
0

Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.

#768

  1. Typowe dla sowiecko-bolszewickich politruków i propagandystów brednie!

Sowieckiemu zbrodniarzowi zależało jedynie na tym, by powstańcy w Warszawie zostali wymordowani rękoma zbrodniarzy niemieckich. Nie pozwalał nawet na ograniczoną pomoc lotniczą i lądowania alianckich samolotów na terenach zajętych przez sowieckich najeźdźców - niemal do końca powstania. A armia sowiecka nie udzieliła pomocy powstańcom poprzez liczące się zrzuty broni. Sowieckie samoloty częściej bombardowały cywilne cele oraz domy, w których mieszkali Polacy...

Ponadto Stalin, tylko po to żeby Niemcy wymordowali Polaków w Warszawie - zatrzymał ofensywę całego frontu sowieckiego dochodzącego już do Warszawy. To opóźniło sowieckie natarcie na Niemcy i tym samym koniec wojny o pół roku.

Wskutek tego alianci dostali pół roku więcej na zajęcie terytorium hitlerowskich Niemiec.

Polacy w Polsce i w Londynie byli przekonani, że alianci pomogą powstaniu.

Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Sosabowskiego zamast pomóc powstańcom uczestniczyła w desancie w dniach 17-24 września 1944, lądując w pobliżu Driel. Niestety, desant ten poniósł wyjątkowo duże straty, gdyż Polacy zmuszeni byli lądować w rejonie niemieckich stanowisk bojowych, a żołnierze nieprzyjaciela ostrzeliwali 1. SBS jeszcze, gdy była w powietrzu. Także podczas próby sforsowania Renu wielu Polaków zostało zabitych lub rannych. Wreszcie 26 września zapadła decyzja o wycofaniu Polaków, gdyż straty sięgały w tym czasie blisko 25% stanu osobowego brygady. Pyszałkowaty, zawsze przekonany o swojej racji i… beznadziejnie nieudolny głupiec marszałek Montgomery, który nieudolnie przygotował operację, obarczył winą za niepowodzenie innych dowódców, w tym Sosabowskiego...

Vote up!
2
Vote down!
0

Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły. — Nicolas Gomez Davila.

#1589324

sygnał SOS...

 

sygnał SOS do Moskwy wysłali

aby Xiazelukę  zmobilizowali

 

PS Ale żeby aż prawie cztery miesiące przed terminem powołania?!

Vote up!
2
Vote down!
0

jan patmo

#1589335