Tuska "wojna o prawdę"
Donald Tusk: Musimy
być bezwzględni wobec siebie, a nie wobec konkurentów; musimy być
bezwzględni wobec zła, które zobaczymy w pobliżu siebie, w nas samych.
(...) Jeśli ktoś uważa, że władza jest po to, aby jej używać, a nie po
to, aby z wiarą zmieniać życie w kraju na lepsze, to lepiej, żeby (tu)
nie przyjeżdżał. Jeśli ktoś przez sekundę pomyśli: jakoś sprawę się
załatwi, mamy przecież dużo zadań, dużo interesów, jakoś odwiniemy się,
to lepiej niech wstanie i wyjdzie (...) Gdyby miało się okazać, że są
sposoby na rozmycie tej sprawy i dzięki temu wygralibyśmy wybory,
wolałbym wyjaśnić te sprawę do końca, nawet gdybyśmy mieli przegrać.
Gdy wybuchła "afera hazardowa" Tusk
zapowiedział "wojnę o prawdę" i wyjaśnienie wszystkiego do spodu,
choćby bolało. A tak to zalecenie realizują jego żołnierze.
Bitwa pierwsza. Rozszerzenie zakresu prac komisji.
"Afera hazardowa" miała miejsce w latach 2008-2009 i dotyczyła jednej
ustawy, ryzyko, że komisji udałoby się wyjaśnić jej kulisy było więc
zbyt duże. Aby je zminimalizować Platforma rozciągnęła zakres prac
komisji w czasie, aż do 2001 roku (choć tamtą ustawę już badała i
prokuratura, i NIK) i zamiast komisji śledczej ds. afery hazardowej za
rządów Tuska mamy komisję śledczą do spraw całej legislacji hazardowej
za rządów Millera, Belki, Marcinkiewicza, Kaczyńskiego. I Tuska (jak
starczy czasu). Nawiasem mówiąc, Biuro Analiz Sejmowych, na które
Platforma zwala wczorajsze usunięcie Kempy i Wassermana, zdaje się mieć
wątpliwości co do zgodności z Konstytucją tak szerokiego zakresu, ale w
tej sprawie, podobnie jak w sprawie jego miażdżących dla projektu nowej
ustawy opinii, nikt się z nim nie liczy.
Bitwa druga. Wyłączenie z zainteresowania komisji "sprawy Sobiesiakówny".
Choć jest nie tylko bezpośrednio związana z "aferą hazardową", ale też
świetnie udokumentowana i do ustalenia raptem kilkoma przesłuchaniami i
lekturą materiałów z Ministerstwa Skarbu Totalizatora (sama część już
mam). "Sprawa Sobiesiakówny" ma kluczowe znaczenie, nie tylko dlatego,
że dotyczy próby przejęcia kontroli nad państwowym monopolistą przez
prywatną konkurencję, ale także dlatego, że - świadomie lub nie -
wzięli w niej udział dwaj ministrowie rządu Tuska. Nawiasem mówiąc, na
miejscu prokuratury zabepieczyłabym dokumenty i dyski w Ministerstwie
Sportu, poprosiłam o kopię korespondencji mailowej Rosół-Leszkiewicz w
sprawie Sobiesiakówny i Ministerstwo Sportu mi odpowiedziało, że nic
takiego nie mają. Albo kłamią, albo zatarto ślady, bo Ministerstwo
Skarbu Państwa swoje kopie ma.
Bitwa trzecia. Wyznaczenie nierealnego terminu zakończenia prac.
Przy tak szerokim zakresie, termin 28 lutego byłby nierealny nawet
gdyby wszystkim śledczym autentycznie zależało na prawdzie i nie
stosowali żadnych zabiegów opóźniających, a co dopiero mówić o komisji
w której zainteresowani niepowodzeniem komisji mają większość i mogą
przegłosować wszystko? W takim terminie komisja miałaby małe szanse
nawet gdyby składała się z tak sensownych śledczych jak Rokita i
Nałęcz. A składa się przecież z Sekuły i Neumanna.
Bitwa czwarta. Niewpuszczenie największej partii opozycyjnej do prezydium.
Oznacza to pozbawienie jej wpływu na sposób procedowania, a w praktyce
oddaje pełnię władzy w komisji w ręce Sekuły, bo przy dwuosobowym składzie
przewodniczący z uprzywilejowanym głosem zawsze przegłosuje Arłukowicza.
Bitwa piąta. Zasypanie komisji tonami nieistotnych papierów.
Sekuła poprosił o wszystko o co mógł poprosić, włącznie z informacjami
na temat kosztów leczenia osób uzależnionych od hazardu. Takie informacje mają przecież kluczowe znaczenie dla ustalenia po co na cmentarzu
spotykali się Zbychu z Rychem. Utopienie komisji w papierach pozwoli
skutecznie przeciągać jej prace, zawsze też jest szansa, że zawaleni
makulaturą posłowie nie doczytają czegoś ważnego, albo wyłowią coś do czego
się można przyczepić i odwrócić uwagę od meritum. A jak można odwracać
uwagę od meritum mieliśmy okazję przekonać się obserwując medialne
rozgrywanie "analizy CBA", a zwłaszcza porównując je z brakiem
zainteresowania notatką CBA z 10 września. Podobny los spotka pewnie opublikowaną właśnie notatkę z 12 sierpnia.
Bitwa szósta. Powołanie nieskończonej liczby nieistotnych świadków.
Na jednym z pierwszych posiedzeń "śledczy" Neumann zgłosił wniosek o
przesłuchanie 18 świadków, którzy jego zdaniem są niezbędni w dojściu
do prawdy. Z nazwisk, które znamy z platformianej "afery hazardowej"
pojawiły się raptem dwa - Kapica i Chlebowski. Szejnfeld, Rosół,
Drzewiecki, Tusk, Sobiesiak, Kosek i inni okazali się dla Neumanna mniej interesujący
niż np. Piotr Gadzinowski (kiedyś był posłem sprawozdawcą z podkomisji,
która zgłosiła poprawkę), czy Aleksandra Natalii-Świat (w poprzedniej
kadencji była szefową Komisji Finansów Publicznych). Lista świadków
szybko zbliża się do setki i właśnie powiększyła się o kolejne dwa
kluczowe nazwiska - Kempę i Wassermana. Bo teraz nie będzie wypadało
ich nie przesłuchać. I to zapewne w pierwszej kolejności, pod
pretekstem woli szybkiego wyjaśnienia wątpliwości wokół nich.
Bitwa siódma. Wymyślanie procedur paraliżujących przesłuchania.
Sekuła błysnął genialnym pomysłem aby każdy poseł zadawał w jednej
rundzie jedno pytanie, co skutecznie uniemożliwiłoby prowadzenie
sensownych dociekań. Przesłuchanie Kapicy mogłoby więc wyglądać tak:
Wassermann: Co było powodem wykreślenia limitów lokalizacyjnych z projektu ustawy?
Kapica: To był postulat Komisji Trójstronnej.
Wassermann: Ale pismo wicepremiera Waldemara Paw...
Sekuła: Panie pośle, po jednym pytaniu, cierpliwości, jeszcze sześć pytań i znowu będzie pana kolej. A teraz poseł Neumann.
Neumann: Dostał pan ochronę BOR. Czy to znaczy, że czuje się pan zagrożony ze względu na swoją niezłomną postawę wobec lobbystów?
Bitwa ósma. Usunięcie opozycji z komisji .
Cichcem, ze wstydem, za to skutecznie. Pod pretekstem tak żałosnym, że
chyba nawet Tomasz Wołek nie będzie w stanie tego obronić (choć może
nie doceniam mistrza). "Kwity" na Kempę i Wassermana każdy może
przeczytać i wyrobić sobie zdanie. Wasserman jest na ten przykład
umoczonym w aferę kluczowym świadkiem, bo zgłosił dwie uwagi. Pierwsza
to postulat utrzymania zapisu o podwójnej kontroli nad Totalizatorem
Sportowym (żeby Minister Skarbu Państwa nadal musiał mieć zgodę
Ministra Finansów przy podejmowaniu najważniejszych decyzji ws.
spółki), a druga to redakcyjna zmiana sformułowania "cechy dokumentu"
na "cechy jednoznacznie identyfikujące dokument". Nie mogę się doczekać
przesłuchania Wassermana (bo nie wyobrażam sobie, żeby po wczorajszej
szopce miało się nie odbyć), jestem bardzo ciekawa co posłowie
Platformy będą w stanie z tego wycisnąć, żeby dowieść jak bardzo to
przesłuchanie, a tym samym usunięcie Wassermana, było niezbędne dla
wyjaśnienia afery. A że w wyciskaniu są nieźli, przekonują mnie wypowiedzi takie jak ta Halickiego "Teraz zadajemy publicznie pytanie, czy w 150-osobowym klubie nie ma nikogo, kto nie miałby do czynienia z ustawą hazardową? Czy jest ktokolwiek, kto byłby neutralny w tej materii? Czy PiS ma wyłącznie krupierów, osoby, których asystenci stają się prezesami w firmach hazardowych?".
Bitwy w planach
Bitwa dziewiąta. Odwlekanie przesłuchań do czasu uzupełnienia składu komisji.
Bo przecież teraz PiS musi wyznaczyć nowych kandydatów, cały Sejm musi
ich przegłosować, nowi śledczy muszą się zapoznać z materiałami. Lekko
licząc, najważniejsze przesłuchania, które miały się zacząć w przyszłym
tygodniu (Kapica!) powinno się udać odwlec do stycznia. A jak PiS
pomoże, to może i dłużej. Bo Platforma na pewno liczy, że PiS będzie
się teraz awanturował, zwlekał z wyznaczeniem nowych kandydatów,
poprosi o jakieś ekspertyzy prawne. Słowem, nie tylko przyłoży rękę do
odwlekania przesłuchań, ale też umożliwi zwalenie na niego winy za to,
że komisja nie może pracować. Podobno Urbaniak już sugeruje, że jak PiS
nie wróci do komisji to będzie oznaczało przyznanie się do winy. Wiemy
więc już jaka narracja się szykuje.
Bitwa dziesiąta i ostatnia. Rozwalenie komisji. Platforma konsekwentnie dąży do całkowitego rozwalenia komisji, które może się odbyć na różne sposoby. Zanudzenie obserwatorów, rozmydlenie tematu, ale idealne byłoby rozwalenie faktyczne, czyli po prostu rozwiązanie komisji, najlepiej z powodów zależnych od PiSu, lub niezależnych od nikogo. Przypuszczam, że plan jest taki, żeby czekać na nowych członków komisji z PiSu, potem się o nich poawanturować (Halicki już mówi, że muszą to być osoby wobec których świadkowie będą czuć się komfortowo, a czy jest w ogóle w PiSie ktoś wobec kogo Tusk czy Chlebowski mogliby się czuć komfortowo?), a jak już trzeba będzie ich wpuścić, czasu zostanie tak mało, że uda się dojść co najwyżej do "afery Gosiewskiego", być może dla picu przesłuchując jeszcze Kapicę, Suchocką-Rohuską, Boniego i Cichockiego. Sobiesiak nie będzie zeznawał bo wezwanie zastanie go akurat za granicą
i nie zdąży wrócić przed 28 lutego, Kosek dostarczy zwolnienie
lekarskie, Sobiesiakówna zaś w ogóle nie zostanie wezwana bo nie miała
związku z ustawą. Przesłuchanie Tuska i Schetyny okaże się zbędne, a na innych nie starczy czasu.
Byłam zwolenniczką bojkotu komisji w
przypadku usunięcia Kempy i Wassermana, ale chyba zmieniam zdanie.
Sposób w jaki to Platforma zrobiła świadczy o panice, dokument z 10
września wskazuje czego i jak bardzo może (i powinna!) się bać, a Gazeta właśnie opublikowała dokument z 12 sierpnia, po którym widać kto kłamał w sprawie rozmowy z 14 sierpnia.
Oba dokumenty pogrążają Tuska, a to jeszcze nie wszystko.
Platforma wcale nie boi się Kempy i Wassermana, nie boi się nawet
samego PiSu. Platforma boi się komisji w ogóle, bo nawet taka
kadłubkowa jak jest teraz, złożona tylko z władzy i Arłukowicza, jest
dla niej śmiertelnie groźna. Bez względu bowiem na to ilu nieważnych
świadków uda się jeszcze wezwać, jak wiele niezwiązanych ze sprawą
wątków wrzucić dziennikarzom, kiedyś w końcu trzeba będzie wezwać Kamińskiego a na
to, jak mu odebrać prawo do otwierającej każde przesłuchanie swobodnej
wypowiedzi świadka, nawet taki wojak jak Sekuła może nie znaleźć
pomysłu. I Kamiński powie, to co ma do powiedzenia. A po tym co do tej
pory zrobiła Platforma, jego słowa wybrzmią jeszcze mocniej, zwłaszcza,
że do tego czasu wypłyną zapewne kolejne dokumenty równie porażające
jak ten z 12 sierpnia i z 10 września. I choć Sekuła, Neumann i Urbaniak zignorują to
co im się w wypowiedzi Kamińskiego nie spodoba, zostanie jeszcze
Arłukowicz. No i dziennikarze, bo przecież nie każdy chce i potrafi nie
zauważać tego co dla władzy niewygodne.
Podejmując decyzję w sprawie komisji PiS powinien wziąć pod uwagę to na
czym zależy Platformie i zagrać przeciwko temu. Dzisiaj Platformie
zależy, żeby komisję całkiem rozwalić, albo przynajmniej w
nieskończoność odwlekać jej prace, i móc to wszystko zwalić na PiS. Bojkot może jej w tym tylko pomóc.
Trzeba więc pomyśleć nad taktyką, która: a) uniemożliwi Platformie
sparaliżowanie prac komisji, b) pomoże skutecznie wyjaśniać "aferę
hazardową", oraz c) zmusi Platformę do obnażenia prawdziwych intencji,
czyli chęci sparaliżowania śledztwa w sprawie "afery hazardowej".
Macierewicz i Dorn do komisji
Biorąc pod uwagę powyższe, jedynym
rozwiązaniem zapewniającym realizację celu a), b) i c) jest jak
najszybsze oddelegowanie do komisji Macierewicza i Dorna. Szybka
decyzja, szybkie wejście do komisji i rozpoczęcie prac "z marszu"
uniemożliwi Platformie dalsze opóźnianie pracy, i zwalanie winy za to
na PiS. Wystawienie Macierewicza i Dorna będzie też gwarancją
wyciśnięcia z tego śledztwa wszystkiego co się da, bo obaj mają wybitne
predyspozycje do takiej pracy, a Dorn już pokazał, że świetnie się
orientuje w temacie i kojarzy fakty. Trudno o lepszych śledczych, we
trójkę z Arłukowiczem powinni sobie poradzić bez względu na to co
jeszcze wymyśli Sekuła, żeby torpedować prace. Dodatkowo, nazwisko
Macierewicza, nieuchronnie doprowadzi do awantury przy powoływaniu
nowego składu komisji, Platforma nie może się na Macierewicza zgodzić,
a że na niego trudno będzie znaleźć jakiekolwiek hazardowe
pseudokwity, będzie musiała odrzucić pozory i pokazać, że tak naprawdę
nie chce w komisji dociekliwej opozycji, a kwity na Kempę i Wassermana
były tylko pretekstem. Bo jakoś będzie musiała opór przeciwko
Macierewiczowi uzasadnić. Chyba, że i na niego znajdzie się jakiś
porażający kwit, może jakiś kuzyn szwagra był 12 lat temu szatniarzem w kasynie.
Oczywiście to nierealny pomysł, bo PiS będzie pewnie wolał pozwolić
Platformie zamieść aferę pod dywan niż dopuścić do jej wyjaśniania
Dorna. Trudno liczyć na to, że politycy wzniosą się ponad osobiste urazy i
pomyślą o tym jak najskuteczniej wyjaśnić prawdę, na wypadek gdyby byli
jeszcze jacyś obserwatorzy, których ona bardziej interesuje niż jałowe
przepychanki. Ale pomarzyć można. Więc sobie marzę - zaszachować
Platformę Macierewiczem i Dornem, a dopiero jak ich zablokuje, nie
mając nawet cienia merytorycznego pretekstu, z czystym sumieniem
zbojkotować tę farsę. Nie zdziwiłabym się gdyby po propozycji
zastąpienia Kempy i Wassermana Macierewiczem i Dornem, Platforma sama
poprosiła o powtórzenie wczorajszego głosowania bo bez Stefaniuka jest
nieważne :)
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 735 odsłon