Pouczająca rozmowa o dziennikarskiej kuchni

Obrazek użytkownika kataryna
Kraj

Bardzo ciekawą rozmowę odbyłam sobie z dziennikarzem śledczym Dziennika.

 Robertem Zielińskim. Dotyczyła co prawda sprawy Olewnika i tego jak zrelacjonował ją Dziennik ale była bardzo pouczającą lekcją na temat dziennikarstwa śledczego a że pewnie nikt już nie zagląda do wątku gdzie rozmowa miała miejsce, pozwolę sobie ją zrelacjonować. bo może ktoś ciekawy bliższych szczegółów sprawy napadu starego Olewnika na prokuratorskie akta. No i tego jak się prowadzi dziennikarskie śledztwa w jednej z największych polskich gazet. Pana Roberta przepraszam, że go tu wyciągam ale naprawdę to co napisał to wielka gratka dla kogoś kto lubi wiedzieć jak pracują ci co są naszymi, szaraczków, oknem na świat.

Gwoli przypomnienia. W poniedziałek Dziennik, podobnie jak inne media, podał informację o tym, że Włodzimierzowi Olewnikowi zostały podstawione zarzuty naruszenia nietykalności cielesnej prokuratora, uzupełniając ją opowieścią jakiegoś anonimowego "wysokiego rangą urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości", który tak tłumaczył okoliczności pobicia przez Olewnika prokuratora: "Nie spodobało mu się to, co tam zobaczył. Chciał wyrwać, zniszczyć kartki. Wtedy interweniował prokurator, który chciał zapobiec zniszczeniu dowodów". Relacja anonimowego urzędnika była uzupełniona wypowiedzią samego Olewnika, pochodzącą zdaje  się z jakiegoś starego programu TVN24. Nic więcej. Swoje uwagi do artykułu  przedstawiłam w poprzednim wpisie a rozmowa z jego autorem, choć długa, żadnej z nich nie rozwiała, przeciwnie. Oto skrót (wybiórczy więc sami sprawdźcie czy nie skrzywdziłam pana Roberta niesprawiedliwym posądzeniem o stronniczość).

Robert Zieliński: (...) Osią sporu jest dawanie lub nie wiary Olewnikowi seniorowi. Ja mam je mocno ograniczone. (...) Jestem też przekonany, że zarzuty nie opierają się jedynie na słowach poszkodowanego "uderzeniem z dyńki" prokuratora. (...)

Kataryna: (...) W zdarzeniu uczestniczyły cztery (!) osoby. Dlaczego pan redaktor zdecydował się w tej sprawie wysłuchać piątej, której przy tym nie było? Nie dało się dotrzeć do świadków? Akt? Olewnika? No i czy stronie oskarżanej nie przysługuje prawo odniesienia się do oskarżeń? (...)

Wojciech Wybranowski: Ależ przecież są świadkowie. Jak choćby zeznający pod rygorem odpowiedzialności za skladanie fałszywych zeznań Wilk i Borkowski. I obaj mówią, że Olewnik proka nie uderzył.

Robert Zieliński: (...) Pewny jestem, że w moim artykule znalazła się wersja Olewnika seniora.

Kataryna: Czy i jak wersja urzędnika oskarżającego Olewników została zweryfikowana przed podaniem do publicznej wiadomości? Czy Olewnik (lub ktokolwiek ze świadków zajścia) został poproszony o komentarz na temat tego o co oskarża Olewnika anonimowy urzędnik Ćwiąkalskiego?

Robert Zieliński: Tak, została zweryfikowana. W drugim źródle. Tak, tydzień temu pisałem o tym w papierze. Wypowiadał się mecenas Ireneusz Wilk.

Kataryna: Chodzi pewnie o ten artykuł . Nie widzę w nim komentarza uczestników zdarzenia w prokuraturze do zarzutu usiłowania niszczenia akt. Wersję ministerialnego urzędnika puścił Pan bez komentarza oskarżanej przez niego rodziny. Bez słowa od któregoś ze świadków zdarzenia. Mamy wiedzieć tylko to co chce przekazać ministerstwo - że Olewnik chciał zniszczyć akta. (...) Czy Olewnik lub ktoś ze świadków zdarzenia miał możliwość skomentowania zarzutów anonimowego urzędnika o usiłowaniu niszczenia dokumentów? (...) Czy w protokołach przesłuchań świadków incydentu jest coś o tym niszczeniu dokumentów?

Robert Zieliński: Tak Olewnik miał szansę, jego mecenas również.

Kataryna: Rozumiem, że zacytowano im wypowiedź urzędnika a oni odmówili komentarza, czy tak? To byłaby ważna informacja.

Robert Zieliński: (...) Dwie osoby z którymi rozmawiałem przedstawiły dwie opinie. Rozbieżne.

Kataryna: No to pociągnijmy ten wątek. Dwie osoby powiedziały Panu co innego. Jedną z nich jest cytowany w artykule urzędnik ministerstwa oskarżający Olewnika o niszczenie akt. Druga osoba z którą Pan rozmawiał to ta, która przedstawiła wersję rozbieżną do tego co Panu powiedział urzędnik. Ta druga osoba zatem to a) stary Olewnik, który przedstawił wersję rozbieżną i którego wersję Pan zacytował w artykule lub b) ktoś inny kto przedstawił wersję rozbieżną ale o jego opinii nie ma w artykule wzmianki. Jeśli a) to pozostają dwa pytania: - czy Olewnik przedstawiając swoją opinię miał możliwość odniesienia się do zarzutów anonimowego urzędnika, to jest czy ją poznał? - kto potwierdził wersję anonimowego urzędnika z ministerstwa? Bo wcześniej napisał Pan, że ją zweryfikował w innym źródle. Jeśli tym innym źródłem był Olewnik to znaczy, że faktycznej weryfikacji nie było i o niszczeniu akt mówi tylko ów anonimowy urzędnik. Jeśli b) to pozostaje w zasadzie jedno pytanie: - dlaczego w artykule nie ma wzmianki o tym, że wersji urzędnika nie potwierdził drugi rozmówca?

W tym miejscu niestety panu Robertowi przeszła ochota na dalszą rozmowę ze mną więc się nie dowiedziałam jak to było z tą weryfikacją informacji od anonimowego urzędnika ministra Ćwiąkalskiego, wtrącił się za to Wojciech Wybranowski.

Wojciech Wybranowski: [Broni pan] nierzetelnego materiału opartego tylko na gadce urzędasa z Ministerstwa Sprawiedliwości? Nie mającej potwierdzenia, ani w ustaleniach śledztwa - o czym za chwile, ani w zeznaniach pozostałych świadków. Nie ma również żadnych dowodów, na to, że prokurator został przez Olewnika uderzony - żadnej obdukcji, żadnych świadków, żadnego otarcia, zaczerwienienia. A uderzenie głową zostawia ślad, nie wspomnę już nawet o sugerowanym pobiciu pięściami. (...) Jak to jest, że Pana informator z Ministerstwa Sprawiedliwości - moim zdaniem to Staszak - mowa jest o próbie niszczenia przez Olewnika kompromitujących go dokumentów. Z kolei kilka tygodni temu Staszak przekazał Komisji Sprawiedliwości swój raport o stanie śledztwa "bydgoskiego" i tam nawet nie ma słowa o rzekomych dokumentach kompromitujących Olewnika, próbie zniszczenia. Nie pojawia się nawet wzmianka... Zresztą byłoby to dziwne, bo akurat dokumenty, które wówczas, feralnego dnia okazano Olewnikowi wiązały się z pracą prokuratury w Sierpcu - i zbagatelizowania pewnych informacji wskazujących na miejsce przetrzymywania Krzysztofa. (...) Pisze Pan, że i Olewnik i jego mecenas mieli szansę skomentować informacje "informatora". Ale jednak dał Pan wypowiedź p. Olewnika nie pochodzącą od niego - ale za TVN24. Co więcej on sam nie przypomina sobie, by w dniu, w którym ukazała się Pana wzmiankowana wcześniej publikacja rozmawiał z Panem.

Robert Zieliński: Nie dzwoniłem i nigdy tego nie mówiłem tudzież nie pisałem. Miałem fantastyczną wypowiedź, dokładnie na temat i nie czułem potrzeby. Podałem również źródło. O reszcie "zarzutów" porozmawiałem z mecenas Wilkiem. I proszę nie mówić, że miał okazję, ale nie odebrał, nie chciał, miał wyłączoną komórkę. On zawsze oddzwania.

Cała rozmowa jest oczywiście dużo dłuższa, wybrałam z niej najciekawsze  - moim zdaniem - fragmenty w których Robert Zieliński przyznaje, że powielając w kilkuset tysiącach egzemplarzy ciężkie oskarżenia jakie na ojca bestialsko zamordowanej ofiary rzucił anonimowy urzędnik ministerstwa, nie dał oskarżanemu szansy odniesienia się do tych zarzutów, ograniczając się do zacytowania jakiejś jego starej wypowiedzi. Nie zapytał też żadnego ze świadków zdarzenia czy wersja kolportowana przez urzędnika jest prawdziwa. W sprawie w której władza anonimowo gnoi i tak już zniszczonego człowieka dziennikarz wziął stronę władzy, odmawiając człowiekowi przez tę władzę oskarżonemu prawa do obrony, odniesienia się do oskarżeń. Bo wyciągnięcia starego cytatu nie można uznać za danie prawa do obrony. Nie wiadomo też jak naprawdę wyglądała, i czy w ogóle miała miejsce, weryfikacja oskarżeń rzuconych niefrasobliwie przez "wysokiego rangą urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości" bo na ten temat Robert Zieliński wypowiada się dość mętnie. Jak więc faktycznie wyglądało dziennikarskie śledztwo w wyniku którego oskarżono Olewnika? I czy Robert Zieliński nie boi się, że kiedyś to jego Tomasz Wołek zapyta dramatycznie "Gdzie byliście dziennikarze?". To oczywiście żart, Tomasz Wołek od roku nie musi się już martwić o kondycję dziennikarstwa choć pewnie nadal nie śmieszą go żarty Mazurka.

Dlaczego tak się rozwodzę na ten temat? Bo w innym miejscu tej dyskusji (a w sporej części dotyczyła ona "afery aneksowej" i udziału Dziennika w tworzeniu klimatu dla tego co się wokół niej działo) Robert Zieliński przyznał "Jako pierwszy i jedyni opublikowaliśmy solidną porcję szczegółów ze ściśle tajnego dokumentu. Może i mało, ale nikt ich więcej nie pokazał. I wiemy skąd te szczegóły znamy. (...) Tak, pisaliśmy, że dotarliśmy do szczegółów, ogółów łotewer Ściśle Tajnego dokumentu. Opisaliśmy je. Usłyszeliśmy o nich od osób, które ABSOLUTNIE takiej wiedzy mieć nie powinny. Niestety, pewnie nigdy nie przekonamy się, czy słyszeliśmy prawdę" .

"Pewnie nigdy nie przekonamy się, czy słyszeliśmy prawdę" znaczy w tym przypadku tyle co "Pewnie nigdy nie przekonamy się czy napisaliśmy prawdę" . Rozkręcona przez specsłużby "afera aneksowa" skończyła się akcją przeciwko Sumlińskiemu i - to chyba nie przesada - zniszczeniem człowieka. Oskarżanie Olewnika ma podobny cel - zniszczenie go bo jest chodzącym wyrzutem sumienia, na dodatek podskakującym władzy w sposób wyjątkowo upierdliwy. W starciu z bezlitosną machiną państwa i jego służb każdy z nas jest bez szans, skoro był bez szans i dość znany dziennikarz, i bardzo bogaty biznesmen. Dlatego wolałabym aby dziennikarz chcący lub niechcący wpisujący się w jakąkolwiek akcję władzy przeciwko jednostce miał absolutną pewność, że nie staje po stronie agresora przeciwko ofierze. Po stronie silniejszej, by nie powiedzieć wszechwładnej, przeciwko faktycznie bezbronnemu. Bo asekuranckie tłumaczenie poniewczasie, że "nigdy nie przekonamy się czy słyszeliśmy prawdę" gdy się już tę nie-wiadomo-czy-prawdę powieliło w tysiącach egzemplarzy ku uciesze władzy próbującej się rozprawić z niewygodną jednostką jest, za przeproszeniem, psu na budę. Są sprawy lekkie i poważne, są też takie gdzie chodzi o życie, dosłownie.

A może ja po prostu jestem przewrażliwiona i traktuję zawód dziennikarza ze zbędnym nabożeństwem? Może to faktycznie tylko rozrywka, walka o cytowalność i wierszówki a nie żadne posłannictwo i takie tam bzdury?

Brak głosów

Komentarze

To jest naprawdę "der dziennik" z wsi-owymi wrzutkami i bandą manipulatorów na usługach niemieckiego lobby.
Dzięki za analizę, co do zawodu "dziennikarza", to według mojej oceny, w pewnych kręgach dziennikarskich jest to raczej... "profesja", wykonywana za pieniądze. Są też uczciwi dziennikarze, ale jest ich niewielu.
Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".

#9466

Noc zarywam, aby przeczytać to wszystko co jest napisane pod tamtą notką Wybranowskiego - jestem w szoku. Proponuje to wszystko zapisać, i uważnie patrzeć na to, co ten redaktor z Dziennika pisze.

Nawiasem mówiąc, tabloidowemu stylowi "D" nie dziwmy się; Axel Springer przoduje w wydawaniu tabloidów. Z przystajesz, takim się stajesz...

Plus: Jesteś na szczycie S24. A mendownia już się zbiegła, ich koronny argument: jesteś do bani, i nie rozumiesz dziennikarstwa. :))

Vote up!
0
Vote down!
0
#9474