Medialna osłona doktora G.

Obrazek użytkownika kataryna
Kraj

Osobliwe standardy dziennikarskie panują w Gazecie Wyborczej. Możemy je podziwiać choćby przy okazji trwającego właśnie procesu doktora G., tego co wiecie, "ręce cenniejsze niż wirtuoza pianisty", czy jakoś tak.

Dzisiaj na portalu gazety wisi relacja z tego co miało miejsce dzisiaj na procesie. Według kogoś podpisanego "jg", sensacją dnia jest fakt, że łapówkarza nagrywały kamery Służby Kontrwywiadu Wojskowego (ta informacja znalazła się w tytule a więc chyba jest zdaniem dziennikarza najistotniejsza), no i oczywiście to, że rodzina prezydenta w asyście BORu coś tam, coś tam (to z kolei jako jedyne zasłużyło na wyboldowany śródtytuł choć związek z tematem zgoła żaden). A jedyne co się zdarzyło na sali sądowej to wykręty samego doktora G. (zajmują większość artykułu) komentującego puszczane sądowi taśmy (na precyzyjną relację tego co na nich było dziennikarzowi skupionemu na wiernym przekazywaniu tego jak się tłumaczy doktor G. zabrakło już miejsca, a może uznał je za nieistotne i niepotrzebnie utrudniające czytelnikowi zrozumienie jak bardzo ukrzywdzono biednego doktora. Siedzi więc sobie ten dziennikarz i spisuje wiernie słowa doktora G., a jego relacja wygląda tak:

Gazeta Wyborcza: Pierwsze obejrzane przed sądem nagranie z 19 grudnia 2006 r, dotyczyło
małżeństwa J. , które jest na nagraniu wraz z G. Na filmie pojawiają się
w regularnych odstępach zakłócenia obrazu i fonii, a glosy są słabo
słyszalne. Według G., zakłócenia te mogą mieć znaczenie dla
oceny materiału przez sąd, tym bardziej, że - jak powiedział
- stenogramy z tych nagrań, dokonane przez CBA, są "wybiórcze". Lekarz
wiąże ten fakt z nieznajomością przez agentów CBA slangu medycznego. G.
podkreślił, że z pierwszego nagrania nie wynika, by uzależniał leczenie
pana J. od żądania łapówki. Dodał, że wszystkich pacjentów traktował
zawsze jednakowo, choć wyjątkiem była np. "rodzina pana prezydenta w
asyście BOR". Lekarz dodał, że na nagraniach nie ma dowodów na
to, by miał on żądać łapówek od pacjentów; są jedynie "urywki pewnych
sytuacji". "Są tam sceny, że pacjenci chcą mi coś dać, a tego nie
biorę" - podkreślił G. Prok. Agnieszka Tyszkiewicz oświadczyła,
że nagrania są jawne oraz potwierdziła, że materiały te pochodzą od
Służby Kontrwywiadu Wojskowego (która powstała w miejsce WSI).

Czego się, drogi Czytelniku, dowiedziałeś z tej relacji (a jest to wszystko co dziennikarz miał do powiedzenia na temat odtwarzanego materiału dowodowego)? Samych istotnych rzeczy się dowiedziałeś - tego, że na nagraniach są zakłócenia, że zdaniem ich "bohatera" mogą mieć one wpływ na ocenę, że spisujący z taśmy nie znali medycznego żargonu, no i wreszcie, że nagrań dokonała Służba Kontrwywiadu Wojskowego. A co było na tym nagraniu? A to już jest, szanowny Czytelniku, kompletnie nieistotne więc zostało Ci oszczędzone. Nie dowiesz się z tej dziennikarskiej relacji, w której znalazło się miejsce nawet na wzmiankę (wyboldowaną i wyróżnioną w tekście) o rodzinie prezydenta w asyście BORu, niczego o tym co jest na filmie, na komentarze do którego dziennikarz poświęcił większość artykułu. To co nagrane jest nieistotne, komentarz nagranego łapówkarza wystarczy.

Gdybym była podejrzliwa (a wiecie, że nie jestem) pomyślałabym, że forma tej relacji całkowicie pomijającej przedstawiony materiał dowodowy za to obszernie cytującej komentarze, tłumaczenia i złośliwostki doktora G. ma jakiś związek z artykułem "Broniła doktora G. choć jej rodzice mieli dać mu łapówkę" opublikowanym trzy miesiące temu w Rzepie.

Rzeczpospolita: Dziennikarka potępiała ataki na kardiochirurga. Film z gabinetu G. pokazuje, jak jej rodzice zostawiają mu kopertę. Tekst Magdaleny Grochowskiej ukazał się na stronie opinii „Gazety
Wyborczej” 19 lutego 2007 roku, tydzień po zatrzymaniu dr. Mirosława G.
„Moje spotkanie z dr. Mirosławem G.” to jeden z pierwszych artykułów
biorących w obronę kardiochirurga podejrzanego m.in. o korupcję i
znęcanie się nad personelem. „Atmosfera, jaka towarzyszy
sprawie doktora G., budzi mój sprzeciw. Protestuję przeciwko
zaszczuwaniu człowieka niezależnie od tego, czy jest winny, czy nie” –
napisała Grochowska. W tekście, który miał formę listu, opisała
swoje spotkanie z Mirosławem G. w związku z operacją serca, jaką
przeszedł jej 81-letni ojciec. Tymczasem, jak ustaliła „Rz”,
kamera CBA potajemnie zainstalowana w gabinecie dr. Mirosława G.
zarejestrowała rodziców Magdaleny Grochowskiej, gdy zostawiali tam
kopertę. Jadwiga i Henryk J. mieli dopuścić się korupcji 19 grudnia
2006 r .

To pewnie tylko zbieg okoliczności, w końcu doktora G. mogły odwiedzić 19 grudnia 2006 roku dwa różne małżeństwa J. a dzisiejszy artykuł nie ma nic wspólnego z tamtymi. Bo przecież gdyby w taki skrajnie tendencyjny sposób Gazeta Wyborcza relacjonowała (czy raczej zagadywała) materiał dowodowy dotyczący rodziców swojej dziennikarki byłoby to ciut nieuczciwe, niefajne i niezgodne z najwyższymi dziennikarskimi standardami z jakich znamy Gazetę Wyborczą. Tym bardziej, że to wszystko to pomyłka, Miłada Jędrysik tak tłumaczyła wtedy to co się stało w gabinecie G.

Miłada Jędrysik (Gazeta Wyborcza): Miesiąc po operacji, 19 grudnia 2006 r., pacjent wraz z 77-letnią
żoną udali się na umówioną wizytę kontrolną do doktora G. Według
prokuratury, która opiera się na nagraniu ukrytą kamerą dokonanym wtedy
przez CBA, wręczyli G. pieniądze. Taśma z nagraniem jest niewyraźna,
widać tylko, jak kobieta w kapeluszu grzebie w torebce, wyjmuje z niej
różne rzeczy i kładzie na stole kopertę. Matka Magdy Jadwiga J. twierdzi, że podawała doktorowi G. jedynie wyniki badań męża. Państwo J. nie przyznają się do winy.

Nie śmiem wątpić w to, że rodzice dziennikarki tylko wręczyli wyniki badań ale wolałabym się dowiedzieć jak to wręczanie wyników badań wyglądało. Czy na przykład tak jak na tym filmiku, gdzie jakaś pani przynosi "wyniki badań" w ukrytej w książce kopercie, którą doktor otwiera dopiero po jej wyjściu i chowa do kieszeni marynarki. Ot, standardowy sposób przekazywania wyników badań. Psim obowiązkiem dziennikarza było zrelacjonowanie tego co widział na nagraniu, a do czego potem odnosił się G. Zbudowanie relacji wyłącznie na słowie G. jest nierzetelne i świadczy o stronniczości dziennikarza. A gdyby się okazało, że ci państwo z nagrania o którym jest cały artykuł to rodzice jego redakcyjnej koleżanki to po prostu ręce opadają.

Brak głosów