Dni Chuja

Obrazek użytkownika kataryna
Blog

Byłem na Dniach Chuja. To święto, które ustanowiły środowiska maskulinistyczne po to, aby wyzwolić męską seksualność z jarzma tradycji i religii.

Od dwóch miesięcy impreza wywołuje święte oburzenie poważnych pań redaktorek. Marzena Hołownia usiłowała na
łamach "Newsweeka" zagłuszyć lęki przed męską seksualnością, tłumacząc sobie potrzebę dyskusji o niej "pragnieniem doznania dziecinnej (względnie ekshibicjonistycznej) satysfakcji z pokazania chuja reszcie społeczeństwa".

Komentatorka "Faktu" Łucja Warzecha napisała: "Nie wiem, czy organizatorzy, prelegenci oraz redaktorzy "GW", którzy zdecydowali o zamieszczeniu informacji, kiedykolwiek przechodzili jakieś badania psychiatryczne. Mogłoby się okazać, że zamiast mózgów mają. No właśnie, proszę zgadywać".

A oto jak naprawdę wyglądały Dni Chuja, ta megaorgia, unurzanie w rozpuście i grzechu.

W podwórku kamienicy przy ul. Mokotowskiej 73 (wkrótce będzie tu działał klub 5-10-15, teraz w opustoszałych mieszkaniach są pracownie artystyczne) kilkanaście osób bazgrało na kawałku asfaltu kolorową kredą. Rysowali symboliczne chuje, wycinali szablony, sprejowali. Dorośli, dzieci, faceci, kobiety - o dziwo wszyscy ubrani. Starszy pan z białym pieskiem na smyczy sączył piwo. Z płyty podśpiewywał David Bowie. Słońce świeciło. Piknik. Wcześniej na spotkaniu w kawiarni Tel-Aviv przy ul. Poznańskiej dowiedziałem się, że w Polsce dawno dawno temu tę grzeszną część męskiego ciała bez skrępowania nazywano m.in. "fiutem".

"Wyzwolenie z okowów zabetonowanej w sarkofagu dobrego wychowania zasady, która sprawia, że z jakichś powodów w tzw. dobrym towarzystwie o chuju się nie rozmawia, miałoby wyzwolić w mężczyznach jakiś skrywany potencjał autentyczności i radości?" - pyta ze zdumieniem Marzena Hołownia w swoim antychujowym felietonie.

Otóż tak, pani Marzeno! Być może pani tego nie rozumie, bo nie jest pani mężczyzną i nie ma pani chuja.

Siedziałem sobie na sobotnim pikniku i myślałem, o ile swobodniej i ciekawiej przebywa się w tzw. złym towarzystwie.

Marian Dubrowski

***

To zamieszczony w Gazecie Wyborczej felieton Magdaleny Dubrowskiej, przepisany słowo w słowo, zmieniłam tylko płeć "bohaterki", autorki i cytowanych przez nią komentatorów. Dzięki temu możemy się skupić na właściwym przesłaniu felietonu, bo jeśli była w nim głębsza myśl, to powinna ona pozostać mimo technicznego zabiegu podmiany płci. Tymczasem felieton pozbawiony feministycznej ideologii, w którą musimy go ubrać,
żeby mu nadać jakikolwiek sens, staje się - przepraszam - idiotyczny.
Cały jego sens, a raczej "sens" nadawała mu płeć.

Taka sama relacja, napisana przez mężczyznę ze święta męskiego narządu płciowego brzmiałby tak absurdalnie, że nikt by jej raczej nie wydrukował. Na czym więc polega ta zasadnicza różnica, która sprawia, że dla ogromnej rzeszy czytelników - a na pewno dla redaktorów, którzy zdecydowali o publikacji "świadectwa" Dubrowskiej - nie jest on zwyczajnie głupawy, tylko przeciwnie, ciekawy i postępowy?

Nie wykluczam, że Dni Cipki miały głęboki sens i niosły ze sobą jakieś ważne przesłanie, którego jako urodzona ciemnota nie jestem w stanie dostrzec. Ale jeśli było ono wyłącznie takie, jakie przekazała nam dziennikarka, to trudno się chyba nie zgodzić z Łucją Warzechą.

Gazeta Wyborcza: Dni Cipki

Brak głosów

Komentarze

Nie mówcie (piszcie) CHUJ bo to po Rusku, mówcie (piszcie) KUTAS, bo to po Polsku
Andrzej.A

Vote up!
0
Vote down!
0

Venenosi bufones pellem non mutant Andrzej.A

#58798

To hui to należy pisać przez samo ha, a nie przez ceha. Pisany przez ceha wygląda bardzo nietaktownie.

Vote up!
0
Vote down!
0

"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."

#58800