Niepewność, która zabija szczęście
Chyba ciągle jest jeszcze żywa idea, bardzo szczytna, która była nazwana - eudajmonizm* państwowy. Zakładała ona, że obowiązkiem państwa jest pomnażanie szczęścia swoich obywateli. Popieram ją jak najbardziej. Czy Tusk o niej słyszał?
Niepewność jest tym, co nas powoli zabija. Jesteśmy bez przerwy niepewni – niepewni przyszłości, niepewni zdrowia, niepewni partnera, niepewni pracy. Przez to nie jesteśmy nigdy tak naprawdę szczęśliwi.
Zawsze do pełni szczęścia potrzebne jest nam poczucie bezpieczeństwa.
Mój przyjaciel Kurt ma starszego brata Kristiana. Spotkałem go w Kopenhadze. Jest kloszardem z wyboru. Trochę gra na ulicach. Ponieważ robi to dobrze, zawsze parę koron na przeżycie ma. Nie ma stałego domu i nie ma też stałej partnerki. No i oczywiście nie ma też dzieci. Długo z nim rozmawiałem przy butelce Tuborga. I na koniec stwierdziłem, że jest to najszczęśliwszy człowiek, jakiego spotkałem. Wydawać by się mogło, że to absurd. Jakie on może mieć poczucie bezpieczeństwa? Przecież nawet nie wie gdzie on będzie spał. Odpowiedział mi, że spać może wszędzie, bo niczym nie jest związany. To niesłychane poczucie wolności dawało mu takie szczęście. Swoboda pokonała bezpieczeństwo. Bo bezpieczeństwo niestety wiąże się z obowiązkami. Taka właśnie życiowa pułapka.
Mamy potężny kapitał bezpieczeństwa tuż po urodzeniu. A potem już go tylko trwonimy. Rzadko komu udaje się zachować choć fragment tego poczucia do pełnoletniości. Już w wieku paru lat możemy czuć się niepewnie. Bardzo dużo zależy od domu, wychowania i otoczenia.
I później już tak jest zawsze. Coraz mniej jest poranków, gdy budzimy się z uczuciem – ach, nowy cudowny dzień przede mną. Raczej z rana robimy bilans aktualnych zagrożeń, obowiązków i ryzyka, które się z tym wiąże.
Już jest prawie 50 lat od momentu, gdy Hans Hugo Seyle, kanadyjski profesor z austriackimi korzeniami, rozpowszechnił i wprowadził do światowej świadomości pojęcie stresu (1956 „The Stress of Life). Mimo różnych późniejszych teorii, ta zdefiniowana przez niego nadal wydaje się najbardziej prawdziwa - stres jest zaburzeniem homeostazy spowodowanym czynnikiem fizycznym lub psychologicznym. Czynnikami powodującymi stres mogą być czynniki umysłowe, fizjologiczne, anatomiczne lub fizyczne.
Homeostaza, jak wiemy, jest optymalną równowagą całego organizmu, równowagą fizyczną i umysłową. Można z dużą pewnością powiedzieć, że pełna homeostaza to zdrowie i szczęście.
Stres jest reakcją, zarówno fizjologiczną, jak i psychologiczną będącą odpowiedzią na działanie stresorów (sytuacji wywołujących stres).
Stres zaburza homeostazę, lub mówiąc prościej, wyprowadza nas z równowagi. Silny stres może nawet zabić, lub mocno okaleczyć każdego.
Szereg chorób somatycznych związanych jest z niemożnością radzenia sobie ze stresem. Czyli chorób czysto fizycznych, nie psychicznych.
Oczywiście, istnieje w świecie naukowym opinia, że stres jest niezbędnym elementem życia, bez którego nie można się prawidłowo rozwijać. To też prawda. Ale istotny jest poziom stresu, poziom, przy którym dajemy sobie jeszcze z nim radę. Psychologia definiuje stres, jako dynamiczną relację adaptacyjna pomiędzy możliwościami jednostki, a wymogami sytuacji. Mamy wbudowany imperatyw, żeby w przypadku zaburzenia bodźcem zewnętrznym, bądź wewnętrznym, który jest czynnikiem powodującym stres, (czyli stresorem), natychmiast dążyć do przywrócenia równowagi.
Niejeden może powiedzieć – no dobrze, po co to dążenie do równowagi? Zawsze coś jest źle i musimy żyć w napięciu i nawet w cierpieniu. Trzeba się do tego przyzwyczaić i już. Czy ja wiem? Czy Bóg naprawdę każe nam cierpieć? Czy Bóg nie wzywa nas do dążenia do doskonałości? Może szczęście jest tą doskonałością.
Dosyć powszechnie dążenie do szczęścia jest uważane za grzeszną sprawę. Dzieje się tak, dlatego, gdyż błędnie rozumie się hedonizm*.
Hedonizm jest dążeniem do przyjemności a nie do szczęścia. Często za każdą cenę. A czy każda przyjemność to szczęście? Oczywiście, że nie! Bardzo dużo zależy od etyki. Już lepszy od hedonizmu jest epikureizm* – filozofia, która się pytała, jak osiągnąć szczęście w życiu doczesnym.
Czy jest ktoś taki, kto nie chce być szczęśliwym? Chyba nikt. Jeżeli mimo tego, ktoś się nie zgadza, to sam siebie okłamuje.
Dlaczego więc tak mało z nas może uczciwie przyznać, że jest naprawdę szczęśliwym? To właśnie przez ten nieustanny niepokój, w dużej mierze wypływający z poczucia zagrożenia bezpieczeństwa.
Lecz, czy ktokolwiek również pomyślał o tym, że nie zazna również pełni szczęścia ten, kto nie osiągnął absolutnej wolności.
Więc ważna jest kolejność – najpierw wolność, a potem szczęście.
Wbrew pozorom, jednostka o mentalności niewolniczej ma bliżej do pełni szczęścia, niż człowiek wolny – pan swojego losu. Wielu ludzi wprost marzy o tym, by zdjęto z nich ciężar decydowania, obowiązek nieustannych wyborów, by dano im miskę strawy i rozrywkę od czasu do czasu. Niewolnik jest zawsze dobrze usytuowany w strukturze społecznej i tak naprawdę, nie ma ochoty na zmiany. Zmiany oznaczają stres i zagrożenia. Kastowa struktura Hindusów, z takich prozaicznych powodów trzyma się dobrze.
Jednakże bywa i tak, że zawirowania społeczne lub polityczne, tak jak Polska w 1989 roku nagle uwalniają ogromne rzesze niewolników. Choć właściwie, to dają im złudzenie, iż zostali uwolnieni. Wówczas znaczna część reaguje tak, jak ten Grek, były niewolnik, w starożytnym Rzymie – nic się dla niego nie zmienia. Tylko frustracja jest większa, bo czuje się potencjalną, ale już z góry zmarnowaną szansę. Natomiast część tych nowych wolnych ludzi, zapatrzonych we wzorce, które im były podsuwane, różne pseudoelity, bohaterów shawbisnesu, fałszywych mędrców zaczyna straceńczą pogoń za nowym, wyścig szczurów, kończący się zazwyczaj samozagładą. To głównie ci młodzi, wykształceni z dużych miast. Posiedli krótkotrwałą wolność i w pogoni za ułudą natychmiast ją stracili w trybach korporacyjnego molocha. Jeszcze trochę będą się okłamywać, że tego właśnie chcieli, że to jest właśnie to szczęście, które na nich czekało. Naiwni, zostali kupieni i sprzedani, jak czarnoskóry Etiopczyk na targu w Marakeszu.
Daj Boże im tyle rozumu, by w końcu przejrzeli na oczy.
Dania jest często opisywana dwoma określeniami: to najnudniejszy kraj na świecie, oraz: to kraj najszczęśliwszych ludzi. Na oko widać pewien dysonans w tych opiniach. Czyżby? Nuda to stabilność, czyli coś, co dramatycznie zwiększa poczucie bezpieczeństwa ludzi.
Jak na tym tle wypada Polska szczególnie pod rządami obecnej ekipy. Wygląda źle. Głównie dlatego, że jest bardzo dużo rozgoryczenia. Ponad 20 lat minęło, lat pogoni za światem, a efekty są marne. To nie tak, że baza materialna się zwiększyła. Zwiększyła się jednocześnie świadomość i ludzie nagle widzą, że ciężko pracują, a efekty tego są marne. Jesteśmy jednym z najciężej pracujących narodów Europy. Powinniśmy być bogaci. A nie jesteśmy. Praca nasza jest nagminnie marnotrawiona. Stąd poziom frustracji jest wysoki. Na dodatek ekipa Tuska rozbudzała wyobraźnie malutkich, a to drugą Irlandią, a to „zieloną wyspą”. Niestety, były to chełpliwe obietnice bez pokrycia. Cynicznie wypowiadane. Polaryzacja społeczeństwa za ostatniego rządu tylko się pogłębiła. A grupka beneficjentów jest bardzo nieliczna. Dodatkowo jeszcze podeptano naszą godność narodową i wystawiono na szwank nasz honor. A wspólne bezpieczeństwo? Tylko się zmniejsza z każdą nową ustawą, czy rozporządzeniem. Pan Tusk sam się określił, że on jest tylko „od ciepłej wody”. Czyli „tu i teraz” – chleba i igrzysk. Zarządca niewolników powoli przykręcający im śrubę.
Widząc wszystko, co się dzieje w kraju, niepokój tylko może być większy. Znaczy to, że przyjdzie jeszcze nam poczekać na szczęście w naszej biednej ojczyźnie.
Chyba ciągle jest jeszcze żywa idea, bardzo szczytna, która była nazwanaeudajmonizmem* państwowym.Zakładała ona, że obowiązkiem państwa jest pomnażanie szczęścia swoich obywateli. Popieram ją jak najbardziej. Czy Tusk o niej słyszał?
Jeszcze na koniec warto wspomnieć o monumentalnym dziele Władysława Tatarkiewicza „O szczęściu”*. Krótki tytuł dla pracy, której poświęcił 30 lat swego życia, w tym dwie wojny światowe.
Pierwotnie tytuł miał brzmieć „O względności szczęścia”, co miało być nawiązaniem do innej pracy „O bezwzględności dobra” (bezwzględność dobra, czyż to nie piękne?)
W jednym z rozdziałów, bodajże w 17, wielki filozof stawia taką tezę – każdy z nas ma swoją własną pulę szczęść i nieszczęść. Bilans tego określa nasze subiektywne poczucie szczęścia. I ten bilans, w długich okresach życia, jest naszą osobistą wartością stałą. Po prostu – wszyscy ludzie są mniej lub bardziej szczęśliwi, bo to wynika z ich charakteru.
Jak ktoś, kto ma niskie poczucie szczęścia, co oznacza, że ma wysoki słupek swoich nieszczęść, a jako, że właśnie nikt mu ostatnio nie umarł, nie rozwiódł się i nie wyrzucili go z pracy, to znajdzie setkę drobnych nieszczęść, często wydumanych, by natychmiast uzupełnić swój przyrodzony bilans szczęść i nieszczęść.
W ostatnim rozdziale Władysław Tatarkiewicz pisze o najważniejszym – „Obowiązek szczęścia i prawo do szczęścia”.
Jeśli kogoś zaniepokoiłem, to przepraszam.
*Hedonizm (gr. ἡδονή, hedone, "przyjemność", "rozkosz") – pogląd, doktryna, uznająca przyjemność, rozkosz za najwyższe dobro i cel życia, główny motyw ludzkiego postępowania. Unikanie cierpienia i bólu jest głównym warunkiem osiągnięcia szczęścia.
Wyróżnia się:
- hedonizm etyczny
- hedonizm psychologiczny
- hedonizm materialistyczny (hedonistyczny materializm, konsumpcjonizm, konsumeryzm)
*Epikureizm – kierunek filozoficzny zapoczątkowany w starożytności przez Epikura, w ok. 306 r. p.n.e. kontynuowany także w czasach nowożytnych. Podobnie jak w większości kierunków filozoficznych hellenizmu dla epikurejczyków najważniejszą dziedziną filozofii była etyka – uważali oni, że podstawowym zagadnieniem filozoficznym jest szczęście, które upatrywali w przyjemności.
*Eudajmonizm (z gr.εὐδαίμων eudaimon – "szczęśliwy", dosł. "mający dobrego ducha") – stanowisko etyczne głoszące, że szczęście (eudaimonia) jest najwyższą wartością i celem życia ludzkiego. Eudajmonizm występuje prawie wyłącznie w teoriach etycznych hellenizmu. Eudajmonista rozumie szczęście inaczej, niż zazwyczaj rozumie się je współcześnie: nie jako subiektywne zadowolenie, ale jako pewien stan zachodzący na skutek właściwego postępowania, np. apatheię, ataraksję czy eutymię.
W epoce nowożytnej powstał eudajmonizm państwowy, zakładający że obowiązkiem państwa jest pomnażanie szczęścia swoich obywateli.
*”O szczęściu” Władysław Tatarkiewicz - http://pl.wikipedia.org/wiki/O_szcz%C4%99%C5%9Bciu
===========================
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1380 odsłon
Komentarze
Tak sobie myślę...
7 Stycznia, 2014 - 16:59
W pełni zgadzam się z powiązaniem szczęścia i wolności w ciąg przyczynowo-skutkowy. Szczęście jawi mi się jako stan ducha, wolny od wszelkich przywiązań, żadz - słowem - apatheia. Słuszną drogą ku niemu jest styl życia owego kloszarda. I tutaj widzę decydującą rolę państwa w uszczęśliwianiu mnie. Państwo powinno bardziej zdecydowanie zabiegać o moje szczęście, gdyż nie potrafię z własnej woli wyrzec się resztek światowych żądz. Jest jednak na dobrej drodze i myślę, że już niedługo wszyscy spotkamy się na śmietniku, jako ludzie wolni i szczęśliwi.
Pozdrawiam :)
10
@ZK
7 Stycznia, 2014 - 17:10
Witaj
Nie bez powodu wrzuciłem tego kloszarda, a ty pięknie to wyłapałeś.
Najprawdopodobniejsze szczęście zagwarantowane nam przez państwo.
Wszyscy równi przy śmietnikach.
Może się załapię na ogryzek cygara Tuska (choć on teraz zaczyna robić w alkomatach - wiem bo z uwagą słuchałem)
Zdrufko
JK
Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.
Jazgdyni
7 Stycznia, 2014 - 20:46
Niewiele się znam na szczęściu.
Bardziej chyba na nieszczęściu.
Bo, gdy z dala od domu złapie mnie rozwolnienie,
czuję się bardzo nieszczęśliwy.
Gdy jednak po trasie zdążę do toalety,
wtedy po części czuję się hedonistą,
a po części epikurejczykiem.
Szczęście kojarzy mi się
ze stanem wewnętrznego pokoju.
Ażeby go osiągnąć,
trzeba się trochę napracować.
Często w swoim życiu wracam do krótkiej modlitwy:
"Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to, co zmienić mogę.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego."
Zauważyłem, że modlitwa ta wprowadza mnie
/choć na chwilę, ale jednak/
w stan wewnętrznej równowagi.
Bez względu na krążące definicje "szczęścia" ,
podobnie jak i Ty myślę,
że brak poczucia bezpieczeństwa
nie tworzy klimatu do szczęścia.
Co do stresu,
uważam, że nie jest on wrogiem człowieka.
Wręcz przeciwnie, pozwala człowiekowi wzrastać.
Kłopotem jest brak odporności na stres,
który to brak często prowadzi człowieka do uzależnień.
Pozdrawiam.
dratwa3
Wolność słowa bez odpowiedzialności za słowo staje się słowną chuliganką.
@dratwa3
7 Stycznia, 2014 - 20:56
Witaj
też to mogę powiedzieć, ze modlitwa, albo rozmowa z Panem własnymi słowami zdecydowanie przynosi spokój wewnętrzny.
Oczywiście, gdy robi się to szczerze i od serca.
Pozdrawiam
JK
Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.
jak się człowiek boi
7 Stycznia, 2014 - 21:02
łatwiej nim sterować, więc zlikwidowano socjalizm w Polsce
Anna
@nemezis
7 Stycznia, 2014 - 21:43
Żeby to tylko był strach...
Jesteśmy cali rozdygotani, nerwowi, niespokojni.
Ilość leków nasennych u uspokajających bije wszystkie rekordy.
Jest bardzo źle.
Pozdrawiam
JK
Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.