Kupczenie zbrodnią

Obrazek użytkownika Przemysław Mandela
Historia

Podczas gdy pan Andrzej Przewoźnik, szef Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa nadal oczekuje na stosowny raport polskiej ambasady w sprawie szczątków znalezionych w Głębokim, strona białoruska już przystąpiła do energicznych działań, aby całą sprawę maksymalnie upolitycznić. Co jest natomiast w całej sprawie ciekawe to fakt, iż tym razem nie robi tego z myślą o starciu z Polską.

W piątek (po wizycie na miejscu zbrodni prokuratora okręgu witebskiego Gienadzia Dysko) miejscowa prokuratura oświadczyła, że "nie ma żadnych śladów wskazujących na gwałtowną śmierć ofiar". Co to oznacza w praktyce? Znaczy to, że dla białoruskich władz dużo bardziej prawdopodobną przyczyną śmierci ofiar w Głębokim jest śmierć naturalna niż od kul NKWD. Takie oświadczenie nie stanowiło dla nikogo (poza być może panem Przewoźnikiem) wielkiego zaskoczenia. Jak łatwo zgadnąć wyrok w sprawie zapadł na długo przed jej rozpoznaniem, co doskonale widać w przypadku wypowiedzi prokuratora rejonu głębockiego, Anatola Sierwiukou, przytaczanej w Gazecie Wyborczej z 22 lipca b.r.: "szczątki pochodzą z okresu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, gdy Głębokie było pod okupacją niemiecką. Więcej powiedzieć nie mogę".

Bo cóż można dodać, Szanowny Czytelniku? Odpowiedź została przecież udzielona.

Także osoba, która wcześniej dość obszernie opowiadała polskim dziennikarzom o makabrycznym znalezisku, ojciec Sierhiej Gramyka, proboszcz soboru delikatnie wskazuje na prawdopodobnych oprawców: "Nie wiadomo kto to jest. Łuski (z rewolweru Nagant, standardowej broni osobistej oficerów NKWD - P.M) znaleziono nie obok ciał, ale w innych miejscach. Owszem te łuski znaleziono w piwnicy, ale w innych miejscach niż ciała".
Warto dodać, że niejako osobne śledztwo w sprawie mordu w Głębokim prowadzi również białoruskie MSW. Jego wyników, ani prognoz owych wyników (tak jak w przypadku prokuratury) jeszcze nie znamy.

W błędzie jest jednak ten, kto uważa, że sprawa została ostatecznie wyjaśniona przez białoruską prokuraturę. Dzisiejsze wydanie rządowej Sowietskiej Biełorussiji, kwestionuje bowiem dotychczasowe ustalenia śledczych, pisząc o realnych podstawach do twierdzenia, iż ofiary te zginęły gwałtowną śmiercią. Dziwne na pozór zachowanie rządowych dziennikarzy, którzy poddają w wątpliwość wersję rządowych śledczych, zdaje się wyjaśniać Jarosław Biernikowicz, miejscowy szef oddziału opozycyjnego ruchu "O Wolność" w komentarzu udzielonego Gazecie Wyborczej: "to sygnał, przede wszystkim dla Rosji, że to białoruskie władze zdecydują, co zrobić z tą sprawą. Mogą oświadczyć, że za zbrodnią stoi NKWD, albo powiedzieć, że są to kości z XVIII stulecia".
"Ostatnio relacje prezydenta Aleksandra Łukaszenki z Moskwą znacznie się ochłodziły, m.in.Rosja nałożyła embargo na białoruskie mleko. Bernikowicz nie wyklucza, że Mińsk zechce postawić w niekomfortowej sytuacji premiera Władimira Putina, który 1 września ma przyjechać do Polski - konkluduje Gazeta Wyborcza".

O tym, że z ofiar mordu można uczynić narzędzie walki politycznej wiadomo nie od dzisiaj. Co w tej sprawie bulwersuje autora najbardziej to fakt, iż tym razem narzędziem do wzajemnych przepychanek białorusko-rosyjskich stały się polskie ofiary i to przy zaskakująco biernym stanowisku naszych władz.

Rodzi się więc pytanie czy stronie polskie faktycznie zależy na wyjaśnieniu tej sprawy czy też może obawia się, że możliwej reakcji Kremla w kontekście zbliżających się uroczystości na Westerplatte? Skoro zdaniem pana Przewoźnika można zrezygnować "z elementów prowadzących do konfliktu" przy okazji rocznicy wybuchu wojny, to być może także polskie ofiary w Głębokim należą do grona owych "elementów"?

Brak głosów