"Liczą sie drobne różnice"?
Tak już jest, że cudza miska zawsze wydaje się ciekawsza. Wystarczy popatrzeć, jak zachowują się karmione kotki, pieski, świnki…
Na salonie 24 (czasem tam jednak zaglądam :)) Boguś Chrabota pisze o rozczarowaniu Michnika i ,jakże różnym, rozczarowaniu własnym, choć są to są to smutki z tego samego powodu – Rosja okazuje się inna niż by się chciało. Co się dzieje z rosyjska inteligencją, na Boga?!!!
W wywiadzie-rzece, udzielonym przed śmiercią, Stefan Meller opisywał swoje doświadczenia z pełnienia obowiązków ambasadora w Moskwie. Miał on ambicję zmienić skład gości zapraszanych do polskiego przedstawicielstwa z zapijaczonych pułkowników i zdemenciałych aparatczyków właśnie na elity intelektualne i artystyczne, oraz ożywić ich kontakty z polskimi odpowiednikami. Wymiana kulturalna, te sprawy… Nagle, po usadowieniu się Putina u władzy, wszystko zaczęło się psuć. Niemal z dnia na dzień. Salony ambasady opustoszały, drodzy „przyjaciele Moskale” już nie tylko nie zabiegali o kontakty, ale przestali mieć czas, a nawet jakoś tak… nie odbierali telefonów. Okazało się, że wyczuli pismo nosem, albo wręcz dostali sygnał, że w związku z nową polityką mocarstwową Polska zacznie pełnić rolę kozła ofiarnego dla rosyjskiej dyplomacji. Cel był zresztą dobrze wybrany, bo nasz kraj jest za słaby, żeby się z nim liczyć, a… wystarczająco liczący się, żeby warto było go co jakiś czas skopać dla przykładu.
Nie o tym jednak chciałem pisać.
Otóż nawet Meller, który zrozumiał, że status intelektualisty czy artysty w nowej rzeczywistości okazał się na tyle przekładalny na pieniądze, relatywnie duże (w stosunku do plebsu, nie oligarchów, oczywiście), że nie go ryzykować dla jakichś tam idealistycznych inteligenckich dyrdymałów.
Ani jednak Michnik, ani Chrabota, ani Meller nie zdobyli się na narzucające porównanie z sytuacją u nas, z czego wynika, że dalekosiężne patrzenie nie pozwala dostrzec tego, co pod nosem. Zadziałały utarte mechanizmy myślowe – szacunek dla wielkich Rosjan, połączony z protekcjonalizmem, że niby sowiecka inteligencja musiała ciągle na nas patrzeć, a nawet czerpać z naszych osiągnięć, jako pasa transmisyjnego kultury Okcydentu (te zachwyty polskim kinem, to uczenie się polskiego, żeby czytać…)
Miało to sens, kiedy, poza promowanymi przez komunę miernotami (opłacanymi rozdawnictwem mieszkań, talonów, wczasami i paszportami – co przeliczało się wprost na bezcenne dolary i niedostępne dobra konsumpcyjne), inteligenci byli dziadami, jak reszta społeczeństwa, żyjącymi mitem” „jestem biedny, ale uczciwy”. Teraz można już na byciu inteligentem i artystą (szczególnie Autorytetem) nieźle zarobić. Oczywiście, jeśli uda się dorwać do koryta i nie dać od niego odpędzić. Koryto zaś nadal jest napełniane przez władzę. Jest więc o co zabiegać i są powody do strachu przed podpadnięciem. Rośnie pogarda dla plebsu i nieudaczników, ale strach, nawet podświadomy, rośnie proporcjonalnie. Niby wolno podskoczyć i postawić się, ale… jakoś tak się nie opłaca. Lepiej zachować olimpijski dystans, a nawet… szczerze zdeklarować poparcie. Trzeba tylko dobrze planować i nie rzucać się od razu po zaszczyty w wypadku jakiejś zmiany na najwyższych stołkach, choć skądinąd najrozsądniejsi wiedzą zmiany – zmianami, a zasadniczo wszystko wraca do starej normy.
Czy rzeczywiście powyższy opis tyczy tylko Rosji?
Mówi się: ”cudze chwalicie, swego nie znacie”. No dobrze, a: „cudze ganicie…”???
Jeszcze inaczej mówiąc: "Oni mają takie samo gówno jak my, tylko ciut inne" - wyznał bohater "Pulp fiction" mając na myśli zagraniczne frytki i hamburgery, dodatek majonezu i system metryczny - "Liczą się drobne różnice".
Oczywiście - pozornie ("BigMac to BigMac, albo... le BigMac..."), ot, na tyle tyle, żeby było o czym inteligentnie pogadać, popisując się obyciem.
Inspiracja: http://boguslawchrabota.salon24.pl/92436,index.html
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 559 odsłon