Powieść o samobójach trampkarza Ryżaldinho
Prrrhemierr Donaldo Ryżaldinho mniej więcej od szóstego tygodnia własnego życia płodowego obnosi się z miłością do futbolu. Demonstruje swoje żałosne siódmoligowe trampkarstwo bądź to przy nieokazji przełomowego „eventu” czy festynu, bądź to na otwarciu kolejnej orlikowej fatamorgany przyszłego polskiego mistrzostwa Europy. Z pasją lubi „haratnąć w gałę” w takich chwilach, kiedy jego tuskim obowiązkiem jest praca dla Polski (urywając się z głosowań sejmowych na zieloną murawkę). Futbol to gra zespołowa, przeto nasz prezes nieporady ministrów lubi wciągnąć w ten sport pęczki swoich PObratymskich kolesi, typu „dezaktywator koszykarskiego Śląska Wrocław” Grześ Schetyna, niepalestyński minister od niczego Tomasz Arabski czy minister sportu do spraw aferalnych Miro Drzewiecki.
Wszystkie te zabiegi nijak nie podziałały na jakość polskiej skopanej, toczonej przez nieusuwalnego betonowego raka pod nazwą PZPN (=PZPR) i wysysanej przez kosmiczne gaże piłkarskich gwiazdeczek dogasających od samego początku swej kariery. Pod PRowskim płaszczykiem wiekopomnej futbolowej aktywizacji narodu od kołyski (orlik tu, orlik tam) rodzima kanciasta piłka gnije, ziejąc gangreną „fryzjerskich” afer i porażając bezkarnością tłustych mord komuszych, paragangsterskich działaczy. Swoją drogą za samo nazwisko Kręcina, nie mówiąc o antyaerodynamicznej fizjonomii, powinno się mieć dożywotni zakaz wstępu na jakiekolwiek sportowe stołki. Pośród szpaleru cyklicznie powracających burd wewnątrz-, około- i pozastadionowych, w gęstym kalendarzu kryminalnych ustawek polski f(i)utbol wykonał znaczne przemieszczenie grawitacyjne, staczając się w światowym rankingu w odmęty końca szóstej dziesiątki. Naznaczona gangsterskimi korzeniami część kibolstwa wedle siły chemicznych mięśni walczy ciężką białą bronią podnosząc szpitalne słupki okaleczeń i obniżając klubowe słupki obecności normalnych rodzin na meczach. Środki transportu publicznego były i są demolowane zgodnie z planem, a na budowanych arenach przyszłorocznej piłkarskiej klęski narodowej piętrzą się opóźnienia i panoszą zaniedbania prowadzące do śmiertelnych wypadków pracowników.
Służalcze reżimowe media typu Te-Wał-eN gimnastykowały swoje ptasie móżdżki wymyślając niestworzone fałszywe jak oni sami insynuacje wymierzone w śp. Lecha Kaczyńskiego – sławetny „borubar” (do tępoty i serwilizmu dziennikarzyn dochodzi kognitywny uwiąd zmysłów).
Wegetacyjny paraliż demontażu bezkarnego ale pochłaniającego miliony betonu z PZPN/R rozciągnięto na lata. Wszystko to zdawało się być w najzupełniejszym nieporządku aż do wiosny tego roku, kiedy to Ryżaldinho gwałtownie przebudził się z bezkresnej drzemki i przejrzał na swoje małe, cwane oczka. Jest target do bicia! Kibole! Skąd to cudowne samowyleczenie z wieloletniej ślepoty na patologie na polskich stadionach? Otóż „kibolstwo” śmiało na swoich transparentach zaburzyć nietykalny mir błogo lewitującego premiera. „Niespełnione rządu obietnice – temat zastępczy: kibice”. „Miała być druga Irlandia jest Białoruś. Trybuna pusta na wniosek Tuska”. No, co to to nie! Jakże to: kibicowskie szwadrony ważą się zaburzać ciężki, codzienny wysiłek nicnierobienia naczelnego trampkarza? Jeszcze tyle jest do niezrobienia, może i kolejne 4 lata! Takiej niesubordynacji trzeba dać odpór!
No i ruszyła wojenna lawina w rządowym centrum dowodzenia Tuskmenistanu. Łapaj bandytów! Posypały się nakazowo-rozdzielcze nie cierpiące sprzeciwu dyspozycje, adresowane do wysokich regionalnych samorządowych i mundurowych pryncypałów: „Zamykać stadiony!” Lech, Legia, Widzew, Zagłębie, Śląsk,… do tego wszystkie mecze w 3 najwyższych ligach do końca sezonu bez gości. PO-wód? Polityczne hasła spowijające trybuny. Oto przełomowe, wdrożone w czyn dzieło ryżego trampkarza: stworzyć coś z Nietzschego (czyt.: Niczego)! Oto mamy nową wersję XIX-wiecznego utworu, tym razem w wersji scenicznej: „Tako rzecze ZaraTUSKra”. W przeciwieństwie do nieukończonej przez niemieckiego uzurpatora nadczłowieczeństwa knigi „Próżnowanie Zaratustry” nasz ZaraTUSKra próżnował dotąd ile się dało, starczyłoby tego próżniaczego materiału na Joyce’a i Prousta razem wziętych.
Odpowiedzialność zbiorowa, towarzyszu-napastniku Ryżaldinho, to jest coś co dobrze znamy i finisz takich przedsięwzięć jest skazany na sromotną klęskę. Tym większą, im mocniej dokopiecie swoim nagle dostrzeżonym adwersarzom. Pośród walących się słupków PO-parcia zacieśniacie ohydną koalicję z nietykalnym skompromitowanym betonem z PZPN. Cytat: „Akceptuję sposób myślenia PZPN”. Wiadomo przecież nie od dziś, bo wszak z tego samego g…, yyy tej samej gliny żeście towarzysze ulepieni. Koalicja PO i SLD w najwyższych ciałach (zwłokach?) polskiego futbolu trwa w najlepsze.
Ale to wam, kapitanie trampkarzu ze swoją drużyną powiem na koniec: strzelacie sobie samobója za samobójem, wkroczyliście na pole karne z którego możecie już tylko strzelać dalsze samobóje z „jedenastki” do własnej pustej bramki. Ten Lato, to lato stanie się dla was wstępem do tragicznej politycznie jesieni. Wtedy to społeczeństwo wraz z setkami tysięcy zwalczanego przez was „kibolstwa” odgwizda wam koniec tego 4-letniego przegranego meczu. I to będzie wasz głośny WYPAD z politycznej ekstraklasy.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1824 odsłony
Komentarze
Re: Powieść o samobójach trampkarza Ryżaldinho
16 Maja, 2011 - 15:30
Przyznam, tytuł mnie rozbawił...
___________________ Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart