Żałośni jak „paliknot”.
Cóż może być bardziej żałosnego od dopalającego się knota świecy, który próbuje przyćmić prawdziwe światło? Wokół słoneczna jasność i ten tlący się jeszcze knot, który wyobraża sobie, że ta jasność to dzięki niemu, bo to przecież on się pali. Taki „paliknot” – synonim beznadziei.
Naszły mnie te „filozoficzne” myśli po oglądnięciu w telewizji migawki z manifestacji taksówkarzy. Pośród „wkurzonych” ludzi kamera pokazuje głównego klauna cyrku swojego imienia, który coś bełkocze, wykrzykuje, próbuje ich przekrzyczeć, ale nie daje rady. Mikrofon nie potrafi wychwycić zrozumiałych słów z jego bełkotu zalanego wrzawą i głośnymi, skierowanymi przeciwko niemu okrzykami tłumu. Nie dali się nabrać na jego nową, przymilną twarz i zobaczyli w nim tego narcystycznego „kameleona”, polityka, który jeszcze niedawno wypowiadał się przeciwko nim, a teraz usiłował im wmówić, że ich popiera. To już kolejna grupa manifestujących, która pogoniła temu politykowi, któremu już grunt pod nogami się pali - kota. A „czar” przestaje działać. Moda na głupotę mija. Coraz mniej jest takich, którzy chcieliby, by ich kojarzono ze świńskimi łbami. Słupki poparcia topią się w wylewanych przez niego ekskrementach. Ot żałosny, przegnany człowiek (nie potrafiłem się jeszcze zdecydować, by w słowie „przegnany” pierwsze „n” zamienić na „r”). Oglądając ten materiał nie miałem do końca pewności, czy chciał się przyłączyć do manifestacji taksówkarzy, chociaż nie ma taksówki, czy też może nie zrozumiał sytuacji i tylko chciał taksówkę wynająć? Ale wrażenie zostało nieodparte. Zwyczajny „paliknot”. Nie będę ukrywał, że obserwując jego dotychczasowe działania szukałem słów, które potrafiłyby go jak najtrafniej określić. Na usta pchały się dziesiątki słów, niektóre niecenzuralne, a i tak czułem, że czegoś w nich brakuje. I dopiero po tym materiale zrozumiałem. On jest po prostu żałosny. Jak ten dopalający się w słoneczny dzień knot nie wiadomo po co zapalonej świecy.
Bo co można powiedzieć o klaunie, którego majątek w roku 2006 szacowano na 330 mln zł, a który teraz oświadcza, że ma olbrzymie długi, i mimo to „pożyczone” pieniądze wydaje na klakierów? Albo o polityku, któremu środki na kampanię wyborczą wpłacali studenci i emeryci i to w takich kwotach, że dobrze zarabiający nie daliby rady? Nawet, jeśli ma gdzieś odłożoną kasę, to co się z nim stanie, jeśli straci ochronę, jeśli nasz kraj choć trochę „znormalnieje”? A co można powiedzieć o zagubionym „chrześcijaninie”, który, choć już dawno znalazł się poza kościołem, nagle ogłasza publicznie, że z niego występuje? Co można powiedzieć o „filozofie”, który nie posiadałby się ze szczęścia, gdyby tylko mógł zostać uznany chociaż na chwilę za prawdziwego błazna? Któremu filozofia potrzebna jest jako ostatni parawan osłaniający przed prawem? Czy nie ciśnie się na usta słowo „żałosny”?
A co ma powiedzieć ten żałosny człowiek, który zabrnął o tyle mostów za daleko, którego zniosło na manowce, któremu głupota przysłoniła resztki moralności, a pycha zdrowy rozsądek? Ma przyznać się do tego, że jest żałosny? To by świadczyło, że zaczyna rozumieć, że wraca mu zdrowy rozsądek, ale po tym wszystkim, co zrobił i powiedział, ilu jeszcze byłoby w stanie mu uwierzyć? Żałosnemu, wypalającemu się knotowi.
A co w takim razie sądzić o tych wszystkich, co mu uwierzyli i go poparli? I o tych wszystkich, co go jeszcze promują, mimo nędzy moralnej i niezmierzonego chamstwa?
Chyba tylko jedno – żałośni. Żałośni, jak on sam. Jak „paliknot”.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 938 odsłon