Najważniejszy jest nasz początek, a nie ich koniec

Obrazek użytkownika grzechg
Kraj

        Jak pojawia się napis „KONIEC” w kinie, to zabieramy żonę, dziecko i resztki jego popcornu, naciągamy ciepłą czapę na głowę, bo mróz i wychodzimy z sali, kierując się do zastanej za drzwiami rzeczywistości. Tyle tylko, że w przypadku ostatnich dni i miesięcy, to nie jest „Ostatni seans filmowy” (notabene znakomity film Petera Bogdanovicha). Dopiero czeka nas bowiem kawał mocnego i dobrego kina, a co istotniejsze, możemy sami napisać scenariusz tej nowej produkcji i wziąć w niej udział.  Albo – nie pierwszy już raz – być tylko widzami filmu o końcu III RP – a potem dalej zajadać pop corn. To tytułem wstępu do wizji i proroctw, których pełno nie tylko w Salonie 24, oraz różnych otrzeźwień politycznych i rozjaśnień umysłowych, których doświadczają z godziny na godzinę kolejni aktorzy ostatniego seansu, tak jakby chcieli też zagrać w nowym filmie.    

      Chwała Najwyższemu, że możemy zajmować się jeszcze polityką, w ten czy w inny sposób, bo jednak wielu jest takich, co wieszczy, a raczej dostrzega nieuchronny koniec Platformy Obywatelskiej. Nawet klasa próżniacza skupiona w jej własnych szeregach - tworząc jakieś kluby wolnego rynku wewnątrz (na razie) PO. Piszę o tym, w odniesieniu do „wyroku”, jaki wydał na niektórych blogerów i polityków w swojej najnowszej notce* europoseł Marek Migalski. Napisał mniej więcej tak, że kto nie widzi końca PO, nie powinien zajmować się polityką. A tych, co mogą nieopatrznie mylić PO ze Związkiem Sowieckim, w jego historycznych rozważaniach zaliczył do kretynów. To tylko czekać, jak Donald Tusk poda się jutro do dymisji, bo pewnie nie widzi jeszcze końca PO. Ale można założyć też, że Premier widzi ten koniec tak samo dobrze jak Marek Migalski, a jeśli widzą już to razem, to może razem z tego ulepią jakiś nowy byt polityczny pod wybory do Parlamentu Europejskiego?

        Snują się też, jak zawsze w Salonie 24 rozważania, które służby szykują się do głębszego wejścia (powrotu), a które do wyjścia z naszej Ojczyzny. Niektórzy idą daleko w tych rozważaniach i mówią wprost, że Amerykanie montują się w Rosji, a przy okazji odświeżają bliskie kontakty z niektórymi polskimi politykami. Pojawiają się przy tym tak kluczowe pytania, jak to, po co i dlaczego były lider opozycji odwiedził swego czasu siedzibę CIA w Langley. Na kanwie tych rozważań, pada również pytanie, pod czyim butem będzie lepiej w Polsce, amerykańskim czy rosyjskim? Innymi słowy, znowu oglądamy film, gapimy się na zwroty akcji, zajadamy batona, albo czekoladowe kulki, a w kulki grają z nami inni, jak dawniej. Otóż nie jesteśmy i nie musimy być biernymi widzami przemian i jak słusznie zauważa jeden z blogerów w komentarzu pod tekstem, że „kluczowe w tej sytuacji, to pracować nad niezależną (od nikogo) myślą”.

 

          Myślenie o Polsce w oderwaniu od konstelacji politycznych rządzących globem jest oczywiście ułomne, ale budowanie wizji państwa tylko w oparciu o te konstelacje też jest niebezpieczne. Ułomne jest również namiętne przyglądanie się różnym rozpadom, grom i walkom, bez myślenia perspektywicznego o Polsce za dziesięć, czy dwadzieścia lat. Dla Marka Migalskiego, z jakichś powodów, kluczowe jest „odkrycie” przez niego końca PO. Nie bardzo wiadomo, po co przytacza kompletnie śmieszne i nieistotne spory wewnątrz tej partii, na styku Kidawa – Błońska – Kopacz, czy Pitera – Mucha. Podciąga te Panie, z szacunkiem dla Pań w ogóle, do ról pierwszoplanowych, a tu w końcu mamy tylko na tacy jednego dorsza. Widzi koniec PO, co samo w sobie nie wymaga obsługi teleskopu, ale ani razu nie stawia jasno sprawy, jak dalej postrzega rozwój Polski, w strukturach III RP, czy w budowaniu ich od nowa. Co prawda, gdzieś wcześniej, rozpisuje się o centrum sceny politycznej, pewnie w snach widzi już nawet siebie razem z Gowinem, jak rozdają karty, pewnie znowu znaczone.

 

            Tymczasem, koniec PO, taki czy inny (rozpad i przepoczwarzanie się, albo sojusz z Aleksandrem Kwaśniewskim), to tylko wstęp do końca III RP. A ten koniec nie może być, na kolejną dekadę czy dwie, budowaniem nowego salonu z tymi samymi patronami, ponieważ jak dotąd, doprowadzili oni jedynie do dezintegracji państwa, w wielu dziedzinach wręcz do jego rozpadu (sądownictwo, wojsko, edukacja, kolej), napełniając przy tym sobie sowicie własne portfele i mając dokładnie gdzieś owego zwykłego obywatela, co tyra dziś (nie pracuje!) jak nikt inny w Europie. III RP wyhodowała współczesną klasę próżniaczą, bezproduktywną i pasożytniczą dla rozwoju Polski.

 

          Stąd rażące jest dla mnie dywagowanie, po raz któryś z rzędu, o końcu PO, bez odniesienia do odpowiedzi na pytanie, a co dalej z nową, wolną RP, następczynią tej Trzeciej? Salon 24 jest być może tylko niewielkim zgrupowaniem tej nowej RP, ale za to, myślącym o niej poważnie, czasami z różnych pozycji ideowych. To myślenie jest twórcze, ponieważ – wierzę w to głęboko – przyniesie z czasem spójne projekty na przyszłość, które musimy mieć, gdyż w III RP już niewiele da się naprawić, poprawić, czy zmienić w jej chorych instytucjach. To, co jest dorobkiem minionego dwudziestolecia, to małe i duże sukcesy samych Polaków, nic więcej.

              Jeśli więc, jako Naród, chcemy wziąć udział w nadchodzących zdarzeniach wielkich i małych, to musimy mieć też przekonanie, że budujemy nowe państwo, robimy to sami przy pomocy sojuszy, a nie pod nadzorem agentów kontrolujących nasze polskie kroki i trzymających w sejfach kwity na liderów politycznych. To wymaga końca III RP, ale wcale nie wymaga armii powstańczej, ani milionów obudzonych jak w 1980 roku. W Polsce, podobnie jak gdzie indziej, ton zasadniczym zmianom będą nadawali nieliczni. Tak było również po roku 1980 –tym, w „Solidarności”, i w NZS. A potem w stanie wojennym. Nie ma co liczyć na jakiś wielki i długotrwały zryw. Trzeba przekonywać zwykłych, ciężko pracujących na ogół Polaków, że wielkie rzeczy są w Polsce możliwe. I nie obrażać się na tych, którzy dziś jeszcze myślą, że w Smoleńsku doszło do nieszczęśliwego wypadku. Katastrofa Smoleńska jest zresztą kluczem do nowego rozdziału w historii Polski i końca III RP**. Nie tylko symbolicznym, nie tylko politycznym. Tragedia ta wyznaczyła też na dekady granice podziału między zdrajcami i ich pomocnikami, a ludźmi po prostu przyzwoitymi. Niezależnie od tego, jaki obraz prawdy wyłoni się ostatecznie z kryjącego ją jeszcze dziś kłamstwa - w imieniu i za zgodą III RP.     

                    

*http://migal.salon24.pl/388653,po-kronika-zapowiedzianej-smierci

**http://benevolus.salon24.pl/379462,prawda-o-smolensku-to-koniec-iii-rp

 

 

Brak głosów