Drobna kobieta od wielkich spraw

Obrazek użytkownika Redakcja
Kraj

Sławomir Cenckiewicz dla niepoprawnych

Drobna kobieta od wielkich spraw
Refleksje o Annie Walentynowicz (1929-2010)

„Życiorys Anny Walentynowicz to historia PRL. Jak w soczewce skupia się w nim obraz oszustwa i bezprawia komunistycznej władzy, ale także istota naszych błędów, które przyczyniły się do załamania kolejnych prób oporu. Los Anny jest typowy dla wielu polskich robotników i niezwykły ze względu na Jej siłę charakteru, mądrość i uczciwość” — napisała kiedyś Joanna Duda-Gwiazda .
Rzeczywiście. Biografia Anny Walentynowicz jest jak portret zbiorowy polskich robotników wstających z kolan, by zbuntować się przeciwko komunizmowi. Nawet jeśli miała tego świadomość, to pozostała na zawsze skromna. Na swoje życie patrzyła zawsze jak na służbę. Zapytana o to we wrześniu 1980 r. odpowiedziała bez zastanowienia: „Czuwać, aby nie było ludzi skrzywdzonych, aby podać rękę każdemu, który nie umie sobie poradzić.
(…) Może sama zbyt wiele łez wylałam w życiu, chciałabym, żeby z mojego powodu ktoś choć o jeden raz w życiu więcej się uśmiechnął” .
Jednak wola służenia innym nie oznaczała w jej życiu akcesu do klasycznej polityki. Anna Walentynowicz nie była politykiem, nie była też sługą żadnej konkretnej partii. „Żaden przejaw jej aktywności nie jest efektem przemyślanej strategii. Działa spontanicznie, bo tak jej dyktuje odruch serca i niezmiennie odczuwana potrzeba życia w prawdzie i godności” — zauważyła trafnie jej przyjaciółka Anna Baszanowska . Walentynowicz była człowiekiem, który bardziej niż inni kierował się w życiu sercem, pragnieniem dobra i odmową zgody na kłamstwo. Nie chciała uznać oddzielenia polityki od moralności, nie chciała dać przyzwolenia na kariery bez służby społeczeństwu. Jej bezinteresowność była solą w oku tym, którzy pragną ukryć żądzę władzy za cenę zdrady ideałów.
Życie Anny Walentynowicz było jak ciągła walka, bez odpoczynku i bez kresu. „Kilka lat szarpałam się, żyłam tak, jak żyli inni, jeździłam po kraju i spotykałam się z ludźmi — wspominała prawie dwadzieścia lat temu. — Znałam ks. Popiełuszkę i przeżyłam jego śmierć, robiłam głodówki, siedziałam w więzieniu za próbę zorganizowania strajku w pierwszych dniach stanu wojennego. Potem próbowałam wmurować na Śląsku tablicę w rocznicę masakry w »Wujku«, wcześniej internowano mnie w Gołdapi. Mam za sobą pobyt w więzieniach w Tczewie i Gdańsku, w szpitalu psychiatrycznym na Rakowieckiej, potem w Katowicach, Lublińcu, Bytomiu i w szpitalu więzienia Montelupich w Krakowie. Kilka straconych lat, o których mogłabym mówić długo i czasem nawet z ciepłem w sercu. Czas znaczony także walką o przetrwanie, dorywczą pracą przy zbiorze owoców i w ogrodnictwie” .
Jeszcze kilkadziesiąt dni temu Anna Walentynowicz była tam, gdzie w sierpniu 1980 r. W swoim małym mieszkanku na trzecim piętrze, do którego codziennie z trudem wspinała się o kulach. Przez ten jeden pokoik z kuchnią przy ulicy Grunwaldzkiej w Gdańsku–Wrzeszczu przewinęli się niemal wszyscy rzeczywiści i samozwańczy herosi polskiej drogi do niepodległości. W 1980 r. mieszkał tu przez kilka miesięcy Jacek Kuroń, którego Lech Wałęsa nie chciał widzieć w siedzibie „Solidarności” w Gdańsku. Przez lata przychodził Wałęsa i korzystało z gościny wielu, wielu innych. Dla wszystkich była jak dobra matka — gościła, gotowała, prała. Przez długie lata była przez nich zapomniana lub nawet znieważana pogardliwymi epitetami. Mogła być boginią salonów. Miałaby światowe hołdy, przyjęcia z przywódcami państw i koronowanymi głowami. Wykłady, doktoraty honoris causa, tytuły honorowych członków najbardziej elitarnych zgromadzeń. Filmy na swoją cześć. Ulice swego imienia. Mogła być bogata, mieć własny dom, służbę, stałą opiekę medyczną. Telewizje całego świata ścigałyby się o dostęp do niej. Czy Gdańsk lub Warszawa nie ofiarowałyby jej pięknego mieszkania z windą? Ale ta skromna kobieta odrzuciła wszystkie zaszczyty z iście arystokratycznym poczuciem wyższości. Arystokratka ducha bez wahania odrzuciła wszystkie pokusy jak błahostkę. Bo ceną były pozór, fałsz, czasem nawet zdrada. A ona była niezłomna. Tak bardzo, że nawet najbliższym przyjaciołom zdarzało się narzekać na jej bezkompromisowość. Pozostała sobą. Wybrała prawdę. To dlatego skromna Ania Lubczyk została wywyższona do godności swojego historycznego imienia — „Anna Solidarność”.
Może właśnie dlatego skupiało się na niej tyle pogardy. Otrzymywała bolesne ciosy nawet ze strony niektórych ludzi Kościoła. „Walentynowicz występuje w roli ostatniego Mohikanina cywilizacji nienawiści” — powiedział kiedyś abp Józef Życiński . Takie słowa ze strony arcypasterza były szczególnie krzywdzące dla osoby żyjącej na co dzień wiarą katolicką. Jej religijność była polska, ale nie dewocyjna. Przypominała trochę religijność dawnej polskiej szlachty, która nie zawsze była posłuszna księdzu, ale zawsze stawała do boju w obronie wiary. Ten, którego Anna Walentynowicz kochała bardziej niż kogokolwiek — papież Jan Paweł II, do trzech podstawowych cnót chrześcijańskich — wiary, nadziei i miłości dodał również solidarność. Jego słowa stały się dla niej imperatywem działania.
Miłosierdzie i gesty solidarności okazywała każdemu. Bezkompromisowa wobec ludzkich ułomności i wad, nigdy nie przekreślała człowieka. Ku zdumieniu internowanych z nią koleżanek grała w piłkę z synem funkcjonariusza więziennego w Gołdapi. „Aniu, co ty robisz? Z »ubeckim« dzieckiem się bawisz?!” — rzuciła w jej stronę któraś z kobiet. Anna Walentynowicz odpowiedziała krótko: „To nasze, polskie dziecko. Takie samo jak wszystkie inne”. Odwróciła się, dalej rzucając i łapiąc kolorową, gumową piłeczkę . Innym razem przyjęła studentów zachodnioniemieckich zafascynowanych ruchem „Solidarności”. Czuli się nieco skrępowani. Nie byli pewni, jak ich przyjmie, bo przecież reprezentowali naród, który podczas II wojny wyrządził Polakom wiele krzywd. Według uczestniczącej w spotkaniu Joanny Wojciechowicz Anna Walentynowicz od razu oznajmiła: „A od kiedy to myśmy mieli pretensje do narodu niemieckiego? Ani nie mieliśmy, ani nie mamy”. I wyciągnęła historię Ottona Schimka — żołnierza Wehrmachtu, który w 1944 r. odmówił rozstrzelania Polaków. „Czy wiecie, że na grobie Otto Schimka są codziennie świeże kwiaty? Prawie czterdzieści lat później! I nigdy o nim nie zapomnimy!!!” — powiedziała .
Przypadła jej rola „bohaterki solidarnościowego apokryfu o spisku agentów i zdradzie elit” — pisał publicysta „Gazety Wyborczej” w rocznicę jej urodzin . „Służyła bezpiece na podrzuconych materiałach. (…) Robiła więcej złego dla »Solidarności« niż SB i władze komunistyczne razem” — pisał o niej Lech Wałęsa .
Anna Walentynowicz pozostaje dla jemu podobnych znakiem sprzeciwu. Niestety sprzeciwu strywializowanego przez media, zredukowanego do sporu z Wałęsą. Dopiero znajomość jej całej biografii pozwala na postawienie pytania — jakiego sprzeciwu symbolem jest Walentynowicz? Czyż nie jest ona symbolem oporu wobec komunizmu i jego postkomunistycznej mutacji, których niesprawiedliwość również dzisiaj wyklucza tysiące Polaków poza nawias społeczny. Zawsze kierowały nią życiowe doświadczenia. Jeśli motywem jej życia i działania stała się troska o innych, to rozróżnienie na skrzywdzonych i krzywdzicieli było nadrzędne na każdym tego życia etapie. Przez ten pryzmat patrzyła na PRL i współczesną Polskę. Dlatego nie mieści się ona w micie założycielskim III RP symbolizowanym „odkreśleniem przeszłości grubą linią”.
Dlatego większość radnych Warszawy odmawia jej honorowego obywatelstwa stolicy , a polski premier pomija jej nazwisko, kiedy na Wawelu składa hołd bohaterskim kobietom Sierpnia ’80 i „Solidarności” . W nowomowie polityka miejsce Anny Walentynowicz zajęła inna gdańszczanka — Henryka Krzywonos. Nie ujmując jej zasług w czasie strajku 1980 roku — zwłaszcza 16 sierpnia — nie sposób z niej czynić ikony Sierpnia ’80 i „Solidarności”. Nie ma tu nic do rzeczy fakt, że Henryka Krzywonos jest aktualnie feministką i ulubienicą Jolanty Kwaśniewskiej. W ten właśnie sposób bieżąca polityka staje się fałszywą interpretatorką polskich dziejów.
Władza wywodząca się z Trójmiasta i rzekomo z tradycji solidarnościowej odwraca się plecami do ikony polskiego Sierpnia. „Kiedy my w 1989 roku świętowaliśmy wolność, ona walczyła dalej, coraz bardziej samotna, niezrozumiana. Wielu Polaków, w tym ja, nie podzielało jej poglądów i wizji historii, ale nie czas teraz na rozliczanie jej z racji. Teraz jest czas na wspólny pokłon i jedno wielkie dziękuję. Wszyscyśmy jej to winni” — pisał Robert Mazurek, apelując do jednego z ministrów o wsparcie uroczystości związanych z 80. rocznicą urodzin Anny Walentynowicz . Jego apel pozostał bez odpowiedzi. Potrzeba było jej tragicznej śmierci, by z ust polskiego premiera usłyszeć wreszcie, że Anna Walentynowicz to matka „Solidarności” .
Zarzuty, które miałyby dowodzić politycznej „niedojrzałości” Anny Walentynowicz, dotyczyły m.in. niezrozumienia koniecznych meandrów gry politycznej i odrzucania pragmatyzmu w drodze do osiąganiu celów. Była „niedzisiejsza”, była patriotką i chrześcijanką nadto dosłownie, w sposób zbyt wymagający. I rzeczywiście — jej powołaniem nie były kompromisy. Anna Walentynowicz „nigdy z królami nie była w aliansach”. Zawsze była po stronie Polski. Dla wielu zbyt naiwnie, po chłopsku, jak prosta robotnica, wierzyła w społeczną, narodową i państwową wartość dobra i prawdy. Wierzyła — i była to wiara naiwna, ale jakże prawdziwa — że Tadeusz Kościuszko czy Romuald Traugutt, mimo że nie byli ani pragmatyczni, ani zwycięscy, po wsze czasy pozostaną dla Polaków wzorcem i miarą miłości ojczyzny. Jej podziw dla Józefa Piłsudskiego, wodza nieunikającego politycznej gry i zmiany sojuszów, zasadzał się na jego dowiedzionej bezinteresowności w służbie ojczyźnie. Jak on wierzyła, że tak naprawdę liczą się tylko imponderabilia — żaden pragmatyzm chwili nie może przesłonić prawdziwej hierarchii ważności. Nie wziął grosza jako bojowiec PPS z fortuny zdobytej pod Bezdanami i nie wziął grosza z kasy państwowej jako Naczelnik Państwa. W dniu swoich 80. urodzin uroczyście obchodzonych w Pałacu Prezydenckim pani Anna pytała wszystkich: „Czy czujecie tutaj ducha marszałka Piłsudskiego?!” Postawa polskich bohaterów była dla niej żywą nadzieją i pozostała jej wierna do końca. Jeżeli ta postawa jest przebrzmiała i nie ma dla niej miejsca w przyszłości, to nie ma miejsca dla solidarności.
Scenariusz wymazywania Anny Walentynowicz z pamięci historycznej nie powiódł się. Świat pamięta, że przez nią i dla niej zastrajkowali robotnicy Stoczni Gdańskiej im. Lenina . Już po jej śmierci jeden z waszyngtońskich uczonych i publicystów nazwał ją „Kobietą z żelaza” (Woman of Iron) . Pamiętają o niej ciągle przyjaciele z Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, którzy zawsze, kiedy była atakowana, zabierali głos w jej obronie . Podczas obchodów 80. rocznicy urodzin Krzysztof Wyszkowski wręczył Annie Walentynowicz jej wielkoformatowe zdjęcie z 1980 r., na które natknął się kilka tygodni wcześniej na śmietniku w Stoczni Gdańskiej. „To wielkie zdjęcie Anny znalazłem wiosną bieżącego roku na kupie śmieci usuniętych z wystawy o »Solidarności« w historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej — mówił Wyszkowski, zwracając się do Walentynowicz. — Los tego zdjęcia może być symbolem metod stosowanych niegdyś przez władze PRL, a obecnie przez władze III RP w stosunku do kobiety, której dzieło dzisiaj czcimy. Proszę cię, Anno, o przyjęcie tego prezentu ze »śmietnika historii«, na którym niektórzy chcieliby cię umieścić” .
„Prawda, choćby opluta i najgłębiej zepchnięta, zawsze utoruje sobie drogę” — mówiła przed laty Anna Walentynowicz. Dzisiaj słowa te brzmią jak spełniające się na naszych oczach proroctwo.
W sobotę 10 kwietnia 2010 r. Anna Walentynowicz zginęła w katastrofie lotniczej razem z Prezydentem Rzeczypospolitej Lechem Kaczyńskim, ministrami, urzędnikami, kombatantami… Jeszcze na kilka dni przed uroczystościami 70. rocznicy zbrodni katyńskiej nie była pewna, czy podoła trudom podróży. Pierwotnie miała bowiem jechać specjalnym pociągiem razem z rodzinami pomordowanych oficerów. Kancelaria Prezydenta zaprosiła Walentynowicz do samolotu. Podczas mojej ostatniej rozmowy z nią cieszyła się, że razem z prezydentem może polecieć do Katynia, by oddać hołd polskim bohaterom zamordowanym przez Sowietów. Mówiła, że staje jej w pamięci rodzinne Równe, kiedy 17 września 1939 r. wkroczyli do niego Sowieci. Straciła wówczas brata — Andrzeja Lubczyka, którego Sowieci wywieźli na Wschód. Chciała odwiedzić cmentarz katyński, by nad grobami żołnierzy i policjantów wolnej Polski oddać hołd wszystkim zgładzonym na „nieludzkiej ziemi”, w tym także swojemu bratu, którego mogiły nigdy nie odnalazła. Okazało się, że był to jej ostatni lot… Zginęła tragicznie niedaleko lasu katyńskiego…
O tragicznej śmierci pani Ani dowiedziałem się w pociągu, w drodze powrotnej z Poznania, gdzie w wydawnictwie złożyłem książkę do druku – to książka o pani Ani. To jeden z najgorszych dni w moim życiu. Później nastąpiły kolejne trudne dni i momenty. Pierwsze spotkanie z pogrążoną w smutku rodziną pani Ani, rozmowy w jej opustoszałym mieszkaniu, telefony, oczekiwanie na identyfikację w Moskwie, wreszcie szept nocnej modlitwy przed trumną na warszawskim Torwarze… I ten niesamowity, ostatni list Anny Walentynowicz i jej dzielnej opiekunki Janiny Natusiewicz-Mirer do Lecha Kaczyńskiego, który pozostał na biurku w pokoju hotelowym: „Pragniemy wyrazić Panu naszą wdzięczność za umożliwienie nam wzięcia udziału w uroczystościach w Katyniu z udziałem Pana i Pańskiej Małżonki. Z całego serca dziękujemy Panu za zorganizowanie tak podniosłej i niezwykłej uroczystości. To miejsce, które symbolizuje gehennę Narodu Polskiego, skazanego przez totalitaryzm sowiecki na okrutną eksterminację, doczekało się chwili, w której Głowa Państwa w osobie Pana, z Woli Bożej, po siedemdziesięciu latach oddaje hołd Męczennikom oraz daje świadectwo prawdzie” .
Kilka dni później nastąpił ostatni akt tego dramatu. 21 kwietnia 2010 r. pożegnaliśmy w Gdańsku Matkę „Solidarności”. Spoczęła w skromnym grobie na cmentarzu Srebrzysko u boku ukochanego Kazimierza Walentynowicza. Przemawiając nad jej grobem, pomysłodawca i założyciel Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża Krzysztof Wyszkowski powiedział: „Gdyby wróg kazał Annie wybrać miejsce, w którym ma ją zabić, na pewno wybrałaby Katyń. Anna zginęła dlatego, że miała odwagę towarzyszyć prezydentowi Rzeczypospolitej w jego żądaniu, by Rosja uznała swoją nieprzedawnialną odpowiedzialność za mord na narodzie polskim, za zbrodniczy plan likwidacji państwa polskiego. Zginęła, razem ze swoim starym przyjacielem z Wolnych Związków Zawodowych, dlatego, że oboje byli wierni prawdzie o systemie sowieckiej antycywilizacji, która zniszczenie Polski uznawała za pierwszy krok w podboju całego świata. Zginęli dlatego, że Rosja nadal odmawia uznania swojej winy za katyńskie ludobójstwo. Zaszedłem do Ani w Wielki Czwartek na jej prośbę, żeby przekazać apel w obronie Instytutu Pamięci Narodowej. Śpieszyłem się, ale Anna chciała, żebym usiadł. Powiedziała: »Co będzie z Polską?« Spojrzałem na nią zaskoczony i przestraszony — czego ta kobieta znowu chce? Do czego wzywa? Odpowiedziałem, że w niedzielę Jezus zmartwychwstanie, ucałowałem ją i wyszedłem. Dopiero gdy nad trupami Prezydenta i Anny zaczęto głosić pojednanie polsko-rosyjskie, pojednanie bez prawdy o ludobójstwie, przypomniałem sobie, że tak już kiedyś było. Gdański pomnik Trzech Krzyży w zamierzeniu władz PRL i realistów z »Solidarności« miał stać się pomnikiem pojednania, czyli zrównania katów z ofiarami. Wówczas Anna przeciwstawiła się temu fałszerstwu i wywalczyła istnienie pomnika Poległych Stoczniowców. Teraz myślę, że Anna i Lech przez swą ofi arę z życia wspólnie wzywają nas do wytrwałości w walce o Polskę. Wzywają do walki z wrogiem z zagranicy i wrogiem z Targowicy. Odpowiedź na pytanie »Co będzie z Polską?« należy teraz do nas. Gdy ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego spoczęło w krypcie na Wawelu, trębacz zagrał takt wojskowej piosenki: »Śpij, kolego, w ciemnym grobie«. Anna była żołnierzem dzielnym i wiernym aż po śmierć. Dlatego jej również należy się to pożegnanie: »Śpij, Anno, w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni tobie«” .
Cóż może w tej sytuacji dodać biograf Anny Walentynowicz? Opisać dzieje i wierzyć, że „ziarno, które obumrze, wyda plon stukrotny”.
Requiescat in pace.

W artykule wykorzystano fragmenty książki
Anna Solidarność. Życie i działalność Anny Walentynowicz na tle epoki (1929-2010),
która ukazała się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka

*19 Anna Solidarność – żołnierz Rzeczypospolitej, przemówienie K. Wyszkowskiego nad grobem A. Walentynowicz, Gdańsk, 21 IV 2010, w zbiorach autora.

Brak głosów

Komentarze

kobieta skromna, swoim życiem świadczyła jak drobna kobieta może być wielka.......10

Vote up!
0
Vote down!
0

Marika

#93133

Semper fidelis

 

"Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie"

Vote up!
0
Vote down!
0

"Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie"

#93160

http://spiritolibero.blog.interia.pl/

z rady m. Gdańska żałują jej ulicy.
Wstyd i poruta.
(ale niedługo są wybory...)

Vote up!
0
Vote down!
0

SpiritoLibero

#94021

Jan Bogatko

...ale w Gdańsku mamy lotnisko Wałęsy. Pomnik za życia?

Pozdrawiam,

Vote up!
0
Vote down!
0

Jan Bogatko

#94080

http://spiritolibero.blog.interia.pl/

że jeszcze będą zmieniać tę nazwę :D)))

Vote up!
0
Vote down!
0

SpiritoLibero

#94100

o głosowaniu na książkę Sławomira Cenckiewicza "Anna Solidarność". Zróbmy coś dla tej wielkiej Polki - lepiej późno niż wcale!

http://www.niepoprawni.pl/content/ksiazka-historyczna-roku-konkurs-glosuj

Z pozdrowieniami.

Vote up!
0
Vote down!
0

Ursa Minor

#94218

Znakomita historia wspólczesna.
Wielka radość że taka kobieta była wśród nas,tyle dobrego uczyniła.Oddała całą Siebie "SPRAWIE".
Ale przerażenie wzbudzają fakty jak to wszystko odbywało się.
Dziś wszyscy podziwiamy Jej czyny,ubolewamy nad Jej losem i tragiczną śmiercią.
Ale to nie oto chodzi.
Ale oto by podjąć walkę w całym tego słowa znaczeniu o Polskę normalną,bezpieczną dla naszej egzystencji.
Czy jest ktoś dziś kto porwie tłumy pod Sejm i pogoni tych dziadów na 4 wiatry?
Dlaczego TK widząc zdrade narodową przez cały rząd Tuskowy milczy????????????????????
Media codziennie nas utwierdzają że nic nie możemy a "ONI" wszystko.
Tyle tylko że nam pogadać dają.
Smutno mi i przykro że oddałem życie i czyny Ojczyżnie, a Ojczyzny nie ma.............Narodu nie ma.........Została :NAS" garstka a reszta to "ONI"...

Vote up!
0
Vote down!
0

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

#94332