To jeszcze równia pochyła czy szybujemy już w przepaść? Egzamin gimnazjalny 2011.
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem reformy edukacji zapoczątkowanej przez rząd Jerzego Buzka. Kształt nadany wówczas szkolnictwu funkcjonuje do dziś. Radykalnie obniżył efektywność kształcenia w porównaniu z systemem poprzednim. Ale to co się dzieje już w ramach tego systemu w ostatnich latach napawa grozą.
15 czerwca 2011 roku Centralna Komisja Egzaminacyjna ogłosiła wyniki egzaminu gimnazjalnego. Średnia wyników z części humanistycznej wyniosła 25,31 punktu czyli 50,62% prawidłowo wykonanych zadań. Z części matematyczno przyrodniczej 23,63 punktu czyli 47,26% skuteczności. Z pozoru żadna sensacja. Zawsze przedmioty matematyczne i przyrodnicze sprawiały więcej problemów młodym ludziom. Gimnazjum to stopień edukacji, który kończą dzieci zdolne i mniej zdolne. Na koniec statystycznych analiz CKE umieściła zastrzeżenie:
"Uwaga!
Średnich wyników egzaminu gimnazjalnego z 2011 r. nie wolno bezpośrednio porównywać ze średnimi wynikami egzaminu gimnazjalnego z lat poprzednich."
http://www.cke.edu.pl/images/stories/0001_Gimnazja_2011/wyniki_g.pdf
Skąd taka uwaga? Może komuś uda się znaleźć bezcenne wyjaśnienie do tej uwagi. Autor tego tekstu poniósł porażkę w tych poszukiwaniach.
Mimo, tak rygorystycznego zakazu sięgnąłem do wyników z lat ubiegłych. W 2010 roku z części humanistycznej egzaminu średnia wyniosła 30,34 punktu czyli 60,68% z części matematyczno-przyrodniczej 23,90 punktu czyli 47,80%. O ile z części matematyczno-przyrodniczej różnica jest niewielka to z części humanistycznej przepaść w wysokości dziesięciu punktów procentowych.
Może w 2010 roku uczniowie osiągnęli jakiś nadzwyczajnie dobry wynik? Zerknijmy zatem do 2009 roku. W części humanistycznej średnia wyniosła wówczas 31,67 punktu, czyli 63,34% a z części matematyczno-przyrodniczej 26,03 punktu czyli 52,06%. Z powyższych danych wynika, że w 2009 roku wyniki były lepsze niż rok później. Zwłaszcza w części matematyczno-przyrodniczej spadek wyniósł ponad cztery punkty procentowe. Dodajmy jeszcze, że roku 2008 uczniowie na egzaminie gimnazjalnym osiągnęli z omawianej części egzaminu średnią 27,07 punktu czyli 54,14 %. Widzimy więc kolejny spadek o dwa punkty procentowe. Z części humanistycznej egzaminu w 2008 roku średnia wyniosła 30,75 punktu a więc 61,50%. Jak wynika z powyższych danych był to ostatni wzrost w wynikach egzaminu gimnazjalnego. Przypomnijmy, w 2009 roku względem roku 2008. Od tamtego czasu ewidentna tendencja spadkowa. Ostatni wynik z części humanistycznej to już, moim zdaniem nie spadek a upadek. I to jest chyba jedyne uzasadnienie, że CKE zabroniła porównywać bieżących wyników z tymi z ubiegłych lat. Zwłaszcza, że w omawianym okresie nie było żadnych istotnych zmian w programie nauczania, ani też w formie egzaminu. Uczniowie, co prawda, zdają jeszcze egzamin z języka obcego, ale ten egzamin nie jest brany pod uwagę przy rekrutacji do szkoły ponadgimnazjalnej, więc do niczego się nie liczy.
Mamy więc katastrofę w nauczaniu na poziomie gimnazjum. Co na to pani minister Katarzyna Hall? Jakoś nie słyszałem, żadnej jej wypowiedzi na ten temat. 15 czerwca 2011 roku, jak wynika ze strony internetowej MEN, pani minister odkrywała nowe talenty. I to pod patronatem Anny Komorowskiej. Czemu milczą media?
Rządzącym łatwiej oszukiwać niewykształcone społeczeństwo. Mediom łatwiej wciskać chłam medialny, ludziom, którzy mniej wiedzą. Tylko te tabelki jakoś psują szyki. Znaleziono zatem receptę. Zakaz porównywania.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3381 odsłon
Komentarze
Re: To jeszcze równia pochyła czy szybujemy już w przepaść? Egza
20 Czerwca, 2011 - 15:32
Odpowiadam szanownemu koledze. Otóż według informacji pochodzących "z tyłu sklepu warzywnego" tegoroczne wyniki egzaminu gimnazjalnego są podrasowane. To znaczy w trakcie sprawdzania części humanistycznej wyszło na to, że średnia była by jeszcze niższa, w związku z czym już raz sprawdzone prace były ponownie sprawdzane po zmianie (zaniżeniu) kryteriów oceniania.
Również jestem zagorzałym przeciwnikiem obecnego systemu nauki. Osoby, które by coś takiego usiłowały wprowadzać gdzie indziej (Anglia, Francja, Niemcy) skończyły by w więzieniu. A to co wyczynia p. Hall na stanowisku ministerialnym to jest dopiero zgroza.
Według mnie w chwili obecnej stosunek jakościowy matury obecnej do tej na przykład mojej (1981) ma się tak jak tej mojej do tej z przed wojny. A jakość tego kwitu na węgiel spada z roku na rok.
Owszem jest kilka szkół (liceów) i gimnazjów, które kształcą na przyzwoitym poziomie, ale zawsze jest to również współudział rodziców, żeby dziecko było rzeczywiście wyedukowane, a nie tylko miało papierek.
Tu cytat z mojego kolegi, obecnie dziekana jednego z wydziałów na PW; "... ci, którzy kończą 3 letnie studia licencjackie - inżynierskie, mają mniejszą wiedzę z przedmiotów podstawowych niż my gdy kończyliśmy liceum."
Na polibudzie na pierwszym i drugim roku organizowane są komplety wyrównawcze dla tych co sobie nie radzą z matematyką i fizyką - za moich czasów komplety wyrównawcze to były w podstawówce i jak ktoś tam się dostawał to znaczyło, że jest kompletnym tumanem.
Ceterum censeo Moskwa delendam esse
Andrzej.A
Venenosi bufones pellem non mutant Andrzej.A
Re: Re: To jeszcze równia pochyła czy szybujemy już w przepaść?
20 Czerwca, 2011 - 16:02
Co do "podrasowania" wyników, to dla tej ferajny jest to widać całkowicie naturalne. Od kiedy zmieniono szefa GUS wskaźniki statystyczne jakoś są przychylniejsze władzy.
"Według mnie w chwili obecnej stosunek jakościowy matury obecnej do tej na przykład mojej (1981) ma się tak jak tej mojej do tej z przed wojny."
Ja się obawiam, że powyższe porównanie jest uzasadnione między Pańską maturą a moją (1996). Jak pamiętam w roku 1989 ktoś ze średnim wykształceniem, nawet bez matury, miał porządny zasób wiedzy i mógł już w końcówce lat dziewięćdziesiątych być ekspertem w sporym gronie ówczesnych magistrów.
Re: Re: Re: To jeszcze równia pochyła czy szybujemy już w przepa
20 Czerwca, 2011 - 17:46
Z tą maturą to jest super dziwność.
Bo można zdać maturę na poziomie podstawowym z jakichś duperelnych przedmiotów i to będzie taki kwit na węgiel - ale na żadną przyzwoitą uczelnię nie przyjmą.
A na przykład żeby się dostać na Akademię Medyczną w W-wie to trzeba mieć zdaną na poziomie rozszerzonym maturę z chemii, fizyki i biologii i to co najmniej na 80 procent.
W związku z tym powinno się mówić o dwóch różnych maturach (kiedyś tak było - mała i duża matura i tylko ta duża dawała wstęp na studia).
Degrengolada zaczęła się za Jaruzela, gdy usunięto matematykę z obowiązku zdawania na maturze (chyba 1986).
Matura w 1996 - to jeszcze w miarę przyzwoity poziom, jak dojdziesz do etapu, że Twoje dziecko będzie w gimnazjum, to sobie dopiero zaczniesz włosy wyrywać z głowy - i to pełnymi garściami. Od razu doradzam, pilnować dzieciaka, uczyć dodatkowo w domu nawet nie patrzeć co przerabiają w szkole tylko według własnej wiedzy.
Ceterum censeo Moskwa delendam esse
Andrzej.A
Venenosi bufones pellem non mutant Andrzej.A
A propos matury z matematyki.
20 Czerwca, 2011 - 20:16
Uczę w technikum przedmiotów elektrycznych. Z przerażeniem dowiedziałem się, że w celu podniesienia zdawalności matematyki po przywróceniu obowiązkowej matury okrojono podstawę programową. Teraz na matematyce nie uczy się już funkcji sinus i cosinus! Trygonometrię okrojono (ja uważam, że wykastrowano) do poziomu trójkąta pitagorejskiego! Jeśli nauczyciel uczy więcej, to przekracza podstawę programową. Owszem, może to zrobić, ale nie musi. A więc, jeśli ma kilkunastu ciężej myślących uczniów, to nie będzie się wysilał, a i średnia klasy się podniesie... Paranoja. A ja mam mówić takim o prądzie zmiennym, który jakoś nie chce mieć innego kształtu, niż sinusoidalny.
M-)
programy szkolne
20 Czerwca, 2011 - 18:54
są cięte na łeb na szyję. Niedawno kończyłem LO, profil matematyczny i tylko ambitnej nauczycielce zawdzięczam, że przerobiliśmy pochodną i jakieś podstawy różniczek. Normalnie tego nawet na rozszerzeniu nie ma!
A poziom matur? Podstaw to szkoda komentować, po całonocnym, ostrym balecie można by to napisać i to bez specjalnych przygotowań...
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
to początek równi pochyłej
20 Czerwca, 2011 - 18:56
W gimnazjum zebraliśmy i zbieramy żniwo pomysłów rządzących. Uczniowie nie za bardzo wiedzą, czym jest ocena. Rodzicom zależy na świadectwie z czerwonym paskiem, a nie na wiedzy swoich dzieci. Nauczyciele piszą raporty, sprawozdania (ostatni hit kilku lat to słowo "ewaluacja").Braki w wiedzy występują już na poziomie klas I - III. Promowanie z oceną niedostateczną, klasy integracyjne z dziećmi upośledzonymi, brak narzędzi, aby zmusić ucznia do odrabiania zadań czy uważania na lekcji. Wyniki szkół podstawowych również spadają z roku na rok na łeb na szyję. Proponuję powrót do ocen.
Myślę, że wiem, dlaczego nie wolno porównywac tych egzaminów.
20 Czerwca, 2011 - 20:08
Jestem nauczycielem i miałem okazję zostać przeszkolony w zakresie tzw. "staninów". Na pewno są one corocznie wyliczane dla wyników matur, ale przypuszczam, że dotyczą też egzaminów gimnazjalnych.
Ale po kolei. Egzamin egzaminowi nierówny. W jednym roku mogą się trafić łatwiejsze, a w innym trudniejsze zadania. W końcu trudno co rok dawać takie same. Powiedzmy, że w roku X egzamin był łatwy i w skali kraju średni wynik wyniósł 80% możliwych do uzyskania punktów. I mamy ucznia A, który uzyskał w tym roku 60% ze swojego egzaminu. W roku X+1 egzamin był znacznie trudniejszy. Powiedzmy, że średni wynik wyniósł 52%. I znów mamy ucznia B, który zdał egzamin na 55%. I teraz pojawia się pytanie - który uczeń jest lepszy: A z 60% czy B z 55%? Powiecie że uczeń A, bo miał więcej punktów niż B? Ale on zdał na poziomie 75% średniej krajowej! Uczeń B zdał na poziomie 106% średniej, a więc był lepszy od przeciętnego.
To w zasadzie tłumaczy, dlaczego nie wolno porównywać bezkrytycznie wyników egzaminów z kolejnych lat. Jeśli tegoroczny egzamin był łatwiejszy od zeszłorocznego (a to zdaje się zasada), to uzyskanie wyników podobnych lub nieco gorszych w rzeczywistości oznacza znaczny spadek wiedzy absolwentów gimnazjum. Widzę to po kolejnych rocznikach przychodzących do mojego technikum. A jesteśmy dobrą szkołą z tradycjami i do nas i tak przychodzą ci "lepsi".
A teraz o "Stanianch". To pewien pomysł na rzeczywiste porównanie wyników uzyskanych przez uczniów z różnych roczników, ale też i różnych przedmiotów.
Całą populację zdających dzieli się na 7 tzw. staninów. Najpierw bierze się określony procent (bodajże 4, ale bez materiałów nie jestem pewien) najlepszych i najgorszych i przydziela do 1 i 7 staninu. Podobnie dzieli się resztę, choć zakres procentowy jest zmienny. I teraz nie liczy się ilość punktów uzyskanych z egzaminu, ale w jakim się jest staninie.
Ta zasada powinna być stosowana do porównywania wyników matury z różnych przedmiotów wymaganych zamiennie przy rekrutacji na studia. Ale... uczelnie o tym nie wiedzą i prowadzą rekrutację w oparciu o suche punkty procentowe drukowane na świadectwach.
No i jeszcze jedno - zasada ta sprawdza się przy założeniu podobnie zdolnej młodzieży i różnicach w trudności zadań. Jeśli i poziom młodzieży i trudność zadań spada proporcjonalnie, to żadne staniny nie pomogą.
M-)
Trudne testy czy coraz słabsze wyniki?
21 Czerwca, 2011 - 10:18
Statystyka przedstawiona w postaci "staninów" czy też "centylów", bo i taką wymyślono, określa pozycję ucznia na tle populacji zdającej ten sam egzamin i umożliwia ocenę struktury wyników.
Nie ma innej możliwości porównania wyników między poszczególnymi rocznikami zdającymi ten sam egzamin jak procent poprawnych odpowiedzi lub liczba uzyskanych punktów. Zdaję sobie sprawę, że wiele jest zmiennych. Nie da się porównać potencjału uczniów z danego roku z innym, nie ma możliwości dokładnego zmierzenia wysiłku nauczycieli, nawet liczba dni nauki w poszczególnych latach jest różna. Oczywiście sam stopień trudności egzaminu też przyczynia się do obniżenia ścisłości statystycznej.
Niemniej jednak ten system egzaminu miał umożliwić przejrzystą ocenę i stworzyć możliwość wglądu w wyniki osiągane przez uczniów metodami statystycznymi. Jeżeli przyjęlibyśmy tę, moim zdaniem, kuriozalną uwagę CKE zakazującą porównywania wyników tego egzaminu z poprzednimi to na jakiej podstawie możemy wyciągnąć wnioski "do pracy na przyszłość"? A to bardzo modny zwrot w dzisiejszym systemie edukacyjnym. Obok słowa "ewaluacja". Dodam, że niedobrze mi się robi jak widzę, bądź słyszę tego typu słowa. A poza tym z przytoczonych danych wynika, spadek wyników nie tylko w ostatnim roku. To już widoczny wyraźny trend. Czyżby CKE układała złośliwie coraz trudniejsze testy? Może wkrótce takie tłumaczenie usłyszymy w jakiejś telewizji
Obserwując wprowadzanie reformy edukacji przez rząd Jerzego Buzka obawiałem się, że robiona jest po to aby obniżając poziom wykształcenia społeczeństwa tworzyć statystyczny obraz podnoszenia tegoż poziomu. Widzę teraz, że nawet tabelkami nie da się przesłonić tej katastrofy edukacji.