Moje widzenie historii

Obrazek użytkownika Andrzej Wilczkowski
Historia

Moje widzenie historii

Karuzela na placu Krasińskich.

Nie chcę bliżej komentować sprawy przytoczonej w wierszu Miłosza karuzeli ustawionej pod murem płonącego getta i na przykład tłumaczyć, że była ona potrzebna, żeby odwrócić uwagę Niemców od jakiejś akcji polskiego podziemia na rzecz walczących Żydów. Nie wiem, czy mój informator miał rację, czy to sobie wymyślił. Mam zbyt mało informacji, aby się wypowiadać na ten temat.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym symbolu beztroskiej zabawy tuż obok rejonu śmierci i zagłady po porostu zadałem sobie pytanie – jak daleko należy odsunąć symbol zabawy od symbolu grozy, żeby ludzie mogli znieść jednoczesność tych dwóch faktów.
To nie jest problem wydumany. Takie rzeczy zdarzają się często w tzw. „normalnych”
czasach, na przykład w wielkich blokowiskach, gdzie w jednym mieszkaniu umiera człowiek, a tuż obok młodzież – nic o tym nie wiedząc – urządza sobie balangę. Można również zapytać, czy ludzie mieszkający w pobliżu szpitala onkologicznego, czy hospicjum mają prawo do hucznych imienin.
Faktem jest jednak, że do głębszych przemyśleń skłoniła mnie dopiero wspomniana wyżej karuzela. Owocem tych przemyśleń stało się pojęcie momentu emocjonalnego. Przez analogię do znanego z mechaniki momentu siły, który jest iloczynem siły i odległości siły od punktu na który ten moment działa. W mechanice jednak – im dłuższe ramię tym mniejsza siła może wywołać odpowiedni efekt. W zaproponowanym przeze mnie momencie emocjonalnym mamy do czynienia z odwrotnością długości ramienia. Im ramię jest krótsze, tym nawet niezbyt bulwersujące zdarzenie może wywołać w nas wielkie emocje. Na przykład: jeśli po drugiej stronie ulicy ktoś idzie i macha zwiniętą gazetą – przejdzie prawdopodobne niezauważony, ale niechby spróbował nią tak machać tuż przed naszą twarzą…

Po pewnym namyśle obok odwrotności odległości w kilometrach dodałem też odwrotność odległości w czasie. Krótko mówiąc: bitwa pod Grunwaldem znacznie mniej nas na ogół obchodzi niż bitwa z bolszewikami pod Warszawą.

Uwalniając się od fizycznych porównań: Im zdarzenie jest bliżej nas tym większe emocje potrafi w nas wzniecić. Od pewnej odległości gotowi jesteśmy odnosić je do siebie, oceniając je pozytywnie lub negatywnie.

Cyborg i towarzysze.

Będąc obserwatorem, a nawet uczestnikiem naszej historii przez ostatnie 70 lat (pierwsze 8 lat mojego życia zostawiam na boku) wiele widziałem i wiele naprawdę zobaczyłem. Na podstawie tych osobistych (i nie tylko) spostrzeżeń zbudowałem sobie wizję dziejów Polski od końca wojny – aż do dnia dzisiejszego.
A więc najpierw o cyborgach. Skrót cyborg podobno pochodzi z języka angielskiego i oznacza cybernetyczny organizm. Do nas cyborgi jednak przychodzili z sowietów. Byli to ludzie bez reszty oddani matiuszce Rasieji gdzie zostali zaprogramowani i wypełniali wszystkie zadania postawione im przez Moskwę. Nieprawidłowo jedynie użyłem czasu przeszłego. Oni ciągle są. Niektórzy – co prawda doznali iluminacji i wyzwolili się z okowów programu, niektórym wymieniono kartę i zamiast programu ideologicznego wstawiono program finansowy, ale ciągle jest ich dostatecznie dużo, żeby bruździć i przeszkadzać.

Zwłaszcza jeden człowiek był w moim odczuciu najgroźniejszym cyborgiem – to generał LWP W. Jaruzelski. Może jakiś historyk w przyszłości będzie chciał nam udowodnić – że to nie cyborg tylko Konrad Wallenrod. Byłby to jednak jakiś Konrad W. a rebours. Chociaż za sto lat młody człowiek może sobie zadać pytanie – jeśli to nie był Konrad W., to czemu naród – po obaleniu komunizmu –wynagrodził go godnością prezydenta.

Najważniejsze konflikty wewnętrzne w PRLu

Opór po wkroczeniu armii czerwonej od 1944 roku był bezwzględnie tłumiony przez trzy dywizje NKWD, przez NKGB i Smiersz, nie licząc interwencji polskich oddziałów wojskowych u UB. Liczbę osób represjonowanych – od aresztowania do zagłady – oblicza się na około 100.000. Chylę czoła przed tymi żołnierzami wyklętymi i przed ich daremną walką.
Ale nie o tym chcę pisać.

Były trzy wielkie zrywy w historii PRLu.

Pierwszy w Poznaniu w 1956 roku, drugi na wybrzeżu w 1970 roku, trzeci również na wybrzeżu w 1980 roku. Tak jak pisałem w poprzednim artykule wszystkie trzy zaczęły się na wydziałach wielkich zakładów przemysłowych. W Poznaniu rozpoczął wydział W3 na którym budowano pojazdy szynowe a więc lokomotywy i wagony. W stoczniach były to statki.
Pierwsze dwa zrywy miały przebieg uderzająco podobny. Ludzie ruszyli na wojewódzkie komitety partyjne i na siedziby urzędów bezpieczeństwa. W obydwóch przypadkach użyto regularnego wojska, które „podniesiono” nadspodziewanie szybko bo w ciągu kilku godzin i w ogromnych ilościach. (na wybrzeżu ok. 40.000.) W Gdyni dodatkowo zastosowano prowokację, której chyba ani w Poznaniu, ani na wybrzeżu w 1980 roku chyba nie było.
Wszystkie trzy zdarzenia miały ponadto identyczne następstwa – mianowicie zmieniła się wierchowka partyjna w Polsce. Ponieważ zmiana pierwszego sekretarza partii nie odbyła się ani razu bez wcześniejszych wystąpień robotników przemysłu ciężkiego, ja zaryzykuję tezę, że bez tych zrywów nie było by tych zmian – to znaczy, że między tymi wydarzeniami istniał związek przyczynowy.
Następny krok to pytanie – komu mogło zależeć na zmianach w partii rządzącej. Są trzy odpowiedzi:
1. pracownikom zakładów przemysłowych,
2. Moskwie,
3. towarzyszom z aktywu partyjnego, którzy przebierali nogami, żeby to oni i ich kolesie w końcu wdarli się na szczyty władzy.
Otóż mnie najbardziej odpowiada druga odpowiedź. Przede wszystkim dlatego, że we wszystkich trzech przypadkach w tle wydarzeń majaczy postać cyborga Jaruzelskiego. Najtrudniej ją zobaczyć w przypadku Poznania. Wiadomo tylko jedno: wydarzenia poznańskie to 28-29 czerwca, tow. Jaruzelski zostaje generałem w dniu 14 lipca, ( po zaledwie dwóch latach służby w randze pułkownika) a w dwa tygodnie później odbywa się VI plenum KC PZPR – gdzie zaczyna się wewnętrzne szarpanie po szczękach. W 1970 roku, chyba trudno przypuszczać, żeby zwycięzca z Czechosłowacji nie miał nic do powiedzenia w użyciu czterdziestotysięcznego korpusu wojska do walki z Wybrzeżem. A owocem 80. roku są po prostu dwunastoletnie rządy tego pana.

Tak. Jestem niemal pewny, że u progu każdego z tych zrywów stała krecia robota tajnych służb PRLu. Jeśli mi ktoś zarzuci, że w ten sposób obrażam pamięć ludzi, którzy walczyli za Polskę odsyłam ich do Wikipedii gdzie można się zapoznać z historią organizacji WiN, którą przez ostatnie lata jej istnienia rządził Urząd Bezpieczeństwa rozbijając najskuteczniej jak można ruch niepodległościowy.

Dlaczego wybrano stocznie

Odpowiedź najprostsza – bo wszycy inni się bali.
Stocznia jest specyficznym zakładem przemysłowym. To nie jest fabryka gwoździ, ani nawet pistoletów maszynowych, któr co kilka minut schodzą z taśmy. Produkt jest jeden (lub – co najwyżej kilka) i cała załoga ściśle współdziała nad stworzeniem kolosa. Co najmniej kilkuset ludzi integruje się pracując nad wspólnym celem. Produkt ma ogromne rozmiary i w połowie pracy nad nim wszyscy się dowiadują – że można go ruszyć z miejsca. Produkt nie jest anonimowy i praktycznie nazywa się go po imieniu.

Dla ożywienia tekstu opowiem o statku „Bolesław Bierut” którego zła sława ciągnęła się długo , a ja jego historię poznałem – co najmniej po kilkunastu latach od chwili kiedy zaczął pływać po morzach i oceanach.
Zaczęło się od tego, że już na pochylni robotnik spadł do wnętrza statku i się zabił. Potem podczas wodowania matka chrzestna dwukrotnie nie trafiła butelką w statek, a ten w chwilę później nie chciał zejść z pochylni. Potem znalazł się na Jeziorze Gorzkim akurat w czasie wojny sześciodniowej i utknął tam na długie miesiące. Działy się na nim wówczas sceny tak gorszące, że główny ubek załogi w pewnym momencie wpadł do mesy stanął przed portretem patrona i ryknął: „ty się przyjrzyj skurwysynu, co się dnieje na twoim statku.” To ostatnie opowiadał mi już marynarz – nie doker.

W charakterze i organizacji pracy niewiele się zmieniło od tamtych czasów. Ludzie mają poczucie własnej wartości i są dumni z tego co robią. Tu nic się nie zmieniło.

Opowiadanie, że tamtych bohaterów już nie ma, a ci teraz to zadymiarze nic dobrego opowiadającym nie przyniesie.

Rok 1980.

Wypadki na wybrzeżu w tym roku miały zupełnie inny charakter – niż poprzednie. Po pierwsze nie strzelano.
Dlaczego? Albo zabronił tego Gierek, który dobrze pamiętał los Gomułki, a być może już rok wcześniej przestraszono się Papieża, który coś mówił o jakimś Duchu, a niewierzący okropnie się boją rzeczy nadprzyrodzonych.

Tymczasem do strajkującej stoczni zaczęli się zjeżdżać opozycjoniści wszelkiej proweniencji. Po prostu intelektualiści są raczej tchórzliwi, a za plecami stoczniowców czuli się bezpieczniej.
Kim był wtedy Wałęsa. Pamiętam wypowiedź Kuronia z tamtego czasu – kto to jest Wałesa? To podoficer w okopie.

No właśnie - panie ministrze Kuroń – może i podoficer, ale bez tego okopu to byśta nic nie zdziałali.

To wtedy zaczął trzeszczeć i chwiać się gmach komuny. Wszyscy na tym coś zyskali z wyjątkiem stoczniowców i Papieża.

Ojciec święty przypłacił to cierpieniem po zamachu Ali Akczy a stoczniowcy płacą do dziś za grzechy poprzedników bowiem zemsta tkwi w genach pewnych ludów wschodu.

Panie premierze Tusk!. Czcić należało rok 1979 i 80. Wtedy naród by pana poparł. To wtedy był pierwszy wielki plebiscyt narodowy. Na placu Zwycięstwa i w Stoczni.

„Częściowo wolne wybory” – zgrzebny i siermiężny tytuł do świętowania. Nie można być do połowy w ciąży.

Ale dobrze pan zrobił, że swoich gości postanowił pan przyjąć na Wawelu.

I wracamy do Karuzeli na placu

Stoczniowcom nie są potrzebne żadne płonące opony, ani bójki między krzyżami a bramą stoczni. Niech pan sobie wyobrazi taki obraz: wprowadza pan swoich europejczyków na plac – pod krzyże. Na placu żadnych stoczniowców. Brama zamknięta wielką kłódką, na bramie napis STRAJK, obok flagi narodowe okryte kirem, a za zamkniętą bramą zwarty, milczący tłum robotników.

A przed bramą stoi kordon policji. Oni muszą tam być, bo taki jest ich obowiązek.

Panu to może nic nie przypomina… ale mnie tak.

I tu zderzenie: na placu radość, a tam – za murem – klęska.

Brak głosów

Komentarze

Nie widzę żadnej sprzeczności między punktem 2 i 3 odpowiedzi na pytanie: komu zależało. Moskwa nigdy, nawet gdy nikt jeszcze nie kwestionował pozycji batiuszki, nie była monolitem. Tam też towarzysze knuli przeciw sobie, kopali dołki i toczyli wojny o wpływy.A każda licząca się grupa, miała własnych klientów w krajach satelickich. Czasem wydarzenia w Moskwie wpływały na kolonie, czasem na odwrót: ktoś w Moskwie padał na skutek kompromitacji swoich pupilów. Świetnie te wzajemne powiązania opisał Awtorchanow.
ukłony

Vote up!
0
Vote down!
0
#20300

Tak jest z każdą rewolucją. Nie ma dymu bez ognia i ktoś ten ogień roznieca, i ktoś kontroluje. To wszystko prawda, co Pan napisał, nie mam złudzeń już żadnych. Faktem jest jednak i to, że ogień nawet najbardziej kontrolowany czasem ogarnia i to, co nie powinno się palić.

Doskonale pamiętam ten moment załamania i frustracji szeregowych, prowincjonalnych komuchów. Pytanie pułkownika w mojej komisji wyborczej: To jak to będzie teraz, że mniejszość będzie rządziła większością?

Tego momentu nie wykorzystaliśmy. Zdradzili wybrani posłowie sejmu kontraktowego. A ci, którzy nie chcieli podporządkować się byli nieliczni i nigdy już potem w ławach poselskich nie zasiedli.

Na ten moment pozwoliliśmy my wszyscy; i ci którym kazano wziąć na przeczekanie, i ci którzy wierzyli Wałęsie. Za mało pytań zadawaliśmy i za mało w nas było wiary w upadek komuny. 

Nie zgadzam się jednak na robienie z generałów bogów, którym wszystko wychodziło, a my jak bezwolne cielęta niczego nie rozumieliśmy i na wszystko nabieraliśmy się. Czekam również na analizę przyczyn, dla których naród poddał się. Ja nie mam jednej na to odpowiedzi.

Dla mnie data 4 czerwca jest rocznicą osobistą, choć dziś już nie wydaje mi się w żadnej mierze zwycięstwem, o jakim marzyłam.

Panu nie muszę tłumaczyć z racji doświadczenia, jak wyglądała wojna Jaruzelskiego i 8- letni marazm. To był najgorszy okres w moim życiu. Tak jakbym, mimo ważnych; radosnych (urodzili się synowie, wizyty Jana Pawła II) i bolesnych ( śmierć ojca, brata, więzienie męża) , przesiedziała ten okres młodości na walizkach. To było nasłuchiwanie i oczekiwanie.

Ogłoszenie wyborów sprawiło, ze znowu poczułam się wolna i potrzebna. 

Ale jest jeszcze jedna data, którą pamiętam i która zaważyła o losach Polski, a mógł to być ogień niekontrolowany przez komunistów. Jest to rok pierwszych wyborów samorządowych -  27 maja 1990r.

Ten sam entuzjazm i ta sama praca, która poszła na marne. Bardzo szybko poprawkami do Ustawy Samorządowej zniszczono możliwość Polski samorządnej.

I to nie jest pustosłowie, ale temat zbyt obszerny, bo dziś o nim pisać.

Na koniec najważniejsze:

POMYSŁ Z PUSTYM PLACEM I STOCZNIOWCAMI ZA BRAMĄ TO NAPRAWDĘ BYŁBY NAJWYMOWNIEJSZY SYMBOL ZMARNOWANYCH 20 LAT.

Szkoda, że nikt stoczniowcom wcześniej tego nie podsunął.

Pozdrawiam serdecznie

Vote up!
0
Vote down!
0

Katarzyna

#20305