PAN POŚWIĘCIŁBY RODZINĘ?

Obrazek użytkownika rolex
Kraj

Na blogu zetjota (http://zetjot.salon24.pl/), który streszcza nam fragment wywiadu, jakiego „Uważam rze...” udzielił Aleksander Bondariew, padło – stawiane przez kol. Rihoo, ważkie pytanie: „Pan poświęcił by swoją rodzinę dla ratowania niepodległości Polski?”

Pytanie jest ważkie, o ile nie kluczowe. Jeśli przyjrzeć się mu historycznie, to bez gotowości do poświęcania życia taki twór jak Polska nie byłby w ogóle możliwy. Czy jednak takie poświęcanie się musi być powszechne?

Chyba nie. Zazwyczaj powszechny obowiązek narażania życia dotyczył młodych mężczyzn, którzy do tego narażania byli przygotowywani odpowiednimi szkoleniami. Szkolenia uczyły jak narażając życie zachować je na jak najdłużej.

Ta gotowość do poświęceń była wynagradzana w czasach dawnych przynależnością do stanu rycerskiego, później szlachty, a czasach egalitarnych szczególnym szacunkiem, jakim w społeczeństwie cieszył się żołnierz.

Ta nienarażająca życia część społeczeństwa, okazując szacunek, spłacała dług wobec szczególnej roli spełnianej przez ludzi w mundurach.

I ta gotowość do narażania życia i szacunek z drugiej strony, były elementem koniecznym... trwania. Jeżeli armia nie była silna i nie cieszyła się szacunkiem, państwo znikało, a odradzało się wtedy, kiedy kolejne pokolenia nabrały i chęci i szacunku.

Tak to mniej więcej wyglądało w całej Europie i tak to dalej wygląda. Obchodzone wojskowe święta, parady i defilady gromadzą miliony publiczności jak świat długi i szeroki. Armia, jej morale, jej wykształcenie i wyszkolenie są wizytówkami państw i narodów.

Nie inaczej jest w Azji sowieckiej.

Rożnica jest jedynie taka, że armia sowiecka nie wyrasta z etosu rycerskiego, ale raczej obozowo-łupieżczego, a życie żołnierza waży mniej. Przeczytałem gdzieś kiedyś, że w Rosji tuż przed planowaną inwazją w ramach obrony pokoju, zawsze dokonywało się czystek na stanowiskach dowódczych. Podczas pokoju żołnierzy szkolili zwyrodnialcy i sadyści, co miało w „schwytanych” wyrobić odporność, ale i agresję i brutalność, tuż przed atakiem sadystów zastępowali stanowczy, ale przyjaźni wobec swoich podwładnych dowódcy liniowi. Żołnierz podbijając odreagowywał swoją agresję za lata upokorzeń na podbijanych, gdyż jego ciemiężyciel zniknął z horyzontu (często znikał dosłownie).

Siłą armii azjatyckich był strach, ból, głód, przemoc, poniżenie. Pamiętam również, jak jeden z rosyjskich dysydentów opisywał wybuch radości jaki przetoczył się przez łagry na wieść o ataku hitlerowskich Niemiec na sowiety. To była radość, że być może uda się trafić na front. Na froncie szansa przeżycia była zwyczajnie większa niż w łagrze.

Siłą armii europejskich było pojęcie honoru, miłości do Ojczyzny, a więc cechy pozytywne.

Złamać armię można na różne sposoby, ale najprościej (i najtaniej) jest złamać jej morale. Wiedzą o tym wszyscy azjatyccy generałowie.

A teraz wypada mi wrócić do kluczowego zagadnienia polskiej polityki, a właściwie nawet bytu i państwa i narodu, a więc do katastrofy smoleńskiej. Nie do samej katastrofy, ale do tego co nastąpiło po niej. Otóż po niej nastąpiła i trwa do dzisiaj bezpardonowa i brutalna akcja likwidacja polskiej armii.

Słabej polskiej armii. Armii odrodzonej po pięćdziesięciu latach okupacji sowieckiej.

Armii niedoinwestowanej, ale armii, która zdała egzamin na bycie armią graniczną najsilniejszego paktu wojskowego świata.

Katastrofa smoleńska, sama w sobie, niezależnie od tego jakie były jej przyczyny spowodowała, że w linii obronnej na Bugu pojawiła się wyrwa. Powołanie, wbrew ustawom, na stanowisko szefa sztabu generała, który większą część swojej zawodowej kariery poświęcił na drobiazgowym planowaniu okupacji Danii przez polskie oddziały wojska sowieckiego, oraz na szacowaniu skali zniszczeń jakie dotkną Polskę w związku z atakiem odwetowym NATO ((łącznie: 5 lat w Moskwie), wyrwę te powiększyły, bo taki ruch musiał dla naszych sojuszników oznaczać, że na polskiej armii polegać szczególnie nie można.

Natomiast działania podjęte przez rosyjskich strategów po katastrofie w oczywisty zmierzały do tego, żeby polską armię, osłabioną utratą najwyższych dowódców w Smoleńsku rozbić, dobić po tym ciosie, tak by nigdy nie powstała.

Temu (i wyłącznie temu, bo przecież nie wyjaśnianiu przyczyn katastrofy) służył „drugi raport Burdenki”. Był sygnałem dla Polaków, że na swoją armię nie mogą liczyć, a wstępowanie do niej nie jest zaszczytem, ale czynem kompromitującym.

Był sygnałem dla Polaków, że w razie utraty życia zamiast na pomniki będą składowani na śmietnikach, a dla Polaków, którzy mają nieszczęście akurat służyć w armii, był sygnałem, że w razie czego nie mogą liczyć na ochronę i pomoc państwa, za to oszczerstwa, pomyje i bezczelna kacapia szydera dotknie ich rodziny boleśnie i dotkliwie.

Do tych sygnałów dołączyła się ochoczo duża część totalnie wyobcowanego establishmentu, który tuż po tragedii pobiegł palić znicze czerwonoarmistom, jak rozumiem w podzięce za kolejne wyzwolenie spod jarzma burżuazyjnej, „pańskiej” okupacji (a raczej w podzięce za zapobieżenie takiemu niebezpieczeństwu w przyszłości).

Do tego dołączył się chór naszych lojalnych na zawsze Wielkiej Rewolucji celebrytów i media, które są z Marsa.

FYM napisał ostatnio fantastyczny tekst o pierwszych Polakach na księżycu, a nie zauważył, że w lotach kosmicznych mamy większe osiągnięcia. Ludzie mediów nie już dano polecieli na Marsa i cały czas tam są!

Polski rząd, który wedle doktryny Bartoszewskiego o „pannie pięknej, ale nieobyczajnej” (która jak uczy Pismo Święte słowami króla Salomona jest jak „złoty kolczyk przy świńskim ryju”) zaspokaja interesy wszystkich swoich klientów ze Wschodu i Zachodu, ale nie nasze. Stąd rząd polski z radością przystał na rosyjskie, planowe likwidowanie armii, bo za to zaproszą na defiladę do Moskwy i do Berlina na kielicha, co liczy się jak wiemy potrójnie w zdobywaniu himalajskich szczytów durnoty.

Tym bardziej, że w tej sytuacji mógł oddać się temu, co robi najlepiej, czyli niepodejmowaniu żadnych decyzji.

Jak ten rząd już zakończy swoje urzędowanie, pozostawi za sobą kraj bez armii, za to najprawdopodobniej z bitymi duktami wschód-zachód, po których (z braku naszej) będą sobie chodzić inne armie, jeśli akurat będą miały taką potrzebę lub ochotę.

A kończąc tym, od czego zacząłem, a więc pytaniem Rihoo: „Pan poświęcił by swoją rodzinę dla ratowania niepodległości Polski?”

Ten abstrakcyjny "Pan" z pytania Rihoo powinien przede wszystkim zacząć od szacunku dla tych, którzy chcą poświęcić – i nie rodziny, ale siebie, po to by inne rodziny, w tym rodzina "Pana", mogły się czuć bezpiecznie.

Jeśli "Pan" tego nie będzie robił to ów Pan obudzi się pariasem.

Brak głosów

Komentarze

To niszczenie morale polskiej armii zaczęło się na długo przed Smoleńskiem. Służyło temu chociażby oskarżenie polskich żołnierzy o zbrodnie wojenne w Afganistanie. Mam wrażenie, że w Smoleńsku zginęli ostatni dowódcy, którzy mogli ten rozkład powstrzymać.

Vote up!
0
Vote down!
0
#140917