POciej, Dubieniecki i „merdia”
Kopanie Marty Kaczyńskiej jest może dla salonu III RP bardzo przyjemne, ale wiadomo, od niemal roku sierota po „Kartoflu” i jego żonie, matka dzieciom, kobieta. Miejscowy plebs mógłby to źle odebrać. Wystarczyło ją trochę potarmosić, opluskwić, osaczyć, aby najpierw zrezygnowała ze zbyt intensywnego wspierania swojego stryja w kampanii prezydenckiej, a teraz nie ważyła się kandydować do parlamentu.
Z cudem ocalałym „Kaczorem”, już singlem, sprawa jest zgoła inna. Przez te wszystkie lata walenia w niego jak w bęben skóra mu stwardniała, uodpornił się na ból i niewiele sobie robi z tych wszystkich prostych, sierpowych, podbródkowych i cepów, jakimi częstuje go establishment III RP wykorzystując cyngli zwanych nad Wisłą dziennikarzami czy skrzynki pocztowe służb specjalnych, które z kolei nazywa się u nas dla jaj „dziennikarzami śledczymi”.
Na odcinku Kaczyńskiego niewiele się już da zrobić poza fizycznym jego unicestwieniem. I choćby nie wiem jak się prężyła „Luna” Brystygierowa polskiego dziennikarstwa Monika Olejnik czy wybitny redaktor Jacek Zażako-Zażakowski, to dopiec Kaczorowi tak, aby poczuł jest niezmiernie trudno.
Pozostał, więc salonowcom tylko mąż Marty, a śp. prezydenta, Marcin Dubieniecki. Wykorzystać go można w charakterze mokrej szmaty czy cienkiej dębowej deski, przez którą wali się Jarka do woli i to tak, że boli jak cholera, a śladów nie widać. Stara dobra sprawdzona ubecka metoda. Jak się poskarży, że go leją to niech to jeszcze udowodni i pokaże ślady.
Teraz media z TVN24 na czele zadaniowały naszą palestrę by mecenasowi Dubienieckiemu utrudniła życie wzywając go na etyczny dywanik i piętnując za niegodne prawnika PRL-bis zachowania.
Oczywiście wcześniej trzeba było go rozdrażnić i sprowokować jak psa, któremu wpycha się na siłę kij między zęby czekając z przygotowanym mikrofonem i kamerą aż się odszczeknie, a może nawet ugryzie.
Adwokat Marcin Dubieniecki jest jeszcze młodym, nieopierzonym prawnikiem i najwyższy czas wskazać mu wzorce etyczne, których powinien się trzymać.
Czy pamiętacie sprawę „uwiedzionej” łapówką posłanki PO Beaty Sawickiej? Sąd wyznaczył wówczas kaucję w wysokości 300 tysięcy złotych, aby mogła pozostawać na wolności. Powstała niezwykle kłopotliwa politycznie, etycznie i moralnie sytuacja.
Jeżeli sama posłanka wpłaciłaby taką sumę to miejscowa gawiedź pomyślałaby, że ma tyle szmalu pod ręką na kaucję, bo bierze łapówy i kręci lody.
Kto przeciął ten węzeł gordyjski? Oczywiście mecenas Aleksander POciej, wirtuoz zasad i etyki, zaprzyjaźniony jak sam Andrzej Wajda, nie tylko z Platformą Obywatelską, ale też ze stacją TVN24, na antenie której chętnie włącza się w różne słuszne akcje.
Co zrobiła chluba polskiej palestry? Ano z ponoć własnej kieszeni niesiony falą empatii dla uwiedzionej łapówką posłanki, wpłacił owe 300 tysięcy złotych, co okazało się być czynem wyjątkowym i niespotykanym w całym cywilizowanym świecie.
Adwokat płacący kaucję za skorumpowaną panią polityk, której z powodu charakteru zarzutów nie wypadało afiszować się z taka kasą.
Gdzie był wówczas mecenas Kruszyński, który dzisiaj szarpie sobie szpakowatą czuprynę zawodząc o nieetycznym zachowaniu się Marcina Dubienieckiego?
No cóż, jakie państwo tacy dziennikarze i taka palestra.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2168 odsłon
Komentarze
Mam pytanie do mec(tja) Aleksandra POcieja
2 Marca, 2011 - 23:36
Czy zapłacił pan 2% opłatę skarbową od kwoty poręczenia, które jest bądź co bądź normalną pożyczką dla osoby prywatnej jaką chyba dla pana jest Beksa Sawicka?
Nawet gdyby była to pana konkubina czy kochanka opłata skarbowa należy się i tak fiskusowi, nawet wówczas gdy była to 300 tys. darowizna.
Pozdrawiam.
Obibok na własny koszt
======================================================
Nunquam sapiens irascitur.
Obibok na własny koszt