Dom Elżbiety LXVII
Po słowach Piotra, Kanusia westchnęła ciężko. Spojrzała przed siebie i jakby cień przebiegł po jej do tej pory wesołym obliczu.
- Masz rację – zaczęła – powinnam właściwie od tego zacząć. Kim była, no cóż, ty Piotrusiu powinieneś sam sobie na to odpowiedzieć. To na waszą rodzinę rzuciła ten zły urok. Chciała zemścić się na twoim przodku, za to, że wzgardził nią dwukrotnie.
- Kanusiu! – Wykrzyknęła wzburzona Ela – Nie Zofia była czarownicą, najwyżej Carlota.
- Nie wiem, ale z tego, co zapamiętali ludzie, z tych legend, które tu przetrwały wynika, że to Mioducka. Carlota nie była lepsza, ale ona pomagała miejscowym, leczyła ludzi…
- Wiem, uratowała życie twojemu krewnemu, prawda? To dlatego jesteś tak źle nastawiona do Zofii, a Carlotę tłumaczysz? – Wzburzenie Eli narastało – Zofia była oszukana najpierw przez Gerarda, a potem zaufała Carlotcie, myśląc, że jest jej sprzymierzeńcem, a ta…. Kanusiu bajdy ludzkie mnie nie obchodzą, chcę znać fakty!
- Nie unoś się dziecko – spokojnie powiedziała Kanusia. - Masz rację, uratowała życie mojego pradziadka. Nie tylko jemu zresztą, choć podobno zawsze w każdym uleczonym, było coś niepokojącego, jakby wraz ze zdrowiem zasiewała takie złe ziarno.
- Taka forma zapłaty? – Zapytał się Piotr, do tej pory przysłuchujący się wymianie zdań między Elą i Kanusią.
- Trafnie to ująłeś. – Uśmiechnęła się smutno Kanusia - Mój pradziadek był bardzo złym człowiekiem. Trzykrotnie się żenił, ale każda z jego żon nie żyła dłużej niż trzy lata. Każda z tych żon wniosła wiano, czyli ziemię i w ten sposób zgromadził pokaźny majątek. Podejrzewano, że po prostu je mordował, nawet został oskarżony o mord na ostatniej, ale mu nic nie udowodniono. Ale przecież nie o dziadku miała wam mówić, a o Zofii. Elżbietko – zwróciła się do Eli – wiem, że czujesz z nią jakąś więź, a ja mogę wam tylko to opowiedzieć, co przetrwało w ludzkich opowieściach. Rozumiesz? Wiem, że to nie są jakieś stu procentowe fakty, ale…ludzie bali się jej jak ognia, po tym wszystkim co zrobiła, na przykład z córką miejscowego karczmarza, Żyda zresztą.
- Co z nią zrobiła?
- To było już po tym, jak Józefina była na tyle duża, że wysłano ją na pensję, aż do Warszawy. Zresztą, jak sama zauważyłaś, Zofia nie bardzo czuła się z córką związana. Pozbyła się jej z domu, a zaraz po tym, przyjechali tu jacyś obcy, podobno kilku mężczyzn, w tym jeden obleśny staruch, którego bały się jak ognia okoliczne dziewczyny. Podobno miał czerwone oczy, które świeciły w ciemnościach, choć podejrzewam, że one się po prostu bały czego innego. Na wsi, wtedy, moralność dyktował ksiądz z ambony, choć zapewne po cichu się jej aż tak nie przestrzegało…no widzicie. Krążę. Jakoś mi nie sporo o tym mówić. Ten staruch, którego się bały te dziewczyny, podobno jak tylko miał okazję, obmacywał je, wkładał rękę za dekolt, czy po prostu pod spódnicę. Kiedyś zobaczył Rachelę, jak pomagała ojcu w szynku. Była podobno cudnej urody, a ojciec strzegł jej, jak oka w głowie, miał ją tylko jedną. Podobno Zofia zaproponowała, że weźmie do siebie Rachelę, zaopiekuję się nią, wykształci…ale Żyd nie chciał o niczym słyszeć i zaczął ukrywać córkę, jakby się zaczął o nią bać jeszcze więcej. No i pewnej nocy Rachela zniknęła. Żyd krzyczał, poszedł do domu Zofii, błagał, by mu córkę oddała, ale Zofia ze śmiechem odparła, że jego córki tu nie ma, choć ten przysięgał wszędzie, że słyszał jak jego dziecko krzyczało w domu Mioduckiej.
Co z nią tam robili nawet nie chcę wiedzieć, ale po trzech miesiącach się niby odnalazła. Była obłąkana, tak mocno podobno krwawiła, że spódnicę miała aż od tej krwi ciężką, piersi obnażone…śmiała się jakoś histerycznie w końcu przy karczmie upadła i tam podobno umarła.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 679 odsłon