Kolejna przegrana wojna Rosji

Obrazek użytkownika Rewizor
Świat
W połowie piątej doby od wkroczenia Rosjan do Osetii Południowej, sytuacja zaczyna się klarować. Imperialna logika przemocy i terroru wepchnęła Moskwę w ślepą uliczkę, z której nie ma odwrotu. Z każdą godziną Rosjanie brną coraz głębiej w wojnę dziwnie przypominającą początki afgańskiej katastrofy ZSSR.

Lokalny spór o zagarniętą przez Rosję enklawę Gruzji przeobraził się w regularną wojnę dwóch państw. To już nie jest rosyjska operacja stabilizacyjna w Osetii, lecz jawna agresja Moskwy przeciw południowemu sąsiadowi – Gruzji. Samoloty z czerwoną gwiazdą bombardują cele położone głęboko w Gruzji – Rosjanie bombardowali m.in. Tbilisi i gruzińskie porty. Moskwa otworzyła za Kaukazem aż dwa fronty – północny i zachodni – a jej wojska posuwają się ku stolicy Gruzji i granicy z Turcją.

Wiadomości z frontów są skąpe, lecz mimo miażdżącej przewagi liczebnej i powietrznej Rosjanie wciąż nie zdołali złamać oporu miniaturowej, lecz dobrze przygotowanej gruzińskiej armii. 11 sierpnia wieczorem widać już, że Rosji nie stać na blitzkrieg. Russkije bojcy brną mozolnie po 20 – 30 kilometrów dziennie. A przecież mieli zarzucić czapkami złośliwego karła NATO – Gruzję.

O co chodzi Rosjanom? W wymiarze militarnym chcą odciąć Gruzinów od Morza Czarnego i tureckiej granicy, a następnie złamać ich opór w sercu kraju, którym jest Tbilisi. W wymiarze politycznym dążą do obalenia Saakaszwili’ego, o czym minister spraw zagranicznych Ławrow otwarcie powiedział pani Rice, a potem ten sam postulat powtórzył rosyjski ambasador w ONZ W. Czurkin. Obalenie Saakasziliego umożliwiłoby utworzenie w Tbilisi prorosyjskiego rządu, albo przynajmniej posianie politycznego chaosu, który uniemożliwiłby przystąpienie Gruzji do NATO. Obydwa te cele – militarny i polityczny – są wykonalne, ale wcale nie rozwiąże to głównego problemu, o którym pisałem parę dni temu w tekście Rosjanie w Osetii. Łatwo wejść, ale jak wyjść?.

Problem Rosjan polega na tym, że im dalej posuną się poza naturalną barierę Kaukazu, tym bardziej grozi im przewlekła, beznadziejna wojna z partyzantami, którzy są nieporównanie groźniejsi od Czeczenów. Gdyby oddali władzę przegnanemu przez Gruzinów prorosyjskiemu kacykowi w Cchinwali, musieliby posłać dziesiątki tysięcy żołnierzy, żeby chronić marionetkowy rząd Osetii (dokładnie taki sam problem stwarza Abchazja). Utrzymywanie zakaukaskich enklaw Rosji jest zbyt kosztowne i praktycznie niewykonalne.

Zdając sobie sprawę, że nie da się podtrzymać status quo, Rosja odrzuciła propozycje Zachodu nawołującego do rozejmu i zdecydowała się pójść na całość. Chce nie tylko aneksji Osetii Południowej i Abchazji, ale i ustanowienia w Tbilisi takiego reżimu, który odpowiadałby jej wyobrażeniom o pokornej i bezpiecznej „bliskiej zagranicy”. Dlatego żąda obalenia Saakaszwiliego i ryzykuje okupację Gruzji. Chyba jeszcze nie pojęła, że oznacza to pomnożenie jej obecnych kłopotów. Gdyby władzę w Tbilisi objął jakiś lokalny Babrak Karmal czy inny Nadżibullah, Kreml musiałby wysłać za Kaukaz dwie, a może i trzy armie, które wracałyby stopniowo do Rosji w trumnach, tak jak wracali „afganskije bojcy”. W przypadku Gruzji sprawę komplikują związki Tbilisi z USA. Amerykanie nie przepuściliby okazji stałego upuszczania Rosji krwi – nie musieliby sami niczego ryzykować, bo wyręczaliby ich Gruzini.

Po bombardowaniach i po agresji na terytorium GRuzji Rosja wmanewrowała się w sytuację, w której nie może po prostu obwieścić światu, że popełniła błąd i chce zabrać swoje wojsko do domu. Musi brnąć coraz głębiej w idiotyczną wojnę, której nie da się wygrać. I gdybyśmy nawet niedługo przeczytali moskiewskie oświadczenia, ze „w Tbilisi zapanował spokój”, nikt rozsądny nie dałby temu wiary. Sierpniowa inwazja jest tylko wstępem do ciężkiej i długiej wojny partyzanckiej, którą Rosja na pewno przegra. Będzie w niej musiała zmagać się nie tylko z Gruzinami, ale i z koalicją post-sowieckiej „bliskiej zagranicy”, dla której los Tbilisi jest alarmującym ostrzeżeniem. Moskwa nie poradzi sobie z Ukrainą, Azerbejdżanem, Polską, Litwą, Estonią i wieloma innymi krajami, które właśnie w tych dniach przerabiają lekcję imperialistycznej realpolitik. Kremlowi poszłoby łatwiej, gdyby kraje te były osamotnione, ale część z nich już należy do NATO, a reszta znajdzie się w nim dość szybko, bo przykład Gruzji pokazał, jak bardzo Rosja grozi Europie i światu.

To prawda, Stany Zjednoczone i Unia Europejska dały po 8 sierpnia plamę, nie umiejąc w porę zdobyć się na twardy polityczny sprzeciw i moralnie jednoznaczne wsparcie kraju, który padł ofiarą rosyjskiego imperializmu. Ale choć młyny NATO mielą z reguły powoli, konsekwencje dla przeciwników jedynego światowego supermocarstwa będą wcześniej czy później bolesne dla agresora. W Stanach Zjednoczonych Rosja już nic nie ugra, a w Unii Europejskiej nawet zagorzali zwolennicy dogadywania się z Moskwą po czterech dniach wolą się nie wychylać. Każdy dzień agresji przeciw Gruzji skazuje Rosję na los wyrzutka międzynarodowej społeczności. USA i Izrael wypomną jej pomoc udzielaną Iranowi. Polska i republiki bałtyckie zmusiły już polityków UE do rezygnacji z prób powtórki „appeasementu.” Sarkozy występując w imieniu UE powtarza w gruncie rzeczy tezy USA.

Niestety, już jutro możemy dowiedzieć się z mediów, że rosyjska soldateska złamała opór Gruzji.

Żadne triumfalne komunikaty nie przesłonią jednak faktów. Prawda jest taka, że Rosja wpakowała się w sytuację bez wyjścia. Ufając w swą potęgę, po raz pierwszy od 1991 roku odważyła się napaść na swego sąsiada, tak samo jak kiedyś napadała na Wegry, Czechosłowację czy Afganistan. Agresja przeciw Gruzji jest katastrofalnym błędem ex-mocarstwa, które nie pogodziło się ze swą degradacją do roli państwa o randze Indii czy Pakistanu, bo dzisiejsza Moskwa nie może przecież równać się nawet z Pekinem.

Kreml psychicznie nie jest jeszcze gotów podporządkować się żądaniom międzynarodowych mediatorów, nie umie też wycofać się z wojny, której jeszcze nie wygrał, musi więc iść naprzód - aż do zwycięstwa.

Ale w tym wypadku zwycięstwo Moskwy jest zapowiedzią kolejnej rosyjskiej tragedii –militarnej katastrofy, degradacji państwa i jego międzynarodowej izolacji.

Brak głosów

Komentarze

Tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, iż masz rację, Rewizorze. Lepiej by jednak było, gdyby nie doszło do osadzenia w Tbilisi prorosyjskiego reżymu... Nawet, jeśli w dłuższym rozrachunku nie miałoby to mieć kluczowego znaczenia.

Pogromca Smoków (i inszego czerwonego ścierwa)

Vote up!
0
Vote down!
0

Pogromca Smoków

#1499

Rewizorze, Twój wpis jest mimo wszystko bardzo optymistyczny (pomimo tego, że dotyczy tragedii tysięcy ludzi). Bo przyznam szczerze, że każdy kolejny dzień tej wojny coraz bardziej mnie przygnębia. Przygnębia, gdy syte i bezpieczne społeczeństwa UE chowają głowę w piasek. Hańba europejczykom, hańba politykom z wydumanymi frazesami na kłamliwych buźkach, gdy tak biernie obserwują napaść na niepodległe i demokratyczne państwo. Po raz koleny przekonujemy się, że NATO jako instytucja... to fikcja. Jako naród boleśnie doświadczony przez historię, powinniśmy zrozumieć to, że bez tarczy, Polska nie będzie bezpieczna. Tylko obecność Amerykanów gwarantuje Polsce bezpieczeństwo (albo jego pozór, bo bezpiecznym nie można już się czuć w dzisiejszym świecie).
Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".

#1500