Sitwoland

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj

Całkiem słusznie I. Janke pomstuje na wszechogarniający Polskę korporacjonizm i nepotyzm, ale nie dociera, moim zdaniem, do sedna sprawy. Pytanie bowiem: skąd się to diabelstwo wzięło?

Nie odkryję tu Ameryki, jeśli odpowiem, że wzięło się z peerelu, a do "nowego państwa" konstruowanego przy okrągłym meblu zostało zaaplikowane z pełną świadomością - czym bowiem, jak nie wielkim przejawem korporacjonizmu i nepotyzmu było pozwolenie czerwonym na "włączenie się do budowy" III RP właściwie na wszystkich poziomiach (od ekonomicznego, po polityczny)? Można takie rozwiązanie nazwać wprost dogadaniem się z "książętami", którzy trzęśli Polską i jej znacjonalizowanymi finansami, i daniem im "drugiej szansy". Ta "second chance" była o tyle kompromitująca dla "darczyńców", że wspaniałomyślnie (pomijam już kwestię rozliczenia zbrodni komunistycznych, choć przecież to problem podstawowy) puszczała w niepamięć kwestię wielkiego zadłużenia kraju, do którego to zadłużenia doprowadzili przecież "bezkrwawo przekazujący władzę" komuniści, zaś problem ewentualnej spłaty długów przerzucała na przeciętnych buraków, jakimi my jesteśmy, bo przecież nie na "bezkrwawo przekazujących władzę" komunistów.

Innymi słowy, czerwoni przez dziesięciolecia bawili się na koszt trzymanego pod kluczem i/lub batem społeczeństwa, dojąc każdego obywatela na wszelkie możliwe sposoby, co pozwalało tymże czerwonym stanowić "nową burżuazję" (wprawdzie słoma z butów wyłaziła garściami, ale "piniondz" był u kacyków, jak trza) - zaś po "obaleniu komunizmu", zwykły Polak miał za ten sowiecki wielki bal płacić.  

Czy kogoś pociągnięto do odpowiedzialności za regres gospodarczy i cywilizacyjny, w jaki wpędzili Polskę czerwoni? Nie widziałem, nie słyszałem. Czy kogoś z kacyków obciążono kosztami regulowania należności związanych z zadłużeniem Polski? Nie przypominam sobie. Czy przejęty został majątek PZPR? Czy zbadano, jak komuniści uzyskali luksusowe domy i inne dobra? Czy... Może dość tych pytań, bo przecież pamiętamy, jakie były początki III RP i jaka osłona propagandowa ze strony innej burżuazji, czyli powstającego imperium Michnika, tymże "trudnym początkom" towarzyszyła.

Uwłaszczanie się czerwonych na tychże zakładach, które wcześniej rozkradali, stanowiło najlepszy przykład praworządności i filozofii polityki, jaka zapanowała po 1989 r. Nic więc dziwnego, że "z biegiem lat, z biegiem dni", feudalne myślenie o "tym kraju" stało się swego rodzaju "Realpolitik" wprowadzaną w życie przez najrozmaitsze ugrupowania - nie tylko komunistyczne. Dla czerwonych złodziejstwo, nepotyzm, korupcja, "załatwianie" i "posiadanie dojść" ("manie dojść" :)) to były żywioły, w których czuli się jak ryba w wodzie - w inny sposób zresztą nie tylko nie potrafili rządzić czy prowadzić interesów, ale też nie mieli zamiaru (wot, bolszewicka natura :).

Wiemy jednak, że na czerwonych świat się nie kończył i AWS, który miał posprzątać po rządach komunistów, wziął się za porządki w taki sposób, że wprowadził własne mechanizmy nepotystyczne, które, co każdy rozgarnięty człowiek widział, "zafunkcjonowały" szczególnie po tzw. reformie administracyjnej kraju. Dzięki tej reformie nie tylko zostały zdublowane komptencje, stanowiska, urzędy, ale i została zwielokrotniona ilość urzędników, prowadząc do dalszego rozdziału instytucji państwowych od przeciętnego obywatela. Można wspomnieć, że do AWS-u przyssała się zrazu niszczycielska, profeudalna właśnie, UW, nie należy jednak minimalizować nepotystycznego potencjału, jaki do naszego państwa wniósł sam AWS.

Po kolejnym przemarszu postpezetpeerowskiej armii czerwonej (z przystawkami) - PiS być może, gdyby porządził nieco dłużej i przez przymierze feudalne nie został odepchnięty od władzy (pamiętamy "tęczową koalicję"), doprowadziłby może do jakiegoś przełomu, zakładając, że udałoby się uruchomić procedury deubekiaacyjne i lustracyjne (co wydaje się i tak założeniem nazbyt optymistycznym) i "uskutecznić" walkę z rozmaitymi korporacjami (vide Z. Zobro). Nawiasem mówiąc, ziemkiewiczowskie określenie "sitwy" jest o wiele lepsze - "korporacje" bowiem kojarzą się (mimowolnie) z jakąś wielką fachowością, z jakimiś trustami ludzi o dużych kompetencjach, a tymczasem częstokroć są to szemrane towarzystwa, których kompetencyjność wygasła dosłownie przed wiekami, a trzymają się rozmaitych stanowisk na zasadzie trwania (mimo wichrów i burz) zakonserwowanego układu - bez względu na to, czy mówimy o środowiskach prawniczych, czy akademickich, czy lekarskich, czy innych. Oczywiście, może być i tak, że w sitwach działa paru co zdolniejszych choć cynicznych przedstawicieli danej branży, ale przecież stanowią oni mniejszość, do której przyspawana jest gigantyczna miernota, która właśnie bez wsparcia kolesiów ("dojść") nie uzyskałaby ani wysokich stanowisk, ani odpowiednich stopni naukowych czy uprawnień do tego lub owego.          

PiS, o czym wspomina Janke, miał pomysł na walkę z korporacjami (czemu przedstawiciele korporacji stawiali "dzielny odpór"), miał też pomysł na walkę z czerwonymi (co udało się choćby poprzez utrącenie WSI), jednakże - pomijając już sabotujące działania SO, LPR-u i opozycji - nieustannie głosił wizję budowy "silnego państwa", co sprowadzało się nie tylko do (całkiem słusznego) nacisku na zapewnianie bezpieczeństwa obywateli i bezpieczeństwa kraju, ale co także wyrazało się tolerowaniem olbrzymiej biurokracji. Programowa walka z korupcją (mimo że także (jak inne modernizacyjne działania PiS-u) paraliżowana przez tęczową koalicję) miałaby natomiast pełny sens, gdyby była połączona z koncepcją odbiurokratyzowania wszelkich szczebli administracji. Gdyby zaczęto wywalać na zbity pysk (inaczej się tego nie da powiedzieć) te rzesze urzędasów będących "panami życia i śmierci" poszczególnych obywateli, atmosfera w rozmaitych instytucjach państwowych od razu by się zmieniła, a urzędasy nie zaczynaliby dnia od kawki i śniadanka nad prasówką tylko od stania na baczność przed petentem.

Przed paroma laty byłem w ZUS-ie i w jednym z pokoi (godziny przedpołudniowe, nawet nie poranne) siedziały cztery kobiety, z których trzy zajadały kanapki z białym serem i pomidorami, popijając "herbatką", jedna zaś piła tylko "kawcię". To wszystko robiły przy swoich służbowych stanowiskach, nad rozłożonymi dokumentami. Rozmawiały ze mną przełykając jedzenie. Widok z peerelu? Nie, to III RP. Proszę się przejść po urzędach, czy wiele się zmieniło. Nie muszę dodawać, że ten dysfunkcjonalny system ochoczo podtrzymuje także obecna koalicja rządowa. Wiemy skądinąd, że rzesza urzędasów, jeśli im nikt nie wchodzi w paradę, potrafi znakomicie się aklimatyzować bez względu na zmiany polityczne - pytanie więc, czy znajdzie się jakaś grupa śmiałków do wymiecenia z instytucji państwowych żarłocznej klasy próżniaczej?

Ba, problem jednak na tym, że dysfunkcjonalność państwowego aparatu zachodzi także na poziomie polityczno-decyzyjnym. Mamy wszak nie tylko niezliczoną liczbę urzędasów, samorządowców, wojewodów, marszałków województw, wójtów nie wójtów itp. ludzi niezastąpionych, ale mamy też nieskoordynowany (zasługa konstytucji konstruowanej z czerwonymi w 1997 r.) system dwóch gabinetów (rządowego i prezydenckiego), a ponadto wielką liczbę parlamentarzystów, z których wielu do klasy próżniaczej można bez najmniejszej przesady zaliczyć.

Hasła redukcji liczby parlamentarzystów pojawiały się od czasu do czasu w debacie publicznej, ale czy ktokolwiek z polityków traktował je zupełnie serio? Być może powinien się pojawić projekt obywatelski, pod którym zbierano by podpisy o odchudzenie personalne tego wesołego taboru, jakim stał się sejm i senat? To jednak byłby dopiero początek procesu modernizowania państwa, wszak "księstw", "korporacji", czy po prostu "sitw" jest multum. Powtarzam, multum. Czy jednak establishment III RP, który nie chce słyszeć o projekcie IV RP zabierze się za piłowanie gałęzi, na której siedzi? Nie podejrzewam. Nie należy się też spodziewać, że mainstreamowe media się za ten porządek rzeczy wezmą, wszak wielu ludzi mediów też jest czynnymi lub przynajmniej honorowymi członkami wspomnianych sitw. 

Brak głosów