PLF 031

Obrazek użytkownika Free Your Mind

Czy nagła, tragiczna śmierć jednego z członków załogi „dziennikarskiego jaka” przerwie panującą od paru lat zmowę milczenia (http://wiadomosci.onet.pl/katastrofa-smolenska,5290125,temat.html)? Czy jeszcze bardziej złowrogie milczenie zapanuje wokół 10 Kwietnia i to nie tylko wokół tego, co się działo na smoleńskim XUBS, ale i na warszawskim EPWA? Zobaczymy. Czasami bowiem śmierć kogoś znajomego (może nawet przyjaciela – dla pozostałych członków załogi A. Wosztyla?) powoduje, iż czyjeś sumienie kruszeje – a czasami wcale nie. Przypomnę, że historia z „jaczkiem” jest pełna osobliwości. I to od samego świtu dnia zamachu. W ostatnią sobotę zresztą miałem okazję rano przejeżdżać koło wojskowej części Okęcia i rzucić okiem na tonące w zamieci lotnisko. Nie sądziłem, iż jeszcze tego samego dnia, wieczorem, jeden z głównych świadków związanych z wydarzeniami 10-04, do którego relacji zresztą odwoływałem się w moich publikacjach, zginie. 10-04 na EPWA dla wybierających się na katyńskie uroczystości przygotowane są, wedle oficjalnych relacji, 4 samoloty. Dwa jaki stojące już na płycie lotniska, tupolew (wyprowadzony z hangaru dość wcześnie, biorąc pod uwagę przesunięty w czasie wylot) i jeszcze jeden samolot pozostający w hangarze podczas dziwnych „roszad” dokonywanych na EPWA w związku z wylotami. Trzymając się oficjalnych relacji (takich np. jak P. Świądra z RMF-u, ale też takich jak dokumentacja „komisji Millera”), dziennikarze, z których część dopiero po przybyciu na lotnisko dowiaduje się, że nie leci tupolewem z Prezydentem (a wylot miał być ponoć o 5 rano (http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/pawel-swiader/komentarze/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706; por. też http://www.rp.pl/artykul/466762.html)), trafiają najpierw do jaka-40 (o nr. bocznym 045), na którego (wg ustaleń „millerowców”) nie ma dyplomatycznej zgody, jeśli chodzi o przelot, więc nie powinien być w ogóle uruchamiany (http://freeyourmind.salon24.pl/346023,samoloty-zastepcze-i-inne). Tenże „jaczek” okazuje się jednak, że ma „awarię” i dziennikarze zostają poproszeni o przejście do kolejnego, czekającego na odlot, a oznaczonego nr. 044. Ten odpala bez problemu i dziennikarze ruszają w podróż, gdy po piątej rano (jak wspomina 10 Kwietnia jeden z uczestników lotu, W. Cegielski) „tutka” grzeje już silniki (http://freeyourmind.salon24.pl/296019,ukladanka). Jak mogliśmy przeczytać w dokumentacji „komisji Millera”, ów 044 to miał być... zastępczy samolot dla tupolewa. Zacytuję (już kiedyś przeze mnie cytowany) fragment ustaleń tejże komisji, pomijając kuriozalność tego całego wyjaśnienia zaistniałej sytuacji (mało kto bowiem mógłby zasadnie przyjąć, iż delegacji prezydenckiej, gdyby się okazało coś nie tak – zaproponowano by "jaczka" do wykorzystania w zastępstwie): Na wyznaczony w rozkazie dowódcy JW 2139 na 10.04.2010 r. do przewiezienia delegacji dziennikarzy samolot Jak-40 nr 045, 36 splt nie wystąpiło zgodęna przelot i lądowanie w SMOLEŃSKU.Zgodnie z dokumentami samolotem zapasowym dla Tu-154M na dzień10.04. byłsamolot Jak-40 nr 044. Nie istniał żaden plan użycia w razie konieczności samolotu zapasowego uwzględniający znaczną różnicę pojemności pomiędzy samolotem Tu-154M a Jak-40. Z powodu usterki samolotu Jak-40 nr 045, decyzją jego dowódcy, nieskonsultowanąz przełożonymi, do wykonania zaplanowanego rejsu zostałwykorzystany samolot o nr 044 (samolot zapasowy dla operacji HEAD).W rozkazie dziennym na 10.04.2010 r.nie została wyznaczona załoga dla samolotu zapasowego. Należy również podkreślić, że gdyby nie awaria samolotu Jak-40 nr 045, to przelot delegacji dziennikarzy do SMOLEŃSKA zostałby wykonany samolotem, dla którego nie została wydana zgoda dyplomatyczna”)(http://freeyourmind.salon24.pl/346023,samoloty-zastepcze-i-inne). O ile jednak 044 z oczywistych względów nie mógł być powietrznym statkiem zastępczym dla wszystkich pasażerów Tu 154M, to na pewno mógł być przewidziany i przygotowany jako zapasowy dla samego Prezydenta i kilku/kilkunastu towarzyszących mu osób, prawda? Gdyby więc coś niepokojącego wyszło podczas porannego sprawdzania tupolewa (a było parę powodów do niepokoju: wyciek pod silnikiem, niedziałająca sprawnie klimatyzacja, uszkodzenie owiewki nosa po „zderzeniu z ptakiem”, niewyważenie samolotu po „rekonstrukcji 3 salonki” (http://freeyourmind.salon24.pl/345616,uwagi-do-uwag), brak oblotu komisyjnego itd.; por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/09/zaacznik-4.html), to – przyjmując ten scenariusz oficjalny, tj. iż 044 miałby być „zastępczy” dla delegacji prezydenckiej – rozdzielono by pasażerów tupolewa na Prezydenta i osoby, które on zabiera – oraz na resztę, która np. uda się na uroczystości wyczarterowanym cywilnym embraerem do Witebska (cywilny samolot nie mógłby lądować na XUBS i nie poleciałby tam).Problem w tym, że to właśnie załoga Wosztyla wsiadła do tego „zastępczego” samolotu (044) i to na długo przed wylotem „prezydenckiego tupolewa”, a tym samym uniemożliwiła dokonanie takiego manewru, jaki opisałem wyżej. Czyżby więc w sytuacji niedopuszczenia tupolewa do wylotu (z powodu jakiejś wykrytej usterki) prezydencka delegacja miała zostać pozbawiona samolotów 36 splt? Nie do końca – jak pamiętamy bowiem – w hangarze czekał jeszcze czwarty statek powietrzny. Być może trzeci "jaczek", a być może nie "jaczek" (vide Aneks-3 do Czerwonej strony Księżycahttp://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/06/FYM-Aneks-3.pdf). Tym niemniej kwestia ewentualnej zgody na ten tajemniczy, ukryty samolot pozostaje także tajemnicą i to bardzo głęboko ukrytą w całej „smoleńskiej historii” (być może znaną śp. R. Musiowi). Oficjalnie bowiem (jak się nam mówi) z ramienia prezydenckiej kancelarii „zamówiono dwa” - tj. właśnie jaczka dla dziennikarzy i tupolewa dla pozostałych osób. Zamówiono „dwa”, powtarzam, przy czym, mimo że oficjalnie (po „jaczku”) z EPWA na uroczystości wyleciał 10 Kwietnia tylko jeden jedyny statek powietrzny, a więc drugi z tych „zamówionych”, to zrazu pojawiło się wiele trudności z ustaleniem, co to był za samolot, który „uległ katastrofie”. Dziennikarze wprawdzie polecieli „jaczkiem”, a mimo to wiele osób w Polsce sądziło, iż zginęli w „katastrofie prezydenckiego tupolewa”. No ale mniejsza z tym – trzymamy się historii „jaczka” właśnie – przy czym nie drążymy kwestii „prezydenckiego jaka”, który przemknął przez media, zamieniając się z czasem w „prezydenckiego tupolewa”.Faktz 11-04-2010 (jak sygnalizowałem w 3. Aneksie na s. 16, por. też http://www.fakt.pl/wydanie-specjalne/)pisał o tym, że jacyś dziennikarze widzieli „katastrofę”. Potem jednak, tj. z biegiem czasu, tak się nieszczęśliwie lub dziwnie złożyło, iż nikt żadnych dziennikarzy na XUBS nie widział. W każdym razie poznikali ci, co mieli obserwować ze smoleńskiego lotniska unoszący się zza mgły szary dym. Jedni bowiem, jak J. Mróz z TVN, mieli przybyć na XUBS dopiero „kilka minut po katastrofie”, a więc, „gdy tupolew znikł z radarów” (http://freeyourmind.salon24.pl/323106,spotkanie-mroz-wisniewski), drudzy akurat wracali ze śródmieścia, jak P. Kraśko z TVP i dopiero w hotelu się dowiedzieli (telefonicznie) (http://freeyourmind.salon24.pl/285796,oko-zaby-4), że „coś się stało z samolotem, awaria”, inni dopiero mieli w te pędy jechać z Katynia na XUBS przez korki i inne zapory złożone przez „przecząco kręcących głowami milicjantów” (http://freeyourmind.salon24.pl/311503,milicjanci-przeczaco-kreca-glowami), a jeszcze inni wprawdzie siedzieli przytomnie w hotelu, jak moonwalker S. Wiśniewski i nawet widzieli jakąś katastrofę, lecz zrazu sądzili, że rozwalił się jakiś mały, wojskowy samolot. Potem zaś się miało okazać, że nie taki mały, i że owszem wojskowy, i że nawet polski, a w dodatku „prezydencki”. Tego się Wiśniewski dowiedział dzięki SMS-owi od koleżanki z TVP, gdyż na pobojowisku, brodząc wśród szczątków, jakoś nie miał takiej pewności. Wracamy do „jaczka”. Jego załoga ma wprawdzie (10 Kwietnia) nawiązywać łączność z załogą tupolewa, lecz kiedy dokładnie, to trudno powiedzieć, bo Wosztyl „nie spogląda na zegarek” (http://wyborcza.pl/1,76842,7913721,Tupolew_wcale_nie_ladowal.html). Rozmowy załóg, dodajmy, znane są jednak „komisji MAK” z pewnym wyprzedzeniem, gdyż odwołuje się do nich ona w tzw. wstępnym raporcie z 19 maja 2010 (a więc zanim zostaną opublikowane „stenogramy”); w całości ten „raport” opublikowany jest w książce doc. S. Amielina. Wosztylowcy (jak wiemy z kolei ze „stenogramów” (http://www.tvp.info/informacje/polska/zobacz-stenogramy-prezydenckiego-tu154/1875462; http://s.v3.tvp.pl/repository/attachment/a/3/6/a36e77bad50ace0bd32c0d43f30e412a1275399951398.pdf)) wprawdzie informują załogę PLF 101 o fatalnej pogodzie, lecz bynajmniej nie zalecają natychmiastowego przerwania podejścia do lądowania. Wosztyl wprost zachęca do próbnego podejścia. Czy tego rodzaju komunikaty przekazuje 10 Kwietnia on dobrowolnie i spontanicznie, czy też nie? Oto jest pytanie. Jak bowiem informowały media, Ruscy załogę Wosztyla przetrzymali trochę w jaczku „po katastrofie”.Czy nie trzymano jej już wcześniej? Wosztyl w wywiadzie z maja 2010 (jeszcze nie były opublikowane „stenogramy”, lecz już był opublikowany „wstępny raport MAK” z 19 maja) twierdzi, iż siedzieli w jaku (Na lądowanie tupolewa czekaliśmy w jaku, bo musieliśmy dotankować samolot oraz Siedziałem w jaku jakieś 700-800 m od miejsca katastrofy. Samolot podchodził do lądowania na ustalonym zakresie pracy silnika. I nagle usłyszałem, że dodał obrotów, potem dźwięk jednego milknącego silnika, potem jakieś trzaski, huki. Pomyślałem: "no, chyba chłopaki się rozbili"). Potem jednak Wosztyl będzie twierdził (jak to już opisywałem w październiku 2010 (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2010/10/dwoch-wosztyli-w-smolensku.html)) wraz z innymi członkami załogi 044, że wszyscy czekali na XUBS na zewnątrz „jaczka”: Tak, byłem na płycie lotniska i nasłuchiwałem jak tupolew podchodzi do lądowania (...) Cała załoga była razem ze mną.Zresztą to R. Muś będzie (początek lipca 2010, a więc już po opublikowaniu „stenogramów”) podawał szczegóły tego oczekiwania (http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/dostalismy-zgode-na-50-metrow-tu-154-i-il-tez,138702.html): - <b>Porucznika Artura Wosztyla (pierwszego pilota, który rozmawiał wcześniej z dowódcą Tu-154 – red,) nie było już wtedy w samolocie? </b>- Nie. Ja też wyszedłem na około dwie minuty, na tę ostatnią fazę lądowania, żeby nasłuchiwać jak lądują. Porucznik Wosztyl rozejrzał się i powiedział: „Nie, teraz to już w ogóle nic nie widać. W tych warunkach to się chyba nie da wylądować. Może lepiej żeby nie lądowali?”. Mgła wchodziła na lotnisko takimi pasami. Wtedy to był moment, że nie było widać już drzew, które stały obok nas. Ja na to: „Dobra, to wrócę”. Wróciłem i powiedziałem o tych 200 metrach. Odpowiedzieli: „Dzięki”. Chwilę później Muś, na pytania: <b>Wcześniej siedział pan w kabinie pilotów? Z kim?</b>- doda: Od pewnego momentu już tylko sam. Artur i Rafał Kowaleczko (drugi pilot – red.) byli na początku, później siedzieli w saloniku. Ja w kabinie nasłuchiwałem przez radio, co się dzieje.Czy więc faktycznie byli w „jaczku”, czy też poza nim? Czy byli poza nim i widząc, że są fatalne warunki atmosferyczne (teraz to już w ogóle nic nie widać), nie odradzali załodze PLF 101 lądowania ani nawet przeczekiwania niepogody (na wysokości kręgu)? Czy - patrząc już zupełnie z dystansu - nie wyglądają te opowieści dość dziwnie?Muś mówił w lipcu 2010, że: przy pierwszym nieudanym podejściu Iła tylko ja byłem na zewnątrz. Chłopaki obserwowali to przez okienka w samolocie. Powiedziałem: „Chodźcie, może jeszcze raz podejdzie. I podszedł”. Tymczasem red. P. Wudarczyk (który też miał przylecieć tymże „jaczkiem”) wspominał 10 Kwietnia: Jak my lądowaliśmy, to STARTOWAŁ jakiś samolot (podkr. F.Y.M.) i nasz pilot z tego specjalnego pułku powiedział: „hu, duży zuch, jak on to zrobił, w ogóle bokiem, nie wiadomo” – znaczy on był zadziwiony, że on startował, ten samolot (…) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/by-jeszcze-jeden-samolot_31.html).Natomiast red. W. Cegielski tamtego dnia będzie relacjonował: widzieliśmy, kiedy odjechaliśmy, z pasa do lądowania przejechaliśmy na pas do kołowania, widzieliśmy przez szybę transportowego iła, o którym już też mówiliśmy wiele razy, który próbował wylądować, przechylił się lekko, w związku z czym pilot podjął decyzję o tym, żeby podnieść się i spróbować wylądować jeszcze raz. To wszystko jest o tyle dziwne, bo my nie mieliśmy żadnego problemu z lądowaniem. Ten ił miał problemy z lądowaniem i tak na logikę to wszystko, to wszystko nie jest spójne, jeśli chodzi o przyczynę tej katastrofy (tu rozmawiająca z Cegielskim prezenterka TVP Info się wtrąca ze swoimi mądrościami o tragicznych warunkach do lądowania i konieczności zamknięcia lotniska) Jeśli są trudne warunki, bo tutaj my nie mieliśmy ani mgły tak naprawdę, bo to nie była mgła a chmury, nie mieliśmy też żadnego poważnego wiatru, nie padał deszcz, przez te chmury prześwitywało słońce. Każdy inny normalny dzień wyglądałby tak samo (http://freeyourmind.salon24.pl/296019,ukladanka).Tak to się komplikuje zdawałoby się prosta historia z przelotem i wylądowaniem „jaczka” dziennikarskiego, jak też ówczesnymi okolicznościami - choć jej bohaterami są dziennikarze (ludzie nawykli do w miarę rzeczowego opisywania zdarzeń) i wojskowi (także przysposobieni do używania precyzyjnego języka). Co więcej, w tym przywoływanym wcześniej majowym wywiadzie Wosztyl uchylał się będzie od dokładnej odpowiedzi na pytanie, jak wyglądała rozmowa między nim a śp. R. Grzywną: Przekazałem swoje sugestie. Nie powiem, jakie to były sugestie – jak też od odpowiedzi na pytanie, czy wieża odradzała lądowanie załodze PLF 101. Warto też wspomnieć w tym kontekście o złożonych w prokuraturze (już 10 Kwietnia) zeznaniach stewardessy jaka-40, która – wg ustaleń K. Galimskiego i P. Nisztora (opublikowanych w ich książce) – miała stwierdzić, że do katastrofy prezydenckiego tupolewa miało dojść 15 minut po drugim nieudanym przyziemianiu iła-76. Na tym nie koniec osobliwości. Mimo że już w lutym 2012 Niezależna zapowiadała przełom w śledztwie po ujawnieniu nagrań właśnie z „jaczka” (http://niezalezna.pl/22682-tajemnica-czarnej-skrzynki-jaka-40), mamy za pasem listopad br., a tu ani widu, ani słychu po tychże nagraniach. Ani nawet „stenogramów” żadnych nie opublikowano w jakiejś choćby wstępnej wersji. Czyżby znowu przeszkadzał w odczycie jakiś „ruski prąd”?Czy też odczytano tak wiele, że aż za wiele, jak na smoleńską historię? Tymczasem sam przylot „jaczka” do Smoleńska to też cały splot zagadek, o czym pisałem w Aneksie-3– załoga PLF 031 zgłasza się po angielsku moskiewskiej kontroli obszaru, a tu na komunikat ... odpowiada po angielsko-rusku „Korsaż”: Papa Lima Fox zero three onе. «Корсаж» вызывали?(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/stenogramy-z-wiezy.html). I co? I jest OK, załoga wojskowego natowskiego samolotu bez pośrednictwa ruskiej kontroli, bez uzyskania niczyjej zgody, bez jakiejkolwiek korespondencji z instytucją nadzorującą ruchem, leci sobie dalej do neo-ZSSR na wojskowe lotnisko. Warunki atmosferyczne mają być potem takie, że kontrolerzy nie widzą podchodzącego do lądowania „jaczka” nawet w odległości poniżej 1 km od pasa, więc „wieża” nakazuje odejście na drugi krąg (Уход на 2-й круг) – PLF 031 mimo to ląduje i też jest OK (Plusnin wszak ma powiedzieć: Посадка. Papa Lima Foxtrot zero three onе, после остановки на 180, молодец). Wypadałoby zatem, by ktoś nareszcie opowiedział ze szczegółami historię „jaczka” („jaczków”?) z 10-04. Wiemy wszak, iż śp. R. Muś jej już nie opowie.

Brak głosów