Ojców nie bić

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj

Moja żelazna zasada: jak nie ma o czym pisać, to należy sięgnąć do starych, komunistycznych źródeł, zawsze się sprawdza. Oto w wiecznie młodej "Polityce" dowiadujemy się, na czym polega ojcobójstwo we współczesnej kulturze. Na czym? Ano na tym, że "teczkolodzy" z IPN czy innych współczesnych strasznych instytucji grzebią w życiorysach wielkich autorytetów XX w. i "wydają wyrok". A to na Kapuścińskiego, a to na Grassa, a to na Kunderę, a to na Sartre'a...

"Medialni inkwizytorzy", jak to pisze niezmordowany A. Krzemiński, stawiają pod pręgierzem wybitnych pisarzy, "za to, że w epoce totalnej konfrontacji różnych systemów politycznych byli zapatrzeni w Stalina lub – jak Grass – w Hitlera. Że karierę i sławę zawdzięczali swym wszechmocnym promotorom, że mają krew na rękach i to nie tylko przenośnie – jako propagandyści zbrodniczych reżimów, ale i dosłownie – bo jako agenci tajnej policji swymi publicznymi lub tajnymi donosami ściągali na konkretne osoby szykany i prześladowania aż po karę śmierci."

Pomijając pewną dozę przesady (w ramach charakterystycznej dla środowisk komunistycznych "redukcji do absurdu"), jaką w swoje słowa włożył autor, to powinniśmy chyba uznać po prostu, że "medialni inkwizytorzy" lub też "teczkolodzy" skazują na śmierć cywilną ludzi zupełnie niewinnych. Innymi słowy - konotuje to fraza "medialni inkwizytorzy" - brudni archiwiści ze swoimi brudnymi myślami wpakowali się w piękne biografie po to, by je zapaskudzić. Krzemiński nie dodaje oczywiście, że cały "wyrok", jaki wydaje "medialna inkwizycja" czy "kapturowy sąd teczkologów" (by trzymać się porządnej komunistycznej stylistyki) sprowadza się do opublikowania dokumentów danego wybitnego pisarza.

Do więzienia nikt nie idzie, książki nie przestają być wydawane, wieczorów autorskich nikt nie odwołuje, do programów telewizyjnych nadal są zaproszenia itd., a w przypadku umarłych to nie podejrzewam, by ktoś im zakłócał spokój wiecznego snu, by musieli przewracać się w grobie. Wychodziłoby więc na to, że samo publikowanie zawartości archiwów dotyczących "wybitnych pisarzy" jest już zbrodnią. Kłania się tu klasyk, który wyraził się najcelniej, jak to możliwe w takiej sytuacji: "pomyślenie jest zbrodnią wobec mnie". Tymczasem nowa inkwizycja nie tylko dopuszcza się myślozbrodni, ale jeszcze bezczelnie ją publikuje. Czy nie ma bata na teczkologów?

No więc jest, spokojnie, jest. Krzemiński wprawdzie do Marksa ani Lenina nie sięga, choć komunistyczna rewolucja miała sposoby na rozmaitych "inkwizytorów", ale znajduje wsparcie we Freudzie. Tu z kolei kłania się duch niejednego postmodernisty, co z kolei z niejednego czerwonego pieca jadł. Zanim jednak sięgnie po freudyzm, rysuje pewien historiozoficzny portret epoki:

"Na skali konformizmu i oporu zawsze dochodziło do biograficznych przesunięć. Stosunkowo niewielkich w nazizmie, ogromnych – w komunizmie. Nie ma tu łatwych analogii. Nazizm nie przeszedł, jak komunizm, wewnętrznej detotalizacji. III Rzesza padła zgnieciona militarnie z zewnątrz przez koalicję antyhitlerowską. Natomiast ZSRR rozpadł się od wewnątrz w wyniku ewolucji w aparacie władzy i oporu społecznego na obrzeżach imperium. Zatem i biografie poszczególnych aktorów są bardziej pogmatwane, a odgrywane w życiu role – zmienne w tej ogromnej szarej strefie między konformizmem i nonkonformizmem, uległością i oporem."

Z czego wynika, że o ocenie komunizmu decydować miałby sposób "demontażu ustroju" nie zaś skala ludobójczych praktyk - jak wiemy - znacznie przewyższająca dokonania hitleryzmu. No ale mniejsza z tym. Przejdźmy do Freuda, bo to jest najsmakowitszy kąsek dania zaserwowanego nam przez Krzemińskiego. Otóż publicysta "Polityki" stwierdza, że "węszenie" i "szukanie haków" ma swoje przyczyny w "konflikcie pokoleń", "pędzie do medialnego zaistnienia", w poczuciu "szarzyzny własnych biografii, ukształtowanych przez 20 lat politycznej wrzawy, ale w istocie pozbawionych zarówno egzystencjalnych zagrożeń i drastycznych wyzwań, jak i intelektualnych i artystycznych dokonań dzisiejszych osiemdziesięcio- czy siedemdziesięciolatków." To jednak nie koniec. To zaledwie przystawka do "specjalności zakładu".

"Jest w tym strzelaniu do rzutków – Kundery, Grassa, Kapuścińskiego – coś jeszcze. Zygmunt Freud uważał, że dorastający chłopak musi zabić w sobie ojca. Ten Vatermord dokonuje się także permanentnie w kulturze, gdy młodzi atakują starych „Odą do młodości”, łączą się w grupy literackie, by zwiększyć swą siłę przebicia, wymyślają nowe kierunki artystyczne, by wspierać się nawzajem i zwalczać „przeciwnika”. W czasach postmodernistycznej dowolności i braku całościowych wizji świata rozmywają się również realne biografie młodych ludzi, czymże jest mobbing, którego ofiarą pada kolega w pracy, w porównaniu z donosem do NKWD czy gestapo, czymże jest utrata sympatii do PiS w porównaniu z utratą wiary w komunizm czy szokiem młodego nazisty po uprzytomnieniu sobie rozmiaru niemieckich zbrodni.

To przekleństwo naszych późnych urodzin – narzekają młodzi konserwatyści. Jesteśmy pozbawieni wyrazistych biografii, nie mamy własnego doznania pokoleniowego, a tym samym brak nam tworzywa na wielką twórczość. I pewnie stąd ten pęd do demontażu pomników."

Przyznać muszę, że intelektualne przejście od kwestii zapapranych biografii "wybitnych pisarzy" do "utraty sympatii do PiS" możliwe jest wyłącznie w ekskluzywnym umyśle publicysty "Polityki" i chyba dlatego budzi moje wielkie zainteresowanie. Ale to tak na marginesie. Jeśliby bowiem na serio wziąć kompletnie chore twierdzenie Krzemińskiego, że oto dokonuje się rytualny Vatermord na "wybitnych pisarzach", to musielibyśmy przecież uprzednio uznać, że owi pisarze stanowią "naszych ojców"! To dopiero.

Może Krzemiński poczuwa się do synowskiej miłości do Grassa, Sartre'a, Brechta czy Kundery, czy wielu innych lewicowych myślicieli, ale ja stanowczo nie. Podejrzewam, że oprócz mnie znalazłoby się parę osób, które synowskiej miłości nie czują do takiego "grona ojców". Mam więc wrażenie, że Krzemiński staje "w obronie ojców" swojego pokolenia przed "chuliganami z archiwów" czy "medialną inkwizycją", chcąc jeszcze raz "przed historią" wyznać i wykazać swoje przywiązanie do ideałów "Wielkiego Października". Chciałoby się więc powiedzieć Krzemińskiemu: spocznij, chłopie, akademia skończona - ale z drugiej strony, czy nie jest fajnie popatrzeć na ludzi, którzy wciąż czują się, jakby ZSSR dawał rozkaz?       

http://www.polityka.pl/strzelanie-do-rzutkow/Lead33,935,274964,18/

Brak głosów