O Janie Filipie Libickim słów kilka

Nic nie znaczący poseł nic nie znaczącego ugrupowania w schyłkowej fazie kadencji Sejmu ruszył jak burza. Obudził się z letargu. Chwyta za pióro i pisze. Płodzi intensywnie i niemal bez wytchnienia. Publikuje na portalu Prawica.net.

Cel zdaje się być jednoznaczny. Wobec nikłych szans ponownego uzyskania mandatu poselskiego w ramach własnego ugrupowania - zdobycie przychylności możnych. Tych dzierżących władzę. Potem być może wstąpienie w ich organizacyjne szeregi i nominacja na ciepłą posadę, najlepiej w rodzinnym mieście Poznaniu.

Wybrany sposób osiągania celu – póki co - aktywne włączenie się do chóru najgorzej mówiących i piszących o Jarosławie Kaczyńskim i jego partii oraz działania zmierzające do rozwalenia Radia Maryja i Telewizji Trwam. Powinno zapewnić sukces. Czy wystarczy? Zobaczymy.

Czy nie prościej byłoby nie bawić się w tę publicystykę, a skierować swoje twórcze działania i zabiegi w inną stronę - na obrotową partię ludowców?

Podobno na korytarzach sejmowych krąży jeden żart:
dziennikarz pyta przewodniczącego Klubu Parlamentarnego PSL Żelichowskiego:
- Kto Pana zdaniem wygra jesienne wybory ?
- Nasz przyszły koalicjant.
- A kto nim będzie ?
- A skąd ja to mogę wiedzieć!

Przyszłość zapewniona, panie pośle. Jak w banku.