Afganistan a polskie wybory prezydenckie

Obrazek użytkownika Jerzy Mariusz Zerbe
Blog

Na finiszu kampanii wyborczej Tusk i Komorowski postanowili występować w duecie. Nie jest to wprawdzie duet nadmiernie egzotyczny, ale z pewnością głośniejszy, przez co może wzbudzać ciut większe zainteresowanie, zarówno w Europie, jak i na Jamajce. Jak strzelać gafy, to w duecie, będzie raźniej, a i naród więcej wybaczy. Idą więc na całego, z francuskiego mówiąc, va banque.

Pod koniec kampanii wyborczej na wojnie afgańskiej zginął najpierw jeden polski żołnierz, potem, kilka dni później, drugi. Pech tak chciał, bo to przecież wojna.

Śmierć pierwszego żołnierza poruszyła dogłębnie premiera i wykonującego obowiązki prezydenta, marszałka Komorowskiego (nie mylić z rangą oficerską). Obaj jednym głosem wyrazili miękką dezaprobatę dla udziału Polaków w misji afgańskiej, a kandydat na prezydenta w przypływie szczerości chciał nawet wystąpić z NATO. Obstalował też na prędce pustynną marynarkę piaskowego koloru, wdział myśliwskie buty i pognał samolotem, by stanąć wśród zwartych szeregów niewdzięczników. Nie wiedział biedaczyna, że będzie wśród ludzi, którzy w pierwszej turze glosowali przeciwko niemu.

Czego się jednak nie robi w gorączce przedwyborczej. Przecież zachowanie premiera i samego kandydata na prezydenta to nic innego jak cyniczne wykorzystywanie śmierci pierwszego z polskich żołnierzy dla uzyskania poklasku i głosów wyborców. A po katastrofie smoleńskiej tyle podobnych zarzutów z ust tuzów i pomniejszych propagandystów Platformy Obywatelskiej padało pod adresem milczącego Jarosława Kaczyńskiego, a nawet jego bratanicy. O śmierci drugiego żołnierza żaden z tych dueciarzy już nie zająknął się. Wystarczyła widocznie śmierć jedna. Temat został doraźnie wyeksploatowany.

Rozważania dotyczące celowości udziału polskiego kontyngentu w Afganistanie twórczo rozwijają natomiast prawomyślne, ważne osoby w państwie. Zapominają o tym, że Polacy pojechali tam na wojnę, a nie na ćwiczenia poligonowe. Że obowiązuje nas sojusznicza lojalność pod każdym względem, że to jest wojsko, a nie organizacja strzelecka lub pospolite ruszenie. Że wreszcie polscy żołnierze nie są zmuszani do udziału w misji, że jadą tam dobrowolnie, kuszeni dobrymi zarobkami. I na koniec, że dla jakości i zdolności bojowej armii najlepsze doświadczenie zdobywa się w boju. Nie dorówna temu żaden poligon lub pokojowe manewry.

A troska o wyszkolenie i gotowość do skutecznej obrony państwa polskiego jest naczelnym obowiązkiem sprawujących władzę. O tym polityczny duet PO powinien zawsze pamiętać.

Brak głosów