Akcja „Mosty”- Wybuch III Powstania Śląskiego
Zgodnie z planami powstanie miało wybuchnąć w nocy z 2 na 3 maja 1921r. o godz. 3 nad ranem. Do miejsca postoju Dowództwa Oddziałów Destrukcyjnych w Strzelcach Opolskich trafił rozkaz specjalny: „DOP Brochwicz L.Dz. 229/op. Do pana Wawelberga
Wykonać w nocy z drugiego na trzeci maja tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego roku.
Podpisano (-)M. Mielżyński ; (-) z. zg. Lubieniec”.
Por. Teofil Morelowski („Schmidt”) doręczył ten rozkaz 2 maja o godz. 10 do rąk por. Stanisławowa Baczyńskiego („Wagnera”), zastępcy kpt. Tadeusza Puszczyńskiego („Wawelberga”). Warto tu zwrócić uwagę na to, że dopiero godzinę po doręczeniu rozkazu w Strzelcach Opolskich, Korfanty naciskany a wręcz szantażowany przez Ślązaków podpisał rozkaz do wybuchu powstania. ( 2 maja godz. 11).
Baczyński przekazał rozkaz dalej, do zespołów dywersyjnych. „Wawelberg” – kpt. Puszczyński był wtedy w Bytomiu, a tylko on mógł wydać rozkaz wykonania zadań. Pod jego nieobecność do rozkazu powinno być dołączone specjalne hasło, które w tym dniu brzmiało „Konrad”, ale Baczyński go nie znał. Dwaj dowódcy oddziałów por. Strzelczyk – Łukasiński („Szaleniec”) i por. Pelc, mieli pewne wątpliwości, ale po namyśle, nie wiedząc kiedy wróci Puszczyński zdecydowali się jednak przystąpić do dzieła. Puszczyński w Bytomiu dowiedział się, oddziały peowiackie z lewego brzegu Odry mające osłaniać działania grup destrukcyjnych dostały rozkaz wycofania się. Tak więc zgodnie z planem operacyjnym opanowanie dworca kolejowego w Opolu – Groszowicach było całkowicie nierealne. Trudno powiedzieć po latach kto i dlaczego tak postanowił, można się jedynie domyślać, że ci co nie wierzyli w ogóle w sukces powstania. Wydanie tego typu rozkazów w ostatniej chwili mogło pokrzyżować szyki całemu przedsięwzięciu. Górnicy wchodzący w skład zespołów dywersyjnych niekoniecznie musieli znać drogi i bezdroża na lewym brzegu Odry. Na szczęście obowiązkowi Ślązacy w wielu przypadkach nie usłuchali rozkazu i osłaniali akcję. Nie chcieli zawieść swoich.
„Wawelberg” był już po południu 2 maja w Strzelcach Opolskich. Polecił por. Morelowskiemu likwidację kwatery dowództwa i wywiezienie ważnych dokumentów do Sosnowca.
W akcji „Mosty” miało wziąć udział 10 oficerów, 9 podchorążych, 24 podoficerów i 20 szeregowców. Niestety Stanisław Baczyński proszony o udanie się na czas akcji do Kluczborka by wesprzeć niezbyt doświadczonego ppor. Juliusza Jarosławskiego („Szulc”) dowódcę grupy „N”, nie zgodził się. Skutek był taki, że w opolskiej grupie było 3 doświadczonych konspiratorów i bojowców a w Kluczborku w grupie składającej się z dwóch pododdziałów jeden oficer, bez doświadczenia konspiracyjnego i o małym doświadczeniu bojowym.
W Opolu okazało się, że oddziały zaodrzańskie wycofały się zgodnie z bytomskim rozkazem Komendy Wojsk Powstańczych. O tym, że opanowanie dworca kolejowego stało się nieaktualne nie zdążono powiadomić zespołów grupy „A” i grupy „G”. Było na to już za późno. I znowu niewiara we własne siły „kawiarnianych” polityków z Bytomia spowodowała zamieszanie.
Wieczorem kpt. Puszczyński i por. Baczyński dotarli do Szczepanowic, tam trwały już gorączkowe prace. Rozkaz trafił do nich około południa, więc Wiktor Wiechaczek i Herman Jurzyca, górnicy pracujący w kopalni w Świętochłowicach zdążyli przybyć na miejsce. Z rozkopanych klepisk stodół rodzin Damboniów i Biasów wyjęto materiał wybuchowy, lonty, spłonki i broń, które trzymano w pogotowiu. Sześciu miejscowych peowiaków nie usłuchawszy bytomskich rozkazów pozostało by wspierać zespół dywersyjny. Okazało się, że lont źle był zabezpieczony i zamókł. Sprawne było tylko kilka metrów. Choć plany mówiły o wysadzeniu dwóch granitowych przęseł, a zadanie takie stało się niewykonalne, to jednak postanowiono wysadzić przynajmniej jedno przęsło. Most w Szczepanowicach był niezmiernie ważny strategicznie ale zarazem trudny do wysadzenia. Położony był nie tylko na przedmieściach Opola ale i w pobliżu siedziby Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, przy której zajmowało kwaterę Dowództwo Wojsk Alianckich. Tą akcja miał dowodzić sam Puszczyński. „Postanowiono zatem 320 kg melinitu (tyle wynosił ładunek wybuchowy przeznaczony na cały most) umieścić w jednym filarze. Stało się to powodem dodatkowych trudności, gdyż przygotowane detonatory okazały się nieodpowiednie do takiej ilości materiału wybuchowego. Zachodziła obawa, iż podczas detonacji wybuch rozrzuci melinit, nie zdążywszy go zapalić. Sytuację uratował Wiechaczek, mający doskonałe przygotowanie saperskie z czasów służby w niemieckiej armii, sporządzając specjalny detonator. Cały zapas detonatorów, liczący kilkaset dwugramowych spłonek z piorunianem rtęci, wsypał do puszki, w której umieścił 10kg melinitu, Wyprodukowany ad hoc detonator miał jednak tę wadę, iż w każdej chwili groził wybuchem Ale był to jedyny sposób wykonania zadania.” – opisuje Zyta Zarzycka w książce Polskie Działania Specjalne na Górnym Śląsku 1919-1921 s. 121
Z zszarpanymi nerwami, gdyż każde najmniejsze potkniecie Wiechaczka niosącego detonator skończyłoby się dla samych dywersantów tragedią, jeszcze przed północą dotarli na miejsce i założyli ładunki.
Górna cześć mostu była oświetlona i patrolowana. Przez most przejeżdżał pociąg. Dróżnik dostrzegł jakieś ruchy i podniósł alarm. Konspiratorzy zdążyli jednak podpalić lont i odskoczyć na uprzednio przygotowane miejsce zbiórki. Ponieważ most nie wyleciał w powietrze Puszczyński z Piechaczkiem i Jurzycą wrócili i stwierdzili, że lonty zgasły. Jurzyca podpalił je ponownie. Tak więc 18-letni bojowiec ze Świętochłowic zniszczył doszczętnie jedno przęsło. Droga odwrotu szła przez wiosenne rozlewiska i bagniste łąki nadodrzańskie. Tak forsownego marszu nie wytrzymał Stanisław Dzięgielewski „Kuba”. W potyczce Pogotowia Bojowego PPS z żandarmami austriackimi, jeszcze w 1918r., został ciężko ranny w nogę, która od tej pory była sztywna. Aby nie spowalniać marszu towarzyszy postanowił przebijać się na własna rękę. Nad ranem „Wawelberg” ze swoim zespołem doszli do miejsca przeprawy, lecz nie czekała na nich grupa „G”, która miała podążać w stronę Groszowic. Destruktorzy połączyli się natomiast z napotkanym oddziałem piechoty powstańczej idącym do Strzelc Opolskich. Napotkany patrol rowerzystów grupy „G” wysłany przez por. Dąbrowskiego w celu nawiązania łączności z Wawelbergiem otrzymał rozkaz zmiany kierunku odwrotu i poniechania dworca w Groszowicach ale w drodze powrotnej do oddziału zgubili się.
Po przekroczeniu rzeki dywersanci mogli w miarę spokojnie przemieszczać się, gdyż teren ten był już objęty powstaniem. Wieczorem 3 maja dotarli do Kamienia Śląskiego. Dwa dni później dołączyli Dzięgielewski z ppor. Miładowskim. Kpt. Puszczyński tak wspomina tamten odwrót: „ Rozwidniało się już zupełnie. Zaczął padać drobny dokuczliwy deszcz i ludzie, przemęczeni i marszem i wrażeniami, robili wrażenie zupełnie wyczerpanych. Oddział rozciągnięty był na przestrzeni mniej więcej 400 metrów. Wydostaliśmy się na drogę. Zarządziłem, aby wszystkich napotkanych przechodniów, idących w kierunku przeciwnym, zatrzymywać i zabierać ze sobą…Po pewnym czasie spotkaliśmy orkiestrę wiejską, która z wielkim graniem i hałasem wracała z jakiegoś wesela. Grajkowie – zawróceni z drogi – nie rozumiejąc zupełnie, czego chcemy od nich, szli potulnie za nami na końcu oddziału. W pewnej chwili usłyszałem skoczny marsz weselny…zależało mi na tym, aby oddział posuwał się jak najciszej…. Cisza nie trwała jednak długo. Nie uszliśmy nawet paru kilometrów, gdy doszła mnie melodia wygrywanego z wielkim namaszczeniem marsza, tym razem żałobnego…..” Puszczyński, Studium bez tytułu Rozdział IV, Akcja pod Opolem, bs. Orkiestra grała na zamówienie idących na końcu kolumny. Oczywiście złamane zostały wszelkie instrukcje ale incydent rozbawił powstańców a nawet dodał sił. Drugim oddziałem Grupy „A” dowodził na polecenie „Wawelberga” faktycznie kpr. Bohdan de Nissau, choć formalnym dowódcą był pchor. Pelc. Rozkazy dotarły szybko i sprawnie. Do wysadzenia mostu kolejowego na Budkowiczance w pobliżu Starego Popielowa użyto trzy skrzynie ekrazytu w nabojach górniczych, detonatory stanowiły dwugramowe spłonki z piorunianem rtęci i lonty. Oddział stacjonował w Siołkowicach Starych i w drodze, by nie przybyć za wcześnie do miejsca akcji zatrzymał się na odpoczynek w zagrodzie Synowskiego w Starym Popielowie. Pomimo dużego ruchu pociągów zakładanie ładunków trwało 45 min. Czekano jednak na wybuch pod Opolem. Bano się bowiem, że przedwczesny wybuch może zniweczyć tamtą o wiele trudniejszą akcję. Gdy usłyszano wybuch w Szczepanowicach, natychmiast odpalono lont i most przestał istnieć. Zgodnie z rozkazami planu operacyjnego oddział udał się w kierunku Groszowic. Po drodze doszło do walki z niemieckimi leśnikami, a po spotkaniu z patrolem Policji Plebiscytowej i niebezpieczeństwa ze strony włoskich oddziałów zdecydowano się iść prosto do rejonu koncentracji w Kamieniu Śląskim. Trwało to dwa dni.
Trzecim oddziałem Grupy „A” dowodził „Szaleniec” – ppor. Franciszek Strzelczyk – Łukasiński. Wraz z podchorążymi Tadeuszem Meissnerem („Tadek”) i Mieczysławem Studenckim („Panfil”) zabrali ze wsi Chróścina, gdzie stacjonowali materiały wybuchowe i udali się zniszczyć tory nieopodal wsi Dąbrowa. Chodziło o unieruchomienie linii kolejowej Opole – Brzeg – Wrocław. Dowództwo Oddziałów Destrukcyjnych zdecydowało się zrezygnować z wysadzenia mostu na Nysie Kłockiej pod Lewinem, gdyż był on położony zbyt daleko od granicy obszaru plebiscytowego. „Minowanie przerywano kilkakrotnie na skutek ciągłego ruchu pociągów. Jeden z pociągów towarowych najechał na pozostawione na torach spłonki, które przedwczesną eksplozją zaalarmowały jego załogę i w efekcie niemiecką policję, ale minowanie udało się zakończyć. Spowodowano katastrofę pociągu towarowego i uszkodzono mostek, po którym biegły szyny”. – opisała Zyta Zarzycka w swojej książce.
Akcję osłaniało dwóch miejscowych peowiaków, którzy po wykonaniu zadania wrócili do swoich wiosek. Odwrót do granicy obszaru plebiscytowego przebiegł bez komplikacji natomiast mieli problem z przeprawą przez Odrę. Wysłali więc do pobliskiej wsi Folwark pchor. Studenckiego, by nawiązał kontakt z powstańcami. Wieś ta miała być wg planu operacyjnego obsadzona przez oddział powstańczy. Rozkaz DOP z Bytomia cofnięcia się za Odrę sprawił, że stacjonowali w niej Niemcy. Pchor. Studencki przesiedział w opolskim areszcie do zakończenia III Powstania. Strzelczyk i Meissner ukryci w wiklinie natknęli się na Miładowskiego i Dzięgielewskiego z Oddz. Opolskiego. Pod osłoną nocy przedostali się na kwaterę Meissnera u krawca Paliwody, działacza polskiego w lewobrzeżnej dzielnicy Opola. Do bazy oddziałów dywersyjnych w Radzionkowie dotarli po kilku dniach.
Dowódca grupy „G” por. Dąbrowski „Maniewski” dostał rozkaz zmieniający odwrót - zamiast kierunku na Kamień Śląski, polecono mu kierować się na Groszowice. 2 maja godz. 18 dotarł do Gogolina łącznik z pisemnym rozkazem „Wykonać dnia 3 maja w godz. między 12 a 2 w nocy”. Kierunek odwrotu przekazano ustnie. Nie było już czasu na rozpoznanie nowej drogi. Postanowiono, że po akcji obydwa zespoły spotkają się we wsi Malinia. Drogę z Dobrej, gdzie miano przeprowadzić akcję sprawdzał i zabezpieczał miejscowy oddział peowiaków. Zlikwidowawszy bazę w Stablowie, po godzinnym marszu oddział trafił na miejsce. Zgodnie z rozkazem dowództwa, należało unikać niepotrzebnych ofiar. Nie wolno było minować mostu podczas przejazdu pociągu pasażerskiego. Natychmiast po przejeździe takiego pociągu przystąpiono do zakładania ładunków. Sprawni minerzy uwinęli się w 20 minut. Na straży stał Rafał Trębaczowski, gdyż oddział osłonowy nie przybył na czas. Kilkunastoosobowy oddział peowiaków pojawił się w momencie zakończenia prac saperskich. Omal nie ostrzelano się przez pomyłkę. Noc i warunki pogodowe sprawiły fatalną widoczność. Por Dąbrowski rozkazał również zniszczenie biegnących obok torów linii telekomunikacyjnych (telegraf i telefon). Tuż przed godz. 1 w nocy lont został podpalony. Po zniszczeniu mostu na rzece Białej wycofano się do wsi Malinia.
Drugi zespół grupy „G” pod dowództwem ppor. Nowaczka ( „Koryński”) wysadził most na Odrze pod Krapkowicami i dwa patrole tego zespołu wycofywały się również w na Malinię. Jeden z patroli wpadł w ręce policji plebiscytowej. Dowódca okazał się Polakiem i pod pozorem odstawienia do gogolińskiego aresztu Emanuel Michalik i Gracjan Malinowski trafili w rejon Góry Św. Anny opanowany przez wojska powstańcze i bez problemu trafili do miejsca koncentracji w Kamieniu Śląskim. Drugi patrol w składzie ppor. Nowaczek („Koryński”), sierz. Papiernik, plut. Musiałek ( „Karlik Kocynder”), kpr. Włodarczyk („Wilk”), dotarł do Malinii już ok. 3 maja ok. 3 nad ranem. Trzy godz. później dołączył ppor. Dąbrowski ze swoimi ludźmi. Zapadła decyzja by kontynuować marsz na Groszowice. Wysłano jednak patrol rowerowy Walentego Musiała i Pawła Włodarczyka na spotkanie z Wawelbergiem. Otrzymali od niego rozkaz wycofania się w kierunku Kamienia Śląskiego lecz w drodze powrotnej do oddziału zgubili się. Niestety nikogo z miejscowych Ślązaków nie było w zespole. Peowiacy z oddziału osłaniającego zaraz po akcji powrócili do swych miejscowości. We wsi Gronowice oddział ppor. Dąbrowskiego został otoczony przez patrol niemieckiej policji i trafił do opolskiego aresztu. Patrol rowerowy przedostał się bez przeszkód w rejon planowanej koncentracji.
Grupa „UE” dostała rozkaz podpisany przez Wawelberga wyznaczający na rozpoczęcie akcji godz. 2 w nocy. W skład oddziału kpt. Poboga – Prusinowskiego stacjonującego w Głogówku wchodziły zespoły, których dowódcami byli podchorążowie Stanisław Gliński („Korczak”), Janusz Meissner („Orski”), Józef Sibera („Nowacki”). W zabudowaniach Pawła Jureckiego rolnika we wsi Dzierżysławice pod Głogówkiem znajdował się magazyn tej grupy. Po przeprowadzonej akcji punkt zborny wyznaczono również w Kamieniu Śląskim a w razie jakiś problemów rozkazano zameldować się aż w Sosnowcu. O godz. 0.30 zespół pchor. Meissnera wyruszył do akcji. Miał wysadzić jedynie tory kolejowe, więc otrzymał 4 kg ekrazytu. Ładunki podłożono niedaleko Racławic Śląskich, w miejscu gdzie pod szosą idą tory. Po 12-to kilometrowym marszu, wysadzono linię kolejową o godz. 3.07, tuż przed nadjeżdżającym pociągiem towarowym wykolejając go. Bojowcy wycofali się w kierunku na Gierałtowice – Cisek – Bierawę. Wieczorem 3 maja bojowcy zameldowali się w Kamieniu Śl.
Oddział destrukcyjny pchor. Józefa Sibery („Nowacki”), po przejściu 9 km bezdrożami i mokradłami dotarł do swojego mostu. Mieli go pilnować Włosi. Okazało się, że tej nocy nie wystawili posterunków. 100 kg melinitu podzielono na partie. 25 kg umieszczono pod mostem a resztę na torach. Ładunki połączono lontem detonującym, z którym był związany lont prochowy Bickforda. Ponieważ w oznaczonym czasie ładunek nie wybuchł trzech bojowców na czele z dowódcą wróciło. Lont się tlił. Zdążyli odskoczyć, gdy potężny wybuch rozrzucił belki mostu i szyny w promieniu 1 km. Zespół Sibery wycofywał się na południe w kierunku Głubczyc. Miał przekroczyć granicę Czechosłowacji. Krótsza droga wiodła przez teren objęty wysadzaniem mostów więc była niebezpieczna. W Głubczycach pchor. Sibera i kpr. Cegłowski ( Draga) wpadli w ręce niemieckie, lecz po dwu tygodniowym śledztwie zostali zwolnieni z powodu braku dowodów winy. Reszta zespołu bezpiecznie się wycofała i po kilku dniach zameldowała w Dowództwie Oddziałów Destrukcyjnych.
Ułatwione zadanie miał zespół pchor. Stanisława Glińskiego ( „Korczak”). Włosi pilnujący mostu siedzieli w budce dróżnika – ok. 300 m dalej. Każdy z członków zespołu miał do założenia jeden ładunek – łącznie podłożono 76 kg melinitu. Gliński połączył 4 lonty wolnopalnym lontem Bickforda. O godz. 3.10 nastąpił wybuch – tuż przed nadjeżdżającym pociągiem. Członkowie zespołu spotkali się w lasku pod Błażejowicami - 5 km od wysadzonego mostu. Oddział „zgodnie z planem miał przedostać się w bród na prawy brzeg rzeki Osobłogi i poprzez Gogolin skierować się na północny wschód, w rejon Kamienia Śląskiego. Rozlane wody rzeki były jednak nie do przebycia. Dlatego zmieniono trasę odwrotu. Po ominięciu Głogówka oddział maszerował dalej lewym brzegiem Osobłogi aż do Krapkowic. Minąwszy ujście Osobłogi do Odry, przedostał się na prawy brzeg tej rzeki po moście drogowym. Następnie pomaszerował do Gogolina, stąd pociągiem dotarł do Kamienia Śląskiego. Trasa odwrotu wydłużyła się o ok. 120 km, ale oddział bez strat i jako pierwszy z zespołów dywersyjnych osiągnął Kamień Śląski” – napisała Zyta Zarzycka w swej książce s. 131.
Niestety decyzja Baczyńskiego nie usłuchania prośby Puszczyńskiego wzmocnienia kluczborskiej Grupy „N” sprawiła wiele komplikacji. Przede wszystkim jak wspomniano, jej dowódca ppor. Juliusz Jarosławski ( „Szulc”) nie był najlepszym organizatorem. Podlegały mu dwa zespoły: pchor. Henryka Pasterskiego i pchor. Stanisława Czapskiego. Zadaniem tej Grupy było zniszczenie mostu kolejowego na Stobrawie pod Wołczynem, na linii Wrocław – Oleśnica- Namysłów- Wołczyn - Kluczbork oraz mostu i krzywizny torów w pobliżu wsi Smardy.
Rozkaz rozpoczęcia akcji trafił do rąk pchor. Pasterskiego. Ppor. Jarosławski wrócił z Kępna ok. godziny 20 i rozpoczął niemal czterogodzinną odprawę, która tak została opisana w relacji pisemnej uczestnika zamieszczonej w Rozdziale V Studium bez tytułu Puszczyńskiego: „Zaczęła się odprawa gorączkowa, chaotyczna, podczas, której „Szulc” (Jarosławski – przyp. red.) zdradzał całkowity brak opanowania…dyspozycje wydawane były chaotycznie i całkowicie beztreściwie”. Następnie dwoma samochodami zespoły ruszyły po materiały wybuchowe. Dopiero ok. godz. 4 nad ranem zaczęto opróżniać magazyn u braci Józefa i Roberta Kansych we wsi Wierzchy. Zanim by przetransportowano ładunek kolejne 5 km pieszo, byłby już dzień. Pchor. Pasterski polecił więc przeczekać w Wierzchach do kolejnego wieczora. Niemcy po akcji wysadzania mostów i torów poprzedniej nocy, wzmocnili posterunki. Jeździły patrole drezynami i specjalnymi pociągami. Zrezygnowano więc z wysadzenia mostu pod Wołczynem. Postanowiono skupić się na moście i torach pod Smardami. I znów nastąpiła długa odprawa - jedni twierdzą, że do 21.30, inni, że nawet do 23.00. Po katorżniczym marszu w ulewnym deszczu, gdy źle zapakowane skrzynie raniły plecy bojowców, ok. godz. 3 nad ranem już 4 maja pododdział pchor. Stanisława Czapskiego wysadził tory na odcinku ok. 3 metrów oraz most na Stobrawie. Pozostali bojowcy a wśród nich saper Helman i pchor. Pasterski osłaniali minerów. Po wykonaniu zadania wycofywano się na Fossowskie. W Żabińcu mieli się spotkać z miejscowymi peowiakami. Niestety nikt na nich nie czekał. Zdecydowano się więc na odwrót w dwóch podzespołach. Pierwszy z dowódcą ppor. Jarosławskim i pchor. Pasterskim wpadł w ręce niemieckie we wsi Szumirad. Drugi pododdział (Ciepły, Dąbrowski, Helman, Strugarek i dwóch miejscowych peowiaków został 5 maja aresztowany przez Niemców pod Zębowicami. Mimo to przez linie frontu udało się przedostać Ciepłemu i Dąbrowskiemu. Czapski i Prętkowski od razu postanowili przedzierać się na własna rękę i w ten sposób uniknęli wpadki. Aresztanci zostali przewiezieni do wiezienia we Wrocławiu. Tam biciem usiłowano wymusić przyznanie się do wysadzania mostów. Z powodu braku dowodów winy śledztwo umorzono a więźniów umieszczono w obozie jenieckim w Cottbus. Warto tu wspomnieć ciekawostkę. Otóż pchor. Henryk Pasterski posługiwał się paszportem Miładowskiego i pod tym nazwiskiem przebywał w Cottbus. Tymczasem Miładowski walczył w III powstaniu jako dowódca grupy destrukcyjnej „Północ”.
Należy zwrócić uwagę na to, że decyzja Puszczyńskiego, powierzenia dowodzenia zespołem kpr. Bohdanowi de Nissau, choć znajdowali się w nim wyżsi stopniem, było słuszne. Doświadczeni bojowcy PPS-u sprawdzili się. W grupach destrukcyjnych nie trzymano się sztywno hierarchii wojskowej. Wawelberg też przeczuwał kłopoty decyzyjne i organizacyjne w kluczborskiej grupie i chciał ją wzmocnić w ostatniej chwili Baczyńskim. Grupa ta miała większe związki z Poznaniem, gdyż stamtąd była zaopatrywana. Pomimo tak rygorystycznego doboru kadr w ostatniej chwili nie wytrzymał psychicznie odważny oficer kpt. Prusinowski. Choć jego oddział wykonał należycie zadanie on sam nie brał udziału w akcji. Przesiedział w Głogówku pod pozorem zmylenia pogoni i nawiązania kontaktu z Wawelbergiem. Nieobecność dowódcy w akcji podważyła opinię o nim w oczach podkomendnych. Prusinowski po „Akcji mosty”, odszedł z oddziałów destrukcyjnych.
Minister Spraw Wewnętrznych - Walther Simons 3 maja 1921r. na nadzwyczajnej sesji Reichstagu powiedział: „Muszę wszakże zauważyć, że poznanie faktycznego wydarzenia jest utrudnione z jednej strony przez przerwanie połączeń telefonicznych i administracyjno -kolejowych…. Planowa destrukcja mostów kolejowych wskazuje na przedsięwzięcia zakreślone z polskiej strony na wielką skalę. Mam tu przed sobą mapę górnośląskiego terenu plebiscytowego, gdzie kazałem zaznaczyć te miejscowości, w których popełniono zamachy na mosty . Panowie znajdziecie, że wszystkie są położone w zachodniej części obszaru plebiscytowego, tak że powstańcy posunęli się w ciągu jednej nocy z granicy polskiej aż do granicy terenu plebiscytowego.”
Te wywody MSW Niemiec o przeprowadzeniu akcji przez oddziały przybyłe z Polski pojawiają się do dziś w historiografii niemieckiej i są jak echo powtarzane przez niektóre środowiska RAŚ-u. Tymczasem to przekonanie Niemców jest najlepszym dowodem na świetną konspirację Wawelberga - ani służby wywiadowcze niemieckie ani alianckie nie wpadły na trop jego grup destrukcyjnych. Wysadzono w sumie siedem mostów na głównych szlakach kolejowych i uszkodzono tory na dwóch odcinkach. Straty poniesione przez oddziały dywersyjne w akcji „Mosty” to 3 oficerów, 3 podchorążych oraz 18 podoficerów i szeregowych, którzy trafili do niemieckiej niewoli. Nikt nie zginął.
„Zagadnienie strat, jakie poniosły oddziały do zadań specjalnych w pierwszych dniach III powstania, należy omówić szerzej. W literaturze przedmiotu okresu międzywojennego dominował pogląd, powtórzony przez niemieckich badaczy współczesnych, że oddziały dywersyjne poniosły w akcji „Mosty” śmiertelne straty. Badania autorki wykazały, że nie było ani jednej ofiary śmiertelnej. Trudno jednak dać jednoznaczną odpowiedź, dlaczego już wkrótce po zakończeniu III powstania rozpowszechniły się nieprawdziwe informacje na ten temat. Bez wątpienia na ukształtowanie się takiego poglądu wpłynęły: ścisła konspiracja oddziałów i ich izolacja od ogółu członków śląskiej organizacji zbrojnej. Stąd też w literaturze wspomnieniowej pojawiło się tyle nieścisłości, a niekiedy wprost mitów.”- napisała Zyta Zarzycka w pracy „Polskie Działania specjalne na G. Śl. 1919-1921, str.135-136.
Czyn i przygody Wawelbergowców przekazywane z ust do ust stawały się legendą.
W Księdze Pamiątkowej Powstań i plebiscytu na Śląsku jest tekst pieśni śpiewanej w maju 1921r. na melodię „Gdy naród do boju”
„Powstańców nie wiążą…”
Powstańców nie wiążą wersalskie traktaty,
Ni pakta bankierów i tchórzy,
Niech warczą maszynki, zagrają armaty,
Lud peta potarga, kaźń zburzy.
O cześć wam szachraje z Londynu
Za strugi krwi śląskiej przelane,
My dzierżym karabin, nie boim się czynu
Wyzwolim swe Śląsko kochane!
My skomleć nie będziem o pomoc w Paryżu,
Ni błagać Lloyd George’a w Londynie.
My poślem wymowną odpowiedź ze spiżu:
Śląsk Górny i Polska nie zginie!
O cześć wam szachraje …itd.
Pan Sforza z Lloyd George’m w usługach żydowskich
Niech depcą zawarte traktaty,
Kapitał lichwiarzy angielskich i włoskich
Nie zegnie plec naszych pod baty.
O cześć wam szachraje ….itd.
My raczej kopalnie i huty lichwiarzy
Wysadzim w powietrze petardą,
Nim Prusak, lub Anglik swym knutem się waży
Naruszyć powstańca cześć hardą!
O cześć wam szachraje ….itd.
Ni Gliwic ni Zabrza Prusakom nie damy
I wioski obronim strzeleckie,
Za wolność, Śląsk Górny, swe życie składamy,
Zwyciężym zamiary zdradzieckie.
O cześć wam szachraje ….itd.
Dziś górnik i hutnik wystąpił z orężem,
O wolność Śląsk Górny wojuje,
Lud Śląski zawołał: umrzem lub zwyciężym!
Wiec Bóg mu zwycięstwo zgotuje.
O cześć wam szachraje ….itd.
Armaty pod Anną lud zdobył roboczy,
Rekami czarnemi od młota.
Najemców krwią wrażą obficie kraj zbroczy
I pierzchnie krzyżacka hołota.
O cześć wam szachraje z Londynu
Za strugi krwi śląskiej przelane,
My dzierżym karabin, nie boim się czynu
Wyzwolim swe Śląsko kochane!
Tekst ukazał się w "Gazecie Śląskiej" z 17.02.2012r.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 4413 odsłon
Komentarze
Re: Akcja „Mosty”- Wybuch III Powstania Śląskiego
17 Lutego, 2012 - 13:25
A teraz poczytajcie co piszą w DZIENNIKU ZACHODNIM - wydawanym przez koncern niemiecki:
http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/509751,rduch-powstancy-slascy-nie-sa-godni-czczenia,id,t.html
Rduch: Powstańcy Śląscy nie są godni czczenia
Mniejsza czcionka Większa czcionka Wyślij znajomym Drukuj
Dziennik Zachodni Agata Pustułka
2012-02-17 07:13:08, aktualizacja: 2012-02-17 08:02:23
Rybniczanin Jan Rduch domaga się, by elitarne I LO w Rybniku im. Powstańców Śląskich zmieniło patrona. - Bo to nie były powstania, ale wojna domowa i nie ma czego czcić - argumentuje Rduch, który wystosował pismo w imieniu grupy wychowanków. Szkoła odrzuca propozycję.
Jan Rduch zabiega też o zmianę nazw rybnickich rond. Wśród propozycji pojawia się rondo im. Tragedii Górnośląskiej oraz Autonomii Śląskiej. To dwa gorące śląskie tematy, bo historia rozpala nas do czerwoności.
Czy po dekomunizacji nazw ulic i patronów instytucji, jaką przeprowadzono pod czujnym okiem IPN, czeka nas w regionie... depolonizacja? Czy Wojciech Korfanty, jako patron choćby katowickich alei, może się czuć bezpieczny?
- To jakiś obłęd - komentuje krótko historyk z Uniwersytetu Śląskiego, prof. Zygmunt Woźniczka.
Prof. Woźniczka: Powstania śląskie są zbyt mało znane, stąd tyle kontrowersji
Ruch Autonomii Śląska, który stara się przypominać o zapomnianych lub niepoprawnych politycznie postaciach za PRL-u, w sporze o powstańców nie chce brać udziału.
- Tego typu propozycję traktujemy jako ekstremalną. Nie mieści się ona w naszej strategii - mówi Michał Buchta, rzecznik prasowy Ruchu Autonomii Śląska. RAŚ stosuje inne metody. Realizując "swoją historyczną misję" skupia się na forsowaniu patronów nowych ulic. I tak niebawem w Katowicach jedna z nich otrzyma imię Franza Waxmana, pochodzącego z Chorzowa niemieckiego kompozytora, który otrzymał Oscara za muzykę do filmu "Bulwar Zachodzącego Słońca". - Ale dwa lata temu nie udało nam się przewalczyć w Orzeszu ulicy Autonomii Śląskiej - dodaje Buchta.
Jan Rduch nowego patrona rybnickiego liceum widzi w osobie prof. Alojzego Mańki, postaci, która nie budzi politycznych i historycznych kontrowersji, dawnym nauczycielu tej szkoły.
A co ma przeciwko powstaniom? Powołując się na wybranych historyków, ale i na senatora Kazimierza Kutza, przytacza opinię, że III powstanie, które poprzedziło utworzenie autonomicznego województwa śląskiego, było majstersztykiem służb specjalnych i Józefa Piłsudskiego.
- Czy ta wojskowa formacja polityczna, wykorzystywana w bratobójczym boju, ma moralne i etyczne prawo, by reprezentować nasze liceum humanistyczne? - pyta Rduch.
Krystian Szulc, przewodniczący Stowarzyszenia Powstania Śląskie 90, uważa że problem jest sztuczny. - Na głupotę ludzką nie ma rady. To szukanie kłopotów tam, gdzie ich nie ma - mówi Szulc, którego dwaj dziadkowie walczyli w powstaniach.
WSZYSTKO, CO POWINNIŚCIE WIEDZIEĆ O:
I Powstaniu Śląskim
II Powstaniu Śląskim
III Powstaniu Śląskim
Czy mamy problem z powstaniami?
Prof. Ryszard Kaczmarek, Zakład Historii Śląska Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach:
Dyskusja na temat interpretacji powstań trwa już od co najmniej dwóch lat i mamy w tej sprawie trzy stanowiska. Z punktu widzenia polskiej racji stanu były to powstania śląskie, z regionalnego spojrzenia można je uznać za wojnę domową, choć nie była nią w myśli prawa międzynarodowego. Niemiecka racja stanu każe o tych wydarzeniach mówić jako o irredencie, akcji zbrojnej inspirowanej przez państwo polskie. Powstania śląskie funkcjonują w świadomości historycznej. Mówienie o powstaniach śląskich jest całkowicie uprawnione.
Prof. Zygmunt Woźniczka, historyk Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach:
Historia Śląska ma wiele punktów zapalnych. To nie tylko kwestia powstań, ale też tzw. polskich obozów koncentracyjnych, które dla mnie były obozami komunistycznymi, totalitarnymi, to także sprawa autonomii, która miała swoje blaski i cienie, a także wciąż istotny problem volkslisty. Ci Ślązacy, którzy w powstania poparli Niemców otrzymywali od nich pomoc, a ci, którzy opowiedzieli się za Polską dostawali wsparcie od państwa polskiego. Nie zabijajmy się jednak dziś o przeszłość. To nie ma sensu, bo musimy tu mieszkać wszyscy. Nie wyemigrujemy przecież na księżyc.
Powstania śląskie - minęło 90 lat, a wciąż budzą wielkie emocje
Powstania śląskie w latach 1919-1921 doprowadziły do przyłączenia do Polski części Górnego Śląska.
Największym zrywem było III powstanie, które wybuchło z 2 na 3 maja 1921 roku. Wybuchło po plebiscycie, którego rozstrzygnięcie nie było korzystne dla Polski.
Powstanie pod wodzą Wojciecha Korfantego miało zmienić plebiscytowe decyzje. Ostatecznie do Polski przyłączono większy niż pierwotnie zakładano obszar, bogaty w huty i kopalnie.
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
RAŚ Jan Rduch
17 Lutego, 2012 - 17:32
Autor tej RAŚiowej błazenady Jan Rduch to aktywny członek RAŚ , kandydat tego RAŚiowego tałatajstwa do Rady Miasta Rybnika, aktywista Ruchu Autonomii Śląska absolwent Liceum im. Powstańców Śląskich absolwent Politechniki Ślaskiej, były nadsztygar w Ośrodku Pomiarów i Automatyki ROW, były nadsztygar kop Warszowice w Budowie, obecny emeryt górniczy, autor książki "Śląsk ziemia nieznana" dupuszcza się karygodnych oszczerstw i bluźnierstw w stosunku do Polski i do Powstańców Śląskich za wzorem przyzwoleniem i protektoratem Uniwersytetu Śląskiego w osobie członka Verein Für Schlesische Geschichte im Berlin, pełnomocnika Rektora Uniwersytetu Śląskiego dla filii w Rybniku niejakiego dr Zbigniewa Kadłubka , który to Kadłubek opluł już wcześniej kilka razy Powstańców Śląskich ostatnio w w wywiadzie w "Tygodniku Powszechnym i Gazecie Rybnickiej.
Kilka cytatów J. Rduch z jego „książki”: „Po zakończeniu II wojny światowej, reżim hitlerowski zostaje zastąpiony komunistyczną i polską okupacją”, po majowym zamachu stanu, lud na Górnym Śląsku zostaje poddany gwałtownej polonizacji, która trwa do dziś. Teraz my Ślązacy musimy być Polakami!” „Cmentarze (całych pokoleń) naszych Ojców i Matek, przybyli tu Polacy równali z ziemią, wysadzali, podpalali Wszystko to odbyło się za przyzwoleniem władzy kościelnej – administratorów cmentarzy.”” „ Nasze Śląskie cmentarze zostały po wojnie zrabowane przez przybyłych tu tych, o tej „wyższej” kulturze, którzy ... dokonali dzieła zniszczenia.” „Młodzi Ślązacy z opolskiego, wcieleni do wojska polskiego za marzenia o wolnym i autonomicznym Śląsku, przez polski wojskowy sąd byli skazywani na karę śmierci,” Cytat: :"Na cokole opuszczonym przez A. Fredrę sprzed ratusza naszej śląskiej stolicy Wrocławia,w akcie pokuty i z miłości do tej ziemi przesiąkniętej krwią ludzi, których jedyną winą było to, że byli Ślązakami, zbudujemy monument martyrologii (od łacińskiego martyrologium - cierpienie, męczeństwo, życie pełne udręki), (Wyjaśnień słów łacińskich autor niepotrzebnie przepisywał do tekstu książki. Tłumaczenia te sufler kolaborant zamieścił zapewne po to, aby autor dowiedział się ich znaczenia :„genius loci” itd. „) chrześcijańskiego ludu: narodu śląskiego, który na s35.) Strona 283, wiersz 5 od góry
wej ziemi, w swej domowinie, doznał i jeszcze doznaje tylu krzywd, i upokorzeń"wej ziemi, w swej domowinie, doznał i jeszcze doznaje tylu krzywd, i upokorzeń"
(Rduch nic nie wspomina o wypędzonych w styczniu 1945r. Przez Niemców z Wrocławia kiedy Niemcy budowali Festung Breslau – twierdzę Wrocław-. Wypedzili ponad 700 tysięcy swoich ziomków – Ślązaków, na mróż i poniewierkę . Ponad 100 tysiecy zmarło z zimna i głodu. Ale to było niemieckie dzieło, więc dla RAŚia Rducha nie wate wspominania, a może nawet chwalebne , bo miała służyć Adolfowi Hitlerowi)
Co na to prokuratorzy?
Czy my żyjemy w Polsce? czy im Oberschlesien panowie prokuratorzy, przemierzy, rektorzy, prezydenci miast ślaskch?
RAŚ Jan Rduch
17 Lutego, 2012 - 17:32
Autor tej RAŚiowej błazenady Jan Rduch to aktywny członek RAŚ , kandydat tego RAŚiowego tałatajstwa do Rady Miasta Rybnika, aktywista Ruchu Autonomii Śląska absolwent Liceum im. Powstańców Śląskich absolwent Politechniki Ślaskiej, były nadsztygar w Ośrodku Pomiarów i Automatyki ROW, były nadsztygar kop Warszowice w Budowie, obecny emeryt górniczy, autor książki "Śląsk ziemia nieznana" dupuszcza się karygodnych oszczerstw i bluźnierstw w stosunku do Polski i do Powstańców Śląskich za wzorem przyzwoleniem i protektoratem Uniwersytetu Śląskiego w osobie członka Verein Für Schlesische Geschichte im Berlin, pełnomocnika Rektora Uniwersytetu Śląskiego dla filii w Rybniku niejakiego dr Zbigniewa Kadłubka , który to Kadłubek opluł już wcześniej kilka razy Powstańców Śląskich ostatnio w w wywiadzie w "Tygodniku Powszechnym i Gazecie Rybnickiej.
Kilka cytatów J. Rduch z jego „książki”: „Po zakończeniu II wojny światowej, reżim hitlerowski zostaje zastąpiony komunistyczną i polską okupacją”, po majowym zamachu stanu, lud na Górnym Śląsku zostaje poddany gwałtownej polonizacji, która trwa do dziś. Teraz my Ślązacy musimy być Polakami!” „Cmentarze (całych pokoleń) naszych Ojców i Matek, przybyli tu Polacy równali z ziemią, wysadzali, podpalali Wszystko to odbyło się za przyzwoleniem władzy kościelnej – administratorów cmentarzy.”” „ Nasze Śląskie cmentarze zostały po wojnie zrabowane przez przybyłych tu tych, o tej „wyższej” kulturze, którzy ... dokonali dzieła zniszczenia.” „Młodzi Ślązacy z opolskiego, wcieleni do wojska polskiego za marzenia o wolnym i autonomicznym Śląsku, przez polski wojskowy sąd byli skazywani na karę śmierci,” Cytat: :"Na cokole opuszczonym przez A. Fredrę sprzed ratusza naszej śląskiej stolicy Wrocławia,w akcie pokuty i z miłości do tej ziemi przesiąkniętej krwią ludzi, których jedyną winą było to, że byli Ślązakami, zbudujemy monument martyrologii (od łacińskiego martyrologium - cierpienie, męczeństwo, życie pełne udręki), (Wyjaśnień słów łacińskich autor niepotrzebnie przepisywał do tekstu książki. Tłumaczenia te sufler kolaborant zamieścił zapewne po to, aby autor dowiedział się ich znaczenia :„genius loci” itd. „) chrześcijańskiego ludu: narodu śląskiego, który na s35.) Strona 283, wiersz 5 od góry
wej ziemi, w swej domowinie, doznał i jeszcze doznaje tylu krzywd, i upokorzeń"wej ziemi, w swej domowinie, doznał i jeszcze doznaje tylu krzywd, i upokorzeń"
(Rduch nic nie wspomina o wypędzonych w styczniu 1945r. Przez Niemców z Wrocławia kiedy Niemcy budowali Festung Breslau – twierdzę Wrocław-. Wypedzili ponad 700 tysięcy swoich ziomków – Ślązaków, na mróż i poniewierkę . Ponad 100 tysiecy zmarło z zimna i głodu. Ale to było niemieckie dzieło, więc dla RAŚia Rducha nie wate wspominania, a może nawet chwalebne , bo miała służyć Adolfowi Hitlerowi)
Co na to prokuratorzy?
Czy my żyjemy w Polsce? czy im Oberschlesien panowie prokuratorzy, przemierzy, rektorzy, prezydenci miast ślaskch?
kótnie w RAS
17 Lutego, 2012 - 18:51
http://www.rybnik.com.pl/wiadomosci,b-kandydat-na-prezydenta-buntuje-sie,wia5-3266-13143.html
B. kandydat na prezydenta buntuje się
Rudolf Kołodziejczyk – jeden z założycieli Ruchu Autonomii Śląska wystąpił przeciwko obecnym władzom tej organizacji. Szefa RAŚ – Jerzego Gorzelika nazywa kłamcą.
Ruch Autonomii Śląska jest ostatnio na politycznej „fali”. W zeszłorocznych wyborach samorządowych organizacja po raz pierwszy w historii wprowadziła do sejmiku województwa trzech swoich radnych. Zdobyła również wiele mandatów w radach powiatowych.
W miniony weekend w Sali Sejmu Śląskiego odbył się kongres RAŚ, podczas którego wybrano władze stowarzyszenia. Nowym – starym przewodniczącym związku został Jerzy Gorzelik. Za wyborem Gorzelika zagłosowało 118 osób, przeciw było 5 delegatów, a wśród nich rybniczanin Rudolf Kołodziejczyk.
W wydanym oświadczeniu, Rudolf Kołodziejczyk poddał kongres i przewodniczącego surowej krytyce. Zarzucił władzom RAŚ, że jemu – założycielowi ruchu i posiadaczowi legitymacji nr 1, odmówiono na początku kongresu prawa głosu. Powtórzył również zarzut „kłamstwa internetowego”. Chodzi o wpis w portalu Wikipedia, gdzie napisano, że RAŚ w 2001 roku został zarejestrowany Krajowym Rejestrze Sądowym. - Nieudolnie spreparowane kłamstwo pokazało prawdziwe oblicze kłamcy w czym ostatecznie upewnił mnie „odbyty kongres”. Nie takie idee przyświecały twórcom Stowarzyszenia i działaczom – oświadcza założyciel RAŚ.
Wywołany do tablicy Jerzy Gorzelik mówi, że od dłuższego czasu dostrzega narastający konflikt pokoleniowy między działaczami Koła RAŚ w Rybniku, a resztą członków stowarzyszenia. Tłumaczy, że na początku kongresu nie udzielono głosu Rudolfowi Kołodziejczykowi, bo był to czas na przemówienia gości. Jako delegat, rybniczanin miał prawo do zabrania głosu później. Czy będzie jakoś reagował na publicznie stawiane zarzuty kłamstwa? - Nie ukrywam, że Ruch Autonomii Śląska ma obecnie poważniejsze problemy do rozwiązania. Prędzej czy później jednak, wobec zachowania pana Kołodziejczyka będziemy musieli podjąć jakieś kroki zgodnie ze statutem. Mam wrażenie, że pretensje założyciela naszego ruchu wynikają z braku znajomości realiów Internetu. Przecież to nie ja jestem autorem wpisu na Wikipedii, a zredagować notkę o naszej organizacji może praktycznie każdy internauta – mówi Jerzy Gorzelik. - Nikt nie neguje zasług oraz dokonań pana Kołodziejczyka, szkoda więc, że nasze drogi się rozeszły, bo takie konflikty nie służą celom, które jako RAŚ chcemy osiągnąć – dodaje.
Przypomnijmy, Rudolf Kołodziejczyk na jesieni 2010 roku był kandydatem Ruchu Autonomii Śląska na prezydenta Rybnika (uzyskał 3,78% głosów). Był najstarszym kandydatem (70 lat) ubiegającym się o ten urząd. Wyborcy zapamiętają go jako najbardziej barwną postać kampanii wyborczej. Podczas debat zasłynął błyskotliwymi metaforami i oryginalnymi pomysłami. Proponował m.in., aby na najbardziej zakorkowanych skrzyżowaniach w Rybniku ruchem kierowali urzędnicy.
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart