I z czego się tu cieszyć?
Patrząc na korzyści płynące z posiadania przewodniczącego Parlamentu Europejskiego z Polski, którym w dodatku jest Jerzy Buzek, można dojść do wniosku, że gra nie była warta świeczki a efekty dla polskiej polityki względem UE będą szkodliwe.
Przed chwilą przeprowadzono głosowanie, w którym Buzek został wybrany na przewodniczącego PE miażdzącą przewagą głosów 555 na 713 głosujących. To było do przewidzenia w świetle zwyczajowego już konsensusu politycznego między socjaldemokracją a chadecją. Polski rząd wywalczył to stanowisko na pół kadencji - ukłon w stronę czerwonych, którzy zgodzili się głosować na Polaka tylko w zamian za oddanie połowy kadencji ich gwieździe salonowej Martinowi Schultzowi - nawiasem mówiąc antypolakowi i skrajnemu internacjonaliście.
Już sam ten fakt, świadczy o słabej pozycji jaką uzyskał Jerzy Buzek w Brukseli. Pozostanie przewodniczącym tylko przez pół kadencji, będzie dzielił ją z głównym oponentem interesów własnego państwa. Na rzecz tego połowicznego przewodniczenia rozmył swoje stanowisko w kwestii homoseksualistów i zapewne niejeden raz musiał się retorycznie powyginać aby zrobić dobrze wszystkim zainteresowanym.
Koszta tego pyrrusowego zwycięstwa są przewidywane od dawna ustępstwa polskiej administracji w kwestii innych ważnych stanowisk w biurokracji brukselskiej, do których automatycznie tracimy prawo w zamian za Buzka otwierającego obrady i udzielającego głosu przez pół swej kadencji. Wszystkie zapewnienia byłego premiera RP o potrzebie wprowadzenia Traktatu Lizbońskiego, o chęci gorącej walki o prawa człowieka nie mają znaczenia, bo nasz przedstawiciel nie ma uprawnień do działania w tym zakresie. Może sobie co najwyżej ponarzekać bądź komuś przyklasnąć. Tak jak przeciętny Kowalski, tyle, że w świetle fleszy i kamer. To jedyna różnica.
Kampania lipcowa jaką stała się rzekoma walka o stanowisko dla Buzka, w której zwycięstwo ma zapewne stać się sztandarowym sukcesem rządu Donalda Tuska jest jednym wielkim humbugiem, nie mówiąc o medialnym boomie na byłego premiera, który jeszcze kilka lat temu był persona non grata, nie tylko w lewackim środowisku ale i własnym. Słaby, sterowalny Buzek kreowany dziś na męża stanu pojedzie się prostytuować do Brukseli, do tego na pół kadencji do podziału z silnym, szkodliwym dla Polski politykiem. Czy to rzekomo wielkie zwycięstwo polskiej dyplomacji ma jakiekolwiek znaczenie? Czy nie jest to w rzeczywistości przegrana?
I, co najważniejsze, z czego się tu cieszyć?
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1408 odsłon
Komentarze
Jaku?
14 Lipca, 2009 - 17:52
antypolak to inaczej Niemiec?
Kuki
14 Lipca, 2009 - 21:28
antypolak to inaczej Schultz;)
Jaku
14 Lipca, 2009 - 18:02
w zasadzie to powinniśmy się martwić. Z takiego przywódcy Jewro-Parlamentu, to nic nie będziemy mieć. Więcej, on może nam zaszkodzić. Buzek jest bowiem wyjątkowo uległy i miękki. Będzie zatem tak tańczyć, jak mu europejskie lewactwo zagra.
pozdrawiam
Kirker prawicowy ekstremista
Kirker prawicowy ekstremista