Pierwsza „pięciolatka” w eurokołchozie: zmilczane cienie

Obrazek użytkownika Arpad77
Świat

Wprowadzenie
Piąta rocznica rozszerzenia Unii Europejskiej o 10 nowych krajów z Polską włącznie wywołała istne tsunami okolicznościowych wywiadów, raportów, parad i bankietów. Adekwatnie do dominującego nurtu euroentuzjazmu, zwykłego Polaka-szaraka uraczono peanami na cześć Wspólnoty, która przyniosła nam rzęsisty deszcz szczęśliwości i skok cywilizacyjny na miarę przejścia od epoki paleozoiku do kenozoiku z pominięciem mezozoiku. Nie negując, ale też nie wyolbrzymiając pozytywów natury głównie finansowej (kuszący strumień miliardów euro), poczuwam się zobowiązany do naświetlenia aspektów niewygodnych dla bezkrytycznych adoratorów żółtych gwiazdek na niebieskim tle.
Ukazanie prawd mało popularnych, zmyślnie zmilczanych przez medialny mainstream wymagałoby stworzenia opasłego, przekrojowego dzieła zahaczającego o praktycznie każdy wymiar egzystencji. Co więcej, musiałby nad tym długo pracować cały sztab tęgich głów reprezentujących rozliczne dziedziny wiedzy teoretycznej i praktycznej. Złożoność problemu potęgowana jest przez wielowątkowość zagrożeń oraz za sprawą istnienia wielu furtek regulacyjnych, przyzwalających czołowym gremiom zachodnioeuropejskiego salonu na nagminne stronnicze interpretacje zapisów.
Choć postaram się skupić uwagę na Polsce, to nie da się uciec od naświetlenia niebezpiecznych tendencji i niekiedy mało demokratycznych praktyk we wspomnianym kontekście innych „świeżych” krajów członkowskich. Felietonowa forma z gruntu przekreśla szanse na cokolwiek więcej, niźli zaledwie draśnięcie wybranych newralgicznych aspektów. Ich zgłębienie, jak również zbadanie kwestii tu pominiętych, należy pozostawić tym dociekliwym, którzy wykazują nieco odporności na serwowane tendencyjne oceny, będące po myśli Brukseli, Berlina i Paryża (uwaga: często także Moskwy). Równie wartościowe i wskazane z punktu widzenia interesów narodowych jest zaznajomienie się z tematem przez rzeszę kompletnie nieuświadomionych, przyswajających biernie połyskujące ogólniki.
Zamiast przytaczania deszczu statystyk i słupków, poruszę niniejszym aspekty często niematerialne, wytyczające ramy życia Europejczyków w czymś, co można nazwać eurokołchozem w wydaniu orwellowskim. Wbrew pozorom, poprzez odgórne „słuszne” normy, ingerujące w całokształt egzystencji i hurtowo modelujące sumienia, to właśnie te subtelne kwestie rzutują na tożsamość przyszłych pokoleń w takim ponadpaństwowym konglomeracie. Położenie dużego nacisku na uwypuklenie coraz mniej demokratycznych taktyk postępowania unijnych notabli jest celowe, gdyż stare państwa UE zaczęły rozmijać się z fundamentalnymi hasłami wolnościowymi, stanowiącymi zręby rzekomo zjednoczonej Europy. Wobec panoszącej się fanfaronady uniesień i zachwytów nie można zbyć milczeniem tych niejasnych i budzących wątpliwości, drugich stron owego medalu połyskującego złotymi gwiazdkami na niebieskim firmamencie.
Szkic europejskiej wieży Babel
Stale podkreśla się postępy na drodze jednoczenia się Starego Kontynentu od połowy XX w. Od lat imputuje się, jakoby narody żyjące w sercu Europy dopiero do niej zmierzały, tak jakby w niej nie były od ponad tysiąclecia. Tymczasem zapóźnienia w głównej mierze materialne wynikają z odwiecznego urabiania historii na modłę największych mocarstw ponad głowami tych mniejszych, sprowadzanych do parteru w Trianon, Teheranie, Jałcie i innych miejscach zapadania przełomowych, zdradzieckich ustaleń geopolitycznych.
Czerpanie ze źródeł równości, braterstwa i wolności, bijących z francuskich barykad końca XVIII w. doprowadziło przez powojenne dekady do zaniku granic, wspólnota w zamyśle gospodarcza obejmuje także inne wymiary egzystencji (nieraz w sposób inwazyjny). Pierwotne szczytne idee podlegają wypaczeniu, pomimo że wszystko staje się otwarte, łatwe, bez barier i do bólu poprawne politycznie, przy czym termin „poprawne politycznie” można rozciągnąć na każdą dziedzinę życia w duchu nadinterpretowanej tolerancji. Procesom tym przyświeca cukierkowa aura zachwytu nad ponadnarodową integracją inspirowaną przez światłe elity zdominowane przez Francuzów, Niemców i obywateli krajów Beneluxu (narody te liczą łącznie niemal 200 mln osób, czyli 40 proc. ludności całej UE).
Awans na wyższe szczeble paneuropeizmu podkreśla istniejąca w obecnej formie od dekady wspólna waluta w 16 spośród 27 krajów członkowskich UE. Polityka monetarna sprawowana jest przez wyjęty spod poszczególnych narodowych jurysdykcji Europejski Bank Centralny. Nad wszelkimi regulacjami pieczę sprawuje garstka (w porównaniu do półmiliardowej populacji) brukselsko-strasbourskich eurokratów uzbrojonych w niezliczone dyrektywy unijne. Ogół regulacji zawarty jest w wykładniczo rosnącej stercie zapisów prawnych, ciągle ewoluujących, rozszerzanych i coraz mniej zrozumiałych nawet dla ludzi nauki z tytułami dalece powyżej magistra. Immanentna brukselska skłonność do komplikacji każdego trywiału generuje olbrzymie koszty i często zanurza cały ten euroorganizm w toksycznych oparach absurdu. Obecnie trwa autokratyczne przymuszanie niepokornych narodów do przyjęcia traktatu lizbońskiego, rozmywającego kompetencje i grożącego utratą decyzyjności przez drugoligowe państwa członkowskie.
Pośród biurokratycznego gorsetu krępującego wszelką wolność życia (a przecież wolność podobno wiodła lud na barykady pod koniec XVIII w.) nadmędrcy eurosalonu są głusi na konstruktywne słowa krytyki ze strony nowych państw członkowskich. Poruszone poniżej zagadnienia i problemy dowodzą, że w imię specyficznie pojętej égalité kraje Środkowej Europy nierzadko sprowadzane są do roli odźwiernych i służących. Wskutek tego szumne hasła poszanowania, partnerstwa i uczciwego współistnienia podlegają silnej erozji.
Rolnicze miraże dobrobytu
Do obszarów wiejskich popłynęły imponujące jak na nasze realia unijne pieniądze, bo w przeliczeniu niemal 40 mld zł. Dopłaty bezpośrednie pozwoliły nieco zmodernizować wsie, jednak mało kto się raczy zająknąć nad tym, za jak wielką cenę biurokratycznej golgoty zostały one pozyskane. Przeciętny rolnik musi wypełnić stosy formularzy, w których czyhają niejasności grożące błędnym wypełnieniem i odrzuceniem wniosku. Lwią część powyższej kwoty stanowią dopłaty obszarowe dla gospodarstw powyżej 1 hektara. Co najważniejsze, zasadnicza większość tego smakowitego tortu przypada ziemskim możnowładcom z latyfundiami o powierzchniach liczonych w kilometrach kwadratowych, jak również firmom z kapitałem zachodnim. Np. ponad 8 mln euro z tego tytułu w latach 2006-7 zgarnęła brytyjsko-irlandzka firma Top Farms operująca w Wielkopolsce i na Opolszczyźnie. Podobne kwoty inkasują obecni na Pomorzu Duńczycy (12,5 tys. ha), a mający wymierne kłopoty z prawem Henryk Stokłosa również zaczerpnął milion euro. Drobni rolnicy stanowiący liczebnie zasadniczą większość otrzymują symboliczne kwoty. Mogą się pocieszyć systematycznym wzrostem cen nieruchomości rolnych, wykupywanych przez bogaczy właśnie pod unijne dopłaty, a więc wkrada się tu spekulacja.
Działania UE na niwie rolniczej są zniewolone przez farmerskie lobby zachodnich mocarstw. Wsparcie rolnictwa pochłania aż 44 proc. budżetu unijnego szacowanego na 120 mld euro. Przemożne korzyści odnoszą niemieccy, francuscy czy włoscy dziedzice, otrzymując wyższe niż rolnicy z nowych państw członkowskich dopłaty obszarowe dzięki większej produkcji, determinującej wielkość świadczeń.
Tajemnicą poliszynela są nieprzyjazne kroki Brukseli w stosunku do polskiego przemysłu rybnego oraz cukrowniczego. Problem godnej współczucia sytuacji polskich rybaków na szczęście ujrzał światło dzienne w medialnym mainstreamie. Kosmetyczne, łaskawe zwiększenie limitów połowowych nijak się ma do faktycznej zasobności rybnego inwentarza w wodach Bałtyku. Z ubiegłorocznych doniesień prezesa Związku Rybaków Polskich Grzegorza Hałubka wynika, że figurujące w dokumentach Komisji Europejskiej wolumeny dorsza mogą być nawet 10-krotnie zaniżone. Idzie to w parze z kompleksową polityką faworyzowania niepolskich rybaków i złomowania naszych kutrów w zamian za jednorazowe jałmużny i pożegnanie się z zawodem uprawianym od pokoleń.
Weźmy na celownik coraz bardziej kulejący polski przemysł cukrowniczy. Pod płaszczykiem prywatyzacji pozwolono na germanizację naszego rynku cukru, wyprzedając liczne cukrownie konglomeratom Nordzucker oraz Südzucker. Po czym ci ostatni, długo się nie zastanawiając, przystąpili do zamykania polskich zakładów (choćby kluczowy potentat w Lewinie Brzeskim). Nie cierpiące sprzeciwu zalecenie UE w sprawie redukcji produkcji cukru (w ramach ogólnej, chybionej unijnej reformy tego rynku) wymusiło na Krajowej Spółce Cukrowniczej zamknięcie cukrowni w Łapach, Lublinie i Brześciu Kujawskim. Z wieloletniego eksportera staliśmy się importerem cukru (nasze potrzeby ocenia się w br. na 250 tys. ton surowca z zagranicy), podobnie zresztą jak cała wspólnota. Nawet awaryjne wyjście w postaci produkcji cukru trzcinowego prowadzi do wzbogacenia się kompanii zachodnich: cukrownię w Glinojecku posiada British Sugar Overseas, który przymierza się do rafinacji tego surowca. Ma to dać 200 tys. ton cukru rocznie. Czy pamięta jeszcze ktoś cukier po niecałe 2 zł za kg?
Na koniec tej sekcji pytanie: dlaczego kilka tygodni temu banany nagle zdrożały o 100 proc.? Odpowiedź: z francuskiej inspiracji unijni politycy przeforsowali zaporowe cła na te owoce pochodzące spoza byłych kolonii zamorskich Francji. Tak oto wszystkie banany są równe i smaczne, ale banany z francuskich departamentów (Martynika, Gwadelupa) są równiejsze i smaczniejsze od innych spoza kolonii (Maroko, Kolumbia). To samo z „równouprawnieniem” wina gruzińskiego i francuskiego. Czyli Orwell wiecznie żywy. Ot, wolny rynek z „drobnymi” wyjątkami.
Zapowiedź części II
W następnej części przedstawię m. in. pokrętne ścieżki relatywizmu salonów unijnych w podejściu do starych i nowych państw Wspólnoty. Poruszony zostanie kontekst traktatu lizbońskiego, polityki rolnej, a także nierównego traktowania przemysłu w zależności od jego lokalizacji tudzież żywotnych interesów niemieckich i francuskich „władców marionetek”.
Arpad77

Brak głosów

Komentarze

Witamy na niepoprawnych. Życzę wielu udanych wpisów ;)

Vote up!
0
Vote down!
0

Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.

#19851

Z wielką przyjemnością przeczytałem Twój tekst. Zabrakło mi jednak jednej rzeczy - fakt że UE musiała się rozszerzyć aby przetrwać. Zbytnio skurczyły się jej rynki zbytu. Jest to twór w pełni socjalistyczny i aby przetrwać musi ciągle rozszerzać swoje wpływy. W przeciwnym wypadku upadnie jak upadła już siostra bliźniaczka komunistka. Nowe kraje są przygotowywane tylko jako rynki zbytu dla rynków producentów ze "starej" Unii. Mechanizm tego opisałeś bardzo dobrze na konkretnych przykładach.
Dzięki i oczekuję na ciąg dalszy w niedługim czasie.

Vote up!
0
Vote down!
0

----------------------------------------------------------- "Polska Niepodległa to Polska niebezpieczna" Lenin

#19862

Wielce doceniam, szanowny zdalny Przyjacielu! W dużej mierze to czego Ci brakuje zostanie niebawem mam nadzieję uzupełnione textem kolejnych części i dużo się wyjaśni. Traktuj prosze cz. 1 jako introdukcję do uwertury :) Doceniam że naświetliłeś to od strony ewidentnego V zaboru (1772, 1793, 1795, 1939, 2005)- tak właśnie jest że jak francgermania chciała rozszerzenia UE to był w tym zasiany cyjanek potasu skrywający swoje krwiożercze strategie ekspansji. Doceniam wyraz "głodu" - zapewniam: u mnie przebije się to czego Ci brakuje w kontekście tej ledwie introdukcji. Życzę Wielkiej Polsce więcej takich Ludzi i wierzę że lumpen-quasiliberalno-judeoPOprawne sondaże jesteśmy w stanie obalić. (ocenia się że z racji kataleptyczno-paralitycznej POprawności około 10-15% elektoratu kłamie w sondażach preferencji by się podczepić pod "wielkich" celem zabicia rzekomych komplexów małości!!!)
Cierpliwości, wkrótce kolejna porcja.:) kłaniam się nisko! A77

Vote up!
0
Vote down!
0
#19883