O stoczniach
Towarzysz Lenin miał rację, kiedy powiedział, że w pierwszym szeregu
walczących o swe prawa robotników idą metalowcy. (chyba powiedział to
trochę inaczej, ale o to chodziło). Ja pójdę dalej. W pierwszym szeregu
metalowców idą ci, którzy budują okręty.
Przez szereg lat współpracowałem z naszym przemysłem okrętowym badając
silniki okrętowe i u producenta i na morzu, byłem przy kilku
wodowaniach i wiem jak podbija człowiekowi bębenka fakt, że brał udział
– choćby minimalny – w takim wielkim dziele, a w każdym razie w dziele
o takich rozmiarach przestrzennych.
Wodowanie jest aktem wręcz mistycznym.
Budowa wielkich statków zmienia psychikę człowieka.
Oczywiście nie tylko statków. W ogóle budowa wielkiej techniki.
W 1949 roku Zakładom H. Cegielski Poznań nadano imię tow. Stalina.
Powstanie Poznańskie w 1956 roku zaczęło się właśnie u Cegielskiego,
gdzie budowano m.in. parowozy i właśnie rozpoczynano budowę silników
okrętowych. Po wydarzeniach z 1956 roku Zakłady straciły swego patrona
– tow. Stalina i powróciły do dawnej nazwy.
W 1958 roku wybuchł strajk w Stoczni Gdańskiej, ogarnął dwa wydziały.
Szybko go stłumiono. Większość Polaków o tym strajku w ogóle nie miała
pojęcia.
W roku 1967 roku stoczni Gdańskiej nadano imię tow. Lenina.
W 1970 roku stocznie polskie stały się wiodącymi zakładami w
tragicznych i dumnych wydarzeniach Wybrzeża. To nie przypadek. Takich
ludzi jak stoczniowcy trudno złamać i przestraszyć. To nie
intelektualiści drżący – z pewnymi wyjątkami oczywiście – przy każdym
szeleście liści.
Solidarność w 1980 roku oparła się na dwóch branżach: na stoczniowcach i na górnikach.
O dziwo obie te branże były co najmniej od początku lat 60. hołubione
przez władzę komunistyczną. Obie miały pewien wspólny mianownik. Otóż
owoce ich pracy w ogromnej mierze zasilały ZSRR.
Nie łudźmy się. Gdyby polskie statki nie były potrzebne Rosji, przemysł
stoczniowy w PRLu by się nigdy nie rozwinął. (vide 45 punktów
zniewolenia).
Przemysł okrętowy był również potrzebny władzom PRL – żeby mogły bez
przerwy opowiadać: za sanacji nie budowaliśmy statków, a dziś o!
Finansowo handel węglem i statkami z Rosją nie był opłacalny. Wszyscy w
stoczniach o tym wiedzieli i mówili o tym dość otwarcie. W ich słowach
przebijały dwa sprzeczne uczucia: duma – że potrafią i gorycz – że to
idzie na marne.
Po osiemdziesiątym roku skończyła się moja współpraca z przemysłem okrętowym, ale docierały do mnie wieści od przyjaciół.
Były one wystarczające do tego, żeby wyrobić sobie zdanie, że ktoś chce
polskie stocznie ukarać. Pewność – że mam rację – uzyskałem, kiedy tow.
Rakowski (premier zresztą) postanowił zlikwidować stocznię gdańską mimo
doskonałych wyników ekonomicznych.
Po roku 1989 zaczął się powolny upadek polskiego przemysłu
stoczniowego. Ciągle jakieś rekonstrukcje, reorganizacje, ciągle
konieczność ratowania którejś z wiodących stoczni. Fatalni
menadżerowie, złe kontrakty, deficyt itd. To pogłębiało moje
przekonanie z lat 80. Tak mi się wydawało, że co najmniej jedną
stocznię należało wybrać jako symbol i doprowadzić do rozkwitu. To nie
Bastylia, żeby symbolem zwycięstwa było jej zburzenie.
Po wejściu do Unii sytuacja stała się jasna. Uogólnię – wszystkie stocznie będą likwidowane.
Niby sami powinniśmy likwidować nierentowne zakłady, bo kapitalizm
patrzy przez pryzmat pieniądza, ale jakoś to jeszcze łatano,
podpierano, klejono. Ale wszystkie wysiłki jakoś szły na marne i
stocznie się pogrążały, niektóre przy pełnym portfelu zamówień .
A potem wystarczyła jedna KOMISARZ Nelly Cruz, która SPRAWĘ
PRZYPIECZĘTOWAŁA. Teraz wykłóca się z Polską nawet o jedną pochylnię.
Trzeba mieć niezłych informatorów, żeby zajmować się jedną pochylnią
niewiele wiedząc o całej stoczni.
Szczerze mówiąc ataku spodziewałem się z innego kierunku, ale bo to coś wiadomo na pewno?
Błąd robią ci, którzy uważają, że dziś to inni stoczniowcy, inni
działacze niż za PRLu. Jedno mogę im powiedzieć. Stocznia to jest
continuum. To nie tylko teren, budynki, dźwigi, pochylnie, ale i
ludzie. A ludzie przychodzą i odchodzą sukcesywnie. A nowi uczą się
szybko. Ci, którzy pracują w stoczni doszli do – błędnego być może –
przekonania, że jeśli oni potrafią budować statki to nie straszni dla
nich żadni ekonomiści. Że, jeśli stawili czoła komunie w roku 1958,
1970, 1980 i 1988 to teraz też potrafią.
Ci natomiast, którzy doszli do przekonania, że jubel rocznicowy należy
robić przed bramą stoczni nie zauważyli że to afront, o ile nie
prowokacja dla stoczniowców.
Władza się będzie cieszyć z odzyskania suwerenności na początku
czerwca, a od pani sędzi – której werdyktów nie wolno komentować ani
podważać – już dzisiaj wiemy, że to UNIA kazała suwerennemu polskiemu
rządowi zamknąć stocznie. To się nazywa – contradictio in adiecto.
Być może rządowi piarowcy uznali, że warto przyjezdnym prominentom
pokazać symbol upadku komunizmu – legendarną stocznię, w której
występowali tacy europejczycy jak Geremek, Kuroń, czy Michnik, – to
gościom wystarczą gołe mury.
Dawnych stoczniowców pokazać nie można – bo już ich nie ma, no, można jakąś grupkę emerytów zaprosić.
Dzisiejsi stoczniowcy – to są przecież pseudo-stoczniowcy, nieroby i
darmozjady, a w ogóle nie warto mówić o robotnikach stoczniowych, bo to
inni obalali komunizm i spali na styropianie. Wychodząc z takiego
założenia to należy tych dzisiejszych pseudo-stoczniowców wsadzić na
prom i wysłać na ten dzień na darmową wycieczkę do Szwecji. I wtedy już
można wiwatować u bram stoczni pod Krzyżami. Najgorzej z Mszą. Nie
wiadomo czy dziękczynną za obalenie komunizmu, czy żałobną za poległych
stoczniowców.
Na pewno nie będzie to Msza za rozkwit polskiego przemysłu stoczniowego – bo o to chodziło, żeby go nie było.
Uważam, że uderzenie w polskie stocznie – wszystkie! Było
najcelniejszym uderzeniem Unii w Polskę – żeby Polakom pokazać, gdzie
jest ich miejsce w rządku.
A zresztą o co chodzi. Uroczystości się gdzieś tam odbędą, w dwa dni
później będą wybory do parlamentu europejskiego, Pani Hübner, która
nigdy nie należała do PZPR i tak dostanie pierwsze miejsce w Warszawie,
pan Krzaklewski, który dał się poznać jako euro-działacz związkowy –
zostanie euro-posłem, a pani Nelly Cruz, nie zostanie zdymisjonowana.
I jedziemy dalej. Wio, wiśta.
AW
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 983 odsłony
Komentarze
Re: O stoczniach
6 Maja, 2009 - 23:10
Bardzo przejmujący tren na przemysł stoczniowy. A również ilustracja upadku symboli. Smutny tekst.
Piotr W.
Piotr W.
]]>Długa Rozmowa]]>
]]>Foto-NETART]]>
Andrzej Wilczkowski - taka anegdota z Kisiela
7 Maja, 2009 - 09:35
Przypomniała mi się ona odnośnie metalowców:
Po wojnie w PRL było posiedzenie Rady Ministrów, wbiega Jędrychowski (wiadomo, idiota!) i mówi: "Towarzysze, mam radosną wiadomość, przeciętna spożycia STALI na głowę wzrosła ileś tam". Na to Władysław Wolski: "Towarzyszu Jędrychowski, jeżeli ja zdradzam żonę cztery razy na tydzień, to przecietnie zdradzamy żony po dwa razy, ale co wy z tego macie za przyjemność, to ja nie wiem".
Dziś mam wrażenie Polacy gremialnie pozostaną bez przyjemności.
Pozdrawiam serdecznie
Pozdrawiam
ŁŁ
Ps. Czujcie się zaproszeni do serwisu społecznościowego dla fachowców: hey-ho.pl
Re: O stoczniach
7 Maja, 2009 - 13:24
Zagranie ze stoczniami to klasyczny przykład niemieckiego i francuskiego protekcjonizmu. Tam to państwo posiada znaczną część środków produkcji i wiele monopoli - udział państwa w gospodarce sięga ponad 60%, więcej niż w Polsce (ok.50%). Zwykłą hipokryzją jest zatem pouczanie nas przez te państwa jeszcze bardziej zetatyzowane niż nasze.
A co do stoczni to uważam, że jedną należy przeznaczyć na produkcję zbrojeniową - okręty dla Marynarki Wojennej. Państwo ma w niej utrzymać większościowe udziały. Pozostałe stocznie powinno się sprywatyzować, a państwo zrzec się wszelkich w nich udziałów. Bo po co państwo ma wytwarzać na przykład statki pasażerskie?
pozdrawiam
Kirker prawicowy ekstremista
Kirker prawicowy ekstremista