Rozpęd Pana Prezydenta i innych
Rozpęd pana prezydenta
Pan Sarkozy oficjalnie wszem i wobec ogłosił „zawsze uważałem, że Tybet jest częścią Chin” Groza. Po takim, prywatnym chyba, ale i tak wstrząsającym uznaniu suwerenności Chin nad Tybetem pan Sarkozy mógł się już spokojnie spotkać z Dalajlamą. Jeśli Pekin protestuje to już chyba tylko „dla proformy”.
W końcu Tybet ma udokumentowaną państwowość od IV w. p.n.e. i jeśli od 1949 władają nim Chińczycy to to jest stan zaboru czy okupacji. Jeśli prezydent Francji o tym nie wie – należy to nazwać po imieniu – jest nieukiem! Jeśli wie – jest całkowicie cyniczny i tego należy się bać.
Nie jestem jeszcze pewny, ale są duże szanse na to, że za rok z ust prezydenta Francji usłyszymy: … że Ukraina jest częścią Rosji. A jak się rozpędzi – moi drodzy rodacy… Strach pomyśleć! Sarkozy ma przed sobą ok. sześciu lat panowania. Może zdąży jeszcze podarować królowi szwedzkiemu Niderlandy.
Jakoś wszyscy nabierają rozpędu. Już UE uznała, że polskie stocznie nie są nasze i nie mamy prawa robić z nimi co nam się podoba.
Wypowiedź pana S ma tylko jedną pozytywną implikację. Nadaje jakiś cień sensu w ostatnio rozpętanej kłótni – czy pan prof. Niesiołowski jest bohaterem narodowym i niezłomnym konspiratorem, czy po prostu nieprofesjonalnym dżokejem, któremu w dodatku koń nie okulał i trudno mu się wytłumaczyć z przegranej.
Po prostu chodzi o to, żeby młodzież zaczęła się zastanawiać, nad problemem konspiracji. A w opisanej sytuacji międzynarodowej – powinna. W kraju – w którym nikt nie potrafi zachować tajemnicy i wszystko wycieka jak z dziurawego worka – trzeba mieć po temu odpowiednie cechy charakteru.
Należę do epigonów pokolenia, które wygenerowało z siebie ogromną grupę prawdziwych bohaterów. Sam też chciałem być jednym z nich. Kiedy wojna się kończyła miałem lat czternaście i nie miałem się czym pochwalić. A wokół wręcz masa dzielnych bojowników – czasem zgoła o kilka lat młodszych ode mnie. Nawet był czas, kiedy również starałem się swoimi wyimaginowanymi przewagami bojowymi upiększyć II wojnę światową, ale szybko mi to przeszło i tylko patrzyłem z pewnym niesmakiem, jak moi koledzy się w tej sprawie licytują.
W tym czasie wszedłem w środowisko taternickie, w większości ludzi znacznie starszych ode mnie, najczęściej w ogromną konspiracyjną i bojową przeszłością. Wtedy to nauczyłem się bardzo szybko odróżniać bohaterów od hochsztaplerów.
Pan Niesiołowski jest o 13 lat młodszy ode mnie i on nie mógł leczyć swoich kompleksów niespełnionego obrońcy Ojczyzny bajdurzeniem o partyzanckiej przeszłości. On musiał coś naprawdę zrobić, żeby móc potem o tym opowiadać.
Jestem w stanie to zrozumieć. Niemniej nie mogę wybaczyć człowiekowi obdarzonemu znaczącą dozą inteligencji, że nie stworzył sobie w istniejących warunkach swego rodzaju „cennika”. To może kosztować tyle lat, to tyle… a to czapę. (Tak się wtedy żartobliwie nazywało karę śmierci). – Na co mnie stać? Ile wytrzymam. A jak nie wytrzymam – to gdzie zdobyć cyjanek?
Tak przed nim postępowali ludzie, którzy wcześniej robili obrachunek ze swoim wnętrzem i nie byli siebie pewni.
Zapewne pan Stefan czytał wtedy Mickiewicza, tylko bardziej przejął się marzeniami sędziego z Pana Tadeusza
– „szlachta na koń siędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie” –
niż wierszem „Do Matki Polki” – gdzie taki cennik, o jakim mówiłem, występuje. Wiersza nie cytuję. Jest dostępny w Internecie, a sam znam go na pamięć. Uczyłem się go podczas niemieckiej okupacji zanim ojciec mój poszedł do więzienia za służbę w Armii Krajowej.
No więc wtedy – w siedemdziesiątym roku – p. Niesiołowski przecenił swoje możliwości. I do tego momentu ja go rozumiem.
Ale inteligent, który już się zorientował, że ma galaretę nie charakter, powinien z tego wyciągnąć odpowiednie wnioski. Trzeba sobie było poczytać Lorda Jima Conrada i zadumać się nad swoją osobowością.
I tu zaczynają wychodzić cechy postokupacyjnej młodzieży – o których już pisałem.
„Ja wysadzałem pomniki Lenina” – wołał nasz bohater.
Otóż mogę zapewnić, że pan SN żadnego pomnika Lenina nie wysadził. Nie przypuszczam nawet, żeby do któregoś zbliżył się choćby z zapaloną zapałką.
Jeśli największym dokonaniem p. Niesiołowskiego było zrzucenie tablicy Lenina ze szczytu Rysów w Tatrach, to powiem, że jedynym zagrożeniem w tej eskapadzie była możliwość nabawienia się kataru.
Sam zrzuciłem w 1953 roku po nielegalnym przekroczeniu granicy tablicę poświęconą Stalinowi ze szczytu Gerlacha (opis w załączniku) i nigdy nie uważałem tego za poświęcenie dla ojczyzny, a ponadto – do tego nie trzeba było zakładać tajnej organizacji.
Tablica na Rysach była wielokrotnie niszczona (vide wikipedia) i pan Niesiołowski znalazł się jako jedyny nieanonimowy bohater wśród co najmniej kilkunastu innych przeciwników komunizmu, a tow. Lenina w szczególności.
Bohaterem narodowym nie zostaje się za ilość lat przesiedzianych w więzieniu. Zawsze należy zapytać – za co?
Walerian Łukasiński działalność w Towarzystwie Patriotycznym spędził w więzieniu 44 lata i tam umarł. Za taką samą działalność Ignacy Prądzyński spędził w więzieniu trzy lata, a Stanisław Węgrzecki w ogóle nie został zamknięty w więzieniu – bo do niego nie dotarli szpicle, a koledzy go nie sypnęli.
Takie rzeczy trzeba wiedzieć, zanim się zacznie konspirować.
Nie wiem, czy RUCH panów Niesiołowskiego i Czumy był pod koniec lat 60. organizacją potrzebną. Wiem natomiast, że był organizacją żałośnie nieprofesjonalną, o niewielkim zasięgu i małych dokonaniach.
Panowie spędzili w więzieniu po trzy lata. Czy to dużo, czy mało. W tamtych czasach mówiło się – trzy lata jak dla brata.
Mój szwagier przesiedział w latach pięćdziesiątych dwa lata za udział w organizacji – w której zrzeszeni byli sami nieletni. Takie były mniej więcej ceny w tamtych czasach.
Od lat pracuję w Komitecie ochrony pamięci walk i męczeństwa. Niewiele mi już czasu zostało, ale jak sądzę po moim zejściu kryteria pamięci się chyba nie zmienią. Jeśli tak zostanie jak jest, to bohater narodowy profesor Niesiołowski nie ma co liczyć na pomnik.
Pozostaje bowiem podstawowe pytanie. Jeśli szpicle służby bezpieczeństwa to same dobre ludzie, oficerowie bezpieki to urzędnicy państwowi, którzy po prostu dobrze wypełniali swoje obowiązki wobec PRLu, a bonzowie partyjni to ludzie honoru, z którymi przechodzi się „na ty” – to z kim oni walczyli? Za co byli osadzani w więzieniach?
Napisałem to wszystko, zdając sobie sprawę że nic nie pomogę panu prosorowi w psychoanalizie własnej osobowości. _Pewnym kwiatom nie pomoże nawet najlepszy ogrodnik.
Takie kwiaty to narcyzy.
Andrzej Wilczkowski
Załącznik (fragment książki Miejsce przy stole wyd. IV)
Stałe obozowisko założyliśmy w kolebie w Litworowej Dolinie, a stamtąd, pozostawiając większość gratów na łasce boskiej, dokonaliśmy kilku wspinaczek i kilku wycieczek turystycznych. Towarzystwo było niezłe. Adaś Skoczylas, Staś Worwa, Krysia Jachowiczówna, Hanka Klemensiewiczówna, Basia Vertun, Wiesiek Zommer i ja.
Pomimo, że zrobiliśmy kilka ostrych dróg, główne emocje związane były z innymi wydarzeniami.
Pewnego dnia poszliśmy wszyscy na Gierlach różnymi drogami. Ze Stasiem Worwą i Krysią zrobiliśmy piątkową drogę na wschodniej ścianie i wyszliśmy na szczyt, gdzie oczekiwało nas pozostałe grono kolegów wdzięcznie uplasowane przy tablicy z napisem „Stalinov Stit”. Tablica była duża i przymocowana do kamienia ogromnymi śrubami. Nie zdążyłem jeszcze dobrze usiąść, kiedy zawsze skory do facecji Wiesiek powiedział:
– Popatrz, te śruby się ruszają – i na dowód zaczął jedną odkrę¬cać.
– Wszystkie? – zapytałem zaciekawiony
– Trzy, jedna nie chce
– Może końcem haka pójdzie – powiedziałem bez większego zastanowienia i nagle włosy stanęły mi na głowie. Byliśmy na Słowacji „na czarno”, co mogło kosztować kilka miesięcy, ale usunięcie takiej tablicy – to już najmarniej kilka lat więzienia. Na to nie miałem żadnej ochoty.
– Zostaw to! – wrzasnąłem. – Jeszcze nas na tym złapią
– Ale nikt nie idzie do góry – powiedział Wiesiek
– Zostaw, mówię ci! – oponowałem. Pozostali też nie byli entuzjastami pomysłu.
Zaczęliśmy schodzić przez próbę Batyżowiecką z zamiarem przejścia koło Śląskiego Domu i przez Polski Grzebień do Litworowej. Ruszyłem w dół przedostatni. Wiesiek coś jeszcze marudził na szczycie.
– Wilku – zawołał z góry – chodź, pomóż! ona jest strasznie ciężka.
– Więc jednak – pomyślałem i niemal biegiem wróciłem na szczyt.
Wiesiek przytrzymywał obsuwającą się tablicę. Złapaliśmy ją we dwóch i spuściliśmy do żlebu. Niestety daleko nie poleciała po piargach.
– Trzeba przykryć kamieniami – zauważył Zommer. Zbiegł kilka metrów i zaczął tablicę pogrążać w piargu. Ja tymczasem stałem niemal chory ze strachu. Wrócił ze śmiechem otrzepując ręce.
– Znajdą ją – powiedziałem możliwie spokojnie.
– Ale będą musieli szukać! Możemy schodzić.
Emocji tego dnia nie brakowało. Przy Śląskim Domu byliśmy już o zmroku i zgromadzeni przed schroniskiem turyści ze zdziwieniem przyglądali się grupie, która okrąża schronisko i maszeruje ku górze.
Na Polskim Grzebieniu stanęliśmy już głęboką nocą.
Chyba to Worwa wychynął pierwszy na przełęcz i spojrzawszy w głąb Doliny Świstowej jęknął:
– Rany boskie! tam idzie kilku ludzi z latarkami.
Nie było wątpliwości. Latarki widzieliśmy wszyscy wyraźnie.
Tylu ludzi, o tej porze? – mogli to być tylko „filance”, którzy znaleźli nasze graty w kolebie i idą po nas.
Wrażenie było duże i zanim zaczęliśmy myśleć naprawdę logicz¬nie, już znaleźliśmy kilka sposobów wyjścia z trudnej sytuacji.
– Cholera – wrzasnął ktoś w końcu – przecież to gwiazdy odbijają się w stawie.
Miał rację – to były gwiazdy.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2681 odsłon
Komentarze
Andrzeju
8 Grudnia, 2008 - 01:14
Niesiołowskiemu się pomylił patriotyzm z bufonadą, ale te typy tak mają.
A historyjka cudna...i jakże prawdziwa.
Pozdrawiam serdecznie.:D
" Upupa Epops ".
" Upupa Epops ".
Jeszcze o panu profesorze
9 Grudnia, 2008 - 00:05
Masz rację Iwonko!
Rzecz w tym, że cały mój wysiłek pewnie pójdzie na marne. Pan SN jest niezatapialny. Podobno niegdyś po tym poznawano czarownice - że nie szły pod wodę. Ale balony też nie toną. Trzeba z nich wypuścić powietrze. Pytanie - czy da się wypuścić powietrze z bufona.
Bardziej martwi mnie co innego. Nic nie było chyba ani w TV ani w prasie na temat wręcz wstrząsającej wypowiedzi pana Sakozy. Czyżby u nas ciągle działała cenzura?
A ponadto bardzo jestem wdzięczny panu Sikorskiemi za tę wypowiedź o "karłach". W czterdziestych latach afisz "AK - zapluty karzeł reakcji" był na każdym rogu ulicy. Dla mnie to bardzo dobra parantela. Znacznie lepsza niż moherowy beret.
Byle tak dalej.
AW
Andrzeju
9 Grudnia, 2008 - 00:24
ależ wysiłek Twój nie idzie na marne, coraz więcej ludzom otwierają się oczy na takich jak Niesiołowski, zobacz nie dość że bufon, to jak zauważyłeś zwykły tchórz, który do swojego tchórzostwa przyznać się nie chce.
A Sarkozy...nie dawno cały postępowy świat śmiał się, że podobno kandydatka na wice-prezydenta USA powiedziała, że Afryka to kraj.
Ciekawam jak dziś ci postępowcy przełknęli tą pigułkę Sarkozego(bo że milczą jak zaklęci), to słychać.
Widać wedle ich mniemania "nic się nie stało". No i najlepiej, by taka gafa po prostu przyschnęła pod dywanem politycznych wpadek.
A o panu Sikorskim już dawno mam bardzo złe zdanie, więc...a fakt posługuje się najgorszymi z możliwych wzorcami.
Pozdrawiam serdecznie.:D
" Upupa Epops ".
" Upupa Epops ".