"Lżył, poniżał i wyszydzał Naród Polski"

Obrazek użytkownika Leopold
Blog

(3 cz. wspomnień 13 XII)

W 1967 roku miałem szkolenie wojskowe, gdzie co gorsza byłem prymusem i otrzymałem nawet list pochwalny następującej treści:
„Komenda Ośrodka Szkolenia Oficerów Politycznych im. Ludwika Waryńskiego w Łodzi wyraża kpr. podch. Janowi Martini uznanie za aktywną żołnierską i społeczną postawę i bardzo dobre wyniki uzyskane podczas szkolenia (…) Wasi rodzice, opiekunowie i wychowawcy mogą być z Was dumni. Żołnierski obowiązek wobec Ojczyzny wypełniliście wzorowo i z honorem”
Złożyłem wówczas przysięgę wojskową, której pewien fragment brzmiał złowrogo:
„Gdybym nie bacząc na tę moją uroczystą przysięgę obowiązek wierności wobec Ojczyzny złamał, niechaj mnie dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej”.
Gdy składałem tę przysięgę miałem jakieś niejasne przeczucie, że „karząca ręka” może mnie dosięgnąć. I dosięgła w roku 1982. A list pochwalny złożony do akt mojej sprawy jako okoliczność łagodząca, chyba nie zrobił większego wrażenia na sędziach.

W połowie stycznia 1982 roku uruchomiliśmy „Gazetę Wojenną Grudzień 81” - nasz „organ prasowy”, na którym była informacja „nakład 6 000” (faktycznie nie przekraczał tysiąca), zorganizowany był kolportaż, składki w ograniczonym zakresie były pobierane, rodziny internowanych kolegów miały pewną pomoc, czym zajmował się Biskupi Komitet Pomocy Represjonowanym, w którym działali nasi związkowcy. Ponieważ w naszym mieście nic się nie wydarzyło od czasu aresztowań w połowie grudnia, my, „antysocjaliści” odprężyliśmy się tracąc „rewolucyjną czujność”, co było błędem.

1maja pod krzyżem przy katedrze czterech naszych kolegów rozwiesiło transparent z bezczelnym żądaniem uwolnienia internowanych, co władze uznały za działalność antypaństwową wycenioną na 1.5 roku. Wkrótce wokół krzyża zaczęli się gromadzić ludzie, przynoszono kwiaty i palono znicze. Wydarzenie to zmobilizowało służbę bezpieczeństwa, która przystąpiła do tzw. „realizacji”. W mieszkaniach kilku wcześniej wytypowanych osób przeprowadzono rewizje, co w moim przypadku zakończyło się „trafieniem” - popełniłem duży błąd będąc sam w domu podczas przepisywania tekstów do podziemnej prasy. Gdyby ktoś inny otworzył drzwi, miałbym szansę, będąc na piętrze, uniknięcia „przypału”; mógłbym zniszczyć kartki papieru wsadzając je np. do muszli toaletowej. Zabezpieczono dowody „przestępstwa”, a mnie zatrzymano i przewieziono do aresztu. Gdy prowadzono mnie korytarzem w komendzie, przez moment spostrzegłem naszego wiceprzewodniczącego Stanisława Sajkowskiego w analogicznej sytuacji. Będąc już w celi pomyślałem, że moja koleżanka ze szkoły muzycznej mogła także zostać zatrzymana. Zagwizdałem początek serenady Mozarta. I rzeczywiście! Usłyszałem „odzew” - dalszą część melodii. Dobrze, że Gabriela Cwojdzińska była harcerką i umiała gwizdać.
Areszt śledczy pełen był rozmaitych dźwięków, stuków, szmerów, skrobania – to złodzieje ustalali ze sobą zeznania, komunikując się alfabetem Morse'a.
Nazajutrz, po średnio miłej nocy, zostałem zawieziony do prokuratury wojskowej. Tu jeden z konwojentów wszedł do pokoju prokuratora, a ja usłyszałem następujący dialog:
„przywieźliśmy TEGO propagandziarza”
- „dawać go”.
Po sprawdzeniu personaliów prokurator- frontowiec w polowym mundurze- zapytał o „używane pseudonimy”, na co zareagowałem wesołością. Prokurator jednak powiedział surowo „z czego się pan śmieje, niektórzy mają”, po czym zakomunikował mi, z jakich paragrafów popełniłem przestępstwo.
Po paru dniach znowu zostałem doprowadzony przed surowe oblicze prokuratora, który w międzyczasie wnikliwie przestudiował zakwestionowane teksty i znalazł nowe przestępstwa (art. 273 kk paragraf 2 w zw. z art. 270 kk paragraf 1, a także przestępstwo art. 48 ust. 3 w zw. z art.48 ust. 2 dekretu z dnia12 grudnia 1981 r. o stanie wojennym.
Nie wyglądało to dobrze – zwłaszcza tryb doraźny, który obligatoryjnie nakazuje stosowanie aresztu tymczasowego, a kara „startuje” od 3 lat wzwyż.

Miałem zastrzeżenia, co do niezawisłości sędziów wojskowych, gdyż każdy żołnierz ma swojego przełożonego, który może żołnierzowi – sędziemu wydać rozkaz: „ukarać surowo, dla przykładu”. Dlatego napisałem podanie o przeniesienie mojej sprawy do sądu cywilnego. Argumentowałem, że nie jestem szpiegiem, ani dezerterem. Przytoczyłem nawet opinię marszałka Montgomerego, który też był krytyczny wobec wojskowego wymiaru sprawiedliwości („sprawiedliwość wojskowa ma się tak do sprawiedliwości, jak muzyka wojskowa do muzyki”), ale nie uwzględniono mojej prośby bo: "podniesione przez ob. Jana Martiniego argumenty są mało istotne i nieprzekonywujące i dlatego nie mogą uzasadniać uchylenia trybu doraźnego".
Gdyby prokurator Guziński mógł wiedzieć, że po upływie niemal 40 lat będą go "szarpać" za nie ulegającą przedawnieniu zbrodnię komunistyczną – właśnie za to "nieuwzględnienie zażalenia"?
Portal Niezależna.pl w dniu 26 X 2021 napisał o "byłym prokuratorze wojskowym (obecnie w stanie spoczynku) Benedykcie G.:
Prokuratorzy IPN chcą oskarżyć go o to, że jako prokurator Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Koszalinie w maju 1982 r. wszczął śledztwo, przedstawiał zarzuty i nie uwzględnił zażalenia na areszt tymczasowy wobec działacza opozycji Jana Martiniego w sprawie dotyczącej redagowania i rozpowszechniania nielegalnych czasopism."
W Koszalinie są ludzie pamiętający prokuratora jeszcze jako młodzieżowca - aktywistę ZMS, który się rozpłakał, gdy nie dostał nagrody im. Janka Krasickiego. Kariera ambitnego prokuratora potoczyła się pięknie, awansował on do Sądu Rejonowego w Szczecinie i przeszedł w stan spoczynku w 2012 roku.
Jeszcze piękniejsza kariera była udziałem sędziego kapitana Bogdana Szerszenowicza, a ja miałem zaszczyt być osobiście „oprawianym” przez tego późniejszego sędziego Sądu Najwyższego.
Posada sędziego SN- to ukoronowanie kariery w zawodach prawniczych, dlatego aby dostać się na sam szczyt trzeba wyjątkowych zdolności i wiedzy (nie mówiąc o nieskazitelnej postawie moralnej). Jak to się stało, że aż czterech sędziów z niedużego Koszalina zasłużyło sobie na taki awans? Czyżby bogate w jod morskie powietrze sprzyjało rozwojowi talentów prawniczych?
Przyczyna jest bardziej prozaiczna – to stan wojenny umożliwił koszalińskim sędziom ujawnienie w pełni swoich zdolności. Sędziowie Szerszenowicz, Rychlicki i Godyń to oficerowie, którzy awansowali z Sądów Garnizonowych do Izby Wojskowej Sądu Najwyższego, a niewątpliwy wpływ na ich karierę miały taśmowo wydawane wyroki w trybie doraźnym ("z dekretu").
W stanie wojennym por. Bogdan Rychlicki i kpt. Bogdan Szerszenowicz mieli pełne ręce roboty orzekając w sądzie Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na sesjach wyjazdowych w Koszalinie i Słupsku (prowadzono 327 sprawy polityczne w stosunku do 493 osób). Było to zbyt dużo nawet na możliwości "rozgrzanych" sędziów wojskowych. Trzeba było posiłkować się sądami cywilnymi. Sprawy były dość banalne - "rozpowszechnianie fałszywych treści", przewożenie ulotek, pisanie haseł "godzących w sojusze" itp. Wyroki oscylowały w przedziale od roku do 4 lat pozbawienia wolności.
Dlatego oficerów wspomagali niemniej utalentowani cywile, których również ścieżka kariery zaprowadziła do SN.
Niewątpliwie zdolnym był sędzia Waldemar Płóciennik skazując starszą kobietę, sybiraczkę Zofię Pietkiewicz na 8 miesięcy bezwzględnego więzienia za atak na funkcjonariuszy ZOMO (Pietkiewicz odrzuciła granat z gazem łzawiącym z powrotem w stronę ZOMO).
Płóciennik jako sędzia Sądu Najwyższego zasłużył się dla "nadzwyczajnej kasty" niebywale. To on był autorem kuriozalnej ustawy SN z dnia 20 grudnia 2007 roku, która miała na celu ustalenie odpowiedzialności sędziów wydających wyroki za strajki w dniach 13 – 16 grudnia 1981 roku przed opublikowaniem w dniu 17 grudnia w dzienniku ustaw dekretu o stanie wojennym, a więc za czyny nie podlegające karze (prawo nie działa wstecz). Według sędziego Płóciennika (i Sądu Najwyższego), sędziowie byli zobowiązani stosować prawo na podstawie wiadomości z telewizji i plakatów obwieszczających wprowadzenie stanu wojennego!
Podejmowane próby odsunięcia od orzekania czy pociągnięcia do odpowiedzialności sędziów skompromitowanych w stanie wojennym skończyły się fiaskiem. Pion prokuratorski IPN prowadził kilkaset spraw przeciw prokuratorom i sędziom wydającym wyroki sprzeczne z prawem w momencie ich wydawania. W obronie tych szemranych sędziów stanął Sąd Najwyższy pod przewodnictwem nieocenionego koszalinianina Płóciennika. Choć art. 4 ustawy o IPN wyraźnie stanowi, że zbrodnie komunistyczne przedawniają się po 40 latach, 25 maja 2010 roku podjęto uchwałę o przedawnianiu zbrodni sądowych według kodeksu karnego (po 15 latach). Prokuratura IPN musiała wszystkie prowadzone sprawy umorzyć, gdyż okazało się, że przestępstwa sądowe są już przedawnione. Tak więc w praworządnym (?) kraju Sąd Najwyższy wcielił się w ustawodawcę i zmienił prawo...
Gdyby miłujący praworządność postkomuniści odzyskali władzę, wdzięczna kasta sędziowska mogła by wystawić użytecznemu sędziemu Płóciennikowi jakiś pomniczek. W Koszalinie wciąż jest niezłe miejsce po usuniętym przez pisiorów i solidaruchów pomniku "utrwalaczy władzy ludowej"...

Kapitan Szerszenowicz w uzasadnieniu wyroku 3 lat i 6 miesięcy dla Piotra Pawłowskiego z Kołobrzegu wysoko ocenił moje teksty:
„Szczególnie jątrząca i ostra w swej wymowie treść przewożonych przez oskarżonego pism, ich znaczna liczba, a przez to szeroki krąg potencjalnych adresatów, w okresie nasilonej eskalacji rozruchów i napięć społecznych przeciwdziałających normalizacji sytuacji społeczno – politycznej w kraju nakazuje ocenić stopień społecznego niebezpieczeństwa tego czynu jako szczególnie wysoki.”
Kolega kapitana – por. Bogdan Rychlicki również miał okazję błysnąć talentami, gdy prowadził sprawę mojego więziennego towarzysza niedoli Ryszarda Szpryngwalda, który będąc na kuracji w Kołobrzegu wręczył ulotkę patrolowi wojskowemu (żołnierze nie czytając treści aresztowali straceńca).
Sędzia wskazywał na "szczególnie wysokie społeczne niebezpieczeństwo czynu, gdyż oskarżony podjął próbę działań wymierzonych wprost w dyscyplinę i jedność polityczną Wojska i osłabiał gotowość obronną Państwa Polskiego".
Sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego pod przewodnictwem sędziego porucznika Bogdana Rychlickiego, uznał kuracjusza za winnego i skazał go za to na karę 3 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności.
Gdy nastała III RP sędziowie ci, już jako pułkownicy orzekający w Izbie Wojskowej Sądu Najwyższego przeszli zdumiewającą przemianę – teraz w rewizjach nadzwyczajnych masowo uniewinniali oskarżonych, których skazywali kilka lat wcześniej.
Internet taktownie milczy na temat okoliczności opuszczenia Sądu Najwyższego przez „mojego” sędziego Szerszenowicza - teraz już pułkownika. Być może przyczyną była gafa, jaka przydarzyła się sędziemu, który prowadząc sprawę rehabilitacyjną prof. Szaniawskiego w 1996 roku, z przyzwyczajenia wydał wyrok w "imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej"...

Ową sędziowską mądrość etapu tak skomentował adwokat Edward Stępień z Kołobrzegu:
"Nie jest wcale zabawne, gdy czytam uzasadnienie wyroku wydanego przez pana sędziego Sądu POW w Bydgoszczy porucznika Bogdana Rychlickiego w sprawie Ryszarda Szpryngwalda oraz wprost odwrotne poglądy pana sędziego Izby Wojskowej Sądu Najwyższego pułkownika Bogdana Rychlickiego w sprawach rehabilitacyjnych kilka lat później"
Bogdana Rychlickiego przemianę "Szawła w Pawła" wzmocniło "implementowanie" dodatkowego imienia. Odtąd sędzia nazywa się Jan Bogdan Rychlicki.
Użyteczny sędzia dwojga imion został wykorzystany w ważnej sprawie - agent Tomasz Turowski został oskarżony o kłamstwo lustracyjne, bo zataił fakt pracy w komunistycznym wywiadzie. Turowski jako fałszywy jezuita rezydował w Rzymie "chroniąc" Jana Pawła II i był obecny podczas zamachu na papieża. Minister Sikorski na wiosnę 2010 roku zatrudnił go jako fachowca w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i na trzeci dzień pracy w jego troskliwe ręce powierzył organizację podróży prezydenta Kaczyńskiego do Katynia.

W sprawie o takim ciężarze gatunkowym skład orzekający musiał być „zabezpieczony”, potrzebni byli doświadczeni sędziowie. Sąd Najwyższy w z (Janem) Bogdanem Rychlickim w składzie, uznał, że Turowski nie jest kłamcą lustracyjnym, bo zatajając swoją agenturalną przeszłość działał "w stanie wyższej konieczności".

Czy wiadomość z października 2022 roku, że "Izba Dyscyplinarna SN uchyliła immunitet b. prokuratorowi wojskowemu Benedyktowi G., który w czasie stanu wojennego oskarżał działacza opozycji Jana Martiniego", to zwiastun końca bezkarności funkcjonariuszy komunistycznego aparatu represji? Czy tylko rozpaczliwa próba prokuratorów IPN, by „rzutem na taśmę” zdążyć ukarać symbolicznie choć jednego przestępcę sądowego PRL?
W roku 2022, po 40 latach przedawniają się przestępstwa komunistyczne z roku 1982, gdy wydawano najwięcej haniebnych wyroków, ale takie wyroki ferowane były do 1989 roku, a więc zagrożeni są wciąż użyteczni sędziowie typu Płóciennik czy Iwulski.
Projektanci „pierestrojki” wiedząc, że zachodnia opinia publiczna wręcz fetyszyzuje pojęcia „praworządności” czy „niezawisłości sędziowskiej” uczynili sądownictwo gwarantem interesów swojego środowiska. Tylko Niemcy mogli usunąć z zawodu większość sędziów z byłej NRD nie bacząc na „prawa człowieka”. Wszędzie indziej próby reformowania sądownictwa od razu torpedowano. Orban musiał się wycofać z zamiaru wysłania sędziów na wcześniejszą emeryturę, Ukraińcy mówili, ze im nie wolno było „ruszać sądownictwa” (teraz to się zmieniło), a w obronie „praworządności” w Polsce zaangażowano potężne instytucje Unii Europejskiej. Likwidacja Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego była głównym warunkiem wypłaty należnych nam środków, by nie było już możliwości pozbawienia immunitetu jakiegoś Guzińskiego czy Płóciennika. Nasi byli (?) komuniści reprezentujący Polskę w Parlamencie Europejskim mają ogromną sprawczość, gdyż imponująca jest internacjonalistyczna solidarność i siła exkomunistów...

Dosłownie na tydzień przed aresztowaniem doszedłem do wniosku, że używam już mojej prywatnej maszyny do pisania za długo i zdeponowałem ją u znajomych w bezpiecznym miejscu, a zacząłem używać "ocalonej" z zarządu regionu. Z pewnością spowodowało to pewną konfuzję wśród funkcjonariuszy, gdy próbki pisma z zarekwirowanej maszyny nie pasowały do starszych tekstów, które z pewnością do nich trafiły. Prawdopodobnie dlatego w akcie oskarżenia nie dostałem zarzutu redagowania "Gazety Wojennej", jednak w sprawozdaniu za rok1982 SB uznała, że to ja prowadziłem "nielegalną działalność wydawniczą <Gazety Wojennej Grudzień 81>".
Znając z literatury i opowieści rodzinnych komunistyczne metody wydobywania zeznań, oczekiwałem na przesłuchania pełen obaw. Najbardziej obawiałem się pytań o pochodzenie zakwestionowanych materiałów, a także komu przekazywałem moje maszynopisy.
Takie pytania oczywiście padły, a ja udzieliłem odpowiedzi – ktoś mi wrzucał do skrzynki na listy. Funkcjonariusze nie wydawali się przekonani, jeden zażartował „może mleczarz”, ale nie drążyli tematu i nie wydawali się zbytnio zmotywowani by dociekać prawdy. Przesłuchania były chyba trzy i uczestniczyło w nich trzech śledczych, ale ich „krzyżowy ogień pytań” dotyczył nie mojej sprawy, tylko innych członków zarządu. Pytali podając nazwisko czy go znam. Odpowiadałem lakonicznie „tak, pracował w zarządzie”, „spotykałem go na zebraniach” itp.

Zbliżał się termin rozprawy, a władze obawiając się jakiejś demonstracji zmieniły jej termin (odbyła się 14 czerwca 1982). Wyznaczono też najmniejszą salę w sądzie, wskutek czego sporo ludzi pozostało pod gmachem sądu.
Moja sprawa została zrelacjonowana w lokalnej gazecie koszalińskiej w notatce pt. "Niebezpieczne archiwum":
"Sąd Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy na sesji wyjazdowej w Koszalinie ogłosił wczoraj wyrok w sprawie Jana Martiniego (lat 38), znanego koszalińskiego pianisty zatrudnionego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym.
1 maja br. J. Martini został zatrzymany w swoim mieszkaniu podczas przepisywania na maszynie biuletynów, apeli, odezw, wydanych pod firmą różnych ogniw NSZZ "Solidarność". Zakwestionowane materiały zajmowały w aktach sprawy dziewięćdziesiąt kilka stron.
J. Martini, który w Zarządzie Regionu "Pobrzeże" NSZZ "Solidarność" pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Kultury i Informacji, oskarżony został o przechowywanie i sporządzanie w celu rozpowszechnienia treści szkalujących naród polski, ustrój i naczelne organy PRL jak również treści zawierających fałszywe wiadomości mogące wywołać niepokój publiczny lub rozruchy, a także osłabiające gotowość obronną kraju. Oskarżony stwierdził na rozprawie, że zakwestionowane materiały gromadził w swoim domowym archiwum dla celów historycznych (...)
Skład orzekający „skazał Jana Martiniego na karę 3 lat pozbawienia wolności oraz na karę dodatkową pozbawienia praw publicznych na okres 2 lat, opłatę na rzecz Skarbu Państwa w wysokości 4.200 zł., przepadek na rzecz Skarbu Państwa maszyny do pisania marki "Łucznik”, a także dowodów rzeczowych w postaci różnego rodzaju wydawnictw, druków i maszynopisów. Sąd wymierzając wyrok wziął pod uwagę m. in. bardzo dobrą opinię oskarżonego z miejsca pracy, jego zaangażowanie w pracy społecznej datujące się jeszcze sprzed sierpnia 1980 r. Zwłaszcza na niwie artystycznej. Wyrok jest już prawomocny”.

I pomyśleć, że parę lat później profesjonalny aferzysta Dariusz Przywieczerski za zdefraudowanie 158 mln dolarów dostał wyrok niższy o pół roku...

Nie udowodniono mi rozpowszechniania zakwestionowanych materiałów, ale pamiętam argumentację prokuratora o szczególnym niebezpieczeństwie samego gromadzenie, ponieważ „teksty te mogły trafić do młodzieży”. Widocznie sąd podzielił opinię prokuratora skazując mnie na bezwzględne więzienie, bez możliwości apelacji.
W uzasadnieniu wyroku sąd orzekł:
„Przy wymiarze kary Sąd miał na uwadze jako okoliczności obciążające, szczególny charakter przestępstwa, przez popełnienie którego usiłował on uprawiać wrogą propagandę wobec Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, obrzucając obelgami, wydrwiwając i poniewierając wszystkie dobra chronione przepisem art. 270 oraz fakt, że przypisanego mu przestępstwa dopuścił się jako swojego rodzaju redaktor, odpowiednio dobierając stosowne sformułowania i zwroty, które następnie drogą kompilacji wytwarzał przepisując je na maszynie, przy czym czynił to, jako człowiek o wyższym wykształceniu, o wysokim poziomie inteligencji”
Chyba jednak sędziowie się trochę wstydzili tego wyroku, bo przez przeoczenie (?) nie dostałem na piśmie uzasadnienia wyroku. Już w latach 90 -tych, będąc na koncertach w Bydgoszczy zaszedłem do Sądu Pomorskiego Okręgu Wojskowego i poprosiłem o to uzasadnienie „ze względów sentymentalnych”, jako pamiątkę. Uprzejmy urzędnik w mundurze odnalazł akta, chwilę chyba się wahał, po czym wydarł dokument z jakichś akt i mi wręczył.
Prawie cały numer Gazety Wojennej Grudzień 81 nr 17 z dnia 7 Lipca 1982 zajmował jeden artykuł pt. „Jak bronił się Jan Martini”, w którym zawarte zostały obszerne fragmenty mojego wystąpienia przed sądem. Nasza koleżanka z zarządu - Elżbieta Potrykus – posiadaczka małego magnetofonu kasetowego „Walkman”, zdołała nagrać całą rozprawę i ona też była autorem artykułu, którego fragmenty cytuję:
„Wygłoszona w dniu 14. 06. 82 przed sadem POW mowa obrończa Jana Martiniego – członka Prezydium Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” w Koszalinie mogłaby stanowić dla wielu lekcję historii w najlepszym stylu i na najwyższym poziomie. Była to nie obrona, lecz oskarżenie. Oskarżenie gwałtu zadawanego wolności i godności człowieka, oskarżenie fałszu i kłamstwa, terroru i krzywd stanu wojennego, oskarżenie wypaczeń ustrojowych oraz błędnych założeń systemowych (…) Oskarżony wyraził zdziwienie, że pojęcie „sowietyzować” ma dla prokuratora znaczenie negatywne. Przecież nie żyjemy w Polsce sanacyjnej, kiedy pojęcie bolszewizmu czy sowiety budziły grozę lub niesmak. „Sowietyzacja” czyli naśladownictwo pierwszego w świecie kraju robotników i chłopów powinno być chyba pojęciem pozytywnym.(...)
Zabierając głos w tzw, ostatnim słowie prosił nie o łagodny wymiar kary, lecz wyłącznie o sprawiedliwość, której zawsze domagała się "Solidarność", stwierdził, ze łatwo krytykować kolejne ekipy rządzące, już po odsunięciu ich od władzy. Trudniej, ba niebezpiecznie, wskazywać na błędy aktualnie stojących u władzy. Dlatego mimo wszystko, mimo procesu na którym zasiadł na ławie oskarżonych, dalej uważa, że nie należy czekać na dogodny czas krytyki poprzedniej, byłej ekipy rządzącej, na kolejną odnowę, lecz tworzyć ją w każdym miejscu i w każdym czasie. Sami tworzymy czasy, w których żyjemy, ponieważ czasy są takie, jakimi je wszyscy wytworzymy – nie tylko ci u steru władzy, ale i ci na ławie oskarżonych i ci za stołem sędziowskim. Nie można czekać bezczynnie na "lepsze czasy". Kto miał rację osądzi historia”.

Już w III RP, w 1994 roku po Rewizji Nadzwyczajnej Naczelnego Prokuratora Wojskowego "Sąd Najwyższy - Izba Wojskowa w Warszawie uniewinnił Jana Martiniego od przypisanego mu przestępstwa, kosztami postępowania odwoławczego obciążył Skarb Państwa (...)
Uzasadniono, że sformułowania lżące, poniżające i wyszydzające Naród Polski i jego najwyższe organy nie jest trafny (...) autor wyraził krytyczną ocenę istniejących wówczas w Polsce stosunków politycznych, ustrojowych i ekonomicznych, Skazany zawarł w pismach ulotnych poglądy opozycyjne w stosunku do struktur politycznych państwa(..).
"
Okres, który spędziłem w więzieniu (11 miesięcy) zaliczono mi do emerytury. Dostałem także umiarkowane (23 800 zł) odszkodowanie za niesłuszne uwięzienie, ale maszyny do pisania marki „Łucznik” już mi nie oddali...

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (8 głosów)

Komentarze

najgorszej kompanii Studium Wojskowego. Ale już wtedy mieliśmy wyćwiczone umysły... w kombinowaniu. ;) Z okazji 50 -tej rocznicy jakiejś tam bitwy stoczonej przez II Armię LWP podjęliśmy uchwałę "żołnierskiego kolektywu"... że nie zdamy egzaminu na ocenę niższą, niż 4. I słowo stało się ciałem... Czyn musiał okazać się sukcesem aktualnej linii polityczno-prawnej. ;)

Vote up!
3
Vote down!
0
#1649086

Potem już rok zajęć-jeden dzień w tyg. -bite 8h SW bez mundurów, zaś po zakończeniu studiów tzw SOR ; dla większości stracony okrągły rok, dla niektórych podgotowka ( sorry za rusycyzm) do pracy w wojsku, milicji, sb, cenzurze, prokuratorze.
Przysięga- od 22 lipca 1976 zmieniono ryt i trzeba było w lwp przysięgać na sojusz z armią sowiecką.

Mój młodszy brat, jako inż. od stycznia tego roku w sor ( zmech wrocławski zwany wylęgarnią generałów) już po trzech m-ch podpadł, gdyż nie oglądał dzienników tv ( zamiast tego spędzał dla jaj 10 min. ( 19,20-19-30) oglądając ...dobranockę, twierdząc, że to jedyny program, gdzie nie ma propagandy.
Nie przepracowywał się też w "literaturze przedmiotu" czyli w tych bredniach ogólnowojskowych.
Kiedyś w trakcie golenia, jego dowódca plutonu- bukiet ( z IV r. WSO) zwrócił mu uwagę, że żołnierz lwp nie może nosić świecidełek.
Brat wyzwał go od ciemniaków, skoro nie odróżnia szkaplerza od ozdóbek.
Zwracano mu też uwagę, że nie przykłada się do nauki, ma słabe oceny i że nie będzie awansować.
W czerwcu miał kilka rozmów z komendantem i zastępcą politrukiem.
Miał powiedzieć z-cy d/s polit., że jemu wcale nie zależy, aby skończyć szkołę jako st. sierż. podchorąży, kapral mu wystarcza.
Polityczny w furii na to, że w takim razie o promocji oficerskiej niech zapomni.
Brat mu odpyskował, że też wcale nie marzy, aby zostać oficerem lwp, gdyż nie będzie przysięgał na wierność armii radzieckiej, albowiem już krążyły wieści o zmianie konstytucji.
Od 1 lipca, bez dnia urlopu, przerwy został skierowany na Wolin do służby wartowniczej przy magazynach wojskowych.
Nie otrzymał ani dnia urlopu do 31.12., w wolnych chwilach zbierał i suszył ...grzyby, głównie borowiki, wysyłając je rodzinie.
Pisał także raporty o brakach podstawowych w magazynach torped, np latarek, akumulatorów do awaryjnego oświetlenie, etc., gdyż wszystko było rozkradane przez trepów.
Oczywiście do promocji go nie dopuszczono, skończył jako kapral pdch, czym wcale się nie zmartwił.
Rozkaz wyjazdu otrzymał 31.12. po g. 22.00, czyli na prom do Świnoujścia już nie zdążył.
Do firmy poszedł za nim wilczy bilet, do r. 1989 ( wiosną 1990 wyjechał do USA, i żyje tam do dzisiaj z podwójnym obywatelstwem) przez 14 lat otrzymywał najniższą stawkę w swojej grupie oraz najniższe premie, albo wcale.
Wzywano go kilkakrotnie do rezerwy do Orzysza, raz na poligon, ale trzymano w sztabie z dala, by nie zarażał żołnierzy.

pzdr

Vote up!
4
Vote down!
0

antysalon

#1649092

Łżenie tzw władzy i tzw ludowej oraz próby obalenia ustroju siłą.

Ileż tych bredni usłyszałem w l. 1983-89 ( ostatnie zatrzymanie i 48 h w ostatnich dniach sierpnia 88) w trakcie wezwań na esbecję oraz rozmów ostrzegawczych w prokuraturze.

Dzisiaj to może brzmieć kabaretowo, ale iluż dostało surowe wyroki na tej podstawie.
Ilu straciło potem zdrowie, ilu nie dożyło.

pzdr

Vote up!
4
Vote down!
0

antysalon

#1649093