O ubliżaniu czyli pomiędzy łajaniem a jebaniem
Niezauważalnie w mowie potocznej Polaków – szczególnie najmłodszych pokoleń – zagościł na stałe więzienny slang i słowa, które jeszcze parę lat temu wstydliwie wykropkowywano, a słowo „mówione” zastępowano dźwiękiem zbliżonym do „pi-pip”. Równie skutecznie, a to z powodu coraz częstszego terroryzowania obywateli wszelaką poprawnością, zagościły nam pod czaszką takie słowa (bo samo pojęcie się przez to rozmyło): rasizm, faszysta, ksenofob czy nieśmiertelny już - antysemita. Z niektórych ust wychodzi to tak płynnie, gładko i bez żadnego zastanowienia, że da się tylko porównać z równie bezstresowym mówieniem w miejscach publicznych, swoistego uniwersalnego zwrotu „jebać” - z wszelkimi przedrostkami i w każdej nieomal odmianie i formie. Patrząc na to od strony swoistego uniwersalizmu, jest to niemal doskonałość.
Z tego też powodu jakaś tam (już nie pamiętam jaka) paniusia występuje do prokuratury z doniesieniem na „mowę nienawiści” - tu przykładowo na Strong Mena – i jeszcze się dziwi, że są ludzie, którzy rozróżniają „mowę nienawiści” od swobody wypowiedzi. A swoboda to swoboda, i jedyną granicą powinien być wulgaryzm, co już dawno potrafiono rozróżnić, a tych, którzy ją przekraczali, po prostu karano.
Oto przykład z krajowego podwórka, zapisany dla potomnych w książce „O prostytucji” J.M. Kamińskiego (Warszawa 1875 r.), w której przytoczono zapis ze Statutu Wiślickiego króla Kazimierza Wielkiego z roku 1347 w rozdziale LXXXIX pt. „O łajanie” brzmiący następująco:
„I że wszelka nieczystość słów i skarade mowy ku swaru lud przywodzą, przeto od dobrych ludzi mają być owszelki oddalone. Przeto chcemy aczby który języka swego nie wściągając szlachcic łajałby szlachcicowi, mieniąc go tak: tyś zkurwy syn; a natychmiast nie odwoła ani zaprze coby mówił, aniby doświadczył jego takim być jako mienił, tedy za łajanie temu, komuby tak łajał za winę ma zapłacić czterdzieści grzywien groszy, jak gdyby go zabił. Takież mówiemy, aczby kto mać jego mienił kurwą, a nie odwołałby, aniby dosyć udziałał co mówił, równą winą, jako i pierwej ma pokupić, albo odwołać, a ma rzec: co tom mówił łgałem jako pies”.
Jeżeli tedy w owym czasie były już w języku rozpowszechnione wyrazy obelżywe oznaczające prostytutkę, to ona sama istnieć musiała o wiele wcześniej.
Czyż nie jest zastanawiającym, że wyraz ten brzmi identycznie i dzisiaj?
A trzeba pamiętać, że w owym czasie Statut miał rangę dzisiejszej konstytucji i jeśli jego zapisy miały trwać dalej to ponawiano je przy każdym następnym zgromadzeniu stanów. Jak było to powszechne, a zarazem uciążliwe, świadczą działania Zygmunta Augusta, który dopiero po 300 latach (1563 r.) doprowadził do systematyzacji praw i ich zapisu na papierze w jednolitym polskim języku.
I proszę zauważyć: komuby tak łajał za winę ma zapłacić czterdzieści grzywien groszy, jak gdyby go zabił.
A dzisiaj? Łajanie wręcz fruwa uskrzydlone wolnością odzyskaną po tzw. komunie.
Obecny wiek, wysokiej cywilizacji jak się obecnie uważa, pozwala powszechnie i bez konsekwencji okładać się zkurwy synami, i to przez tzw. elitę, czy to polityczną czy jakąkolwiek inną. Patrząc na zapis Statutu Wiślickiego nie widać zbyt wielkiego rozwoju cywilizacyjnego w tej dziedzinie, można rzec, że jedynie mutujemy. Przecież owymi synami nasiąkają przyszli obywatele już w podstawówce, a szlifują te umiejętności w gimnazium. Potem to już z górki i celuje w tym rodzaj żeński.
Mam w pamięci wypowiedzi sprzed lat panów Gralczyka, Miodka i innych o płynności języka, jego ewolucji i nieuniknionych zmianach. W związku z powyższym zastanawiam się czy już nie najwyższy czas zacząć zbierać podpisy pod petycją do ministerstwa Edukacji o wprowadzenie do powszechnego stosowania czasownika jebać z racji jego powszechnego użycia i niesamowitego uniwersalizmu. Nie może być przecież tak, że przyszły i pełnoletni obywatel Polski będzie uczony w szkole podstawowej jak dobierać się do partnera płci obojga, jak osiągać rozkosz, a nie będzie zaznajomiony z podstawowym słownictwem języka elity politycznej (co prawda używanym głównie zakulisowo, ale jednak) uwielbiającym ten czasownik.
I tak rok po roku, w tempie iście sprinterskim, język polski traci swe olbrzymie bogactwo, a przecież daje nam takie możliwości...
A jak 100 lat temu obcokrajowcy oceniali nasz język?
Dobry przykład znajdziemy w książce Cz. Pieniążka „O lekceważeniu ojczystej mowy” (Zakopane 1913 r.), w której przytacza on takie np. przykłady:
-
członek paryskiego Towarzystwa etnograficznego, Emil Hervet, pisząc w roku 1869 o Sewerynie Duchińskiej (…), powiedział, że o ile język francuski zasłużył na to, aby stał się językiem salonu i dyplomacji, o tyle polski język powinien być językiem salonu i poezji,
-
Henryk Martin mawiał, że Polaków już sam język skłania do nabożności, bo nadaje się najbardziej ze wszystkich, jakie zna, do wysłowienia najszlachetniejszych uniesień ducha,
-
przed czterdziestu laty poznałem w Dreźnie pannę Grossmann. Byliśmy w gronie czysto polskiem, mówiła po polsku, jakby rodowita Polka. Ze zdumieniem usłyszałem potem z jej własnych ust, że jest Niemką, w Dreźnie urodzoną i wychowaną, a po polsku nauczyła się jedynie dlatego, że jej nasz język, bogactwem słownictwa, prawdziwie zaimponował. Opowiedziała mi, jak to było. Przez kilka lat przebywała w Królestwie, jako nauczycielka języka niemieckiego i nie myślała o tem, aby nauczyć się po polsku. Skłoniła ją do tego rzecz na pozór drobna. A to poprosiła pewnego razu, aby jej przetłumaczono wyraz „pfeifen”. Zdziwiła się niezmiernie, gdy jej wymieniono trzy odcienia tego czasownika, a to: gwizdać, gwizdnąć, gwizdywać, tudzież czasownik pokrewnego znaczenia: świstać, świstnąć, świstywać. Ze zdumieniem spostrzegła, że w niemieckim języku takiego wyrazu nie ma. Również zastanowiła ją obfitość zdrobniałych i zgrubiałych rzeczowników. Owe „gwizdać, gwizdnąć, gwizdywać” stały się dla Grossmanównej pierwszą podnietą do tego, aby się zabrać do wyuczenia polskiego języka,
-
nie pamiętam już, czy to sławny Max Muller, czy Leskin miał powiedzieć, że gdyby potęga polityczna narodów zawisła od bogactwa języka, to Polacy powinniby pierwszą być w świecie potęgą polityczną.
A obecnie, sto lat po Pieniążku?
Jebać to słowo „wytrych” obecnych pokoleń, otwiera nim wszystko - zrywa nawet kapsel z butelki piwa. W sposób płynny najnowsze pokolenia przechodzą z języka czystego (niekoniecznie literackiego) na język wulgarny, który zajmuje miejsce tego pierwszego. To jak w ekonomii – pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy. Miejsce wulgaryzmów i jego powszechnego potępienia zajmuje język swobodnego wyrażania poglądów, który stał się solą w oku politycznej poprawności. I tak jak za Kazimierza Wielkiego karano za język wulgarny, tak teraz zaczynają karać za mowę nienawiści.
Straciliśmy resztkę samodzielności, pozwoliliśmy zniszczyć i uzależnić gospodarkę, wysłaliśmy młodzież po chleb za granicę kraju, zadłużyliśmy się astronomicznie, pozwalamy w szkołach fałszować historię i deprawować dzieci, pozwalamy (to do rządów!) na niszczenie własnego języka; nawet nie potrzeba do tego rozporządzeń Bismarka. A ziemia i lasy – co z tym? Co z nas zostanie?
I to wszystko przez krótkie 26 lat wolności, której początek ogłosiła pewna aktorka...
Czyli co? Niech żyją geje, Afroamerykanie i jebanie?
Bo pedały, murzyni to już nie,
ale je... to owszem, owszem czemu nie,
bo obywatelowi też należy się.
Ucz się młody:
Ja je.., ty je..., on/ona/ono je..., my je..., wy je..., oni je...
Ale, ale - nas też je...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1717 odsłon
Komentarze
gęsi gęganie
22 Września, 2016 - 09:18
gęsi gęganie
język swój
ducha przemawianie
zastąpią gęsi
ich obce gęganie
jan patmo