Optymizm pod szubienicą

Obrazek użytkownika Zygmunt Zieliński
Kraj

        

            W Internecie streszczono przepowiednie zmarłej w 1996 r. Bułgarki, Baby Vanga. Notatka, pomijając proroctwa dotyczące poszczególnych lat aż po II połowę IV tysiąclecia, brzmi jak poniżej:

Niewidoma mistyczka, urodzona w Bułgarii Baba Vanga, w ciągu swojego życia przewidziała m.in. zamachy z 11 września, katastrofę elektrowni jądrowej Fukushima i narodziny Państwa Islamskiego. Jej przepowiednie na najbliższe lata nie napawają optymizmem.

            To prawda, ale nie napawają optymizmem także przepowiednie sięgające poza nasz wiek i nasze tysiąclecie,  aż do „wygaśnięcia” ziemi.

            Oczywiście pewne sprawy mogła kobieta przewidzieć, choć w latach dziewięćdziesiątych nie działo  się w Europie i na świecie aż tyle niezwykłości, by na ich podstawie prognozować kolejne lata. Z pewnością mogła przewidzieć  inwazję islamu na Europę. Również  ów kalifat Europa ze stolicą w Rzymie mieści się w ramach całkiem rozsądnych przewidywań. Cała reszta przepowiedni ma w zapleczu problem energii, technologii i zmian naturalnych w naszej galaktyce.

            Zakładając, że prorokowanie pani Vanga nie jest pozbawione realizmu, który można śmiało uznać jako  pochodną wnioskowania w oparciu o znane skądinąd przesłanki – choć u osoby dysponującej takimi jak ta pani możliwościami intelektualnymi jest to teza bardzo śmiała – trzeba poważnie liczyć się z przeobrażeniami we wszechświecie, których natury i rozmiaru nie jesteśmy w stanie w chwili obecnej pojąć, co dopiero przewidzieć. Co najwyżej można snuć supozycje mniej lub bardziej sprawdzalne.

            Jedno wszakże zasługuje na analizę przy użyciu danych, jakimi ponad wszelką wątpliwość  już dziś dysponujemy.

Co to jest? Są to dwa zjawiska dostrzegalne dziś gołym okiem:

 – Jedno, to rosnąca bezbronność Europy, a ściślej mówiąc Świata Zachodniego – mamy tu na myśli kraje anglojęzyczne z wyłączeniem byłych kolonii.

 – Drugie zjawisko, to siła przyciągania, jaką ma Europa i te bogate kraje, o których wyżej wspomniano. A siła tą są dobra tam wytwarzane, wliczając w to standard życia.

            To, że Europa na przestrzeni czasu, umownie przyjmując, od rewolucji francuskiej i rewolucji przemysłowej, krok za krokiem staje się bezbronna wynika nie z braku środków obrony. Tych jest pod dostatkiem. One wszakże stanowią jedynie skład żelastwa i innych akcesoriów. Istotna jest idea wiodąca, a tej nie ma, bo Europa przestała rozumieć własną tożsamość, nie wie czym jest. Poza jednym  czynnikiem, a jest nim ekonomika nastawiona na zysk. Cóż może zdziałać miliarder, złożony na łożu śmierci? Może mieć wsparcie z wielu stron, ale nie ze strony nagromadzonego bogactwa. Europa,  w pewnym sensie podobna do owego miliardera, a w ślad za nią młodsze społeczeństwa, ale mające ten sam wzorzec postępu, co ona, nie potrafią określić swej tożsamości. Fundamentem budowli zwanej Europą było chrześcijaństwo i w dziejach europejskich ostra granica była tylko między światem islamu i chrześcijaństwem. Tej granicy już nie ma. Ona była płynna już po zdobyciu w XV w. przez Turków Konstantynopola. To był koniec cesarstwa rzymskiego. Na straży świata zachodniego zagrożonego przez ekspansję Turków stali w pierwszym rzędzie papieże. Nie wchodzimy tu w ocenę ich aktywności na tym polu, bo różnie bywało w zależności od pontyfikatu, ale ogólnie rzecz biorąc to oni mobilizowali władców chrześcijańskich najpierw do wypraw krzyżowych – przedsięwzięcia raczej chybionego – a później do defensywy w rejonie Morza Śródziemnego i Bałkanów. To, że niektórzy mieniący się historykami naśmiewają się z pojęcia „przedmurze chrześcijaństwa” świadczy tylko o tym, jak łatwo przyjmuje się i odrzuca stereotypy, ale z nauką nie ma to nic wspólnego, bo takie przedmurze istniało, i chociaż Polska niekoniecznie była w nim tym głównym  ogniwem, to jednak miała tam swoje poczesne miejsce. 

            Nie ulega więc wątpliwości, że islam parł na zachód Europy, i z trudem stawiano mu opór. Mowa tu jednak w stosunku do tamtych czasów o inwazji tureckiej. Już w XVIII wieku ta potęga zaczynała kruszeć.

            Nie popełnimy błędu, przesuwając początek nowej, o zupełnie innym charakterze, inwazji na lata po II wojnie światowej. Zachodzi tu znamienny paradoks. Otóż do zdewastowanych wojną Niemiec Zachodnich w latach 60-tych napływa coraz liczniejsza emigracja zarobkowa, głównie z Turcji. To o czymś świadczy, gdyż Turcy i inni przyjeżdżali dla zarobku. Niemcy mieli środki, by płacić. Robotników napływowych traktowano nie lepiej niż maszyny, na których tamci pracowali, dlatego nie pomyślano o przyszłości tak licznej imigracji, zupełnie kulturowo obcego elementu. Odbudowana Republika Federalna już Turków nie potrzebowała. Ale oni czuli się w RFN u siebie, rosło drugie i trzecie pokolenie, osadzone w cywilizacji zachodniej, ale wierne islamowi i rodzimej kulturze. Nigdy nie zapomnę wywiadu w telewizji z młodym maturzystą tureckim, który na pytanie kim się czuje, odpowiadał: Turkiem. Dziennikarz podpowiadał mu, że przecież do Turcji już nie wróci, Niemcy to kraj w którym się urodził i wyrósł. A więc, kim jesteś. Odpowiedź: Turkiem. I nie chcesz się zasymilować, przecież tu żyć zamierzasz? Owszem, ale jestem i pozostanę Turkiem. Mówił silnym akcentem nadreńskim. Język turecki znał, jak sam wyznał, słabo.

            A więc problem asymilacji wejścia w społeczeństwo i identyfikowanie się w nim nie wchodzi w rachubę. W dodatku, większość Niemców w wcale sobie tego nie życzy.     Francja, Belgia, Wielka Brytania są także widownią dynamicznego napływu muzułmanów z dawnych kolonii. To jest proces stale narastający i nie budzący szczególnego zaniepokojenia aż do momentu, kiedy po broń, jaką jest terroryzm, sięgnęli muzułmanie z bardzo różnych powodów, choć nie wszyscy, to prawda, ale to nie zmienia faktu, że świat zachodni toczy nagle niewypowiedzianą wojnę z przeciwnikiem, który nie kryje swego zamiaru budowy Państwa Islamskiego. Nie tylko w Iraku, czy Syrii. To jest przeciwnik trudny do rozpoznania, obok niego przechodzimy na ulicy, mieszka w tej samej klatce schodowej, pracuje w tym samym zakładzie. Niby swój, a obcy, niebezpieczny. Wróg. Ale wielu wyznaje zapewnienie „byle polska wieś spokojna” i ktoś powie, cóż nam do tego, skoro to robią w Iraku, Syrii czy gdzieś na antypodach? To jest typowy przejaw głupoty i ciasnoty, w jakiej żyje dziś ten wyzwolony z wszelkich norm moralnych, ale najedzony po dziurki w nosie, jeżdżący najdroższymi pojazdami, pławiący się  w luksusie petit bourgeois, powtarzający w kółko  jak mantrę swoje bzdury o multikulti, o otwarciu na wszystkich, tylko nie na to, co pochodzi od Stwórcy. Nawet  naturę Mu odebrano,  bo wszak ona rzekomo zależy od tego, co sami z nią zrobimy. Niech ci apostołowie rozpasania pójdą tam gdzie obowiązuje prawo szariatu, a się przekonają, czy będą mogli uprawiać swą multikuli. Niedobrze się robi i po prostu ogarnia strach, kiedy słyszy się co plotą ludzie, mający w swych rękach los sporego kawałka świata. Tego świata, który zwykliśmy uważać za nasz własny. Do kiedy?

            Po ostatnich zamachach w Brukseli słyszy się zewsząd zapewnienia rządzących, że wszystko jest pod kontrolą, ale każdy wie, że to tylko próba zapobiegania panice. A w rzeczywistości kłamstwo, gdyż nikt nie zna dnia ani godziny, ani miejsca. Toczy się wojna. W imię czego? Tego nikt dobrze nie wie. Mówi się o wojującym islamie. Z kolei wielu mahometan rozpaczliwie usiłuje zanegować temu, wskazując na  Koran jako na księgę głoszącą zasady miłości i poszanowania dla człowieka. Ale Koran różnie przez różnych jest odczytywany, interpretowany i  wykorzystywany jako hasło do działania. Faktem jest, że świat muzułmański, a przynajmniej jego część, walczy przy pomocy terroru, uważając to za najlepszy środek osiągania założonych celów. A to trzeba nazwać po imieniu, to jest zbrodnia, pochłaniająca ofiary wśród tych, którzy dali sobie wyprać mózgi i postanowili zostać „męczennikami”, jak i wśród tych Bogu ducha winnych, którzy padają ofiarą ich zbrodni. Tchórzliwi, jak zawsze bezpiecznie usadowieni, prowodyrzy używają jedynej motywacji, tzn. religijnej, oferując nawet zbrodniarzom wykonywającym ich polecenia niebo. 

            Ale problem tkwi gdzie indziej. Mianowicie w wymuszonym osadnictwie, jakiemu ulega Europa. Ona sama kładzie się na łopatki żonglując źle pojętym humanitaryzmem i wolnością, wartościami, do których skonsumowania człowiek musi być przygotowany. Otóż ci, którzy obecnie przychodzą po złote runo nie będą prosić, oni zażądają dla siebie tego po co przyjechali  I nie wyprą się swej wiary jak europejscy apostaci, ale jej reguły narzucą właśnie im. To będzie proces długi, ale jeśli ktoś jeszcze jest w stanie używać rozumu, to wie dobrze, że jest on nieunikniony. Kalifat w Rzymie? A czemu nie? Ktoś powie, że Chrystus zagwarantował niezniszczalność Kościoła. I tak z pewnością będzie, ale to wcale nie przesądza, gdzie będzie ten pusilus grex – mała trzódka i jej pasterz. Bo i to zapowiedział Chrystus.

            A więc nie musi nam przepowiadać pani Vanga. Wystarczy popatrzeć bez różowych okularów, by zobaczyć taką przyszłość, jak w jej przepowiedniach. Powiemy: fortuna variabilis – Deus mirabilis. To prawda.  Ale prawdą jest też to, że głupota, przewrotność i zagubienie tej jedynej prawdy – liczne prawdy, to żadna prawda – zwykle mają swój marny koniec. Ktoś przecież go doczeka, niekoniecznie ci, którzy zagubili swą duszę, a wraz z nią duszę Świata, ongiś przecież chrześcijańskiego.

 

 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.8 (16 głosów)

Komentarze

Nie powiem, żeby przybawił mi optymizmu

Vote up!
1
Vote down!
0

Stasiek

#1510283