Nie bójmy się, ale i nie lekceważmy tego, co o nas piszą
Sięgam do tego , co o nas piszą za Oceanem, bo media lewicowo-liberalne nie przebierają w środkach, by zohydzać wszystko, co obecnie w Polsce może budzić nadzieję na koniec epoki, która zasługuje na miano saeculum obscurum, a trzeba by dodać, że był to zarazem wiek chudy dla kraju, a tłusty dla jego włodarzy.
Jan-Werner Müller, What is Populism? S. 126, sierpień 2016, s. 126.
Autor jest Niemcem, politologiem, wykładającym na Princeton University w USA.
W wymienionej wyżej książce pisze on m. in.: W końcu cywilizowana i liberalna inteligencja polska powinna była znaleźć lepszy język komunikatywny, żeby pokazać, że troszczy się ona o tych, którzy płacili osobistą cenę za transformację. Powinna więcej uczynić, by pomóc robotnikom, którzy utracili swe miejsca pracy w państwowych przedsiębiorstwach i znaleźć nowe godziwe zatrudnienie, a jeśli budżet na to by pozwalał, powinno się prowadzić bardziej aktywną politykę socjalną.
Nie ulega wątpliwości, że autor ma tu rację, gdyż ta oświecona i liberalna inteligencja działała tylko dla własnego pożytku, a cały kłopot w tym, że pozwolono jej działać aż tak długo. Stąd właśnie dziś dziki bunt pod fałszywym szyldem demokracji i wolności, a w gruncie rzeczy w obawie, że zdobyte apanaże mogą pójść pod młotek rozliczenia i wymiaru sprawiedliwości. Paliwa dla tego buntu dostarczają sponsorzy owej „oświeconej i liberalnej” Europy i świata, gdyż nic gorszego dla nich nie istnieje, jak obudzony i odporny na ich upiorną propagandę naród.
I dalej Müller: Dlatego „serce na lewej stronie”, żeby jasno powiedzieć, widoczne było u milionów Polaków w małych miastach i uboższych regionach „Polski B”, którzy pozostawieni samym sobie czuli się marginalizowani i zepchnięci na zewnątrz przez buldożery ekonomicznego liberalizmu. Byli oni także, to jest ważne spostrzeżenie, wyalienowani przez liberalizm społeczny przez takie kwestie, jak aborcja, gender, orientacje seksualne, co przybyło wraz z otwarciem na Zachodnią Europę. Tu był rdzeń elektoratu na barkach którego rośli w siłę w 2015 r. populiści z partii Prawa i Sprawiedliwości, oferujący mieszaninę ideologii nacjonalistycznej i katolickiej, typowej dla prawicowych i szlachetnych obietnic takich dobrodziejstw, jak zamożność, państwowy ekonomiczny interwencjonizm, będący w wymiarze historycznym bardziej typowy dla lewicy. Krótko mówiąc, reakcja przeciwko skutkom ekonomicznego i społecznego liberalizmu teraz zagraża osiągnięciom politycznego liberalizmu.
Krótko mówiąc, autor ma za złe owym „transformatorom” od komunizmu do kapitalizmu, że nie zastosowali skuteczniejszych i rozsądniejszych środków, żeby nie wylać dziecka z kąpielą i nie płoszyć tych, którzy na tej transformacji wskutek pazerności jej egzekutorów ponieśli dotkliwe straty. Jest on tu niezwykle naiwny i doktrynerski. Przecież ówczesna opozycja – trudno brać zupełnie poważnie użyte tu pojęcie – za cel miała dorwanie się do władzy i majątku narodowego, a nie odwrót od systemu. Chodziło raczej o dostosowanie go do potrzeb tej „cywilizowanej i liberalnej inteligencji”. Tu leży jej błąd, jakim było pogardliwe zepchnięci mas na margines. Mas, czyli tych, którzy ich wynieśli do władzy. Tylko, czego też autor zdaje się nie zauważać, takie szalbierstwo nie może trwać wiecznie. I tu leży źródło sukcesu Prawa i Sprawiedliwości. A poza tym również odwracanie się ludzi także w innych krajach od skorumpowanej kamaryli lewicowo-liberalnej ponad wszelką miarę pazernej na dobra wymierne. Wystarczyłoby zbadać skąd ludzie ci dziś mają miliony lub nawet miliardy?
A Müller stawia kropkę nad „i”: Populizm, jak tłumaczy, jest wrogi pluralizmowi. Celem tegoż jest pluralistyczna, liberalna demokracja, z tymi życiowymi, konstytucyjnymi i społecznymi sprawdzianami i równowagą, które zapobiegają jakiejkolwiek „tyranii większości” i naruszaniu przez nią indywidualnych praw człowieka, zastrzeżonych mniejszości, niezależnych sądów, silnego społeczeństwa cywilnego, niezależnych i wolnych mediów.”
Nie trzeba się trudzić zbyt wnikliwym komentarzem. Autor po prostu chce czegoś wprost przeciwnego, niż demokracja. Oczywiście przymiotniki w rodzaju „liberalna”, „pluralistyczna” są przysłowiowymi listkami figowymi mającymi zasłonić atrapę demokracji a w gruncie rzeczy panowanie plutokracji, słowem narzucania przez mniejszość większości nie tylko władania politycznego, ale norm gwałcących sumienia właśnie owej większości. Nie bez kozery w Polsce drabanci tego kierunku, jaki autor preferuje, nazywają swą opozycję – dodajmy bezprogramową, „totalną”. Po prostu chodzi o wymuszenie na większości przyjęcia bez poprawek modelu życia, jaki wymazuje wartości dla wielu fundamentalne. Tego nie widzi ani profesor Müller, ani tzw., opozycja „biwakowa“, obecnie zjawisko w Polsce nowe, ani nawet wielu deklarujących się jako chrześcijanie, a przyklaskujących wszelkim zamysłom zmierzającym do wyrugowania tego chrześcijaństwa z życia. Już naprawdę źle jest, kiedy zapisują tu swe zasługi także duchowni. Nieliczni, ale zawsze.
****
Jako przeciwieństwo wywodów profesora Müllera przytoczyć można artykuł konserwatysty, amerykańskiego dziennikarza, Michaela Brendana Doughertego p.t. Polska nie stacza się w tyranię. Jest to, wprost przeciwnie, w Unii Europejskiej. ( „The Week”, 27 grudzień 2016).
Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się dzieje w rok po przejęciu władzy przez „populistyczną” partię Prawa i Sprawiedliwości, media zachodnie z zadowoleniem walą w Polskę z powodu jej rzekomego zwrotu ku ciemnemu autorytaryzmowi. Owe biadolenia z powodu rzekomego odwrotu rządu polskiego od demokracji koncentrują się najogólniej na dwóch obszarach: nominacjach i reformie Trybunału Konstytucyjnego i reformie w dziedzinie polskich mediów publicznych. Ale często trudno to zauważyć wskutek szyderczej krytyki medialnej.
„Washington Post” opublikowała artykuł, opisując wszystko co dotyczy obecnej polityki Polski jako zwrot ku literalnie ciemnym wiekom. „The Guardian” wystąpił z podobnymi ostrzeżeniami. Trzy dni później redakcja „New York Times” potępiła „Tragiczny zwrot w Polsce”, ostrzegając, że europejski naród został cofnięty do postkomunistycznych reform. Następnie, tuż po Bożym Narodzeniu Anne Applebaum ponownie pojawiła się na łamach „Washington Post”, biadając, że partia polityczna jej męża została odrzucona od władzy przez wyborców, i że Polska ośmiela się rządzić bez niego.
Ta nagła seria opinii z zewnątrz i doniesień „newsów” czytanych w zestawieniu z protestami pochodzącymi ze strony przeciwników rządu sprawia wrażenie koordynowanej Kolorowej Rewolucji. Nikt tu nie włącza nawet bieżących doniesień do racji prezentowanych przez partię Prawa i Sprawiedliwości. Amerykańscy czytelnicy (i dziennikarze) w większości nieświadomi polskiej polityki i historii, nie posiadają kontekstu umożliwiającego osąd takich poczynań.
To, co zauważa Dougherty jest gołym okiem widoczne w Polsce i tylko bardzo ograniczony człowiek – a takich niestety, nie brak –, może ze spokojnym sumieniem brać za dobra monetę retorykę tzw. opozycji, której refleksem są takie wypowiedzi za Oceanem, jak tu wzmiankowane. Ktoś może powtórzyć za wielu mediami amerykańskimi, że Dougherty jest zbyt konserwatywny, żeby czerpać z jego wypowiedzi argumenty przemawiające przeciwko lewicowemu liberalizmowi. Nie można jednak zaprzeczyć, że o ile wypowiedzi profesora Müllera w polskiej rzeczywistości nie mają pokrycia, gdyż doktryna przez niego głoszona nie potwierdza ani autentycznej demokracji, gdyż nie widzi jej bez przymiotnika „liberalna”, ani tym bardziej nie odpowiada vox populi, który Polsce przemawia głośniej na rzecz tradycyjnych wartości, w tym chrześcijaństwa, aniżeli głos mniejszości o mieszanej proweniencji, jak obecnie widać, mocno tkwiącej w ongisiejszej rzeczywistości komunistycznej. Co w warunkach polskich wcale nie musi dziwić; nie chodzi tu o ideologię bolszewicką, ale o utrzymanie korzyści, jakich posiadani, wyznawanie tej ideologii pewnym kręgom niegdyś zapewniło.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1517 odsłon