DUCH STALINA

Obrazek użytkownika Zawiedzony
Historia

TADEUSZ PŁUŻANSKI O MANIPULACJACH WOKÓŁ ZAKOŃCZENIA II WOJNY ŚWIATOWEJ

 

Większość mediów w Polsce – od prawej strony do lewej – zgadza się, że w maju 1945 r. zakończyła się w Europie II wojna światowa. Schody – również medialne – zaczynają się przy ocenie tego, co było potem. Czy Polska była suwerenna, czy okupowana przez Sowietów. I może w takim razie ład pojałtański pożegnaliśmy dopiero w 1989 r., albo jeszcze później?

 

W tym miejscu krótkie przypomnienie – koniec wojny ogłoszono 8 maja 1945 r. o godz. 15.00. Dzień wcześniej, 7 maja, Niemcy podpisały kapitulację we francuskim Reims, w obecności przedstawicieli Wielkiej Brytanii, Francji i ZSRS. Rosjanie zażądali jednak od Niemiec osobnego podpisania kapitulacji. Nastąpiło to w Berlinie ok. północy z 8 na 9 maja.

 

„Życie Warszawy” w wydaniu nadzwyczajnym krzyczało tytułem: „Niemcy skapitulowały!” Dalej, w nagłówku, można było przeczytać: „Po 2077 dniach najkrwawszej w dziejach świata wojny. Wczoraj o godzinie 23.01 padł rozkaz przerwania działań wojennych w Europie, na morzu, lądzie i w powietrzu”.

 

Polska pozostała wierna sowieckiej wersji aż do… 2015 r., bo dopiero wtedy parlament RP przegłosował przesunięcie tego dnia na 8 maja. Ale czy w ogóle świętowanie Dnia Zwycięstwa ma sens?

 

Dukaczewski dla „Wyborczej”

 

Przypominam sobie 8 maja 2000 r., moment znamienny, skutkujący do dziś. Wtedy bowiem, w rocznicę zakończenia wojny, po przemówieniu Aleksandra Kwaśniewskiego miał wystąpić prezes Światowego Związku Żołnierzy AK płk Stanisław Karolkiewicz (walczący z Niemcami i Sowietami żołnierz AK i WiN). Nie wystąpił, bo Kancelarii Prezydenta (a oficjalnie innym organizacjom kombatanckim) nie spodobało się przemówienie reprezentanta AK-owców.

 

„Gazeta Wyborcza” odnotowała skandal średniej wielkości zdjęciem, przedstawiającym dwójkę uśmiechniętych kombatantów (kobietę i mężczyznę), obwieszonych orderami (głównie sowieckimi, kobieta miała ich ponad 20, mężczyzna chyba koło 40-tki). W niewielkiej informacji poniżej dziennikarz wyraził żal, że „obchody miały być manifestacją jedności ruchu kombatanckiego. Nie były”, a dalej, że „zbojkotował je Światowy Związek Żołnierzy AK”, co było tylko częścią prawdy, a właściwie konsekwencją politycznego (czytaj: komunistycznego) kłamstwa. Bo „Wyborcza” cytowała dalej Marka Dukaczewskiego (tak, tak, tego Dukaczewskiego z WSI, wówczas ministra u prezydenta Kwaśniewskiego), który nie widział problemu w odsunięciu od uroczystości przedstawicieli ŚZŻAK, bo „w uroczystości brali udział b. żołnierze AK z innych związków kombatanckich”. Dukaczewski „zapomniał” powiedzieć, że to związki post-zbowidowskie, czyli post-komunistyczne. Wśród nich: Związek Kombatantów RP, Związek Żołnierzy LWP, Związek Oficerów WP. Dukaczewski był znany z tego, że to ich działania gloryfikował, a szczególnie zbrojnego ramienia komunistów: Armii Ludowej. A dziennikarz „GW” nie ciągnął tematu, bo i po co.

 

Koniec wojny nie nastąpił

 

Co się nie spodobało w przemówieniu płk Karolkiewicza? Informował o tym „Dziennik Polski” z 9 maja 2000 r. Przypominanie sowiecko-niemieckiego paktu z 1939 r. Akcji „Burza” i Powstania Warszawskiego. W końcu – co najbardziej musiało boleć towarzyszy Kwaśniewskiego i Dukaczewskiego – słowa prawdy o fałszowaniu historii w PRL, stalinowskich represjach, procesie 16-tu, katowniach UB i NKWD, Archipelagu Gułag, tragicznej walce i ofierze żołnierzy II konspiracji niepodległościowej.

 

I teraz sprawa kluczowa dla naszych rozważań. Bo ten sam „Dziennik Polski” cytował opinię płk Stanisława Karolkiewicza o tym, że prawdziwy koniec wojny nie nastąpił ani 8, ani 9 maja 1945 r. Nie nastąpił nawet w 1989 r., razem z obaleniem komunizmu. Ani w 1993 r., kiedy z Polski wyjechały ostatnie okupujące nasze ziemie wojska rosyjskie. Prawdziwy koniec wojny – w opinii prawdziwego polskiego kombatanta – tożsamy z Dniem Zwycięstwa, nastąpi dopiero wtedy, gdy przywódcy Rosji ujawnią i potępią wszystkie zbrodnie komunizmu i napiętnują ich sprawców.

 

A Światowy Związek Żołnierzy AK „zbojkotował uroczystości” (jak tego chciała „Gazeta Wyborcza”) dopiero po odrzuceniu ich przemówienia przez organizatorów, aby swoją obecnością na Placu Piłsudskiego nie firmować fałszowania historii.

 

Co zrobi Stalin

 

Nietypowo jak na siebie w tamtych czasach zachowała się publiczna TVP zarządzana przez lewicę, a konkretnie Roberta Kwiatkowskiego. 9 maja 2000 r., po nowej produkcji Izabeli Cywińskiej – filmie „Cud Purymowy” (o Polaku-antysemicie, który dowiedział się, że jest Żydem), pokazała dokument o zakończeniu wojny. Kombatanci opowiadali w nim nie tylko o radości z pokonania Niemców, ale również o strachu przed Sowietami. Niektórzy pamiętali wejście Armii Czerwonej w 1939 r., inni w maju 1945 r. siedzieli w sowieckich łagrach, jeszcze inni rozbijali ubeckie więzienia. Co zastanawiające, film był podobny w treści do zablokowanego przemówienia prezesa ŚZŻAK. A może po prostu dały o sobie znać podziały na lewicy?

 

Podobnie zresztą komuniści byli podzieleni 8 maja 1945 r. Wtedy zebrała się stworzona przez nich Krajowa Rada Narodowa. „Marszałek” Michał Rola-Żymierski mówił, że to właśnie 8 maja powinien być uznany za dzień zakończenia wojny, a przesunięcie daty na 9, czy 10 maja będzie historycznym błędem. Inni członkowie KRN, z Bierutem na czele, stwierdzili jednak, że należy poczekać, co zrobi tow. Stalin. Generalissimus postanowił: 9 maja i ten dzień był przez cały PRL obchodzony (oczywiście tylko oficjalnie) jako Dzień Zwycięstwa. To kolejny dowód na to, jak rodzimi komuniści byli podporządkowani Moskwie.

 

„Życie Warszawy” przywoływało artykuł 1 dekretu KRN: „Celem upamiętnienia po wsze czasy zwycięstwa Narodu Polskiego i Jego Wielkich Sprzymierzeńców nad najeźdźcą germańskim, demokracji nad hitleryzmem i faszyzmem, wolności i sprawiedliwości nad niewolą i gwałtem – dzień 9 maja, jako dzień zakończenia działań wojennych, stanowić będzie Narodowe Święto Zwycięstwa i Wolności”.

 

Maj 1945 a walka Wyklętych

 

I to podporządkowanie Moskwie pozostało. Mimo symbolicznego przeniesienia Dnia Zwycięstwa z 9 na 8 maja, duch Stalina, Bieruta, a potem Kwaśniewskiego i Dukaczewskiego wciąż trwa, unosi się nad Polską. Dlatego do dziś w wielu mediach umniejsza się zbrodnie sowieckie (pisałem o tym w tekście dla portalu sdp.pl „Kto fałszuje prawdę o Katyniu, 8 kwietnia 2020). Dlatego też z wielkim zapałem opluwa się tych, którzy walczyli po 1945 r., bo jeśli wojna się skończyła, i nastał czas pokoju, to po lasach chowali się tylko przestępcy i bandyci.

 

Przykładów takiej twórczości mamy multum, by wymienić tylko te najbardziej charakterystyczne:

 

„Gazeta Wyborcza” w artykule „Dzień <<żołnierzy wyklętych>>, czyli radosne święto wojny domowej, autorstwa Radosława Wiśniewskiego z 29 lutego 2020;

 

„Polityka”, rozmowa Violetty Krasnowskiej z prof. Rafałem Wnukiem „o micie wyklętych, czyli szantażu patriotycznym, który zniekształca naukę i dzieli społeczeństwo”, 14 marca 2017;

 

I na koniec w „Przeglądzie”, Paweł Dybicz, 24 lipca 2017, stosuje ciekawy manewr wyrażony w tytule artykułu: „Wyklęci to nie AK”.

 

W kontekście notorycznego zakłamywania naszej historii lokowanie końca wojny 8 czy 9 maja 1945 r. nie ma większego znaczenia (najlepiej byłoby w Polsce to święto w ogóle znieść). A znając fakty uznać należy, że walka Polaków o wolność i niepodległość – walka z Sowietami i komunistami – trwała jeszcze wiele lat, a nawet dekad, a nie pomyli się ten, kto stwierdzi, że walka o pamięć trwa do dziś.

 

Tadeusz Płużański

 

]]>https://sdp.pl/duch-stalina-i-kwasniewskiego-tadeusz-pluzanski-o-manipul...]]>

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)