Sowieckie "wspieranie" USAF w zrzutach dla PW 1944
Sowiecki pilot o zestrzeleniu amerykańskiego Liberatora pod Dębicą. A w Warszawie trwało powstanie
/tekst i FOT -oryginał w docplayer / w pdf
Transkrypt
AUTOR: Mieczysław Metler
"Sowiecki pilot o zestrzeleniu amerykańskiego Liberatora pod Dębicą. A w Warszawie trwało powstanie"
Porucznik pilot James Day Ayres, dowódca Liberatora zestrzelonego przez Sowietów pod Dębicą (dzięki uprzejmości Katie Birtwell)
W kilku artykułach, opublikowanych w KRESOWYCH STANICACH , miałem sposobność podzielić się z Czytelnikami swoją wiedzą i refleksjami na temat tzw. sprawy dębickiej. Jej istotą, jak również zasadniczym wątkiem artykułów, było zestrzelenie 13 września 1944 roku pod Dębicą amerykańskiego bombowca B-24 przez sowieckie myśliwce. Dowódcą 10-osobowej załogi Liberatora nr był porucznik pilot James Day Ayres z Hollywood w Kalifornii. W tym samym czasie toczył się w Warszawie kolejny, już 44. dzień zaciekłych walk powstańczych. Wszystkie samoloty zachodnich aliantów, szczególnie ciężkie bombowce, obserwowane z radością na polskim niebie, były utożsamiane z pomocą dla bohaterskiej stolicy, walczącej z niemieckim najeźdźcą. Doskonale pamiętam widok potężnej amerykańskiej armady na podwarszawskim niebie we wrześniu 1944 i trudny do opisania, ogólny entuzjazm. 1 Mieczysław Metler, SPOTKANIE ALIANTÓW Amerykański bombowiec Consolidated B-24 Liberator i sowieckie Jaki-9 nad Dębicą we wrześniu 1944, KRE- SOWE STANICE Nr 4/2008 (43) Warszawa, grudzień 2008 (s. 7-27) (artykuł udostępniony w Internecie: Mieczysław Metler, Śladem artykułów w KRESOWYCH STANICACH, KRESOWE STANICE Nr 1/2010 (48) Warszawa, marzec 2010 (s ), Mieczysław Metler, Książka lotów Jima Ayresa pilota bombowca B-24 Liberator, KRESOWE STANICE Nr 1/2013 (60) Warszawa, marzec 2013 (s ) Do dziś nurtuje mnie problem, czy sprawa dębicka była wynikiem sowieckiej ignorancji, wojennego bałaganu lub zwykłej głupoty czy zaplanowanym z określonym celem, wyrafinowanym działaniem? I czy mógł istnieć jakiś związek pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami? Myśli takie wyostrzyła mi ponowna lektura dwóch książek: Glenna B. Infielda THE POLTAVA AFFAIR A Russian Warning: An American Tragedy (SPRAWA POŁTAWSKA Rosyjskie Ostrzeżenie: Tragedia Amerykańska) 2 i Jerzego Szcześniaka FRANTIC 7 AMERYKAŃSKA POMOC DLA POWSTANIA WARASZAWSKIEGO 3 oraz zbliżająca się 70. rocznica tamtych, dramatycznych dni. Prawdopodobnie jedyne, znane dotychczas, zdjęcie z nocnego nalotu około 100 niemieckich bombowców typu Heinkel He 111 z 21 na 22 czerwca 1944 roku na lotniczą bazę w Połtawie. W świetle opadających, niemieckich flar widoczne są amerykańskie samoloty oraz liniowe smugi chaotycznego, całkowicie nieskutecznego ognia sowieckiej obrony przeciwlotniczej. Brak informacji o autorze zdjęcia (źródło: Internet) 2 Glenn B. Infield THE POLTAVA AFFAIR (A Russian Warning: An American Tragedy), Macmillan Publishing Co., Inc. NEW YORK, Copyright 1973 by Glenn B. Infield 3 Jerzy Szcześniak FRANTIC 7 AMERYKAŃSKA POMOC DLA POWSTA- NIA WARSZAWSKIEGO Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa
W pierwszej z nich, została opisana niespodziewana akcja Luftwaffe w nocy 21/22 czerwca 1944 r. na lotnisko w Połtawie. Obok lotnisk w Mirogrodzie i Piriatyniu, Połtawa stanowiła główną bazę Połtawskiego Węzła Lotniczego, zorganizowanego błyskawicznie przez amerykańskie Dowództwo Wschodnie (Eastern Command) w ramach tzw. Operacji FRANTIC. W jednym z artykułów można, śladem książki, napotkać informację, że: Niemcy bombardowali bezkarnie bazę w Połtawie ponad godzinę, całkowicie niszcząc lub poważnie uszkadzając kilkadziesiąt najnowszych bombowców B-17 (zwanych latającymi fortecami ) wraz z zapasami paliwa, amunicji, bomb oraz materiałów znajdujących się na tym terenie. W Połtawie pozostało tylko 9 maszyn (z 90 znajdujących się tego dnia na lotnisku w Połtawie! M.M.) zdolnych do lotu! Poległo dwóch Amerykanów, a kilkunastu zostało rannych. Rosjanie nie uprzedzili Amerykanów o nalocie, a ich siły lądowe i powietrzne praktycznie nie przeciwdziałały.
Trzeba też w tym miejscu przypomnieć, że na stworzenie przez Amerykanów systemu własnej, skutecznej obrony 3 baz lotniczych na Ukrainie (instalacji stacji radarowych, rozmieszczenia baterii wielkokalibrowych, szybkostrzelnych dział przeciwlotniczych oraz organizacji osłony nocnych myśliwców), o co usilnie zabiegała strona amerykańska, władze ZSRS nie wyraziły zgody.
Zgodnie z zawartym, po długotrwałych negocjacjach, porozumieniem bezpieczeństwo Amerykanów oraz ochronę ich baz, miały gwarantować siły sowieckie. Zdaniem Glenna B. Infielda sprawa połtawska została najprawdopodobniej zainspirowana rozkazami z Kremla i stanowiła wyraźne ostrzeżenie przed rysującym się podziałem powojennego świata. Miała na celu zdyskredytować potęgę i sprawność sił amerykańskich, a co ważniejsze, moim zdaniem, również przetestować reakcję USA. Jak się później okazało, reakcja ta była mizerna i ograniczona do zdawkowych rozmów. Już w procesie negocjacji projektu amerykańskich operacji wahadłowych w ramach kryptonimu FRANTIC, strona sowiecka odwlekała decyzje i piętrzyła rozmaite przeszkody, trudności i warunki. W wyniku reżyserowanej na Kremlu gry Moskwa uzyskiwała od USA, w ramach specjalnej
ustawy Lend Lease, znaczną pomoc w sprzęcie wojennym i produktach gospodarczych oraz dostęp do nowoczesnych technologii militarnych. Autor drugiej książki, bliższej sentymentalnie i geograficznie mojemu pokoleniu, sięgnął również do wielu źródeł, wspomnień i dokumentów. W jej pierwszych rozdziałach, znajdujemy szczegółowy opis działania polskich, emigracyjnych władz, dla uzyskania brytyjskiej i amerykańskiej pomocy dla Warszawy. Na tle postawionych na wstępie pytań, szczególnie interesującymi były inicjatywy Wielkiej Brytanii i USA w tej sprawie oraz reakcje i decyzje Stalina. Także w tym przypadku, polityka Moskwy testowała wytrzymałość zachodnich aliantów na czynione uniki, negacje i afronty. Badano również marginesy granic, do jakich można się posunąć w realizacji swych imperialnych planów, odnoszących się do powojennego porządku i przyszłego układu sił w Europie i świecie.
Z pracy Jerzego Szcześniaka dowiadujemy się, że od początku powstania w Warszawie, a nawet jeszcze wcześniej, polskie władze cywilne i wojskowe na emigracji w Londynie czyniły intensywne, wielokierunkowe starania, aby uzyskać zgodę aliantów na udzielenie pomocy lotniczej. A potrzeby były ogromne, gdyż brakowało praktycznie wszystkiego. Walcząca Warszawa potrzebowała broni, amunicji, medykamentów i środków opatrunkowych oraz żywności. Także osłony powietrznej przed bezkarnymi atakami Luftwaffe. Potrzebne były również natychmiastowe działania dyplomatyczne w sprawie uznania warszawskich powstańców za alianckie, regularne siły zbrojne (prawa kombatantów) oraz wywarcie skutecznej presji na Niemcach, aby zaprzestali mordów dokonywanych na jeńcach i ludności cywilnej. Warto przypomnieć najważniejsze, węzłowe punkty tego procesu, gdyż stanowi on jeden z wielu przykładów cynicznej polityki Stalina w stosunku do Polski oraz hipokryzji Kremla wobec aliantów, jak również dwulicowości aliantów w sprawach polskich. W rozdziale zatytułowanym Z pomocą dla Warszawy czytamy m.in., że: już 2 sierpnia 1944 r. rozpoczęła się szeroko zakrojona akcja rozlicznych, przeważnie pisemnych i podejmowanych na różnych szczeblach władz, interwencji w sprawie okazania pomocy powstaniu. Zgodę na loty z baz we Włoszech do Warszawy, wyjednaną przez prezydenta RP Raczkiewicza u premiera Churchilla, zakwestionował jednak dowódca lotnictwa brytyjskiego w rejonie Morza Śródziemnego marszałek John Slessor. W ramach posiadanych kompetencji wskazywał m.in. na realne trudności oraz na o wiele dogodniejsze położenie zbliżających się w tym czasie do Warszawy Rosjan. przebywający w Moskwie od 31 lipca 1944 premier RP Mikołajczyk uzyskał od Stalina 9 sierpnia enigmatyczną w treści, a jak się okazało obłudną w rzeczywistości, obietnicę pomocy dla powstania w formie zrzutów lotniczych, 6 sierpnia rząd brytyjski, po interwencji prezydenta Raczkiewicza, zwolnił marszałka Slessora z odpowiedzialności związanej z przyszłymi misjami do Warszawy, 12 sierpnia premier Churchill, a następnego dnia Mikołajczyk prosili Stalina o lotnicze wsparcie dla walczącej z Niemcami Warszawy. Bezskutecznie. w okresie sierpnia 1944 r. samoloty brytyjskich, polskich i południowoafrykańskich sił powietrznych wykonały nocne loty ze zrzutami dla Warszawy z lotnisk we Włoszech. Straty ludzkie i materialne były jednak ogromne i już 17 sierpnia dowództwo alianckiego lotnictwa w rejonie Bałkanów zawiesiło loty nad Polskę. Na misje do Warszawy, nazywane samobójczymi, zezwolono jedynie polskim ochotnikom. Kilka kolejnych prób pomocy ze strony załóg polskiej 1586 Eskadry do Zadań Specjalnych wykonujących zrzuty w rejonie Warszawy i Puszczy Kampinoskiej przynosiły straty niewspółmiernie wysokie w stosunku do uzyskiwanych efektów. Podobnie mniejsze niż planowano efekty przynosiły odblokowane, wrześniowe loty załóg brytyjskich. Tym bardziej, że znaczna część zrzutów trafiała, z różnych przyczyn, w ręce Niemców. A dywizjony bombowe ponosiły na trasach dolotowych, w rejonie Warszawy i w czasie lotów powrotnych ogromne straty.
Jerzy Szcześniak w swojej książce informuje, że podczas lotów z pomocą dla Warszawy alianckie lotnictwo, podlegające dowództwu brytyjskiemu, straciło łącznie 30 samolotów, poległo 155 lotników, a 32 dostało się do niewoli niemieckiej. Natomiast odrębnie ustalone straty polskiej Eskadry do Zadań Specjalnych wyniosły: 73 poległych lotników, 18 wziętych do niewoli oraz 15 zestrzelonych maszyn. W okresie 4/5 sierpnia 13/14 września Eskadra wykonała 14 zrzutów na Warszawę, 29 na Puszczę Kampinoską oraz jeden na Las Kabacki. Charakteryzując stosunek marszałka Slessora do powstania warszawskiego Jerzy Szcześniak odwołuje się do opublikowanych wspomnień dowódcy RAF w rejonie Morza Śródziemnego. W książce pt. The Central Blue Slessor przyznał, że wielokrotnie dokonywany przez niego bilans zysków i strat związany z pomocą powstaniu warszawskiemu nigdy nie wychodził na plus. A na zakończenie tej części wspomnień podsumował:
Mam nadzieję, że istnieje specjalne piekło zarezerwowane dla bydlaków z Kremla, którzy zdradzili armię Bora i doprowadzili do niepotrzebnej ofiary około dwustu lotników z 205 Grupy i 334 Skrzydła. Angielski lotnik z 178 eskadry 205 Grupy Bombowej RAF Jim Auton zawarł swoje wrażenia z lotów nad Warszawę, w znakomicie napisanej książce, nie owijając w bawełnę cieni życia i służby w bazie w Amendoli koło Foggii we Włoszech.
"Wkrótce zdaliśmy sobie sprawę, że lecimy nad linią frontu i że ostrzeliwują nas tak Niemcy, jak i Rosjanie. Gdy dolatywaliśmy do Warszawy, ku mojemu przerażeniu zobaczyłem morze ognia i wznoszące się wysoko dymy. Próbowałem porównywać czarne linie ulic z moją mapą, ale nie mogłem nic rozpoznać. Byłem wściekły. Nie powiedziano nam, że całe miasto stoi w płomieniach." - wspominał.
Równolegle do interwencji u władz brytyjskich emigracyjny rząd RP wszelkimi, dostępnymi kanałami zabiegał o amerykańską pomoc lotniczą dla powstania warszawskiego. Z uwagi na znaczną odległość od swoich baz we Włoszech i w Wielkiej Brytanii alianci próbowali uzyskać zgodę Stalina na wahadłowe lądowanie samolotów z pomocą powstańcom na sowieckich lotniskach, czasowo udostępnionym Amerykanom w ramach operacji Frantic. Prowadzono przeciągającą się, czasochłonną (z powodu przebiegłej, wyrafinowanej taktyki Rosjan) korespondencję dyplomatyczną na najwyższych szczeblach. Wyraźnie było widać, że niezależnie od pozytywnego stanowiska premiera Churchilla i nieprzychylnych, z drugiej strony, opinii zachodnich wojskowych, kluczem do decyzji było uzyskanie zgody prezydenta F.D. Roosevelta. A ze względu na wiele różnych czynników (choćby, ujawnionym po latach, m.in. dzięki specjalnej akcji pod kryptonimem VENONA 5, znacznym wpływie agentów Moskwy w amerykańskiej administracji oraz w najbliższym otoczeniu prezydenta USA), było to bardzo trudne zadanie.
Jerzy Szcześniak poświęcił temu tematowi dwa kolejne rozdziały swojej książki: A może Amerykanie? i Zgoda Rosjan. Możemy, więc poznać, na ich podstawie, istotne elementy również tego skomplikowanego i prowadzonego, pod presją pogarszającej się sytuacji w Warszawie, procesu: 4 sierpnia 1944 szef sztabu Naczelnego Wodza RP gen. Kopański prosił dowódcę Sił Powietrznych USA w Europie gen. Spaatza o udzielenie pomocy Warszawie, 5 sierpnia prezydent Raczkiewicz nakazał ambasadorowi Ciechanowskiemu podjęcie interwencji w Departamencie Stanu USA w sprawie zrzutów lotniczych. Po przeprowadzeniu stosownych rozmów ambasador Ciechanowski otrzymał 9 i 11 sierpnia enigmatyczne informacje o konieczności uzyskania zgody ZSRS, ponieważ Warszawa jest obszarem działania wojsk rosyjskich (podkreślenie moje M.M.), 10 sierpnia prezydent Roosevelt, za pośrednictwem gen. Marshalla, zalecił gen. Eisenhowerowi udzielić pomocy Warszawie w ramach wspomnianej operacji Frantic. Został opracowany wstępny plan wyprawy lotniczej, ambasador USA w Moskwie Harriman przedstawił min. Mołotowowi propozycję uzgodnienia amerykańskiej operacji wahadłowej z pomocą dla Warszawy oraz współdziałania z lotnic- 5 Pod kryptonimem VENONA krył się projekt wywiadowczy, uznany za największy sekret zimnej wojny. W okresie kryptografowie brytyjscy i amerykańscy przechwycili i rozszyfrowali blisko 3000 depesz, zawierających tajne wiadomości sowieckie, nadawane z Moskwy i do Moskwy. Zawierały one informacje o szpiegowskiej działalności KGB i GRU oraz pozwoliły na identyfikację, choć nie we wszystkich przypadkach w sposób jednoznaczny, licznych agentów sowieckich i ich zadań. Wśród nich również obywateli polskich np. Bolesława Geberta ps. Ataman i prof. Oskara Lange ps. Przyjaciel.
W sowieckiej odpowiedzi napisano m.in.: Wybuch walk w Warszawie, do których została wciągnięta ludność Warszawy, jest wyłącznie dziełem awanturników i Rząd Sowiecki nie może przyłożyć do tego ręki.
W okresie od 15 sierpnia do 9 września miały miejsce dyplomatyczne zabiegi na najwyższych szczeblach, z udziałem premiera Churchilla oraz wykazującego jednak mniejsze zainteresowanie sprawą prezydenta Roosevelta. Przedstawiane stronie sowieckiej argumenty, nie wpłynęły na zmianę negatywnego stanowiska Stalina. W odpowiedzi z 22 sierpnia Stalin oświadczył m.in.: Wcześniej czy później prawda o garstce przestępców, którzy wszczęli awanturę warszawską w celu uchwycenia władzy, stanie się wszystkim znana. 25 sierpnia zirytowany Churchill zaproponował Rooseveltowi treść wspólnej depeszy do Stalina. Oto jej fragment: Chcemy pilnie wysłać z Anglii amerykańskie samoloty. Czy istnieje realny powód, by użytkowanie lotnisk poza sowiecką linią frontu, przyznanych poprzednimi porozumieniami (w sprawie operacji FRANTIC M.M.), bez sprawdzenia, do czego zostałyby wykorzystane w czasie przelotu, było niemożliwe? W ten sposób Wasz Rząd mógłby zachować zasadę nieuczestniczenia w tych wydarzeniach. Jesteśmy pewni, że jeśli brytyjski lub amerykański samolot zostanie uszkodzony i będzie przymusowo lądował poza Waszymi liniami, przyjdziecie mu jak zwykle z pomocą (podkreślenie moje M.M.). A zwracając się bezpośrednio do Roosevelta napisał: Proponuję, więc wysłanie samolotów chyba, że Pan wyraźnie tego zabroni. W wypadku gdybyśmy nie otrzymali odpowiedzi, w moim odczuciu powinniśmy wysłać samoloty i czekać, co się stanie. Nie mogę uwierzyć, że będą źle potraktowane lub zatrzymane (podkreślenie moje M.M.). Już po podpisaniu powyższego otrzymałem wiadomość, że Rosjanie próbują odebrać Wasze lotniska zlokalizowane w Połtawie i innych miejscowościach (w ramach operacji FRANTIC M.M.), 27 sierpnia prezydent Roosevelt uznał za niekorzystne dla dalszego przebiegu wojny ogólnej (!) przyłączenie się do proponowanej wyżej depeszy do Stalina. Był myślami przy wojnie z Japonią na Pacyfiku i doprowadzeniu do współdziałania Sowietów z USA. Jednak ostatecznie zgodził się na amerykańską wyprawę do Warszawy. Dowództwo Amerykańskich Strategicznych Sił Powietrznych w Europie (USSTAF) oraz Dowództwo Wschodnie (Węzeł Połtawski) mogło wcielić ją w życie dopiero po otrzymaniu stosownej zgody strony rosyjskiej, na wystosowany do Stalina apel Rządu Brytyjskiego (Gabinetu Wojennego) w sprawie pomocy lotniczej dla Warszawy minister Mołotow odpowiedział 9 września i poinformował niespodziewanie, że Rząd Sowiecki jest gotów na to się zgodzić,
10 września na konferencji w Quebec premier Mikołajczyk wystąpił ponownie z dramatycznym apelem do obecnych w Kanadzie Roosevelta i Churchilla, prosząc o pomoc dla Warszawy. Powiadomiony 12 września o depeszy Mołotowa zapowiedział w emocji podziemnym władzom RP w kraju zrzut pomocy już następnego dnia. Jednak zgoda sowiecka, choć obszerna i pełna wywodów, była jednak w swej istocie mało konkretna, pokrętna i nie w pełni wiążąca. Wymagała, bowiem dalszych negocjacji i uzgodnień. Poza tym, jak informuje Jerzy Szcześniak, na skutek zaniedbania lub złej woli Rosjan wiadomość o jej wydaniu nie została przekazana podległym władzom wojskowym odpowiedzialnym za przygotowanie przedsięwzięcia (podkreślenie moje M.M.), 12 września miała miejsce nadzwyczajna interwencja ambasadorów USA i Wielkiej Brytanii u Mołotowa, w nocy z 12 na 13 września 1944 roku Londyn otrzymał z Moskwy ostateczną, długo wyczekiwaną zgodę władz ZSRS na przeprowadzenie z Anglii jednej, dziennej, amerykańskiej operacji lotniczej z pomocą dla Warszawy i lądowanie na lotniskach Połtawskiego Węzła Lotniczego,
Z powodu złej pogody operacja oznaczona kryptonimem FRANTIC 7 została ostatecznie wykonana 18 września 1944 roku. Wzięło w niej udział 110 ciężkich bombowców B-17 zwanych latającymi fortecami z 8 Armii Sił powietrznych USA oraz 154 myśliwce osłonowe typu P-51 Mustang.
Nad Warszawą zrzucono około 1250 zasobników (każdy ze sprzętem o wadze ok. 100 kg). Powstańcy przejęli poniżej 20% zrzutu, a jego pozostała część dostała się w ręce niemieckie, a nawet sowieckie (np. w rejonie Mińska Mazowieckiego i Rudy). Ocenia się, że pomoc ta, choć wizualnie efektowna i budząca wśród ludności Warszawy ogromny, trudny do opisania, entuzjazm, miała jedynie symboliczny wydźwięk, gdyż jej materialne znaczenie dla upadającego powstania było niewielkie.
Przytoczone w książce Jerzego Szcześniaka fragmenty dokumentów sowieckich (z reguły meldunków i raportów) na temat amerykańskiej wyprawy, pośród informacji ściśle wojskowych, zawierają nieukrywaną satysfakcję z powodu jej nikłego efektu, popełnianych błędów np. nawigacyjnych i ponoszonych (zresztą niewielkich M.M.) strat. Lotnictwo amerykańskie ( ) faktycznie nie wspomaga powstańców, ale zaopatruje Niemców napisał w meldunku gen. Tielegin, członek Rady Wojennej I Frontu Białoruskiego, stojącego w tym czasie już po wschodniej stronie Wisły. Pod dowództwem marszałka Rokossowskiego front ten nacierał od pewnego czasu od Kowla w kierunku Lublina i Warszawy. Wypada wrócić do pytania postawionego na początku artykułu.
Sprawa dębicka i sowiecka zgoda na operację FRANTIC 7 z pomocą dla walczącej Warszawy: identyczna data obu wydarzeń, chociaż o całkowicie odmiennej skali znaczenia i oddziaływania. Czy mógł istnieć pomiędzy nimi jakiś związek? Interesującą informację w odniesieniu do tego drugiego wydarzenia znajdujemy w rozdziale Po drugiej stronie Wisły. Jerzy Szcześniak napisał: Z zachowanych dokumentów wynika, że wchodzące w skład 1 Frontu Białoruskiego oddziały zostały uprzedzone o planowanej wyprawie amerykańskiej.
W przypadku oddziałów 1 Armii W(ojska) P(olskiego) miało to miejsce już w dniu 13 września Tego właśnie dnia, o godz. 22:45 (podkreślenie moje M.M.), skierowane zostało do nich Zarządzenie nr 0061 Szefa Wydziału Operacyjnego Sztabu płk. Dionizego Surżyca, które podawało: Około godz. 14:00 14.IX.1944 r. nad m. Warszawa w kierunku na m. Połtawa będą przelatywały z zadaniem bojowym samoloty amerykańskie w składzie: 100 bombowców latające twierdze pod osłoną 64 myśliwców typu Moustang. Dowódca armii rozkazał: Z chwilą otrzymania niniejszego zarządzenia natychmiast wydać zarządzenia dla swoich jednostek i oddziałów o zabezpieczeniu wolnego przelotu wyżej wspomnianym samolotom. Znaki rozpoznawcze samolotu zgodnie z poprzednim zarządzeniem wysłanym Wam w miesiącu czerwcu 1944 roku. (podkreślenie moje M.M.)
Jak wiadomo, z powodu fatalnej pogody w Anglii i na trasie lotu, operacja została przeprowadzona dopiero cztery dni później 18 września 1944 r. Na podstawie powyższego dokumentu można jednak zakładać, że podobne zarządzenia zostały skierowane nie tylko do wszystkich oddziałów 1 Frontu Białoruskiego, lecz także do jednostek, sąsiedniego na południu, 1 Frontu Ukraińskiego. Front ten w lecie 1944 r. działał z linii Kowel-Tarnopol-Kołomyja w kierunku Lwowa, a następnie Rzeszowa i Sandomierza. Zatem przez jego strefę operacyjną miały przebiegać trasy amerykańskich samolotów biorących udział w wyprawie do Warszawy, a powracających z lotnisk na Ukrainie do baz w Wielkiej Brytanii. Również w rejonie tego Frontu znalazł się 13 września uszkodzony, amerykański Liberator, którego załoga starała się wylądować na którymś z lotnisk swych sowieckich sojuszników. Można również twierdzić, że podobnie jak oddziały 1 Armii WP a może przede wszystkim wszystkie sowieckie oddziały działające w strukturach 1 Frontu Białoruskiego i 1 Frontu Ukraińskiego zostały powiadomione, jeszcze w czerwcu 1944, o znakach rozpoznawczych samolotów amerykańskich. Nie powinno więc być szczególnych trudności z ich rozpoznawaniem i identyfikacją.
Jak wyglądała, zatem, sprawa dębicka widziana oczami Rosjan? Z niespodziewaną pomocą przyszedł mi p. Piotr Mleczko, którego rodzinny dom w Zawadzie koło Dębicy znajduje się około 500 m od miejsca upadku zestrzelonego przez Rosjan Liberatora. W ramach pracy dyplomowej na Wydziale Socjologiczno- Historycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego Piotr Mleczko prowadzi obecnie szeroko zakrojone, intensywne badania w tej sprawie. Oprócz osobistych zainteresowań lotnictwem i historią własnego regionu, wybór tematu zainspirowały w znacznej mierze publikacje w KRESOWYCH STANICACH wspominał w początkach naszej korespondencyjnej znajomości. W niedawno opublikowanym artykule p. Mleczko obszernie naświetlił wiele aspektów sprawy dębickiej. 6
Pewnego dnia otrzymałem od p. Mleczki intrygującą wiadomość, że na stronie internetowej Wojenno-Powietrznych Sił Rosji, w zakładce Historia, znajduje się artykuł, w którym opisano zestrzelenie amerykańskiego bombowca pod Dębicą we wrześniu 1944 r. Okazało się, że materiał ten stanowi treść obszernego wywiadu, udzielonego w 2007 r. przez pułkownika w stanie spoczynku Władimira Nikołajewicza Zabielina zespołowi autorskiemu w składzie: Oleg Korytow, Konstantin Czirkin i Igor Żidow. Został on udostępniony w sieci w dwóch wersjach językowych rosyjskiej i angielskiej 7 22 sierpnia 2010 r., a więc 3 lata później, a ponadto po upływie wielu lat od opisywanych w nim wydarzeń. Z zainteresowaniem przeczytałem wywiad Zabielina i pomyślałem, że powinienem udostępnić Czytelnikom KRESOWYCH STANIC jego istotną część (w tłumaczeniu z rosyjskiego, a więc bardziej wiarygodnego języka oryginału) oraz podzielić się związanymi z tym refleksjami. Byłoby to bowiem istotne uzupełnienie moich artykułów na temat sprawy dębickiej.
Odpowiadając na pytania 6 Piotr Mleczko, Liberator z Zawady czyli Sprawa Połtawska, ZESZYTY HISTO- RYCZNE SEMPER FIDELIS Nr 1 (6) 2013, Studenckie Koło Naukowe, Rzeszów 7 Wersja w języku rosyjskim: wersja anglojęzyczna: Pułkownik Władimir Nikołajewicz Zabielin w Siłach Powietrznych ZSRS (źródło: Internet adres w przypisie na s. 75) dziennikarzy Zabielin starał się, poza barwnym opisem własnych przeżyć, scharakteryzować i porównać psychologiczne relacje pomiędzy lotnikami ZSRS i USA, będącymi sojusznikami podczas II wojny światowej, a przeciwnikami w wojnie koreańskiej.
I jeszcze kilka informacji biograficznych (ze wspomnianego artykułu) o autorze wywiadu: Pułkownik pilot Władimir Nikołajewicz Zabielin urodził się w 1921 r. w wiosce Gostino w pobliżu Stalingradu w ZSRS. Służył w lotnictwie. Był naczelnikiem służby bezpieczeństwa lotów 76 Armii Powietrznej ZSRS. Uczestniczył w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej i zestrzelił w niej nieprzyjacielski samolot. Wziął udział w wojnie koreańskiej, jako pilot sowieckiego myśliwca ze znakami północnej Korei. Wykonał tam aż 72 loty bojowe i stoczył 39 walk powietrznych, w których zestrzelił 9 amerykańskich samolotów. Odznaczony został Orderem Czerwonej Gwiazdy, Orderem Lenina i medalem Za Zasługi Bojowe. Był też nominowany do tytułu Bohatera Związku Sowieckiego.
A oto fragment opowieści Zabielina odnoszący się do sprawy dębickiej z części 5 wywiadu pt. Wojna w Korei:
( ),,Pamiętam wydarzenie, gdy podczas Wojny Ojczyźnianej odłączył się od szyku czterosilnikowy amerykański bombowiec Liberator. Według mnie z dwoma pionowymi statecznikami, już nie pamiętam dokładnie. Zagubił się i idzie w dół linii frontu, a my stacjonowaliśmy w Dębicy (a my w Dembice sidieli) 4 kilometry od bojowej linii rozdzielenia wojsk.
Dyżurny zwiad wyleciał na Jakach 3, dowodził Kozin. Szybciutko przechwycił go, dogonił. Wysokość była z pewnością 4000 m, nie większa. Dogonił go szybko i zestrzelił w mgnieniu oka. Oderwał mu się ogon i zaczął spadać, my to widzieliśmy, własnymi oczami to oglądałem. Wszyscy staliśmy i patrzyliśmy, ciekawy obrazek (kartinka interiesnaja). Lotnicy wyskakują, widzimy spadochrony, wydaje się, że było ich dziesięć. Wszyscy wyskoczyli i opadają na ziemię w strefie naszych wojsk lądowych. Kozin wystrzelał amunicję i wylądował.
(Komentarz M. Bykowa: Kozin Grigorij Siemionowicz miał na swoim koncie 9 samodzielnych zestrzeleń, a wzmianki o zestrzelonym, amerykańskim bombowcu tam nie ma.) Komuś tam dostało się za to, że nie mogli określić, że to byli sojusznicy. Ocalonych (spasszichsja) amerykańskich lotników podwieźli do naszej stołówki, od razu zaczęliśmy zamalowywać nasze grzechy, a oni w zasadzie uśmiechali się przyjaźnie. Przygotowano tu obiad i wszystkich naszych lotników zgromadzili wraz z nimi. Oni się uśmiechają, wypili, byli podchmieleni i tak zostaliśmy przyjaciółmi, że wodą nie ugasisz. Oni opowiadali skąd są, to zrozumiałe: Detroit, San Francisco
A Kozin co, nie widział, że to byli Amerykanie? Nikt tu nie oczekiwał, w środku białego dnia, bombowca i to jeszcze amerykańskiego. Wszyscy myśleli: Co to jest? Dornier? Nie. No, on nie nasz. To pewne. Oczywiście Kozin został ukarany (połucził wzyskanije) 10-dobowym aresztem przez dowodzącego wojskami naszego frontu marszałka Koniewa. Ogólnie biorąc, nakarmiono ich, napojono, zajmowano się nimi i pożegnano. Krótko mówiąc, było to przyjacielskie przyjęcie. To był jeden wariant relacji między nami, a w Korei było całkiem inaczej. ( )"
Przetłumaczony fragment wywiadu dotyczy wspomnień autora w czasie służby w 26 Zapasowym Pułku Lotniczym Sił Powietrznych ZSRS w okresie II wojny światowej. Jednym z zadań powierzonych 23-letniemu Zabielinowi i jego kolegom było przyprowadzenie czterech nowych samolotów myśliwskich typu Jak 3 z Gruzji do Polski. Samoloty te zostały wyprodukowane w Zakładach Lotniczych Nr 31 w Tbilisi. W początku września 1944 r. sowieccy piloci wylądowali w Jakach na polowym lotnisku, urządzonym kilka kilometrów od ówczesnej linii frontu koło Sandomierza. Stąd powstała możliwość obserwowania przez młodego, sowieckiego lotnika, stacjonującego jak wspominał w Dębicy, incydentu z amerykańskim Liberatorem. Być może, dyżurujący 13 września 1944 r. patrol Kozina latał już na tych nowych samolotach, gdyż z wywiadu Zabielina wynika, że były to Jaki 3. Natomiast Amerykanie wspominali o ataku trzech Jaków 9. Skąd mogła pochodzić ta rozbieżność? Otóż seria Jaków obejmowała ponad 20 samolotów o różnym przeznaczeniu. Zaprojektował je i sukcesywnie modyfikował Aleksander Jakowlew, jeden z ulubionych, technicznych specjalistów Stalina. Z kilku źródeł, także z wypowiedzi Zabielina wynika, że spośród wszystkich typów Jaków, najbardziej udanym pod względem osiągów i pilotażu sowieckim myśliwcem pod koniec II wojny światowej, był właśnie Jak 3. Również wg niektórych opinii niemieckich pilotów, Jaki 3 były najgroźniejszym, rosyjskim samolotem w walkach powietrznych.
Pierwsze loty bojowe tych maszyn odbywały się dopiero od 20 czerwca 1944 r. w okolicach Lwowa. Słynny pułk pilotów francuskich Normandie Niemen, walczących na froncie wschodnim na Jakach 1 i Jakach 9, został w lipcu 1944 wyposażony w Jaki 3 i na samolotach tego typu odniósł największe sukcesy. Po wojnie Stalin podarował lotnictwu francuskiemu 40 Jaków 3, jako dowodu osiągnięć sowieckiej techniki. Wydaje się zatem, że bliższy prawdy jest Zabielin informując w swoim wywiadzie, że na spotkanie z Liberatorem alarmowy zwiad Kozina wyleciał na Jakach 3 i to najprawdopodobniej przyprowadzonych parę dni wcześniej z Gruzji. Samolot myśliwski Jak 9 w rękach Amerykanów w Korei (wrzesień 1950) Pomyłka Amerykanów z Liberatora mogła polegać na tym, że niektórzy z nich już kilka lat później brali udział w wojnie koreańskiej, a w jej pierwszej fazie komunistyczni, koreańscy, sowieccy i chińscy piloci latali głównie na Jakach 9 z północnokoreańskimi oznaczeniami. Poza tym swoje przeżycia, które zafundowali im w Polsce sowieccy sojusznicy, amerykańscy lotnicy mogli ujawnić dopiero po wielu latach, a Korea mogła utrwalić w ich świadomości typ sowieckiego śmigłowego myśliwca, obecnego w lotnictwie północno-koreańskim. Jeszcze w Korei, Jaki 9 zostały zastąpione słynnymi, sowieckimi, odrzutowymi Migami 15, ze znakomitymi silnikami na brytyjskiej licencji Rolls-Royce Nene 8. Samoloty te zostały wprowadzone do walk w grudniu 1950 r. Natomiast niedoszły bohater Związku Sowieckiego (wniosek w sprawie przyznania tego tytułu nie uzyskał ostatecznie akceptacji), as lotniczy z Korei, nie mówi nic w swoich wspomnieniach na temat sprawy dębickiej, że: Schematyczny rysunek Liberatora z 464 Grupy Bombowej USAAF z żółto-czarnym charakterystycznym oznakowaniem stateczników Amerykański bombowiec był wyraźnie oznakowany, leciał wolno, niepewnym, nieregularnym lotem i pozostawiał za sobą smugę dymu w wyniku poważnych uszkodzeń (m.in. jeden sil- 8 W 1948 r. labourzystowski rząd premiera Attlee nie widział przeszkód, aby sprzedać Rosjanom wysoko zaawansowaną technologię militarną. W czasie wojny koreańskiej, sowiecki 83 korpus lotnictwa w sile 240 Migów, został przeniesiony z Władywostoku do Port Artur. Latali na nich sowieccy oraz chińscy piloci i do momentu wprowadzenia do walk amerykańskich, odrzutowych myśliwców F-86 Sabre alianci ponosili w Korei znaczne straty, tracąc początkową przewagę w powietrzu. Znane powiedzenie Lenina, że kapitaliści sprzedadzą sznur, na którym komuniści ich powieszą zostało w tej fazie wojny koreańskiej przetestowane empirycznie. nik zniszczony, a drugi uszkodzony) spowodowanych nad zakładami chemicznymi w Oświęcimiu przez niemiecką obronę przeciwlotniczą. Nawet młody lub niedoświadczony pilot sowiecki powinien to zauważyć. Liberator wystrzeliwał rakiety sygnalizacyjne (najprawdopodobniej wg uzgodnionych kodów), wypuścił podwozie, a na rozkaz dowódcy por. Ayresa strzelcy nie odpowiadali ogniem do Inny wzór oznakowania w kolorach czarnym i żółtym stateczników czterech dywizjonów Liberatorów w 465 Grupie Bombowej USAAF. Oznakowanie takie miał bombowiec por. Jamesa Ayresa z 782 dywizjonu zestrzelony przez Sowietów pod Dębicą Por. James Ayres z żoną Marylouise z domu Karcz, której rodzina mieszka od niepamiętnych lat w miejscowości Podczerwone w pobliżu Czarnego Dunajca (dzięki uprzejmości Katie Birtwell) atakujących, sowieckich, sojuszniczych myśliwców. Według formalnych i nieformalnych obyczajów lotniczych, oznaczało to chęć lądowania pod całkowitą kontrolą atakującego. A tylko kompletny idiota, lub ktoś, kto otrzymał odpowiednie rozkazy (podkreślenie moje M.M.), mógł w tej sytuacji otwierać ogień do sojuszniczego i ledwo zipiącego samolotu. Część okna z plexiglasu kabiny Liberatora zestrzelonego pod Dębicą, zabrana z miejsca upadku maszyny na pamiątkę przez por. Ayresa. Po lewej widok z boku, po prawej widok z frontu (dzięki uprzejmości Katie Birtwell) uszkodzony Liberator był atakowany i bezkarnie dobijany z bliska przez sowieckie myśliwce (wg wspomnień amerykańskich lotników przez trzy Jaki 9, a wg wersji świadka z Dębicy dwa), opadających na spadochronach 10 lotników amerykańskich Sowieci ostrzeliwali z powietrza i z ziemi (m.in. dwie sowieckie kobiety fizylierki zaciekłymi seriami z pepesz, o czym wspominał naoczny świadek).
Także świadek z Dębicy p. Kazimierz Jedynak przechowuje do dziś przestrzeloną pilotkę amerykańskiego lotnika. pięciu amerykańskich lotników zostało rannych, długi czas trwały nieprzyjemne, obcesowe przesłuchania Amerykanów i przetrzymanie ich w rozdzieleniu pod strażą.
Według wspomnień dowódcy Liberatora por. Jamesa D. Ayresa w przypadku ekstremalnych sytuacji zapasowym lotniskiem dla amerykańskiej wyprawy w tym dniu był Lwów, do którego próbowała dolecieć załoga uszkodzonego Liberatora. I tylko ta jedna informacja mogła nie dotrzeć do Władimira Nikołajewicza Zabielina, chociaż powinni ją znać dowódcy sowieckiej jednostki lotniczej, stacjonującej w Dębicy i piloci z bojowych zespołów myśliwskich. Przestrzelona pilotka amerykańskiego lotnika znaleziona w rejonie miejsca upadku zestrzelonego Liberatora (dzięki uprzejmości pp. Kazimierza Jedynaka i Piotra Mleczko) Wszyscy, wyżej wymienieni, powinni również poznać zarządzenie o znakach rejestracyjnych alianckich samolotów, które jak wcześniej wspomniano, dotarło do oddziałów I Armii WP jeszcze w czerwcu 1944 (!).
Jak wiadomo, Stalin odmawiał zgody na amerykańską pomoc dla Warszawy, argumentując m.in. tym, że nie może popierać awantury polskich nacjonalistów w strefie działań wojennych Armii Czerwonej przeciwko niemieckiemu faszyzmowi oraz tym, że nie może zapewnić bezpieczeństwa alianckim samolotom na obszarze przyfrontowym (pamiętamy, jakie skutki przyniosły w czerwcu 1944 sowieckie gwarancje zapewnienia bezpieczeństwa Amerykanów w Połtawie). Istnieją, zatem poważne przesłanki, aby sądzić, że zestrzelenie amerykańskiego bombowca w rejonie Dębicy w dniu 13 września 1944 było działaniem nieprzypadkowym. Być może miało na celu uwiarygodnić sowiecką tezę o niebezpieczeństwie lotów alianckich samolotów w strefie działań Czerwonej Armii i tym samym wpływać na decyzje o przeprowadzeniu operacji FRANTIC 7.
Na przykład na jej celowe, znaczące opóźnienie, a być może, nawet na jej całkowite zaniechanie.
Taktyka Stalina okazała się skuteczna już przy tym pierwszym, możliwym zamyśle poprzez przebiegłe wydłużenie czasu negocjacji dyplomatycznych. Wspomniano wyżej, że zgoda Kremla na wahadłowy przelot amerykańskiej wyprawy (na trasie: Anglia-Niemcy-Warszawa- Brześć-Kijów-Połtawski Węzeł Lotniczy i z powrotem szlakiem południowym przez Budapeszt-Brod (Jugosławia)-Foggię (Włochy)- Rzym-Cannes-Paryż-Anglia) udzielona została w nocy z 12 na 13 września. Wiemy także, że do jednostek I Armii WP zarządzenie w tej sprawie zostało wystosowane pod koniec dnia, bowiem dopiero o godz. 22:45. Można zatem przypuszczać, że w praktyce polskie i sowieckie oddziały liniowe, również sił powietrznych, zostały poinformowane jeszcze później. Ale jakie były sowieckie zarządzenia i rozkazy w sprawie postępowania w stosunku do alianckich samolotów, które znalazły się na obszarze Polski przed wydaniem wspomnianego wyżej zarządzenia, a zajętym przez Armię Czerwoną? Historia milczy. Trudno na ten temat coś powiedzieć bez dostępu do rosyjskich, wojskowych archiwów z II wojny światowej. A załoga Liberatora Nr mogła mieć po prostu pecha, że rozkaz o swobodnym przelocie wyprawy FRANTIC 7 oraz odwołaniu lub zawieszeniu poprzednich zarządzeń (jeśli takie były wydane) nie zdążył dotrzeć do południa 13 września 1944 r. do wszystkich jednostek sowieckiego lotnictwa w polskim rejonie operacyjnym obu Frontów Czerwonej Armii.
Wspomnienia pułkownika Zabielina, zarówno z Dębicy, jak i z Korei, wskazują na trwałe efekty sowieckiej, politycznej indoktrynacji. Piszę świadomie trwałe, ponieważ wypowiedzi 86-letniego (wywiad był przeprowadzony w 2007 roku) weterana dwóch wojen nie powstydziłyby się drukować sowieckie gazety z lat 50. Dramat Amerykanów, gdy wyskakiwali z rozpadającego się Liberatora, pod ogniem sowieckich pocisków, był dla Zabielina interesującym widoczkiem. Od razu dostali obiad i popili Krótko mówiąc, było to przyjacielskie przyjęcie (!), a Kozin dostał od marszałka Koniewa 10 dni domowego aresztu (nie wiemy czy i to jest prawdą?).
W podobny, utrwalony sowiecką propagandą, sposób wypowiadał się Zabielin na temat wojny w Korei i swoich, imperialistycznych, amerykańskich wrogów. I jak się wydaje, tylko przez oficerską kurtuazję, płk Zabielin nie poinformował dziennikarzy, że cudem wyrwanych z rąk śmierci pod Dębicą Amerykanów, Sowieci okradli z pieniędzy i wszystkich wartościowych, osobistych przedmiotów. Wspomina o tym w swojej korespondencji p. Kathleen Birtwell, córka Jima Ayresa, dowódcy i pilota zestrzelonego Liberatora 9. A część dębicką w swoim długim i udzielanym ze swadą, barwnym wywiadzie Zabielin podsumowuje stwierdzeniem, że tak ogólnie i mówiąc krótko to była taka przyjaźń, że wodą nie zalejesz!. A więc można rzec wsio było charaszo i prawilno! Jim Ayres z córkami (dzięki uprzejmości Katie Birtwell) 9 W przypadku ojca Katie, por. Ayresa, były to: ślubna obrączka, sygnet herbowy (wyższej uczelni), zegarek, zapalniczka oraz 300 dolarów w gotówce.
* * * A może u podłoża sprawy dębickiej leżała przemożna chęć otrzymania awansu lub medalu i po prostu zwykła głupota? Również tej opcji nie można całkowicie wykluczyć. * * * Po prawie 70 latach od opisywanych wydarzeń przeczytałem dziś (piszę te słowa 3 grudnia 2013 roku) w jednej z gazet następujący komunikat: Stany Zjednoczone i Rosja przeprowadzą wspólne ćwiczenia wojskowe w lipcu 2014 roku poinformowała rosyjska agencja RIA Novosti. Manewry pod kryptonimem Atlas Vision 2014 odbędą się w okolicy Czelabińska na Uralu oświadczył rzecznik Centralnego Rosyjskiego Okręgu Wojskowego pułkownik Jarosław Roszczupkin.
I następna wiadomość z prasy: Według niemieckiego dziennika Bild Rosja rozmieściła na terenie obwodu kaliningradzkiego w pobliżu granicy z Polską oraz wzdłuż granic z krajami bałtyckimi rakiety Iskander-M, przystosowane do przenoszenia głowic atomowych. Naczelny dowódca wojsk NATO w Europie amerykański generał Philip Breedlove wyraził zaniepokojenie z tego powodu i wskazał na konieczność lepszego komunikowania się Rosji i Sojuszu Północnoatlantyckiego.
A w czerwcu 2013 r. media informowały, że jeszcze w bieżącym roku Rosja utworzy na Białorusi swoją pierwszą bazę bojowego lotnictwa. Powstała ona blisko granicy z Litwą i Polską w Lidzie i już stacjonują w niej eskadry nowoczesnych, zmodernizowanych samolotów szturmowych Su-27SM3. A więc historia zatacza koła i jako warszawiak z urodzenia i zamieszkania, a przede wszystkim jako Polak, nie wiem czy powinienem się z tego cieszyć? Tym bardziej, że ciemne strony sprawy dębickiej, sprawy połtawskiej oraz spóźnionej, alianckiej pomocy dla Powstania Warszawskiego w połączeniu z własnymi przeżyciami w XX wieku trudno mi wykreślić z pamięci.
Rosyjski Su-27SM3. Takie samoloty stacjonują w rosyjskiej bazie w Lidzie na Białorusi(Wiki)
IDY MARCOWE marca prezydent Rosji (Władimir Putin) wystąpił do Rady Federacji o zgodę na użycie wojsk FR na terytorium Ukrainy. Izba wyższa parlamentu niezwłocznie zgodę taką wyraziła. Źródło: PAP (JS) Rosyjskie manewry w Kalinigradzie sprawdzian gotowości Floty Bałtyckiej. 10 Idy marcowe (łac. Idus Martii) Idy marcowe są świętem poświęconym rzymskiemu bogowi wojny Marsowi. Podczas święta odbywał się przegląd wojsk. Idy obchodzono 15. dnia każdego miesiąca, który miał 31 dni. W pozostałych przypadkach był to 13. dzień miesiąca. Idy marcowe są szczególnie znane, ponieważ podczas tego święta w 44 roku B.C. Juliusz Cezar został podstępnie zamordowany, otrzymując 23 pchnięcia sztyletem, zadane przez grupę około 60 zamachowców, a szczególnie przez jego przyjaciela, Brutusa. (wg Wikipedii)
Tydzień temu (3 marca) w Kaliningradzie rozpoczęły się niezapowiedziane manewry wojsk należących do Floty Bałtyckiej. Odbyły się one na osobisty wniosek Władimira Putina. W sumie w ćwiczeniach wzięło udział 3,5 tysiąca żołnierzy oraz prawie 500 jednostek sprzętu. Autor: Aleksander Kiszniewski, Źródło: Rosyjskie Ministerstwo Obrony Wtorek, 4 marca (04:09) USA zawiesiły współpracę wojskową z Rosją z powodu interwencji militarnej tego kraju na Krymie. Wszelkie kontakty amerykańskich wojskowych z rosyjskimi wojskowymi zostają wstrzymane oświadczył rzecznik Pentagonu John Kirby. Wzywamy Rosję do deeskalacji kryzysu na Ukrainie i wycofania żołnierzy do ich baz na Krymie powiedział John Kirby. Podkreślił, że Pentagon uważnie śledzi rozwój wydarzeń na Ukrainie i jest w stałym kontakcie z sojusznikami USA. (PAP) Wtorek, 18 marca (13:22) Prezydent Rosji Władimir Putin podpisał we wtorek traktat o przyjęciu Krymu w skład Federacji Rosyjskiej. Krym powinien mieć trwałą i silną suwerenność, która dziś może być tylko rosyjska, inaczej suwerenność można stracić powiedział prezydent Rosji Władimir Putin w swoim orędziu. (Źródło: PAP) Niedziela, 23 marca (07:22) Rosjanie szturmują ukraińskie bazy na Krymie Rosyjscy wojskowi zdobyli kolejne bazy ukraińskie na Krymie. Przejęli też kilka okrętów. Największym sukcesem Rosjan jest zdobycie szturmem lotniska Belbek. Rosjanie zdobyli też szturmem bazę wojskową w Nowofedoriwce, przejęli też ukraińskie okręty. Pod kontrolą Moskwy jest już189 ukraińskich obiektów wojskowych.
Autor: (AND), (PAP), (IAR), (LifeInfo) Wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę! Byliśmy głęboko przekonani, że przynależność do NATO i Unii zakończy okres rosyjskich apetytów. Okazało się, że nie, że to błąd mówił w sierpniu 2008 roku śp. Lech Kaczyński, Prezydent Rzeczypospolitej, na demonstracji w Tbilisi, ostrzegając światową opinię publiczną i powstrzymując wojska rosyjskie przed szturmem na stolicę Gruzji. (liczne źródła) Prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński w dniu 12 sierpnia 2008 r. na manifestacji w Tbilisi wobec zagrożenia stolicy Gruzji rosyjską inwazją (wybrał M.M.) KRESOWE STANICE 89
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1210 odsłon