Pani Ewa Demarczyk, happening i krakówek

Obrazek użytkownika wilre
Idee
FRAGMENT końcowy:

W 1966 roku Ewa Demarczyk zaprezentowała pierwszy samodzielny spektakl w Teatrze Kameralnym w Krakowie z 8-osobowym zespołem muzycznym. W tym samym roku nawiązała współpracę z kompozytorem Andrzejem Zaryckim, trwającą do 1984 roku. W 1972 artystka skończyła współpracę z "Piwnicą pod Baranami". W 1985 roku rozpoczął działalność Państwowy Teatr Muzyki i Poezji Teatr Ewy Demarczyk, w którym pełniła ona rolę dyrektora i z którym podróżowała po Polsce i świecie, prezentując własne recitale. Teatr zakończył działalność w 2000 roku.

O Artystce nie zapomnieli jej wielbiciele i na oficjalnej ]]>stronie internetowej ]]>Ewy Demarczyk nie brakuje aktualnych wpisów. "Nie wiem czy Pani to odczyta (...) powiem tylko, że kocham Pani głos i muzykę (...) teraz moja córka słucha wraz ze mną i jak nigdy marzę o koncercie, dałabym wszystko, by być na koncercie" - pisała w grudniu 2008 roku wielbicielka artystki. W styczniu 2009 roku, z okazji urodzin artystki, pojawiły się wpisy internautów dziękujących za to, że artystka nauczyła ich słuchania poezji i za to, że swoimi piosenkami przenosi ich w INNY, LEPSZY ŚWIAT….

                                                                                      

                                                                                          Oprac.: Marek Różycki jr.
*  *  *

"Interesujący materiał, natomiast nie ma w nim nic z tytułu: żadnej informacji, wskazującej na zaszczucie, nie mówiąc o miernotach..."
-----------------------
Więc może ja się odważę na słowo o miernotach.

Przed pięcioma laty celem zamieszania w zarastającym rzęsą samouwielbienia krakowskim bagienku wymyśliliśmy „dla hecy” przy małej wódeczce, że krakowski pisarz Roman Wysogląd napisze recenzję mojej książki pt. „Wielkie nic, czyli zagubiona tożsamość”, której nigdy nie napisałem. 

Ramówkę recenzji ustaliliśmy po trzeciej kolejce, a po piątej pięćdziesiątce mieliśmy już gotowy projekt okładki. Oto fragmenty tej ze wstydem przyznaję parszywej recenzji, która ukazała się na łamach prestiżowego Magazynu Sztuki "SztukPuk:

]]>http://sztukpuk.art.pl/assets/recenzje/forum/wysoglod_bywam_31.html]]>

„Nareszcie! Nowa powieść Krzysztofa Pasierbiewicza
Dla każdego, kto chociaż trochę interesuje się literaturą, co w dzisiejszym, skretyniałym świecie staje się rzadkością, było więcej niż pewne, iż pan Krzysztof Pasierbiewicz nie poprzestanie na barwnym opisywaniu wybranych zdarzeń ze swojego (i nie tylko) życia ("Epopeja Helskiej Balangi", "Podaj hasło"). Więcej, że jak na prawdziwego mężczyznę przystało, spróbuje się zmierzyć z wyzwaniem znacznie dostojniejszym, czyli czystą prozą.

Od urokliwego bankietu w Piwnicy pod Baranami promującego bezwstydną spowiedź autora, z co pikantniejszych grzeszków birbanckiego życia (odważnie wyjawioną w dziele pod tytułem "Podaj hasło") nie minęło więcej jak siedem miesięcy, gdy na przełomie roku narodziła się powieść pod znamiennym tytułem "Wielkie nic, czyli zagubiona toż-samość".

Na ponad trzystu stronach dostajemy wspaniały, niemal renesansowy opis krakowskich klimatów drugiej połowy dwudziestego wieku. Fascynujące są strony, na których autor bawiąc się językiem, w sposób ujmująco zabawny wprowadza nas w świat starych krakowskich domów i kultowych miejsc spotkań lokalnej socjety, skażonych znamiennym krakauerskim piętnem, poczynając od Franca Józefa, poprzez Karola Wojtyłę, na Skrzyneckim kończąc.

Okres ostatniej transformacji, to w powieści Krzysztofa wymowne studium postaw i zachowań ewoluujących (nie zawsze w dobrą stronę) krakowskich artystów, naukowców, nowofalowych biznesmenów i bardziej lub mniej upierdliwych nieudaczników, którymi schyłek wieku wybrukował koślawe chodniki podwawelskiego grajdołka.

Krzysztof nie byłby sobą, gdyby w pozornie prostą i pogodną akcję nie wplótł okazowych postaci naszych nowych czasów, czyli mówiąc jaśniej mentalnie nowobogackich, nadętych kretynów poprzebieranych w garnitury od Armaniego, z cygarami w zębach, którzy aromatu Cohiby nie odróżniają od swądu skisłego ogórka. 

Nie oszczędził też osobników z poważnym cenzusem naukowym obciążonych genetycznie "syndromem małopolsko - nowodworsko - jagiellońskim". Lwią część swojej powieści autor poświęca postępującej erozji morale i wrażliwości politycznie poprawnych kameleonów, którzy niegdyś zdawali się dawać asumpt by nas tytułowano dumnie Krakowianami.

W powieści Krzysztofa, zbyt szybko odchodzący w przeszłość autentyczny Kraków, który jeszcze nie tak dawno był na wyciągnięcie ręki (a może nam się tak tylko wydawało), odkąd nadeszło Nowe, mizdrzy się do niego w chocholim tańcu pawi z przyjezdnymi, gubiąc nieuchronnie swoją szczytną tożsamość. Tożsamość miasta, gdzie nigdy nie było nudy, choć życie toczyło się wolno, jak stara dorożka (…)

Tematów damsko - męskich zawartych w powieści nie będę omawiał, bo coś musi zostać nienazwane. Coś, co w zamyśle autora jest jedynie pikantną przyprawą romantycznego opisu magicznego miasta nawiedzonego z nagła pandemią wyścigu szczurów, kiedy człowiek zapomniał, że pośpiech poniża.

Ale mimo wszystko chce się żyć, szczególnie po przeczytaniu powieści Krzysztofa.
Naturalnie pan Pasierbiewicz nie będzie miał łatwego życia (a kiedy miał?), gdy wyleniałe hieny starego Krakowa i młode jamochłony wykarmione na serialach rzucą się na niego by go rozerwać na strzępy za to, iż się ośmielił drasnąć nietykalny dotąd mit galicyjskiego Krakówka.

Na szczęście prawdziwa sztuka broni się sama, co w przypadku powieści "Wielkie nic, czyli zagubiona tożsamość" rozumie się samo przez się. Gdyby Pasierbiewicz tej książki nie napisał, to i tak by istniała, ponieważ wszystko, o czym pisze jest w nas, niestety, na zawsze.

Krzysztof Pasierbiewicz
Wielkie nic, czyli zagubiona tożsamość.
Wydawnictwo XYZ,
Okładka - Zbigniew Prokop
Kraków 2009.
Roman Wysogląd…”, koniec cytatu

Po ukazaniu się tej recenzji, na salonach podwawelskiego Krakówka zawrzało, a panie sprzedawczynie krakowskich księgarń opowiadały mi, że o tę nigdy nie wydaną książkę przez wiele tygodni bezskutecznie dopytywała się z rumieńcami na policzkach przebogata menażeria zaaferowanych pań profesorowych, ministrowych, mecenasowych, doktorowych, prezesowych et consortes, a jeden z profesorów filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, to po trzy razy dziennie przyłaził. Zaś ponoć nieposkromioną i nad wyraz upierdliwą chęcią poznawczą wykazywały się także aspirujące do elity kurzomózgie flamy nowofalowych podwawelskich biznesmenów.

Jak sami Państwo widzicie wcale nie trzeba pisać, by się stać poszukiwanym w Krakowie autorem. A Kraków jaki jest każdy widzi.

Serdecznie pozdrawiam,
]]>Krzysztof Pasierbiewicz]]>
]]>ECHO24]]>

ZAMIAST  E P I L O G U 

Elyty - czyli jak chamy wdarły się na salony i panów udają

 
Piękną i nadzwyczaj  pożyteczną cechą nas Polaków jest przywiązanie do tradycji i nie jest to, jak niektórzy próbują nam wmawiać przejaw zacofania a wręcz przeciwnie jest to powód do dumy bo polska historia i kultura są tym co nas na tle innych narodów często pozytywnie wyróżnia. Przypomnę tu słowa skierowane do młodzieży przez Ojca Świętego Jana Pawła II w Gnieźnie w 1979r : „Kultura polska jest dobrem na którym opiera się życie duchowe Polaków. Ona wyodrębnia nas jako naród. Ona stanowi o nas przez cały ciąg dziejów. Stanowi bardziej niż siła materialna. Bardziej nawet niż granice polityczne... Proszę was: pozostańcie wierni temu dziedzictwu! Przechowajcie to dziedzictwo! Pomnóżcie to dziedzictwo! Przekażcie je następnym pokoleniom”.
 
Szczególna rola w pielęgnowaniu tego dziedzictwa zawsze przypadała elitom i myślę, że jedynie angażowanie się w to dzieło, o którym mówił  polski papież w sposób większy niż przeciętny daje prawo nazywania się elitą.
W Pierwszej Rzeczypospolitej wyłącznie a w Drugiej w większości elitą naszego kraju była szlachta która  często od czasów piastowskich tkwiła  na kawałku polskiej ziemi otrzymanej od króla lub księcia by bronić  państwa i swoich rodzin przed wrogami.
Szczególe zasługi w pielęgnowaniu polskości miał szlachecki zaścianek, który był /jest nadal najbardziej polskim z polskich żywiołów. Postawy patriotyczne charakteryzujące drobną szlachtę stopniowo przejmowała dzięki przemianom społecznym na wsi warstwa zamożnych chłopów, natomiast bezrolni mieszkańcy wsi stawali się robotnikami w dużych majątkach ziemskich oraz emigrowali do miast dając tam początek „klasie robotniczej.”
 
Wszystko to się zmieniło po 1945 roku kiedy to Stalin zainstalował nam nowa „elitę” której rdzeń stanowili żydowscy komuniści i ich narzędzia czyli wcześniej wspomniani dawni  bezrolni mieszkańcy wsi przekształceni w fornali i miejski plebs. Ta plebejska „szlachta” najczęściej już w drugim pokoleniu nadal chce Polakom przewodzić więc mamy PRL-bis oraz "elity"  niczym prosto z magla o rodowodzie korzeniami tkwiącym w Czieriezwyczajce. Sytuacja ta  powoduje, że w polskim społeczeństwie ciągle panuje przeświadczenie ,że to nadal nie jest nasze państwo tylko jakichś "onych". 
 
 Upudrowane  przy Okrągłym Stole postkomunistyczne "elity" niezbyt czują polską wrażliwość i nie do końca utożsamiają się z polską racja stanu a ludzie to bezbłędnie wyczuwają i tacy "przywódcy" niestety nie są w stanie z Polaków wykrzesać entuzjazmu i politycznej aktywności.
Wiele zła we współczesnej Polsce wynika właśnie z  negatywnego doboru , niskiej jakości oraz  kastowości (korporacyjności ) owych "elit". Każda z grup (kast) tworzy swoistą mafię nakierowaną wyłącznie na obronę własnych interesów grupowych.
 
Jest to w wielu przypadkach nawiązywanie wprost do peerelowskich wzorców gdzie głównie poziom ześwinienia się i degeneracji decydował  o sukcesie a każdy kto nie godził się na to był skazany na porażkę.
Do tego dochodzi swoista "hodowla świętych krów" zwanych nie wiedzieć czemu "autorytetami". Owe "autorytety" są nieraz  takiego formatu ,że przed wojną do żadnego porządnego domu nigdy by ich nie zaproszono.
 

 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)