Polaczek-cwaniaczek
My tu gadu-gadu, to i śmo, a to Rosja, a to Ameryka, a to Ukraina i zasady demokracji… A z jakim właściwie kapitałem społecznym staje Polska na świecie? Jak Polacy traktują samych siebie i siebie nawzajem? Jakby nikt się nad tym nie zastanawia, a przecież bez poglądu na ten temat przypominać będziemy matematyka z fraszki Kochanowskiego. Temat zbyt niski – czy zbyt ponury?
W zeszłym roku latem kupowałem tani, używany, prosty, miejski rower. Jednym z parametrów rowerów jest ich masa, ciężar. Parametr ten w pewnych granicach nie jest nazbyt istotny, ale jego znaczenie bywa wyolbrzymiane. Sprzedających niepotrzebne im już sprzęty przez ogłoszenia na jednym z popularnych portali odsprzedażowych – były to osoby prywatne – pytałem więc standardowo o ciężar ich rowerów, dając do zrozumienia, że parametr ten jest dla mnie istotny, i umawiałem się lub nie na oględziny. Obejrzałem rowerów sześć. Waga nie zgadzała się nigdy! Rozbieżność wahała się od kilograma do (najczęściej, jakby się wszyscy umówili) dwu kilogramów, przy wadze roweru od 9 do 13-14 kilogramów. Rower wreszcie kupiłem - za siódmym podejściem, gdy waga zgadzała się dokładnie z tym, co mejlowo podała mi sprzedająca go pani. Na miejscu okazało się zresztą, że to nie ona rower sprzedaje, a jej syn; czyżby nie posługiwał się internetem sam? No ale, mniejsza o to. W końcu znalazł się ktoś uczciwy. Kupno używanego taniego roweru zajęło mi nie jeden dzień, a dni kilka; zwiedziłem sobie też kilka miejsc rozległej metropolii.
Ten stan rzeczy zaszokował mnie. Sądziłem, że część sprzedających zwyczajnie pojęcia mieć nie będzie, ile ich rower waży, i nie będzie im się chciało/nie będą wiedzieli jak sprawdzić; oczekiwałem też, że ktoś zacznie mi tłumaczyć, w dużej mierze słusznie, dlaczego waga nie ma zbyt dużego znaczenia w ocenie roweru. Nie warto też moralizować, ani nawet przesadnie liczyć na ludzką uczciwość. Spodziewałem się tedy z góry, że ktoś ze sprzedających zechce trochę „podrasować” zalety sprzedawanego sprzętu. Ale że wszyscy??? Oszukiwać postanowiło kolejno sześć osób! I na co ludzie ci liczyli. Że po zaznaczeniu, że ciężar sprzętu jest dla mnie ważny nie sprawdzę go przed kupnem? Byli nie tylko cwaniaczkami - ale i cwaniaczkami głupimi. Też cwaniaczkami bezczelnymi, bo nie widziałem oznak zakłopotania po wykazaniu kłamstwa. Jakby kłamstwo i oszustwo były dla nich do tego stopnia chlebem powszednim, że nie widzieli w nim nic dziwnego. W końcu gdy cwaniaczkują wszyscy, to cwaniaczkowanie staje się jakby niewidzialne; a jeden cwaniaczek w te czy wewte różnicy wielkiej nie zrobi.
Może jest coś szczególnego akurat w portalu ogłoszeniowym z którego korzystałem, że przyciąga on ludzi szczególnego rodzaju. Subiektywnie mam też wrażenie, że oszukiwanie na wadze akurat rowerów jest rzadsze im są one droższe, a używający ich ludzie poważniej traktujący swoje hobby/środek transportu – a zarazem samych siebie – oszukują mniej. Raczej nie można też spieszyć do wniosków, albo uogólniać na podstawie siedmiu osób; nie wiem jak liczną próbkę za wystarczająco reprezentatywną uznaliby statystycy. Mi jednak szkoda czasu na sprawdzanie 70, 700 czy 7 tysięcy rowerów i przynajmniej jakieś robocze wnioski dla siebie sformułować musiałem już po drugich oględzinach. Wniosek roboczy minimalny z opisanego wyżej doświadczenia bezpośredniego (osobistego) brzmi, że doprawdy bardzo mało dotąd znałem mój kraj, bo wbrew moim rachubom, typ polaczka-cwaniaczka wśród Polaków dominuje, przez co Polska staje się czymś w rodzaju dżungli; mieszkając nad Wisłą warto pamiętać, że załatwienie czegoś może zająć tu siedem razy tyle ile powinno. Pamiętają państwo wiedzę praktyczną z lat 90-tych o kupowaniu używanych samochodów w Niemczech? Wyjeżdżających wtedy po nie namawialiśmy, by auta kupowali od Niemców, a nie handlujących tam nimi coraz częściej Turków. No więc - sami staliśmy się takimi oto Turkami. Włosów z głowy rwać z tego powodu pewnie nie ma sensu; trzeba raczej podchodzić do tego filozoficznie - z uśmiechem i dystansem zastanawiając się, czym jeszcze nas świat zaskoczy. No i trzymając się zaktualizowanej wersji naszej „wiedzy o Polsce i świecie współczesnym”.
Od czasu jakiegoś na sile jakby przybierają rozmaite kampanie – najczęściej w formie „szeptanki” w mediach społecznościowych – namawiające do kupowania polskich produktów i w polskich sklepach. Czyli domyślnie – nie w quasi-supermarketach, centrach i sieciach. Zyski tych pierwszych miałyby zostawać w Polsce, tych drugich – wędrować za granicę. Pomińmy, czy na przykład sieci osiedlowe oferują produkty „polskie” (i które to są?) częściej niż centra i sieci i czy oferta jednych istotnie różni się od oferty drugich - a skupmy się na jednym tylko. Na uczciwości. I cenach.
Ceny w sklepach np. osiedlowych są z reguły i naturalnie wyższe niż w tych dużych. Ja jednak uważam, że bez pilnej i nagłej potrzeby, mając jakiś wybór, by wybrać się na zakupy do tych pierwszych z innego powodu - trzeba upaść na głowę.
Numerek jest ponoć stary jak świat. Banalny. I jakoś o nim cicho, w tej czy innej formie spotkała się z nim większość państwa.
Oto na półce wywiesza się jedną, atrakcyjną cenę, a przy kasie do rachunku dolicza cenę inną – wyższą.
O numerku przypomniała mi niedawna wizyta w pewnym sklepiku, gdzie znęciła mnie atrakcyjna cena ulubionej kawy, soku i jogurtu; ale też właśnie przez atrakcyjność ceny zapamiętałem i przy kasie z wszystkich dla zasady zrezygnowałem. Trzy zero… Jednak zwykle numerek działa niezawodnie. Ilu z nas pójdzie do sklepu po jeden artykuł? Ktoś z pełnym wózkiem zakupów raczej nie ma tu szans. Część sklepów rachunki drukuje niewyraźnie z zasady – no to już wiemy, na czym polega ich pomysł na „byznys”... I wreszcie, nawet gdy ktoś wędruje do sklepu za jednym artykułem lub zdoła - jak ostatnio ja - zapamiętać kilka różnych cen, to argument kasjerki jest jak z Barei: nie mamy pana płaszcza, i co nam pan zrobi. Cena jest inna niż na półce, no i co z tego.
Waga roweru jest inna niż deklarowana. No i co z tego.
Są oczywiście – to statystycznie nieuniknione – sklepiki handlujące uczciwie. Proporcje jednych i drugich określić znacznie trudniej niż w przypadku mojego kupowania roweru; łatwiej też o wnioski błędne – łatwiej nam zapamiętać jedno jaskrawe łajdactwo niż dziesięć sytuacji, których nie zauważymy, uznając je za normalne.
Sytuacja ta bynajmniej nie pojawia się wyłącznie w sklepikach małych, osiedlowych czy umownie „polskich”. Subiektywnie numerek na cenę inną przy kasie uważam i określiłem za „prastary” i tam właśnie jest on powszechny. Ale okazjonalnie zauważyć go można – a jakże! - i w „sieciówkach”, a jedna z obecnych w Polsce dwu dużych francuskich sieci z numerku zrobiła nawet zasadę handlu bakaliami. Proszę sprawdzić orzeszki…
Jako człek złośliwy przypuszczam, że do określania cen i kampanii promocyjnych dopuszczono tam polaczków-cwaniaczków.
Mariusz Cysewski
* * *
Kontakt: tel. 511 060 559
https://sites.google.com/site/wolnyczyn
https://www.facebook.com/groups/517163485099279
https://twitter.com/MariuszCysewsk
http://www.youtube.com/user/WolnyCzyn
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 932 odsłony