Perspektywy polskich obozów koncentracyjnych

Obrazek użytkownika Mariusz Cysewski
Kraj


Ruiny zabytku architektury pruskiej w Lublińcu. Fot. Panoramio



Ułanom Wielkopolskiej Brygady Kawalerii gen. Abrahama poświęcam


Jak to działa?
 
- rozbiłeś przez pomyłkę doniczkę sąsiadce;
 
- drugi raz zaparkowałeś przed blokiem w miejscu, na które chęć ma sąsiad, z którym nawet nie rozmawiasz;
 
- mieszkasz w kamienicy, lub okolicy, która jest przedmiotem „wrogiego przejęcia”;
 
- masz sprawę rozwodową albo o podział majątku;
 
- ukradłeś batonik w niemieckim sklepie;
 
- posiadasz mieszkanie w atrakcyjnym punkcie miasta, albo i nieatrakcyjnym; albo dziecko które wstąpiło do NSDAP - a zarazem rentę lub emeryturę;
 
- uważasz, że bojówkarze i syfy Platformy Obywatelskiej nie powinni szczać na krzyż;
 
- powiedziałeś komuś, że zbrodniarze komunistyczni winni stanąć przed sądem, w święto państwowe państwową flagę wywiesiłeś, byłeś na manifestacji patriotycznej i wzniosłeś okrzyk „precz z komuną”, „Niech żyje Polska” albo tylko przechodziłeś i chciałeś zrobić zdjęcie milicjantom bijącym ludzi;
 
- co i nie daj Bóg, byłeś świadkiem ustawienia pozorowanego przetargu przez przestępców z Platformy Obywatelskiej – lub dowolnej innej żulii;
 
- albo i zupełnie bez powodu –
 
spodziewaj się postępowania karnego i skierowania do psychiatry. 
 
W powyższych przykładach nie ma cienia przesady; niektóre z nich (te polityczne) były opisywane przez dziennikarzy prawdziwych (opozycyjnych do października), a reszta wzięta jest z tzw. życia realnego, choć nieopisanego w merdiach Polski hitlerowskiej. Istotnym rysem przykładów z doniczką, miejscem do parkowania, rozwodem i sprawą o podział majątku jest fakt, że sąsiadka, sąsiad, współmałżonka związani są z NSDAP: rasą panów, polską kastą hitlerowską – obsadą milicji, prokurwatury, „sądu”, w najgorszym razie jakiegoś urzędu, byle ważnego (na przykład: Urzędu Skarbowego). Związek ten nie musi być ani trwały, ani poważny. W sprawie o majątek w Katowicach współmałżonka była w „sądzie” po prostu sprzątaczką; w sprawie o majątek w Tarnowskich Górach współmałżonka była „kuratorem sądowym” – brzmi groźnie, jednak nie widziałem w życiu kuratora sądowego, który by nie wyglądał na ostatnią blacharę czy śmieciarę. Wrażenia mogą oczywiście mylić. 
 
Sprawy polityczne to odrębny rozdział. Trzecia Rzesza Pospolita została założona w 1989 r. i do dziś jest rządzona przez kontynatorów polityki Katynia. Pamiętamy, że w Katyniu i innych miejscach Golgoty Wschodu założyciele obecnej Rzeszy mordowali nie tylko oficerów polskich zawodowych, i nie tylko tych rezerwistów, którzy z racji zawodu mieli dość ścisły związek z państwem polskim (jak prawników, policjantów itd.) – ale i nauczycieli. Listonoszy. Przedsiębiorców. Majętnych chłopów. Mordowali wszystkich, którzy stykali się z jakąś grupą ludzi, i którzy nawet nie tyle mogliby wznowić kiedyś walkę o niepodległość – bo takich, jako „legionistów”, sowieci likwidowali z zasady – ale w przyszłości, potencjalnie mogli stać się dla rozproszonych (np. wysiedlonych) ludzi jakimś choćby punktem orientacyjnym. Punktem odniesienia.
 
I trwa to do dziś.
 
 
Jak będzie po odtworzeniu państwa polskiego.
 
Z sąsiadami warto żyć na stopie przyjaznej ;) a z członkami NSDAP nie wiązać się w żaden sposób, rodzinny zwłaszcza. Spory sąsiedzkie nie znikną oczywiście z Trzecią Rzeszą Pospolitą; za to musi zniknąć polska NSDAP – rasa panów stojąca ponad prawem. Każda próba wykorzystania stanowiska służbowego do osiągnięcia prywatnych korzyści, w tym zemsty, korzyści majątkowych itp. – a takie zjawisko też nie umrze z hitlerowską Polską - winna kończyć się przed sądem niezależnym, czyli ławą przysięgłych, złożoną z 12 obywateli, wylosowanych z bazy Pesel w tygodniu (albo dniu) rozpoczęcia procesu. Pod rygorem odpowiedzialności karnej do przysięgłych nawet nie podejdzie żadna sprzątaczka w sądzie, żadna pani kurwator, a tym bardziej prokurwator. Każdy obywatel będzie mógł wnieść własny akt oskarżenia. Sam proces w ogromnej większości wypadków trwać będzie 1 dzień (1 rozprawa), a nie po 20 lat, jak zdarza się obecnie.
 
Skazanie kogoś przez ławę przysięgłych nie jest łatwe – trzeba 10 głosów na 12 ogółem (czyli stosunku głosów 10:2). Zwykłemu obywatelowi nie będzie też łatwo zebrać dowody przestępstw (rząd i państwo, o czym napiszę odrębnie, będą zobowiązane zapewniać tu wszechstronną pomoc). I tak być powinno – wyroki skazujące nie powinny być łatwe; w przeciwnym razie sądy nadal byłyby narzędziem prywatnej zemsty, jak dziś. By jednak osiągnąć skutek wystarczy, by ludzie wygrali z nazistami choć co dziesiąty proces. Wystarczy skazać co dziesiątego, by reszta albo uciekła za granicę, albo wiedząc o swym niskim pochodzeniu i politycznie motywowanym awansie społecznym po 1944 r. - nie pchała się na decyzyjne stanowiska; albo, nawet je pełniąc – nie popełniała przestępstw. Odpowiednio nagłośnione wyroki skazujące odstraszą od składania podań o przyjęcie do pracy np. panie kurwator z Tarnowskich Gór; polecam filmy Wolnego Czynu ukazujące mentalność tych produktów sowieckiego podboju[1]. Największym wrogiem Polaków są od 1939 r. do dziś nie jacyś muzułmanie, nie terroryści, nie Putin, nie gang Krakowiaka – ani nie WSI, Kiszczak itd. - a właśnie polskojęzyczna rasa panów, kasta nietykalnych, polska NSDAP. Nigdy wręcz nie słyszałem, by któryś z Polnische Ubermenschen odpowiedział karnie z art. 231 kodeksu karnego (nadużycie władzy), a przecież to właśnie te przestępstwa są dziś istną plagą Polski. To właśnie ci przestępcy i zbrodniarze przekształcili Polskę z państwa komunistycznego w  hitlerowskie. 
 
Skądinąd uważam, że w okresie przejściowym, np. przez 10 lat po odtworzeniu w Polsce sądów, winna obowiązywać ustawa o szczególnych zasadach odpowiedzialności za przestępstwa z art. 231 kodeksu karnego w okresie okupacji komunistycznej i kondominium rosyjsko-niemieckiego na mocy której ławy przysięgłych będą orzekać winę większością głosów nie kwalifikowaną, a zwykłą - minimum 7:5, a nie 10:2. Ustawa taka błyskawicznie zlikwiduje dzisiejsze patologie i zapoczątkuje wreszcie w Polsce selekcję pozytywną na stanowiska publiczne. W odróżnieniu od obecnej selekcji negatywnej.
 
 
Skierowanie do „psychiatry”
 
W postępowaniu karnym do psychiatry może cię skierować prokurator (a w „sądowym” – „sąd”). Stanowi o tym art. 202 kpk. Ale nawet tę łajdacką, antyprawną, hitlerowską zasadę powszechnie łamie Trzecia Rzesza Pospolita. Do pseudopsychiatry dostaniesz więc z reguły wezwanie od milicjanta. Pismo przeważnie będzie bez numeru sprawy (co jest ważne, bo skoro nie ma numeru, tzw. sygnatury, to i… nie ma postępowania karnego), niepodpisane, bez daty itd. – co wszystko sprawia, że pisma takie/wezwania są prawnie nieważne – nawet w świetle wewnętrznych przepisów hitlerowskiej Polski. Wreszcie, może być i tak, że nie dostaniesz żadnego wezwania, a jedynie ustne polecenie; wtedy masz pewność, że pseudopsychiatra jest wręcz kimś z rodziny milicjanta i że wszystko jest dogadane i ustawione.
 
Oczywiście za nieformalne wezwania – z wadami prawnymi skutkującymi ich nieważnością nawet w świetle obecnego hitlerowskiego lewa – w Norymberdze II przyjdzie beknąć dzisiejszym milicjantom z milicji wydziałów tzw. dochodzeniowych, a dokładniej: zajmujących się fabrykowaniem fałszywych dowodów w rzekomych postępowaniach karnych. Łamanie nawet hitlerowskiego lewa to nie tylko klasyczne przekroczenie uprawnień, ale i zbrodnia komunistyczna przeciwko narodowi polskiemu. Zbrodnie te są w dzisiejszej Polsce powszechne. Lećmy nazwiskami: z więzienia nie powinny za to wyjść Agnieszka Sawicka i Cezary Flak z milicji w Zawierciu, jak i milicjanci z Zabrza, odpowiedzialni za aferę VIII K 420/15 (SR w Bytomiu). Odpowiedzialni za tę zbrodnię są też pseudopsychiatrzy co silą się na realizację zleceń nazistów bez ważnego pisemnego postanowienia „prokuratora” lub „sądu” - a jedynie na podstawie świstka z gestapo lub ustnych, nieformalnych ustaleń z którymś z anonimowych gestapowców (tak właśnie na przełomie 2014/2015 postąpił Tomasz Mędrala z Piekar Śląskich w aferze II K 1 2309/15, SR Tarnowskie Góry). Wszystkim represjonowanym w ten sposób proponuję uważnie przejrzeć akta własnych procesów. Jeśli poddano państwa pseudobadaniu, a w aktach nie ma postanowienia prokuratora lub sądu o powołaniu biegłych, to zbrodniarzy tych przed sądami prawdziwymi przyszłej odrodzonej Polski wspólnie wsadzimy na lata do pierdla lub puścimy w skarpetkach przez most graniczny za Bug. 
 
 
Jak będzie po odtworzeniu państwa polskiego.
 
Oczywiście każdy dokument musi mieć formę zgodną z przepisami i z prawem i być wystawiony przez osobę uprawnioną. To elementarz, którego nie pojmą dzisiejsi naziści, prymitywy z marginesu społecznego. Ale powołanie biegłych ma szereg aspektów znacznie ważniejszych.
 
W państwach cywilizowanych, zasadą prawa procesowego jest równouprawnienie stron. Zasada taka obowiązuje nawet dziś; hitlerowska Polska podpisała szereg traktatów chroniących podstawowe prawa obywateli, które na masową skalę, choć cichaczem i za zgodą lub na rozkaz Niemiec łamie. Równości stron procesu wymaga Art. 6 § 3 „d” Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (Dz. U. Nr 102, poz. 643, z późn. zm.) – Konwencja ta obowiązuje na papierze od roku 1993. Zgodnie z zasadą równości stron procesu, jeśli biegłych powołać może prokurator, to prawo to przysługuje też obrońcy. I właśnie to prawo wyklucza obecny hitlerowski kodeks postępowania karnego w swym art. 202 kpk[2].
 
Po odtworzeniu państwa polskiego, prawo powołania biegłych przysługiwać będzie obrońcy nie tyle na równych prawach (bo tego i dziś wymaga obowiązujące teoretycznie a bezskutecznie „Polskę” prawo międzynarodowe) ale przede wszystkim. Oskarżyciel z tego prawa będzie mógł korzystać dopiero po tym, gdy zeń skorzysta obrońca (lub gdy z prawa tego obrońca zrezygnuje na piśmie). Chorobę psychiczną określa się jako okoliczność „zwalniająca z odpowiedzialności karnej”, a więc nawet i teoretycznie prawo powołania biegłych winno leżeć w gestii obrony – jeśli nie wyłącznie, to głównie. Prawo do powołania biegłych psychiatrów musi na powrót stać się narzędziem obrony, a nie ataku – jak w hitlerowskiej Polsce. Co więcej, powołanie biegłych psychiatrów grozi oskarżonemu konsekwencjami nieobliczalnymi - jako początek ścieżki nieporównanie dlań gorszej od zwykłego więzienia, na ogół wiodącej do kalectwa, a czasem, i to często, do śmierci; tym bardziej powoływanie biegłych jest więc decyzją, która musi leżeć w gestii obrońcy.
 
Oczywiście, postanowienie obrońcy lub oskarżyciela o powołaniu biegłych psychiatrów, jako grożące oskarżonemu konsekwencjami nieobliczalnymi, w dramatyczny sposób rzutujące na jego sytuację prawną i życiową, musi podlegać zaskarżeniu do sądu (z prawdziwego zdarzenia) i ostateczną decyzję w tym zakresie efektywnie podejmować będzie ława przysięgłych. Być może większością głosów zwykłą (7:5), ale to jest do dyskusji. Dziś w hitlerowskiej Polsce zaskarżyć można postanowienie o sprostowaniu pomyłki pisarskiej (np. brak przecinka); ale nie wolno zaskarżyć postanowienia NSDAP o powołaniu biegłych! - co jest bezprawiem nawet w świetle hitlerowskiej konstytucji (łamie Art. 13 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności; Dz. U. Nr 102, poz. 643, z późn. zm.)
 
 
 
U pseudopsychiatrów.
 
Skutkiem skierowania do pseudobiegłych Rzeszy jest skrajne poniżenie ofiary. Oto trafia ona do hitlerowców i odpowiadać musi na szereg pytań, które likwidują resztki jej „prawa do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego” (Art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności; Dz. U. Nr 102, poz. 643, z późn. zm.) Rzecz nie sprowadza się tylko do odpytania o szczegóły rodzinne, wyznanie i praktyki religijne, których to danych Rzesza teoretycznie zbierać nie może. By dać państwu pojęcie o realiach, w trakcie takiego rzekomego badania Dominika Mędrala-Kostoń (Piekary Śląskie, 2006) oznajmiła mi, że „nie mam już rodziny”, dając do zrozumienia, że moich bliskich zlikwidują jej Parteigenossen z SB. Z kolei w 2009 r. Małgorzatę Leszczyk-Baranowską, pseudobiegłą z szajki Macieja Śliwińskiego w Katowicach, interesowało jak i jak czesto się „brandzluję”. Co do mnie, dzieciństwo spędziłem w dzielnicy robotniczej, do której milicja do dziś zapuszcza się niechętnie; nadto przesiedziałem sporo czasu w komunistycznych więzieniach. Wszystko to sprawia, że mam rozległe doświadczenia w obcowaniu z marginesem społecznym, przestępcami, psychopatami; z dzikimi zwierzętami, mędralami i leszczykami. Ludzi psychicznie odpornych i asertywnych, na tej czy innej podstawie, w Polsce na pewno jest więcej. Jednak obawiam się, że w tych wydelikaconych czasach większość Polaków nie przywykła do „nieludzkiego i poniżającego traktowania i karania” na pohybel Art. 3 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (Dz. U. Nr 102, poz. 643, z późn. zm.), która polskich hitlerowców teoretycznie obowiązuje – i którą łamią na skalę, której sami nie znają.  
 
Prócz poniżenia, pseudobadania to forma nielegalnego przesłuchania i wymuszeń wyznania winy. W trakcie nielegalnych przesłuchań niemal zawsze pada pytanie w tych okolicznościach i logiczne, i nawet nieuniknione - czy pani/pan przyznaje się do winy? A dlaczego się pani/pan nie przyznaje, skoro prokurator tak tu ładnie napisał, czarno na białym, że pani/pan jest winna/winny? :D Co więcej, nawet standardowe pytanie zadawane biegłym z „gotowca” przez pseudosędziów i prokurwatorów brzmi, czy Iksiński/Iksińska „w czasie popełnienia zarzucanego mu czynu…” – co oczywiście jest pytaniem tzw. sugerującym i sugeruje, że jakiś zarzucany czyn w ogóle popełniono i że – już bardziej pośrednio – popełniła/popełnił go Iksińska/Iksińska. Od biegłych, nawet jeśli nie są to leszczyki, mędrale i dzikie zwierzęta, raczej trudno oczekiwać wyrafinowania i dogłębnego zrozumienia choćby składni języka polskiego, a co dopiero świadomości prawnej i związanej z tym wiedzy, że w Polsce teoretycznie obowiązuje tzw. domniemanie niewinności (Art. 6 § 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (Dz. U. Nr 102, poz. 643, z późn. zm.)[3] – natomiast tejże świadomości prawnej można i należy oczekiwać, żądać i z jej braku rozliczać dzisiejszych prokurwatorów i pseudosędziów. Za opisany „gotowiec” pytań do biegłych, na masową skalę łamiący prawa polskich ofiar określone z Art. 6 § 2, do więzień w wolnej Polsce trafią tysiące takich potworów.
 
Naziści jeśli w ogóle coś mówią to twierdzą, że nielegalne przesłuchania w wykonaniu pseudobiegłych to nie żadne przesłuchania, a badania – przejawiając zabobon wszystkich komunistów, że rzeczy są tym, jak się je nazwie. Innymi słowy, dla nich słoń jest żyrafą, gdy konsekwentnie tak go nazywać. Tymczasem rzeczy oczywiście są tym, czym są a nie tym, jak się je nazwie, ładnie czy brzydko - i jeśli ofiarę poddaje się serii pytań, w tym co do winy i co do treści zarzutów, to jest to przesłuchanie. Naziści twierdzą też, że informacje zebrane w wyniku nielegalnych przesłuchań nie są wykorzystywane w procesach karnych – co jest oczywistym nonsensem; w jakimże innym bowiem celu Nazi je zbierają? Informacje zebrane przez pseudobiegłych nazistów na ogół pojawiają się w orzeczeniach, jak i wpływają na tok procesu (dokładniej: na ogół go wypaczają).
 
Z tych samych powodów, z jakich wykluczają dziś jawność „badań”, pseudobiegli powszechnie niszczą dziś dowody tych badań. Do dowodów tych najczęściej należą kwestionariusze badań psychologicznych. Są one pełne pytań, na które poprawnie odpowie człek nawet średnio pojętny i średnio wykształcony, przynajmniej wedle moich kryteriów. Naturalnie, nie wiem czy i jak często opiniowani odpowiadają przekornie i/lub nie traktują poważnie samych siebie, lub jak często nie są dorośli, ale nie śmiejemy się z pytania „czy zamierzasz zamordować prezydenta USA” w ankiecie do podania o wizę USA i dokument taki, jak każdy inny, traktujemy poważnie. Gdy rzetelnie wypełniłem owe kwestionariusze psychologiczne, wspomniana wcześniej Leszczyk-Baranowska zniszczyła je (ponoć; w każdym razie, do dziś pozostają tajne) utrzymując, że wynik 100/100 osiągnąć może tylko ktoś hiperzrównoważony, a „sądowi” potrzebny przecież był wariat :) jak również, że widocznie wykułem na pamięć te kilkaset (jak nie kilka tysięcy) poprawnych odpowiedzi na pytania :) – co moim zdaniem obrazuje co najwyżej sposób, w jaki ubowniczkowie (dzieci funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa) od lat otrzymują dyplomy magistrów psychologii. Leszczyk-Baranowska bynajmniej nie jest odosobniona w tym przestępstwie, bo i szajka Ludwika Wódki w Lublińcu dokumenty ukrywała przez bodaj dwa lata - i w końcu większość z nich „wypłynęła” w aktach innej sprawy. Za tak dziś w Polsce powszechny numerek pod tytułem „ukrywanie i/lub niszczenie dowodów w postępowaniu karnym” Leszczyk i Wódka nie wyszliby z pierdla w Stanach Zjednoczonych.
 
Niska świadomość prawna biegłych sprawia, że niemal z zasady dezinformują oni ofiarę co do przysługujących jej praw. Mi na przykład w 2011 r. biegły w Zabrzu oświadczył buńczucznie, że nie mam prawa odmówić udziału w badaniu. Technicznie biorąc, miał rację – prawa do odmowy nie przewiduje bowiem kodeks Polski hitlerowskiej; tyle że Trzecia Rzesza Pospolita nie ma sposobów, by wymusić na ofiarach odpowiedzi na pytania. Pewnie w końcu posunie się do bicia, ale pozorów „badań” i związanych z tym pozorów dobrowolności i rzetelności widać na razie porzucić nie chce.
 
Są dwa istotne elementy, odróżniające nielegalne przesłuchania w wykonaniu pseudobiegłych od przesłuchań przez milicję albo pseudosądy Rzeszy:
 
- przebiegu nielegalnych przesłuchań przez pseudobiegłych nigdy się nie protokołuje. Nie można wnieść poprawek do protokołu; protokołu nie można też ani podpisać, ani odmówić podpisania go – co jak wiemy, w dawnych dobrych czasach Służby Bezpieczeństwa   było pewnym (moim zdaniem drobnym) zabezpieczeniem dla ofiary. Pseudobiegli robią po prostu ręcznie notatki, albo piszą opinię z pamięci. Piszą co chcą.
 
- w rzekomym badaniu nigdy – nie jest znany ani jeden taki przypadek - nie bierze udziału ani obrońca, ani prokurwator, ani nawet „sąd”, choć ofierze przysługuje prawo do żądania obecności w/w (art. 198 kpk) i co mogłoby choć pro forma temperować niektóre przynajmniej zapędy dzikich zwierząt[4]; z podobnych powodów wyklucza się obecność świadków. Jedyne bodaj znane mi w Polsce badanie w obecności świadków wywalczyłem dla siebie ja – w Sosnowcu, bodajże w 2010 r.
 
 
 
Jak będzie po odtworzeniu państwa polskiego.
 
Jeżeli obrońca oskarżonego na jego zlecenie i za jego zgodą skorzysta z prawa do powołania biegłych psychiatrów, a postanowienia obrońcy nie zaskarży w terminie i ze skutkiem pomyślnym oskarżyciel, to nie ma przeszkód do zbadania oskarżonego. Oskarżonego należy pouczyć – na piśmie i za pisemnym potwierdzeniem - o wszystkich przysługujących mu w związku z tym prawach. Jest to przede wszystkim prawo do obecności obrońcy, oskarżyciela, przewodniczącego ławy przysięgłych i generalnie do badania publicznego. Oskarżony może zrezygnować z tych praw, co jednak musi mieć formę pisemną.
 
Biegli nie mogą pochodzić z łapanki, ani być przyjaciółmi i znajomymi królika jak dziś. Muszą być certyfikowani po pomyślnym ukończeniu szkoleń organizowanych przez np. Polskie Towarzystwo Psychiatrii Sądowej wspólnie np. z izbami adwokackimi itp. Szkolenia takie organizowane są nawet dziś. Obecnej treści tych szkoleń nie znam, jednak w przyszłości będą musiały zmierzać do podniesienia świadomości prawnej biegłych i to zwłaszcza w zakresie omówionym wyżej – podstawowych praw człowieka. Idzie głównie o Art. 3 (wolność od traktowania nieludzkiego i poniżającego), Art. 6 § 2 (domniemanie niewinności), Art. 8 (prawo do poszanowania życia rodzinnego i prywatnego). Egzaminy potwierdzające znajomość tych praw winny być okresowo ponawiane. Łatwo pojąć, że w przyszłości biegli nie będą mogli zadawać większości tych pytań, które dziś ofiarom zadają pseudobiegli Rzeszy. Ministerstwo Sprawiedliwości powoła komórkę monitorującą orzeczenia Trybunału w Strasburgu w co najmniej wyżej wymienionych zakresach; należy również subsydiami zachęcić uczelniane wydziały prawa do zajęcia się problematyką praw człowieka. Kroki te są konieczne tym bardziej, że równouprawnienie stron procesów (kontradyktoryjność) prowadzić będzie najprawdopodobniej do lawinowego wzrostu zapotrzebowania na biegłych, którego może nie zrównoważyć spadek liczby postępowań karnych. Niewątpliwie praktyka ujawni też nowe wyzwania, nieznane jeszcze w orzecznictwie Trybunału w Strasburgu. I wreszcie, to Polska jest prawdziwą ojczyzną praw człowieka i winna ponownie objąć prym w dziedzinie ich znajomości, ochrony i profilaktyce.
 
Nie wolno niszczyć dowodów powstałych w trakcie badania, co dziś jest nagminne.
 
Każde badanie bezwzględnie musi być protokołowane, jak i nagrywane (obraz i dźwięk). Kopie protokołu i nagrania otrzymuje opiniowany, jak i trafiają one do akt sprawy po pewnej prostej lub skomplikowanej anonimizacji.
 
Przez pewną ilość lat po badaniu opiniowany może wystąpić z roszczeniami na tle nieprawidłowości, albo i przestępstw dokonanych w ich trakcie. O zasadności tych i wszystkich innych roszczeń po wysłuchaniu stron i okazaniu dowodów rozstrzyga ława przysięgłych, w tym wypadku - być może – większością głosów nie kwalifikowaną, a zwykłą (minimum 7:5). Dowodami będą głównie wspomniane wyżej protokół i nagranie. Nieprawidłowości i tym bardziej przestępstwa nie będą prawdopodobne zważywszy na opisane tu zabezpieczenia i gwarancje procesowe. Nie popadajmy jednak w hitlerowską pychę tak charakterystyczną dla Trzeciej Rzeszy Pospolitej – przestępcy zabezpieczenia łamią, tyle że przyszłe przestępstwa będą wyrafinowane, a nie tak głupie, chamskie i ormowskie, od cepa jak obecne.

Pseudoopinia sądowo-psychiatryczna.
 
Trudno nam sobie wyobrazić, by prawdę o zbrodni katyńskiej mogła podać tzw. komisja Burdenki, wyznaczona przez morderców, czyli przez Stalina. Nie inaczej jest dziś z komisją Anodiny-Tuska, komisją Laska, komisją Millera. Istotą Trzeciej Rzeszy Pospolitej, jak każdego innego państwa totalitarnego, jest kłamstwo, oszustwo, fałszerstwo; prawda jest tu może nie tyle nie niemożliwa, co skrajnie nieprawdopodobna. Właściwie wszyscy homo sapiens, którzy kiedykolwiek i cokolwiek mieli do czynienia z wymiarem niesprawiedliwości hitlerowskiej Polski, przeżyli to unikalne doświadczenie totalnego fałszerstwa, podróbki, sądowego przestępstwa. Wszyscy też – poza frakcją stalinowską w PIS - wiedzą, że inaczej w Polsce po prostu być nie może. Przyznam, że przy moich doświadczeniach sądowych, w pierwszych minutach po zamachu smoleńskim, gdy sam fakt zamachu jak i sprawstwo nie były jeszcze dla mnie oczywiste przeświadczony byłem, że w odróżnieniu od Polski, w Rosji przynajmniej „katastrofa” (jak w pierwszych minutach myślałem) ma przynajmniej niezłe widoki wyjaśnienia. W Polsce Niepodległej do roku 1939, z przedłużeniem w postaci Polski Podziemnej – a daleki jestem od naiwnej idealizacji mojej ojczyzny – sprawami publicznymi kierowali ludzie, dla których zasadniczym wyznacznikiem postępowania była osobista uczciwość i przyzwoitość, a w licznych sferach – na przykład, w wojsku – honor i odwaga w okolicznościach najskrajniejszych, to cechy te w Nazi Polsce od 1944 były, i są do dziś niemożliwe zupełnie. Zero widoków. Dziwią mnie też głosy oburzenia (czy aby szczere?) tych, co nawet po zamachu z 2010 pomstowali na kolejne fałszerstwa, łajdactwa, ukrywanie i niszczenie dowodów, ukrywanie dokumentów i akt spraw przed bliskimi pomordowanych, przerabianie stenogramów z odczytu czarnych skrzynek, a wszystko to w wykonaniu instytucji bandyckiego państwa – głównie prokurwatury wojskowej i kolejnych „sądów”. A czegoście, do ciężkiej cholery, innego oczekiwali? Z którego byka i ile razy żeście spadli? W bandyckim państwie kłamstwa prawda nie tyle jest deficytowa, co właściwie niemożliwa.
 
Po tej ogólnej refleksji na temat skutków masowego awansu marginesu społecznego w strukturach państw totalitarnych dla wiarygodności dokumentów wytwarzanych w tych państwach przejrzyjmy jeszcze raz wyżej przytoczone opisy patologii prawnych (lewnych) by pojąć, że w Polsce uzyskanie rzetelnej opinii sądowo-psychiatrycznej jest niemal niemożliwe. Niemal niemożliwe nawet dla tych sędziów – a zdarzają się tacy; jeden na tysiąc - co chcieliby sprawę rozsądzić rzetelnie. Jednak do tego w Trzeciej Rzeszy Pospolitej dochodzi jeszcze jeden potężny mechanizm patologiczny, o charakterze społecznym i finansowym. Najpierw kolejna refleksja ogólna. Zanim pozbawiono mnie pracy, byłem tłumaczem przysięgłym, czyli poniekąd równiez biegłym sądowym w zakresie tłumaczeń. W zawodzie tym zdarza się, że klient zażyczy sobie poprawek w tłumaczeniu. Gdy idzie o oczywiste pomyłki, życzenia takie uwzględnia się z wdzięcznością; nikt bowiem nie jest nieomylny. Zdarzają się i życzenia i nieuzasadnione, i bardziej poważne. W takich wypadkach konieczne są jakieś krótkie negocjacje celem obopólnego wyjaśnienia intencji. Gdy klient zażyczy sobie, by w tłumaczeniu słonia zastąpić żyrafą, wtedy – cóż – niech sobie zastępuje, ale tłumacz wycofuje swój podpis pod tłumaczeniem i oczywiście nie może to być tłumaczenie przysięgłe. Czyni się to jednak grzecznie, z umiarem i taktem, czyli nie posyłając klienta od razu do wszystkich diabłów. Tłumaczenie jest bowiem – poza wszystkim innym – w wymiarze ekonomicznym po prostu usługą, zleceniem; gdzie obowiązuje zasada: nasz klient, nasz pan.
 
Nie czym innym jest opinia sądowo-psychiatryczna. Spójrzmy na pomieszczenia tych przychodni, które Wolny Czyn, jako jedyny tytuł prasowy w Polsce, filmował w ostatnich latach. Pies z kulawą nogą tam nie zajrzy. Ludzie nie mają ani czasu, ani ochoty, a w większości nie mają już pieniędzy by organizować sobie rozrywki na kozetce psychoanalityka, nawet jeżeli nie jest nim ktoś taki, jak Małgorzata Leszczyk-Baranowska. Kto mógł, ten już uciekł do Anglii - reszta siedzi na walizkach. Jakie więc perspektywy ma poradnia psychiatryczna w takim dajmy na to – bez urazy – Kędzierzynie-Koźlu? Jak ma tam przetrwać? Dla każdej takiej firmy i jej pracowników, ważnym i nieopodatkowanym źródłem przychodów – a w skrajnych przypadkach, źródłem jedynym – jest strumień polskich ofiar kierowanych tam przed prokurwatury i „sądy”, a jak się zdarzy, to i przez milicję. I strumień ten dla tych firm powinien być jak największy. Zbędnych pytań zadawać nie będą; nie mogą też pisywać opinii składniowo, językowo skomplikowanych ani takich, które zawierają jakieś wątpliwości czy wahania, bo wtedy idiotki zasiedlające prokurwatury i pseudosądy znajdą sobie innego usługodawcę.
 
Tym bardziej nie mogą to być opinie sprzeczne z szerszymi oczekiwaniami klienta. A klient chce umorzyć proces pod pretekstem niepoczytalności sprawcy; bo nade wszystko takie są wytyczne polityki terroru katyńskiego państwa, ale i dla nich, byłych ludzi, to najłatwiejsze i najszybsze. Na podstawie fałszywej opinii sądowo-psychiatrycznej wypełnia się ze dwa formularze, i to wszystko. I nie ma żadnego „procesu” – nawet tej jego żałosnej atrapy, na którą czasem sili się Rzesza. 
 
Proste.         
 
Czyż nie tak właśnie Rzesza nie próbowała „ukręcić” procesu oskarżonego o „protest tortowy” Zygmunta Miernika? Rzesza posłała Miernika przede wszystkim do psychiatry…  Owszem, pragnąc uniknąć kolejnej swej kompromitacji, nieodłącznej od ostentacyjnego „kryszowania” zbrodniarzy komunistycznych – za co winni mogą kiedyś beknąć – ale i, bądź głównie, przede wszystkim: dlatego, że tak robili zawsze. Że tak jest najprościej. Miernik udaremnił plan zrobienia z niego wariata odmawiając udziału w hucpie badania. Gdyby wziąl w nim udział, to – z całym szacunkiem dla pani specjalistki w Czeladzi; zob. film Wolnego Czynu z 2014 r.[5] - mogłoby być różnie; bowiem „nasz klient – nasz pan”.
 
Rzecz jasna, samo istnienie wyżej opisanej patologii społecznej vel prawnej to tylko pewna hipoteza. Jest ona jednak oparta na zdroworozsądkowych obserwacjach, doświadczeniach własnych i osobiście znanych jak i prostej logice. Hipotezy jednak, tak czy siak, należy weryfikować. I moim zdaniem jest to nad wyraz proste. Wystarczy wpaść z kontrolą do pierwszej lepszej prokurwatury i w jej księgowości sprawdzić przelewy tytułem wynagrodzenia biegłych. W tytułach przelewów pewnie są sygnatury spraw. Następnie w aktach tych spraw sprawdzić treść opinii, spisanych przez biegłych. Jeżeli – jak przewiduję – w 99% biegli na zamówienie prokurwatury orzekali niepoczytalność, to sprawę mamy równie jasną, co 25% głosów na PSL w sfałszowanych wyborach samorządowych, albo 8% na aferzystów Swetru, albo 99% skazań w „polskich” „sądach”. W „Polsce” skazuje się prawie wszystkich oskarżonych.
 
Śmieszy nas 75% głosów na Łukaszenkę? 100% na Kim Ir Sena? Patrzmy lepiej na siebie.
 
Hipotezę, że w Nazi Polszy dyspozycyjni „biegli”, kierując się osobliwym i skrajnym rozumieniem zasady „nasz klient nasz pan” niemal zawsze na rozkaz NSDAP „orzekają” niepoczytalność polskich ofiar usiłowałem zresztą jako dziennikarz zweryfikować kierując do tzw. Prokuratury Rejonowej w Zabrzu pytania prasowe i wnioski o wgląd do informacji publicznej. „Prokuratura” odmówiła odpowiedzi. Skargę na tę odmowę odrzucił niedawno tzw. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gliwicach. W tej sytuacji uważam, że zachowanie oskarżonego potwierdziło stawiane mu zarzuty – i Bóg jeden wie, ile trupów znajdziemy w hitlerowskich szafach po upragnionym upadku ich zbójeckiego państwa.   
 
Ten czarny obraz byłby niepełny gdybym nie podkreślił użytych wyżej słów „prawie”, „niemal” itp. Akurat wśród psychiatrów – a są to zwykli urzędnicy reżimu – najczęstsze są postawy oporu wobec kłamstwa i oszustwa, które zalewają wymiar niesprawiedliwości. Nie wiem czym ci państwo się kierują; może jakąś postinteligencką przyzwoitością? Ba, takie postawy zdarzają się nawet wśród „sędziów”, choć tu już w wymiarze doprawdy jednostkowym. Pewna pani sędzia orzekła wyraźnie wbrew treści opinii, którą zresztą sama zamówiła; co prawda opinia ta należała do „krzyczących”, była fałszywa niewątpliwie. Inna pani sędzia ni z tego, ni z owego uwzględniła pewien drobny wniosek dowodowy, co zapoczątkowało – niewątpliwie wbrew jej intencjom – upadek muru kłamstwa i oszustwa w pewnej sprawie. W kilku innych przypadkach zbrodniarze-zleceniodawcy najwyraźniej liczyli na to, że ich wykonawcy, policmajstrzy, „powinność swej służby pojmą”; ci jednak albo nie pojęli, albo z minami niewiniątek własną niepojętność postanowili udawać. Skądinąd w kilku wypadkach i biegli, i sędziowie uratowali mi życie – i bez nich najprawdopodobniej dziś bym nie żył lub był zaślinioną rośliną w jednym z polskich obozów koncentracyjnych. W jednym wypadku zbrodniarz sądowy się spóźnił; w innym, zaskoczony niespodziewanym dlań rozwojem sytuacji nie wiedział, co począć. Rzeczywistość jest doprawdy zróżnicowana i warto pamiętać, że Trzecia Rzesza Pospolita, choć jest zbrodniczym pseudopaństwem bezprawia i terroru, to jest też w odpowiednich zakresach i burdelem na kółkach, i owocem radosnej twórczości niezliczonych tu gangów Olsena. Na skutki takie trudno jednak liczyć jako na powtarzalną, systemową prawidłowość; społeczeństwo i naród zasługują na coś więcej, niż rosyjską ruletkę.
 
Na co zasługują? Oto na co:     
 
 
 
Jak będzie po odtworzeniu państwa polskiego.
 
Gdy opinia sądowo-psychiatryczna stanie się na powrót narzędziem obrony, a nie kastetem napastników, czyli gdy jako pierwszy obrońców powoła obrońca – biegli wprawdzie nadal mogą kłamać, tym razem jednak – na korzyść oskarżonego. Kłamstwa te nie będą tak bezczelne jak dziś. Gdy bowiem oskarżyciel nabierze wątpliwości co do treści opinii lub kompetencji biegłych obrony, będzie mógł powołać własnych. Ta związana z kolejnością powoływania biegłych nierównowaga praw obrony i oskarżenia jest pozorna; oskarżyciel ma wszak dostęp do zasobów państwa nieporównywalnych z możliwościami obrońcy. Być może w pewnego rodzaju sprawach – z pewnych artykułów kodeksu karnego – obligatoryjne będzie powoływanie dwu i większej liczby zespołów biegłych, co wszakże winno być publicznie przedstawione i omówione w sejmie przez ministra sprawiedliwości, odpowiedzialnego za politykę karną rządu i państwa. O ostatecznym wyniku procesu – o uwzględnieniu wniosków jednej, drugiej czy dziesiątej opinii – rozstrzyga ława przysięgłych po przesłuchaniu biegłych i po wystąpieniach stron. W postępowaniu jawnym, chyba że oskarżony zrezygnuje na piśmie z prawa do jawnej rozprawy. NB. jawność ma znaczenie nieporównanie mniejsze w uczciwym procesie przed ławą przysięgłych, w którym na sali zawsze przebywa 12-14 osób; to więcej, niż w prawie wszystkich procesach, które filmował Wolny Czyn. Wniosek o umorzenie postępowania przez niepoczytalność sprawcy i uwięzienie go w polskim obozie koncentracyjnym – co jest karą nieporównywalnie straszliwszą od zwykłego wyroku więzienia – wymagać będzie większości co najmniej takiej, jakiej wymaga wyrok skazujący (minimum 10:2).
 
Prawdy nie da się ustalić w głosowaniu, taką czy inną liczbą głosów. Ale przybliżyć się do niej – lub ocenić wartość dowodów, bądź przesłanek przemawiających za taką czy inną decyzją - można tylko przed niezależnym, niezaangażowanym, bezstronnym sądem, złożonym z 12 wylosowanych obywateli; w wyniku otwartego, jawnego, publicznego sporu stron, po wysłuchaniu ich argumentów. W uczciwym procesie wiele zależeć będzie od umiejętności stron; obecnie nie zależy od nich nic – stąd tak powszechny idiotyzm u prokuratorów, nieznajomość spraw których przecież de facto nie prowadzą, ani nawet nie znają itd.
 
Po odtworzeniu państwa polskiego, w uczciwych procesach przed ławami przysięgłych przepadnie ogromna większość dzisiejszych wniosków o uwięzienie w obozach koncentracyjnych. Tę zależność między dzisiejszymi, tragicznymi statystykami, stuprocentową skazywalnością bez względu na prawdę, prawo, dowody a „ustrojem sądów” mam za decydującą w uznaniu obecnego pseudopaństwa za zbrodnicze. Czy ktoś był złodziejem czy mordercą nie może zależeć od tego, czy państwo jest np. socjalistyczne. Co do wniosków o karę najstraszliwszą, czyli uwięzienie w polskim obozie koncentracyjnym, będą one, co chyba zrozumiałe, niemożliwe w sprawach o doniczki, o podział majątku itp.
 
 
 
W polskim obozie koncentracyjnym.
 
W plebiscycie, który w 1921 r. podzielił terytorium Górnego Śląska między Polskę a Niemcy, ogromna większość mieszkańców miasta Lubliniec głosowała za przynależnością do Niemiec. Przegłosowali ich jednak mieszkańcy otaczających terenów wiejskich i miasto włączono do Polski. Już wtedy znajdował się tam zakład dla umysłowo chorych. W Niemczech hitlerowskich sformułowano plan likwidacji umysłowo chorych w imię czystości rasy. Po wkroczeniu do Lublińca w pierwszych dniach Września 1939 r., entuzjastycznie witane przez miejscowych Niemców, specjalne komando udało się do tamecznego domu wariatów i spokojnie, metodycznie, jednego za drugim wymordowało wszystkich pacjentów. Zastrzykami z fenolu w serce. Tak się podobno usypia psy. Zbrodni dokonano w jeden dzień.
 
Ofiary były dziećmi. Pewnie nie wiedziały, co się z nimi stanie. Może nie wiedziały do samego końca (choć wiedzą zwierzęta).
 
Trudno powiedzieć, czy ofiary wynieśli i pochowali mordercy z SS, czy też zajęli się tym mieszkańcy miasta, co chwilę przedtem witali ich kwiatami. Ci ostatni podpisali masowo Volkslistę i razem z pierwszymi wyjechali tam, gdzie ich trafił szlag. Oby.
 
Reszta mogła uciec w 1944 r. i potem. Oby. Bo mogła się i rozmnożyć.
 
Nowopowołane w 1944 r. państwo antypolskie odziedziczyło lokalny dom wariatów bez samych wariatów, małych czy dużych, bo ci już nie żyli. Wkrótce jednak znów się on zapełnił, a do jego załogi trafił zapewne niejeden z niedawnych wspólników SS. Można też mówić o charakterystycznym dla tego miejsca genius loci, „duchu miejsca”, moim zdaniem aż bijącym ze zdjęć tego zabytku architektury pruskiej, dziś przeznaczonego do rozbiórki. I chyba nie trzeba nawet znać historii tego zabytku by pojąć, że jego naturalnym dopełnieniem musi być zastrzyk z fenolu w serce dziecka. 
 
A jednak w wypadku dzieci można mówić o czymś w rodzaju humanitaryzmu SS. O własnej śmierci albo nie wiedziały, albo wiedziały tylko przez chwilę. Egzekucja nie zajęła więcej niż kilka godzin. Śmierć z głodu – na przykład, w niemieckim obozie koncentracyjnym – też nie zajmuje dłużej niż 2, 3 miesiące w warunkach powiedzmy sprzyjających; a ból ofiara przestaje odczuwać po obumarciu narządów wewnętrznych. Czyli po kilku tygodniach.
 
Egzekucja w polskich obozach koncentracyjnych trwa wiele lat. Sprowadza się ona do powolnego, metodycznego zabijania funkcji układu nerwowego. Ofiara przez cały ten czas zdaje sobie sprawę, co się z nią dzieje; czasem nawet protestuje – wtedy się ją wiąże. O tym co dzieje się z ofiarą doskonale wiedzą też jej oprawcy. Specjaliści od funkcji układu nerwowego i jego reakcji. Nie gorsi od Josefa Mengele.
 
 
 
Jak będzie po odtworzeniu państwa polskiego.
 
Nie będę się przed państwem wymądrzał o tzw. farmakoterapii, zabijającej układ nerwowy ofiar w polskich obozach koncentracyjnych. Być może ona czemuś służy, oprócz samozadowolenia współczesnych wspólników, potomków i kontynuatorów dzieła SS. Być może są jakieś metody alternatywne; nie mam o tym pojęcia.
 
Ale też nie trzeba znajomości farmakoterapii - wiedzy, która w tych warunkach bardziej przystoi doktorom Mengele wszystkich czasów i narodowości – by wiedzieć, że nie wolno odbierać ofiarom godności. Człowieczeństwa.    
 
I dlatego – z zasadniczych względów moralnych, prawnych, cywilizacyjnych – nikt: ława przysięgłych ta czy inna, prezydent, czy Papież – a tylko i wyłącznie sama ofiara może wyrazić zgodę - na piśmie i w obecności notariusza i świadków - na poddanie się chemicznej obróbce, co żywcem zmieni ją w roślinę.
 
Ten fragment nie jest antyniemiecki. Podobno w Niemczech zgoda taka jest prawnie wymagana; z moich informacji wynika, że nie jest wymagana.
 
Myślę jednak, że niezależnie co w tych sytuacjach robią Niemcy, Polska ma, mieć powinna i będzie swoje własne priorytety i wartości.
 
I może te wartości są te same, które znali lub przeczuwali mieszkańcy wsi w 1921 r. otaczających miejskie zabytki architektury pruskiej. Żołnierze Brygady gen. Abrahama w nocnych atakach na bagnety pod Walewicami. I tylu innych.
 
W swym najważniejszym wymiarze – duchowym – to głosowanie i te ataki trwają do dziś.
 
 
Mariusz Cysewski

 
Kontakt: tel. 511 060 559
ppraworzadnosc@gmail.com
]]>https://www.facebook.com/groups/517163485099279]]>
]]>https://twitter.com/MariuszCysewsk]]>
]]>https://sites.google.com/site/wolnyczyn]]>
]]>http://www.youtube.com/user/WolnyCzyn]]>  
]]>http://mariuszcysewski.blogspot.com]]>  
]]>http://www.facebook.com/cysewski1]]>

 

[3] Naturalnie, zdarzają się tu chlubne wyjątki. Niedawno (2015) w Kędzierzynie-Koźlu na sali sądowej biegli cierpliwie tłumaczyli głupkowatej prokurator, że nim wywiedzie pogląd że czyn popełniła oskarżona i że była w stanie niepoczytalności - wpierw winna udowodnić, że jakiś „czyn” w ogóle popełniono. Voila.
[4] Ale i to nie zawsze. W „sądzie” w Bytomiu w 2010 (2011?) w znanej mi sprawie o prawa rodzicielskie występowała „biegła” tzw. Rodzinnego (sic) Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego (sic, LOL) o niezwykłym nawet w półświatku aparycji blachary. Biegła blachara zwróciła się do przewodniczącej, czy opisując ofiarę swych diagnostycznych konsultacji może mówić „ten psych”. Przewodnicząca, zaskoczona niezwykłym nawet w „sądzie” pytaniem, spytała blacharę, dlaczego tak chce określać ofiarę. Na co padła prosta a szczera odpowiedź: „bo tak o nim myślę”. Po chwili wahania, przewodnicząca wyraziła zgodę. I tak „sąd” przesłuchał biegłą blacharę z RODK, przetykającą opowieść określeniami „ten psych to, ten psych tamto” w obecności ofiary i naładowanej emocjonalnie sprawie o prawa rodzicielskie. Nawet to bodaj protokołował. Blachara grasuje być może do dziś, a jej „opinia” w tej sprawie stała się podstawą lewomocnego orzeczenia „sądu”. Niekorzystnego dla ofiary ma się rozumieć.

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 4.7 (3 głosy)