Dlaczego PIS bez procesów procesowych? Konferencja w Wannsee
Warto pokrótce opisać, o co naprawdę chodzi ze zmianami w procedurze postępowań karnych, o które tyle hałasu i tak moim zdaniem haniebnie zrobił Bartosz Kownacki z PIS. Uwagi haniebne o tym, że należy karać wszystkich nastąpiły wszak tylko na marginesie ataku na tak zwaną kontradyktoryjność postępowania.
Dla większości termin to zawiły, odsyłam do wikipedii. Ale jego istota jest prosta.
Gdy na boisku trwa mecz, to piłkę kopnąć może jedna i druga drużyna.
Uczenie i zawile mówi się, że uczestnik procesu nie może działać na warunkach znacząco gorszych od tych, w jakich działa jego przeciwnik. Jeden i drugi mają równe szanse.
Gdy na sali sądowej mówi jeden uczestnik procesu, to po chwili mówić może i drugi. Są i bardziej (i to znacznie) skomplikowane sytuacje, sytuacje graniczne. Ale zawsze idzie o równość, równe szanse – to jest istota. „Zasada piłkarska” (powiedzmy) ma wiele zastosowań nie tylko w sądach. Na przykład dziennikarz teoretycznie odpytuje nie tylko delikwenta w jakimś sporze, ale i pyta o komentarz jego oponenta. Gdy tego nie robi to łamie zasady sztuki (lub to co z niej zostało) i jego przekaz jest, w sensie dosłownym, „jednostronny”. Ale w sądach naszą „zasadę piłkarską” uważa się za jedną z form sprawiedliwości po prostu. Jeden z sędziów Trybunału w Strasburgu kiedyś rzekł dosadnie, że postępowanie kontradyktoryjne to postępowanie „o charakterze sądowym”[1]. Masło maślane? Niby to oczywiste. Ale najprostszy opis procesu to gdy dwóch się spiera, a trzeci ich rozsądza; gdyby jeden np. nie mógł nic powiedzieć, to byłaby to hucpa, parodia a nie proces. Irytowałby nas mecz, w którym jedna z drużyn miałaby np. zakaz zbliżania się do piłki. Równości idealnej jak na boisku w procesie sądowym osiągnąć nie można, ale nierówności istniejące należy w miarę możliwości usuwać, kompensować lub ograniczać.
Tzw „polskie prawo procesowe” i karne i cywilne teoretycznie jest kontradyktoryjne. I teoretycznie zawsze było, nawet w środku nocy stalinowskiej. Wymagają tego wszystkie wyobrażalne traktaty międzynarodowe, podpisane przez Polskę. I wynika to przecież z samego sensu, samej najprostszej istoty „sądu”: dwu przeciwników, trzeci rozsądza.
Jednak w praktyce „polskie” „prawo” (czyli lewo) kontradyktoryjne nie jest. Mniejsza tu o przyczyny. Weźmy taki np. artykuł 202 kpk (kodeksu postępowania karnego) który mówi, że biegłych może powołać prokurator albo sąd. A co z obrońcą? Co z możliwością powołania biegłych przez obrońcę? A jeśli możliwości tej obrońca nie ma (a w Polsce nie ma), to gdzież u diabła równość jego szans z prokuratorem (który powołać biegłych może)? A kwiatków takich, jak artykuł 202 jest w kodeksach pełno. Jeden za drugim. Jak rodzynki w wielkanocnym cieście.
O tym, że „polskie” lewo w kluczowych aspektach już na pierwszy rzut oka nie jest kontradyktoryjne - czyli że procedury sądowe co do zasady nie mają charakteru sądowego - mówię od lat. Naiwnie próbowałem podejść do sprawy po amerykańsku, czyli powołać biegłych wskazując bezpośrednio na konstytucję i traktaty międzynarodowe, żądając równych praw i poszanowania istoty uczciwej procedury sądowej. Taka strategia miałaby sens w USA (naoglądałem się filmów), bo po wywalczeniu poszanowania prawa choćby tylko raz, miałbym precedens i gwarancję poszanowania w przyszłości praw wszystkich polskich ofiar. Ale „polskie” lewo nie opiera się na precedensie, czyli każdą żabę musimy tu jeść z osobna, każdorazowo smakując co nam podano. Napisałem też wiele skarg konstytucyjnych, jak i kilka projektów kasacji opartych wyłącznie o prawo do postępowania sądowego (=kontradyktoryjnego). Adwokaci słuchali tego z otwartymi buziami. Sędziowie-matoły nie rozumieli ani słowa, a mam tę satysfakcję, że co najmniej jedna z kasacji trafiła do Sądu Najwyższego – i ten też nie wie, co to „postępowanie kontradyktoryjne”. O sprawie rozmawiałem też z kilkoma teoretykami prawa, których uważam za wybitnych – ci rozumieli, a jeden zapewnił mnie, że właściwie to ma pan rację choć… nie spodziewałem się, że na procedurę karną można spojrzeć z tej strony :) – Tej niewiedzy nie należy się dziwić; wiedzę o doktrynie kontradyktoryjności wziąłem z orzeczeń (precedensów!) Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, a są one w Polsce prawie zupełnie nieznane. Tymczasem pociąg się oddala - Trybunał doktrynę tę stale rozwija.
Natomiast podręczniki dla studentów lewa w Polsce (choć bodaj tylko tych pilnych) zawierają zapewnienia, że w Polsce prawo jest kontradyktoryjne. Jak wspomniałem, zapewnienia te nie są zgodne z prawdą.
I oto ni z tego ni z owego rząd Platformy nowelizuje procedurę karną i nazywa to wprowadzeniem „kontradyktoryjności”. Można pęknąć ze śmiechu.
Tawariszczi! To coście mieli do tej pory? :) Czyli dotąd procedura „kontradyktoryjna” jednak nie była? LOL. Czyli jednak ja miałem rację, a wy i wasze podręczniki kłamaliście?
Zabawne w tym wszystkim jest to, że nowelizacja z kontradyktoryjnością ma bardzo, ale to bardzo niewiele wspólnego. Dotyczy raczej przewlekłości procesów, a problem ten jest zupełnie inny od nierówności uczestników (stron) procesów. Twórcy nowelizacji, całkiem jak obowiązująca łajdacka konstytucja, deklarują gołosłownie nazwę i ogólną sympatię do idei kontradyktoryjności w wersji podstawowej, poprawnie zresztą ją rozumiejąc. Ale wszystkie sprzeczne z tą ideą szczegóły procedury karnej jak tkwiły w kodeksie, tak w nim tkwią do dziś i założę się, że tkwić będą do końca tego państwa, oby już rychłego końca. Może choć tyle dobrego z tego wyniknie, że teraz matoły-sędziowie częściej pojmą, że teoretycznie powinni szanować prawa stron. I tyle. Jak widać, dla ofiar niewiele z tego wynika.
I na tym tle zastanówmy się, o co może chodzić w krytyce nowelizacji, jaką wyraża Bartosz Kownacki i PIS.
Największym dlań horrorem, a dla mnie źródłem jego omawianej tu wcześniej kompromitacji jest obawa, że gdy Kownacki chce skazywać 100% oskarżonych, tak by żywa noga nie uszła, to po nowelizacji atrapy sądów mają jakoby uniewinniać 30%. Przypomnę, że tylu uniewinniano w Polsce w okresie niepodległości (przed 1939 r.) i współcześnie w państwach cywilizowanych i do czego musimy wrócić, jeśli w ogóle sądy mają istnieć.
Tylko że równość stron – która przecież i tak w tej nowelizacji, jak wspomniałem, de facto nie istnieje – sama w sobie nie prowadzi do wzrostu liczby uniewinnień. Zauważmy że i dziś konstytucja wymaga „separacji władz”: ustawodawczej, sądowniczej i wykonawczej (tu: prokuratora). W jednej z przyjętych przez ETPC definicji pojęcia „sąd” powiada się bardziej radykalnie, że istotą sądów jest niezależność - zwłaszcza od władzy wykonawczej. Wyroki - skazujące i teoretycznie uniewinniające – wydają wszak sędziowie. Po nowelizacji sędziowie nadal, tak jak dziś, zblatowani będą z prokuratorami. Dlatego nowelizacja nie prowadzi do skutków korzystnych dla ofiar. Do wzrostu liczby uniewinnień dojdzie dopiero po przywróceniu konstytucji: usunięciu i wykluczeniu zblatowania prokuratorów i sędziów. I temu właśnie służy idea ław przysięgłych, złożonych z 12 obywateli „z łapanki” – wylosowanych np. z bazy Pesel i jednorazowo wyznaczanych do wydania wyroku w danym procesie, jak w USA. Drugi proces - kolejna „łapanka”, i tak dalej. Praktycznie tylko tak można rzeczywiście „odseparować” prokuratora od sądu (od ławy przysięgłych orzekającej w danej sprawie). Ot, prokurator przedstawia argumenty publicznie na sali sądowej – tak jak widzimy to na filmach – i jeśli przysięgłych, czyli zwykłych obywateli, czyli nas przekona, to sprawę wygrywa a nie to nie i szlus.
Ławy przysięgłych to podstawa sprawiedliwości i normalności w sądach. Nic ich nie zastąpi; nawet moja ulubiona równość uczestników (stron), czyli kontradyktoryjność, czyli sądowy charakter procedur sądowych. Psu na budę zdadzą się procedury sądowe gdy nie ma samych sądów.
Gdyby rzeczywiście ta fikcyjna nowelizacja miała doprowadzić do 30% uniewinnień jak twierdzi Kownacki i jak było w Polsce Niepodległej do roku 1939 to, na Boga, byłby to powód by w te pędy zapisać się do Platformy Obywatelskiej i wznosić hymny pochwalne na cześć sądów, broniąc ich przed zakusami totalitarnej tłuszczy. Jak jednak państwo wiecie, nic podobnego nam nie grozi, bo zarzut Bartosza Kownackiego, że po nowelizacji sądy będą uniewinniać, jest bez wątpienia nieprawdziwy. Dygresja. A najdziwniejsze że poseł wie to przecież, a my wiemy że on wie, a on wie że my wiemy że on wie że my wiemy… :) - i tak dalej. Po co więc te ściemy? Czy liczy na to, że nie wie szersza publika? Czy liczy, że Polacy to stado idiotów? A może polityka partyjna w PIS to coś w rodzaju cyklu ceremonii i obrzędów, w których należy wygłosić ustalone z góry zaklęcia i wznieść rytualne okrzyki? To chyba tylko w wykonaniu frakcji stalinowskiej? Ludzie PIS przeważnie bowiem zachowują się jednak normalnie, a nie jak Indianie po upolowaniu bizona. Obrzędy takie są toczka w toczkę podobne do obrzędów PZPR i Platformy - ale zarazem tak wredne, tak azjatyckie, że czegoś podobnego Platforma nigdy by nie wymyśliła. Koniec dygresji.
Twierdzi dalej poseł Kownacki, że po nowelizacji prokurator będzie musiał przygotowywać się do rozpraw jest równie nieprawdziwy, z tego samego powodu z którego po nowelizacji nie zniknie omówione wyżej zblatowanie prokuratorów z sędziami. Jednak wypada podziękować panu posłowi za potwierdzenie powszechnej dziś wiedzy poliszynela, że obecnie prokurator przychodzi na rozprawy nieprzygotowany (oczywiście że tak… a po co miałby się przygotowywać, wystarczy zblatowanie) i że zdaniem posła – tak powinno pozostać.
Twierdzi on dalej, że po nowelizacji procesy wygrywać będą ci, których stać na dobrych i drogich adwokatów. Zakłamanie takiego poglądu wręcz trudno komentować. Może najkrócej: adwokat w procesach Polsce nie gra żadnej roli poza dekoracyjną; nie ma wpływu na wyroki. Nie może zresztą być inaczej, bo jeśli – jak to ujawnił pan poseł – prokuratorzy przychodzą na rozprawy nieprzygotowani, z góry wiedząc o wyniku, to po co miałby się przygotowywać adwokat? Słychać, owszem, czasem o adwokatach zblatowanych z sędziami w stopniu podobnym do zblatowania prokuratora; sądzę jednak, że niemal zawsze są to bajki płynące z zawiści. W Polsce to nie adwokat stanowi o sile klienta, tylko na odwrót – klient o sile adwokata; stąd wiadomo, że wszystkie swe procesy wygra Adam Michnik, a przegra Gazeta Polska - i nie wynika to przecież z jakości pracy ich adwokatów. W „sądach” Rzeszy nie liczą się żadne argumenty, a jedynie relacja petenta do prawdziwych właścicieli Rzeszy i ich wykonawców w terenie – i najlepszych adwokatów w Polsce ma Marek Dukaczewski :) Ktoś w NSDAP może kraść, gwałcić, mordować, uprawiać korupcję na wielką skalę – a włos mu z głowy nie spadnie, nawet gdy adwokata nie ma w ogóle; z kolei ktoś spoza NSDAP może nie robić nic, a mieć „przerąbane” i skończyć w polskim obozie koncentracyjnym (w „psychuszce”) - i nie pomoże mu najlepszy adwokat, choćby pękł. To też wiemy wszyscy.
O co może więc chodzić panu posłowi?
Oto o co: moim zdaniem o zdobycie sympatii i głosów tych prokuratorów, którzy nie chcą nawet udawać, jak do tej pory, że przygotowują się do rozpraw.
I dostarczenie pozostałym pretekstu – bo „powód” to chyba nie jest? - pod jakim mogliby przejść na stronę PIS.
Groteska.
Ale prokuratorów jest 5 tysięcy, więc taka socjotechnika raczej się nie opłaci; chyba że chodzi o łajdacki interes grupowy i kastowy.
Dlatego sądzę, że idzie raczej o wyraźne wysłanie sygnału właścicielom Rzeszy, że pacta sunt servanda i że w sądach nie zmieni się nic do ostatniego Polaka.
Największym dramatem takich pomysłów PIS jest, jak mówiłem, pragnienie skazywania 100%, wszystkich oskarżonych. Obrona pomniejszych patologii i propozycje ich poszerzenia niewiele już wnoszą. Ale poza tym ciekawa jest też mentalność, jaka zdaje się wyłaniać z takich wypowiedzi.
Pan poseł zdaje się bowiem też być wrogi samemu pojęciu kontradyktoryjności w sądach.
Zastanówmy się, co za mentalność trzeba mieć by nie lubić sądowego charakteru sądów?
By lubić mecze, w których jednej drużynie ucięto nogi?
Czy takie, gdzie na boisko wypuszczono tylko jedną drużynę, a piłkę demonstracyjnie przybito wielkim gwoździem do bramki?
Albo takie, gdzie wynik ogłoszono przed rozpoczęciem, - bo czym niby innym jest ulubiona przez Kownackiego skazywalność 100%.
A jakie miałyby być linie obrony w procesach niekontradyktoryjnych, czyli procesach nieprocesowych? Sądach niesądowych?
Może takie:
O effendi, zabiłeś mi dzieci, ale zostaw chociaż kozy… I czółkiem w glebkę: raz, dwa, trzy. - Ja twój rab, ja twoje bydło…
O hospodar, pomyłuj…
PS.
Wyżej opisuję wypowiedzi pana posła Bartosza Kownackiego, ale uczciwie dlań trzeba przyznać, że nie mówi nic (powiedzmy), czego nie byłoby w programie PIS, albo przynajmniej co byłoby z nim niezgodne. Program PIS sprowadza się do tego, że w sądach nie ma sensu niczego zmieniać, a za to warto ustanowić kilka dodatkowych piców, procedur i instytucji bezsilnych wobec rozmiarów katastrofy cywilizacyjnej, jaką jest wymiar zbrodni i niesprawiedliwości w Polsce[2]. I oto już po napisaniu artykułu wyżej czytam w Niezależnej o panelu programowym PIS w Katowicach na temat wymiaru niesprawiedliwości. Tutaj: http://niezalezna.pl/68657-jak-dzialaja-sady-czy-prokuratura-jest-skuteczna-na-konwencji-pis-o-wymiarze-sprawiedliwosci
Nie wiem, nie byłem, nie słuchałem. Jednak już sama lista dyskutantów – jak i zwłaszcza tematy referatów – gwarantują, że jest jeszcze gorzej niż opisuję to wyżej. Spójrzmy tylko na tematy referatów. „Sprawny sąd bliżej obywatela”. Noż do cholery jasnej, obywatel nie chce by sąd był bliżej, tylko w miarę możliwości dalej – a najlepiej by go szlag trafił i zniknął zupełnie. Albo inny temat: „Skuteczna prokuratura”… Ale jak ma być bardziej „skuteczna”, skoro dziś wskaźnik wyroków skazujących to 98,25%.
Trzeba sprawiedliwie przyznać, że ci ludzie nie zdołają już wiele zniszczyć, bo niewiele do zniszczenia zostało – skoro do wymarzonych przez posła Kownackiego 100% od 98,25 zostało tylko 1,75%. Grozą więc nie wieje. Bardziej groteską.
Z wykazu tematów wynika, że państwo ci, podobnie jak poseł Kownacki, przejmują się głównie tą właśnie nowelizacją, której fikcyjność opisuję wyżej. Jakby na tym Titaniku znaczenie miało, w której kajucie zostały zafajdane majtki skrzypka z orkiestry.
A jednak, - trochę strach się bać, gdyby to naprawdę oni mieli decydować o ustroju państwa.
Państwo obrzędowi do odpowiedzialności za Polskę nigdy nie byli zdolni. Ale dzisiejsza konferencja lewników w Wannsee to obraz ich już nie tyle ich oderwania od życia i obrzędowości ludów stepowych - co doktrynerstwa iście obłąkanego. Hitlerowskiego.
Mariusz Cysewski
Kontakt: tel. 511 060 559
ppraworzadnosc@gmail.com
https://www.facebook.com/groups/517163485099279
https://sites.google.com/site/wolnyczyn
http://www.youtube.com/user/WolnyCzyn
http://mariuszcysewski.blogspot.com
http://www.facebook.com/cysewski1
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 825 odsłon
Komentarze
A ten argument o bogatych adwokatach...
6 Lipca, 2015 - 12:51
jest śmieszny, bo od czasów wyborów sprawy bez DudaPomocy nie wygrasz... ciekawe Prezydent jest w stanie przerobić wszystkie te sprawy i jednocześnie rządzić. Nie bądźmy naiwni... to nie a pomoc, a sutenerstwo polityczne chodzi.
Kownacki skończ z tą narracja, a zacznij kombinować jak rozwiązać ręce miejscowym Erin Brockovich, któremu prawemu i dumnemu (czyżby ta narracja była fałszywa) narodowi nie brakuje.
Ponadto uważam, że trzeba zrobić śledztwo w sprawie układu minusującego.