ONI JUŻ TU SĄ
Sprawa nielegalnej migracji stała się dla prawicy głównym tematem w trwającej kampanii prezydenckiej i nie ma najmniejszej wątpliwości, że jest to dla kandydata Koalicji Obywatelskiej Trzaskowskiego temat bardzo niewygodny. W zasadzie jest to jedyna kwestia, która może skłonić wielkomiejski elektorat „młodych i dobrze wykształconych” do zagłosowania na innego kandydata niż Trzaskowski lub do pozostania w domu w dniu głosowania. Jednak ostatnie wybory, które odbywały się w Polsce pokazują, że niekoniecznie temat masowego przerzucania nielegalnych migrantów do Polski aż tak bardzo uszczupli elektorat liberalno-lewicowy, który raczej nie grzeszy wyobraźnią polityczną i nie dostrzega związków przyczynowo-skutkowych między oddanym głosem w wyborach, a jego późniejszymi konsekwencjami. Ostatnio miałem okazję przysłuchiwać się w przychodni lekarskiej rozmowy recepcjonistki z najwidoczniej dobrze znanymi jej dwoma pacjentkami. Pani recepcjonista załamywała ręce nad tym, co nas czeka na skutek masowej migracji i dzieliła się swoimi przykrymi spostrzeżeniami z krótkiej wycieczki do Paryża. Kiedy rozmowa zeszła na temat dzieci i demoralizacji szerzonej przez środowiska LGBT+ panie nie miały żadnych wątpliwości, że już czas z tym skończyć. Można powiedzieć, że serce rosło, kiedy przysłuchiwałem się tej rozmowie, ale później nastąpił zaskakujący finał. Na koniec wszystkie panie zgodziły się co do tego, że w zaistniałej sytuacji nie ma innego wyjścia i trzeba zagłosować na Trzaskowskiego. Jak takie postawy wytłumaczyć? Dlaczego osoby identyfikujące zagrożenia niemal identycznie jak prawica na koniec głosują na lewaków? Dlaczego osobiste spostrzeżenie i obserwacje przegrywają z logiką i zdrowym rozsądkiem? Można tylko przypuszczać, że życie życiem, a na koniec wszystko przegrywa z medialną bańką, w której takie osoby żyją. Domyślam się, że bardzo skutecznie działają na takie osoby środki znieczulające aplikowane im przez te wszystkie TVN-y, Wyborcze i Onety. Otaczająca nas rzeczywistość przegrywa z rzeczywistością podstawioną.
Czy można liczyć, na jakieś otrzeźwienie tej grupy Polaków? Sądzę, że można, ale niestety dopiero w momencie, kiedy będzie już za późno. Zbiorowe otrzeźwienie nastąpi gdy pojawią się pierwsze ofiary, a we własnych portfelach odczujemy koszty tego ubogacenia nas przerzucanymi z Niemiec do Polski „inżynierami” i „lekarzami” z Afryki i Azji. A te koszty będą niebagatelne. Według oficjalnych danych w 2023 roku wydatki na migrantów poniesione przez rząd federalny Niemiec wyniosły 28,6 mld euro, a kraje związkowe i władze lokalne landów dopłaciły 19,3 mld euro. Do tego trzeba jeszcze doliczyć ponad 8 mld euro z funduszu celowego przeznaczonego na zapobieganie przyczynom nielegalnej migracji. W przeliczeniu na złotówki daje to grubo ponad 200 mld co stanowi w zaokrągleniu 40 proc. całego budżetu Polski w 2023 roku, z którego pochodzą dane dotyczące wydatków na migrantów w Niemczech. Te dane mówią nam czytelnie jakiego balastu chce pozbyć się Berlin i możemy być pewni, że wbrew temu co mówił Tusk to nie Polska tylko Niemcy będą beneficjentem parku migracyjnego. Angela Merkel łamiąc unijne prawo zaprosiła migrantów, bo tego życzył sobie niemiecki przemysł cierpiący na brak rąk do pracy. Dzisiaj w Niemczech pozostaną tylko ci, którzy pracę podjęli, a cala reszta, której nie chce się pracować lub zagraża bezpieczeństwu zostanie przerzucona głównie do Polski i krajów Europy Wschodniej. Włochy i Grecja skutecznie postawiły się Niemcom, a do Polski już dzisiaj tysiącami przerzucani są migranci. Według danych niemieckiego MSW tylko w 2024 roku Niemcy wydalili do Polski ponad 9 tys. migrantów. Ten proceder trwa i nabiera coraz większego tempa. To co dzieje się na niemiecko-polskiej granicy wygląda na doskonale skoordynowaną akcję. Bierność polskiej policji i Straży Granicznej przy wielkiej aktywności służb niemieckich to nie może być przypadek, ale wynik jakichś zakulisowych uzgodnień, o których piszą nawet niemieckie media. Do tych przecieków z niemieckich mediów odniósł się prezydent Andrzej Duda pisząc na platformie X: „Pan premier Tusk bardzo lubi ostatnio chwalić się ochroną granicy. Ale tylko wschodniej - czyli tej, którą wcześniej umocniliśmy mimo jego protestów i ataków polityków PO. Teraz moje pisemne pytania o granicę zachodnią i groźbę sprowadzania do Polski nielegalnych migrantów z Niemiec bardzo zdenerwowały premiera. Czy dlatego, że musi wykonać ‘tajny plan’ Berlina, o którym piszą sami Niemcy?”
Chciałbym się mylić, ale wydaje mi się, że cudu nie będzie i jak w znanym przysłowiu Polak i tym razem okaże się przed szkodą i po szkodzie głupi. Zamach Brukseli i Berlina na naszą wolność i suwerenność jest ewidentny. Trudni nazwać suwerennym państwo, które nie może samodzielnie decydować o tym, kto przedostaje się na jego terytorium. Widać jednak, że milionom Polaków nie za bardzo to wszystko przeszkadza. I nie ma żadnego przypadku, że w tej masie obojętnych przeważa wielkomiejski elektorat, którego symbolem stało się wrocławskie Jagodno karmione darmową pizzą w kolejce do urn w wyborach z 2023 r. „Syci niewolnicy są najzacieklejszymi wrogami wolności”- pisała popularna pod koniec XIX w. austriacka pisarka Marie von Ebner-Eschenbach, i jak widać w stu procentach miała rację. Mimo wszystko uważam, że uczynienie przez środowiska konserwatywno-prawicowe nielegalnej migracji tematem nr 1 w kampanii wyborczej jest dobrym ruchem. Tylko ten temat ma jakąś szansę na przebicie do wyborców i pobudzić ich wyobraźnię. Inne, potężne zagrożenie dla suwerenności Polski na dzisiaj niestety poza tę wyobraźnie tłumu wykraczają.
A teraz przyjrzyjmy się, kampanii reżimu Tuska. Tu w zasadzie wystarczy obserwować niemieckie media działające po obu stronach Odry. Od dawna wiadomo, że wokół panującej władzy najbardziej konsoliduje obywateli groźba wojny. I dlatego mamy cały zalew informacji mówiących, że Putin lada moment zaatakuje kraje wschodniej flanki NATO. Oczywiście dla dodania wiarygodności podbudowane jest to wszystko informacjami pochodzącymi wprost od anonimowych funkcjonariuszy niemieckiego wywiadu. Po takich budzących grozę informacjach na ekranach reżimowych stacji telewizyjnych od razu widzimy patrolującego naszą wschodnią granicę Tuska maszerującego z groźną miną na tle uzbrojonych po zęby żołnierzy. Podobnie wojowniczo prezentuje się kandydat „Bążur” Trzaskowski. Przecież mało kto już pamięta, że ci sami politycy jeszcze na tydzień przed napaścią Rosji na Ukrainę uspokajali, i przekonywali, że do żadnej pełnoskalowej wojny nie dojdzie. 15 lutego 2022 roku przebywający z wizytą w stolicy Ukrainy Trzaskowski przekonywał: „Tu raczej nikt nie spodziewa się wielkiego ataku militarnego na Kijów. Raczej wszyscy spodziewają się w najgorszym scenariuszu wojny hybrydowej”. A co robił kiedy scenariusz wojny hybrydowej reżimu Putina i Łukaszenki realizowany był w Polsce? Wtedy wysyłał pomoc dla migrantów przerzucanych przez naszą granice. Dzisiaj Trzaskowski mówi: „Trzy, czy cztery lata temu miałem identyczne zdanie na temat tego, co się dzieje na naszej wschodniej granicy. Zarówno wtedy jak i dziś była to wojna hybrydowa”. Przypomnijmy, co mówił w 2021 roku, kiedy atak na naszą granicę był zdecydowanie najagresywniejszy. Wtedy słyszeliśmy z ust Trzaskowskiego, że: „– Jeśli chodzi o kwestie migracyjne, to my nie mówimy tak/nie, bo sytuacja jest piekielnie skomplikowana. […] My rozmawiamy o ludziach na granicy. Pierwsze co, to trzeba im natychmiast pomóc”. To Trzaskowski dofinansował z kasy warszawskiego ratusza film Agnieszki Holland „Zielona granica” szkalujący i hańbiący polskich funkcjonariuszy Straży Granicznej. Niestety wyborcy Tuska i Trzaskowskiego o tym wszystkim nie wiedzą, albo już nie pamiętają, a bańka medialna, w której żyją dba aby ich pamięć nie wybiegała zbyt daleko wstecz. Wmówiono im skutecznie, że najlepiej przez imperialnymi zakusami Rosji uchronią ich ci sami politycy, którzy jeszcze niedawno bratali się z Putinem, pomagali się mu zbroić i przedstawiali go jako wiarygodnego politycznego i gospodarczego partnera.
Politycy wszystkich ugrupowań politycznych szczególnie w trakcie kampanii wyborczych odwołują się do „zbiorowej mądrości narodu”, której wyrazem według nich jest demokracja przedstawicielska. Problem w tym, że coś takiego jak „zbiorowa mądrość narodu” nie istnieje. Aby zrozumieć, że to tylko mit wystarczy lektura Biblii. Każdy naród w swoich dziejach przeżywa gorsze i lepsze okresy. Są to biblijne „lata chude” oznaczające głód i cierpienie oraz „lata tłuste” pełne obfitości i dostatku. Żadnego wpływu nie ma na to rzekoma zbiorowa mądrości narodu. Spójrzmy na dzisiejszą Europę. Jak stado baranów europejczycy mimo tragicznych historycznych doświadczeń podążają ku kolejnej wielkiej katastrofie, do której znowu doprowadzą żądne hegemonii i wszechwładzy Niemcy. Paradoksalnie w tym pochodzie ku katastrofie dziarsko kroczy również Polska, największa ofiara zbrodniczej polityki Niemiec. Polacy nie są wstanie pojąć, że w przypadku Niemiec: „Spełniło się na nich to, o czym słusznie mówi przysłowie: Pies powrócił do tego, co sam zwymiotował, a świnia umyta - do kałuży błota”. (2 list św. Piotra 2.22).
Artykuł ukazał się w „Warszawskiej Gazecie”
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 133 odsłony
Komentarze
na rzeź
5 Maja, 2025 - 11:40
na rzeź
to prorok fałszywy
wilczego ducha
owcę na rzeź wiedzie
co go słucha
jan patmo