III RP - czas IV konspiracji (akademickiej)

Obrazek użytkownika Józef Wieczorek
Kraj

III RP – czas IV konspiracji (akademickiej)

Od czasu hitlerowskiej, a następnie sowieckiej inwazji na Polskę,  rozpoczynają się kolejne okresy I, II i III konspiracji, która bynajmniej się nie skończyła w 1989 r. po odzyskaniu niepodległości. Widać to bardzo dobrze także w sferze akademickiej, jako że edukacja i prowadzenie badań naukowych wymagały działania w konspiracji nie tylko pod okupacją niemiecką, ale także po ‘wyzwoleniu’ od Niemców. Oczywiście szkoły wyższe po takim ‘wyzwoleniu’ ruszyły, ale jednak inaczej niż w II RP, stąd niemała część działalności edukacyjnej i naukowej wymagała w istocie rzeczy działalności podziemnej.

Niewygodna prawda, czy to w nauczaniu, czy w badaniu, była tępiona z przyczyn ideologicznych, a niewygodni nauczyciele usuwani z uczelni ze względu na negatywne oddziaływanie na młodzież akademicką (i nie tylko). Oczywiście natężenie czystek było zmienne w czasie, ale trwało do końca PRL, a nawet dłużej, bo trwa nadal.

Niestety, mimo że mamy obecnie ogromną ilość badaczy, badań nad tym problemem nie ma (jeśli są, to będę wdzięczny za informacje).

Pozostają własne doświadczenia, które do tematu coś wnoszą, jakkolwiek jako niewygodne dla badaczy postępowych są pomijane milczeniem/wykluczane z zainteresowań badawczych.

W latach 70/80 badacze mieli często problemy z wyjazdami zagranicznymi,  ale na ogół nie mieli problemów z wymianą publikacji naukowych/z prowadzeniem korespondencji z kolegami zagranicznymi. Fakt, że w stanie wojennym korespondencja ta bywała prześwietlana/cenzurowana i co jakiś czas trzeba było chodzić na pocztę,  bo przesyłka przychodziła w stanie ‘uszkodzonym’. Tym niemniej w tamtych ciężkich czasach można było na drodze wymiany naukowej wzbogacić swoją bibliotekę tysiącami prac naukowych z najlepszych światowych czasopism,  a czasem też niezwykle drogich książek naukowych. Nie zawsze było to możliwe po odzyskaniu niepodległości, po rozwiązaniu SB i PZPR. W systemie akademickim trzeci symbiont systemu – akademicki przetrwał, przeszedł z sukcesem Wielką Czystkę Akademicką i nawet w III RP nasilił swe działania antynaukowe wymierzone w niewygodnych.

Gdy po wyrzuceniu na bruk z uczelni (UJ) zaczepiłem się okresowo w placówce PANowskiej (rzecz jasna nomenklaturowej, bo przecież innych nie było), aby nie mieć negatywnego wpływu na młodzież akademicką ( o co byłem oskarżany przez nieznanych do dziś sprawców) nadal byłem szantażowany, że zostanę załatwiony tak jak na UJ, jak nie będę podległy/uległy).

Gdy otrzymywałem zagraniczne prace naukowe (naiwny sądziłem, że co jak co, ale naukę będę mógł oficjalnie uprawiać !) byłem stawiany na dywanik i musiałem się tłumaczyć czemu przesyłki otrzymuję i czemu na kopertach jest moje nazwisko i to na pierwszym miejscu, a pod nim dopiero adres instytutu ! No cóż, za obyczaje wolnego świata nie odpowiadałem i zapobiec eliminacji mojego nazwiska z adresu nie potrafiłem.

Gdy chodziło o ważne sprawy, jak np. udział w międzynarodowym kongresie,  prosiłem zagranicę o kierowanie listów na mój adres prywatny, aby taki wyjazd mógł dojść do skutku.

Był to już czas raczej swobodnego przemieszczania się naukowców po globie ziemskim, ale nie dla wszystkich. Papiery na oficjalne wyjazdy przechodzić musiały przez instytut a następnie przez dział zagraniczny PAN w Warszawie. Rzecz w tym, że jak nie wyszły z instytutu (nad tym człowiek nie miał kontroli) i nie docierały do centrali, to z wyjazdu były nici. Nie było kontroli esbeckiej czy partyjnej, ale kontrola akademicka była i to bynajmniej nie merytoryczna – chyba, że na opak, tzn. sekretarka, laborant, żona kierownika wyjeżdżali bez problemów – na wyjazd ‘naukowy’ a czynny, ale niewygodny naukowiec – nie !

Trzeba było wyjeżdżać w konspiracji (nieraz to robiłem, jeżdżąc na koszt organizatorów), biorąc urlop ‘wypoczynkowy’, aby uczestniczyć w kongresie międzynarodowym. Gdy taki kongres odbywał się w kraju, a nawet w mieście PANowskim, uczestnictwo oficjalne też bywało odrzucane – bo nie ma pieniędzy ! ‘Nielegalny’ udział za swoje, lub organizatora kongresu środki – bez reprymendy nie pozostawał.

Niewygodny naukowiec nie był nawet informowany (nie mówiąc o zaproszeniu) o sympozjach organizowanych przez zatrudniający go instytut. Jednego razu jednak nastąpił wyłom od tej reguły i współorganizatorka sympozjum (naukowo – mniej niż zero) zwróciła się do mnie o wzięcie udziału.

Zdumiony tą ofertą zapytałem – a w jakim charakterze ? Odrzekła, że trzeba ustawiać stołki dla gości ! No cóż, zaszczytna to forma udziału dla czynnego (choć głównie w konspiracji) naukowca formatu międzynarodowego. Niestety nie mogłem przyjąć tej zaszczytnej propozycji ze względu na brak kwalifikacji w tym względzie. W końcu nie każdy naukowiec musi mieć takie rozległe horyzonty naukowe.

Tak się składa, że jednocześnie otrzymałem z zagranicy pismo z prośbą o przyjazd do Francji dla oceny dorobku naukowego (na dyrektora badań) jednego z francuskich geologów. Taki tam jest obyczaj, że oceny naukowe nie są wsobne, lecz dokonywane przez gremia międzynarodowe. Oczywiście członkowie takiego jury sami sobie podstawiają stołki (i nie w tym celu byłem tam zaproszony) ale nie jest to ich działalność zasadnicza, lecz uboczna – posiedzenia odbywają się na siedząco, a nie na stojąco, to i stołki są potrzebne.Wyjechałem w konspiracji biorąc urlop ‘ wypoczynkowy’.

O konspiracyjnie prowadzonej współpracy zagranicznej, a także o badaniach krajowych prowadzonych w ramach urlopów i weekendów mógłbym pisać/mówić wiele, gdyby decydentów nauki/ historyków nauki to interesowało. W końcu jestem świadkiem historii. Rzecz w tym, że niewygodnym, bo podważającym ustalenia beneficjentów systemu – więc wykluczanym z obiegu.

Nie sposób jednak wspomnieć o ochronie naukowca w III RP przed dostępem do komputera. W instytucie było komputerów moc, ale niewygodny naukowiec miał dostęp tylko do maszyny do pisania. Kiedyś zauważyłem , że w ‘technicznym’ pokoju stoją trzy komputery na 2 osoby,  więc nieśmiało spytałem czy ten jeden zbyteczny mógłbym wykorzystać( w końcu jedynie przeszkadzał). Po negocjacjach z decydentami stało się to możliwe, z tym że komputer miał uszkodzoną płytę główną i przy próbie zapisania często ‘fiksował’. Syzyfowa praca !

Dostępu do najlepszego komputera w sekretariacie bronili ‘pretorianie’ i ‘halabardnicy’.

Był bardzo zajęty, służył bowiem do ‘badań’ nad pasjansami. Jako naukowiec innego tematu/formatu dostępu nie mogłem mieć. Ja w dziedzinie badań nad pasjansami  byłem zupełnym dyletantem, ale zainteresowanie wynikami badań wykazałem pisząc do Komitetu Badań Naukowych abym mógł zapoznać się z wynikami tych badań, w końcu opłacanych przez podatnika. Chciałbym też podnieść swoją wartość naukową korzystając co nieco z tej krynicy wiedzy. Nic z tego. Mimo upływu lat, a nawet wieków, odpowiedzi nie otrzymałem.

Starałem się również o zakup sprawnego komputera przy okazji wniosku grantowego, ale nie uzyskał on aprobaty w instytucie ‘naukowym’ z powodu nadmiaru komputerów !  Musiałem wstawić we wniosku zakup laptopa, ale to nie przeszło w KBN, gdyż recenzenci, naukowi rzecz jasna, uznali, że laptopa w żaden sposób w badaniach nie da się wykorzystać !

No cóż, prace naukowe pisałem zatem na komputerach w instytucjach nienaukowych, nie bez konsekwencji, bo do czasopism nieinstytutowych.

O reprymendach za rozmawianie z innymi pracownikami instytutu bez zezwolenia, czy za samodzielne wychodzenie do WC podczas zebrania ( ignorując bezczelnie, że instytut naukowy ma poziom przedszkolny !) , też należy wspomnieć, choć to jest tak żenujące, że może obniżyć wiarygodność piszącego te słowa. Tak, tak, ludziska, nie tylko akademickie, wierzą głównie w brednie i kłamstwa, w prawdę nie uwierzą, nawet jak by im była na tacy podana. To by obrażało ich inteligencję (tzn. jej brak)!

Takimi przykładami mógłbym zapisać całą książkę, a nie tylko krótki artykuł, mam jednak na uwadze fakt, że żaden z beneficjentów akademickich PRL/III RP nawet jeśli by to przeczytał to głowę jeno wsadzi do podręcznej strusiówki dla utrzymania dobrego samopoczucia.

Niestety znaczna część zniewolonego mentalnie społeczeństwa (także opozycyjnego), otaczającego (pół)światek akademicki kultem i uwielbieniem, z domieszką zazdrości ( kto by nie chciał być takim etatowym akademikiem ?) – postąpi tak samo, a często wystąpi z heroiczną obroną takich ‘akademików’, takiego systemu akademickiego, od czci i wiary po ‘chrześcijańsku’ odsądzając tych, co by prawdziwy obraz tego stanu nakreślali, w IV konspiracji (akademickiej) działali.

I niby jak Polska może się wybić na prawdziwą niepodległość ?

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)

Komentarze

Znam ten problem bardzo dobrze, jakkolwiek z innymi szczegółami. Można byc jeszcze bardziej wyalienowanym - publikować za "dziękuję" (ze swojej strony), a na międzynarodowe spotkania jeździć za wyłącznie własne pieniądze (jako jedyny z gremium). Można jednocześnie dostrzegać wszystkie patologie "naukawe" od których koledzy z innych krajów wydają się być mniej uzależnieni (choć nie zawsze). Można widzieć bezsens tematów do których idą pieniądze na skutek rozwoju lewackich ideologii, nie tylko u nas zresztą. Wyobrażam sobie jak wyglądałyby dokonania polskich geologów gdyby otrzymali na badania pieniądze jakie poszły w świecie na badanie, wyszukiwanie i kolekcjonowanie relacji o zachowaniach homoseksualnych wśród zwierząt. Jakie wydano w wiodących geologicznych istytucjach w Polsce na idee wtłaczania dwutlenku węgla wynikającego z użytkowania paliw kopalnych pod ziemię (Koszty!!!). Ile sił i środków stracono w Polsce na próby publikowania rezultatów badań koniecznie w czasopismach zagranicznych z listy filadelfijskiej, i ile papieru zmarnowano na uzasadnianie tej pootrzeby, choć z większym pożytkiem, można to byłoby robić w czasopismach krajowych, zwłaszcza w tematyce regionalnej. Rezygnacja z własnych przekonań, aby tylko znaleźć się w międzynarodowym gronie publikującym w czymś w rodzaju "Science" czy "Nature" jest nagminna. Z uwagi na współczesny charakter wymiany informacji i kontakty między specjalistami, argument że czegoś opublikowanego w polskim czasopiśmie (po angielsku) nikt nie będzie czytał, jest nieprawdziwy.
Znaczna część współczesnego pokolenia naukowców nie zastanawia się nad tym czy informacja pochodząca z literatury jest prawdziwa, tylko dokleja do całości swoje rezultaty modyfikując je odpowiednio do potrzeb, aby tylko pasowały do "całości". W ten sposób powstają doktoraty i habilitacje, których tezy sprzeczne bywają nie tylko z faktami, ale także ze sformułowanymi podstawowymi prawami przyrody. Ilu "uczonych" chce bez wysiłku stać się autorytetami w aspekcie globalnym, dołączając się do przedsięwzięć grupowych rezygnując z poszukiwania prawdy, bo tak łatwiej zdobyć "punkty", granty, "karierę"? Oczywiście, starając się przy tym nie być mądrzejszym od zwierzchnika i nie podważać jego rezultatów. "Uprawianie nauki" nie jest w takiej postaci nawet działaniem stricte ekonomicznym, oferującym jakiś rezultat za jakąś cenę; jest raczej czymś w rodzaju prostytucji w której doraźną korzyść warunkuje satysfakcja klienta.
Pewnym pocieszeniem (?) może być fakt że ta patologia dotyczy nie tylko Polski.
Być może na całym świecie odpowiednia postawa ideowa i/lub koneksje rodzinne są w istotny sposób pomocne w karierze naukowej bardziej niż umiejętności. U nas jednak szczególnie wyraźnie widać wpływ tych właściwości na poziom merytoryczny, od magistra do profesora włącznie. Ma na to wpływ tragiczna historia Polski, ale szkody w polskiej nauce rosną nadal przez utrzymywanie status quo - układu stworzonego w latach 40-tych i 50-tych ubiegłego stulecia. Choć przez ten cały czas są chlubne "wyjątki".
Nie umiem zaproponować wyjścia z tej sytuacji.
Pozdrawiam "mente et malleo"
Honic

Vote up!
1
Vote down!
0
#421079