Krótka podróż Marcinkiewicza do Helsinek

Obrazek użytkownika grzechg
Kraj

To nie jest jak afera Amber Gold, to nawet nie jest malutki „goldzik”. Można powiedzieć, że to pryszczyk, który każdemu może niechcący wyskoczyć nie tylko na twarzy. Jak informuje dzisiejsza „Rzeczpospolita”, młody działacz PO, Michał Marcinkiewicz, lat 28, został konsulem RP w Helsinkach. Przy jego nominacji pominięto szereg procedur wymaganych przy awansie na tak wysokie stanowisko w dyplomacji, choćby obowiązek rocznego stażu w MSZ. Ale co tam staż, skoro Michał Marcinkiewicz (MM) był już POSŁEM PO, a to oznacza, że może być zarówno szefem Royal Dutch Shell, jak i przewodniczącym Komisji Europejskiej, gdyby na przykład Donald Tusk rozmyślił się i rozczarował do Angeli Merkel. Najciekawsza w historii Michała Marcinkiewicza jest jego droga życiowa do Helsinek, bo droga ta wszystko tłumaczy.

Młody działacz PO ze Szczecina został posłem na Sejm jeszcze jako student, w wieku 23 lat. To się zdarzało i wcześniej, ale tu uwagę mediów i opozycji zwrócił fakt gigantycznej kampanii wyborczej MM. Lokalne media w Szczecinie chciały bardzo o tym coś więcej napisać, ale ponieważ lokalne media są generalnie spacyfikowane w dużych miastach przez PO, to napisały tyle, ile mogły, a nie tyle, ile wiedziały. Kampania wyborcza Pana Michała była najokazalszą w całym Szczecinie. W centralnych punktach miasta wisiały gigantycznych rozmiarów billboardy z wizerunkiem młodego polityka, studenta. Było ich kilka, każdy po cirka około 70 metrów kwadratowych powierzchni. Do tego billboardy standardowe i plakaty na każdym rogu ulicy. Dla nikogo nie było wielką tajemnicą, że kandydat PO ma bogatego sponsora w postaci zasobnego w kapitał polityka, późniejszego senatora PO, i jest też człowiekiem Sławomira Nitrasa, wtedy wschodzącej dopiero gwiazdy Platformy. Jak wyliczyli specjaliści od reklamy, kampania wyborcza Marcinkiewicza, nawet z dużymi rabatami musiała kosztować „go” co najmniej 150–200 tysięcy złotych. Tymczasem, atakowany przez opozycję młodziutki poseł, pokazał kwity na 25 tysięcy złotych, czyli, że wszystko było zgodne z prawem. Nikt nie uwierzył, ale też nikt nie ciągnął dalej tego wątku, bo przecież wiadomo, że ukrywanie rzeczywistych kosztów kampanii wyborczej to nie jest grzech jednego kandydata i jednej partii w Polsce.

O Michale Marcinkiewiczu zrobiło się znowu głośno przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi. Władze krajowe Platformy Obywatelskiej w sierpniu 2011 r. usunęły go ze swojej listy kandydatów do Sejmu, argumentując to tym, że rozpoczął w Szczecinie kampanię billboardową na własną rękę, bez oglądania się na limity finansowe. W tle tej decyzji był otwarty spór pomiędzy europosłem Sławomirem Nitrasem wspierającym Marcinkiewicza, a Stanisławem Gawłowskim, szefem PO w regionie. Tę potyczkę przegrał Nitras i młody Marcinkiewicz trafił do biura europosła jako asystent. Po decyzji władz PO o usunięciu go z dobrego piątego miejsca na liście kandydatów do Sejmu, tak żalił się w swoim oświadczeniu do mediów 25.08.2011):

„Jestem 27-letnim człowiekiem, który całe swoje życie poświęcił Platformie Obywatelskiej. Jestem członkiem Platformy Obywatelskiej od pierwszego Zjazdu w Oliwie, a członkiem Stowarzyszenia "Młodzi Demokraci" od 16 roku życia. Platforma Obywatelska, moja praca, to jest cały mój świat. Wszystko co robiłem, zawsze było związane z Platformą. W związku z powyższym nie potrafię dzisiaj odpowiedzieć na pytania dotyczące mojej przyszłości politycznej i zawodowej.”

Ale o jego przyszłość zadbali bardziej doświadczeni koledzy i chwała im za to, że nie zostawili młodego człowieka na lodzie. To kolejny dowód na to, że Platforma Obywatelska dba o młodych i stawia na młodych, co na dwa tygodnie przed nowym rokiem akademickim nie jest bez znaczenia. Niech młody konsul, który był POSŁEM PO, czyli był wszystkim, czym można być na tej ziemi, dumnie i z honorem reprezentuje nasz kraj na ziemi fińskiej. Trzeba też pogratulować europosłowi Sławomirowi Nitrasowi, że nie dał za wygraną i się odgryzł jak trzeba. Można powiedzieć na koniec, że droga młodego Michała Marcinkiewicza do Helsinek nie była zbyt długa i uciążliwa, niemal jak rejs promem przez Bałtyk. Kiedyś moja dawna sympatia jechała do Finlandii na roczny staż leczyć tam małe dzieci. Ze zdumieniem zobaczyłem pewnego dnia, że w całym domu ma porozwieszane samoprzylepne karteczki z nazwami przedmiotów w języku fińskim. Przyszłemu Panu Konsulowi polecam tę metodę nauki trudnego języka fińskiego, bo w przypadku mojej znajomej znakomicie się ona sprawdziła. Na dobry początek: Mina rakastan Suomea – Kocham Finlandię.

Brak głosów