Orzechowski: Chimera (fragment rozprawy)

Obrazek użytkownika Rzeczy Wspólne
Idee
Albowiem ci, którzy królami obwołani i uczynieni zostali uroczyście przez najwyższego kapłana, tym się różnią od królów fałszywych, że ci ostatni dbają o swój, ci pierwsi zaś – o interes swych pobratymców; ci ostatni wolni są od praw, tamci – przeciwnie – prawami są związani; ci żyją ponad prawem, tamci – pod jego rządami; ci panują nad niewolnikami, tamci zaś rządzą wolnymi; tych nikt w rządach nie miarkuje, tamtych, gdy rządząc, zbłądzą, powściąga ten sam kapłan, który ich królami uczynił; wreszcie ci nie wiążą się żadną przysięgą, tamtych zaś nie sposób uznać za prawdziwych królów, jeśli się królewską przysięgą nie związali. By jednak nie porzucić owych zapasów między królami i tyranami, nie wręczywszy pierwej zwycięskiego wieńca: wiedz, iż istnienie tyranii ma swą jedyną przyczynę w pogardzie dla kapłana. Nie wcześniej przecież Saul z króla stał się tyranem, nim nie wzgardził Samuelem, najwyższym kapłanem[1]. Nie wcześniej żądny krwi Achab i Jezabel wstrząsnęli pośród Żydów wszystkim, co boskie i ludzkie, nim zlekceważyli Eliasza[2]. Po co jednak przywołuję pradawne przykłady, skoro na podorędziu mamy dwóch dzikich a bezwzględnych tyranów, Wołocha i Moskala, z których jeden zagraża nam ze wschodu, drugi zaś od południa. Mimo iż swymi rządami uciskają oni chrześcijańskie narody, to jednak nie uznając najwyższego kapłana i nie będąc poddanymi jego władzy, ani nie żyją podług praw, ani strach przed potężniejszą władzą nie powściąga szaleństwa ich okrutnych rządów. Nic dla nich nie znaczy prawo, nic obyczaj czy przyzwoitość, to zaś jest wedle nich sprawiedliwe, co korzystne dla tyrana, i tym jest prawo, co się jemu opłaca. Nie należy jednakowoż uważać, jakoby to tylko Wołochowie i Moskale doznawali tego rodzaju niewolnictwa na skutek zlekceważenia i pogardy wobec najwyższego kapłana. Zwróćmy naszą uwagę ku tym narodom, które odrzuciły najwyższego kapłana: pośród nich nie znajdziemy nawet śladu wolności. Inaczej rzecz się ma z królami obranymi właściwie i w zgodzie z zasadami. Gdy któryś z nich przekracza królewskie obowiązki i zbyt folguje królewskiej wolności, papieska zwierzchność poskramia go i przywodzi do porządku. Dzięki temu jeśli król nie podporządkowuje się owej naczelnej władzy i nie zaprzestaje popełniać występku, dla udręczonych przez niego otworem stoi port i schronienie – samo uchylenie władzy królewskiej. Nie bez powodu koronę nakłada na królewską głowę dłoń kapłana, tym samym bowiem staje się jasne, że ziemscy królowie są poddanymi owego kapłana i króla niebieskiego i że ustanowiono ich, aby bronili owego najpotężniejszego kapłaństwa Chrystusowego, które jest obroną Kościoła Boga żywego. Z tego też powodu w przysiędze koronacyjnej kapłan przedkłada królom dwa zadania. Po pierwsze: królowie winni pojąć, że w królestwie Chrystusa połączyła ich ręka nie tyle człowieka, co Boga, w imię pokoju przeciw wojnie, w imię sprawiedliwości przeciw niesprawiedliwości, w imię wiary przeciw wiarołomstwu, w imię prawdy przeciw waszemu, Stankarze[3], kłamstwu. Doskonale wyraził to kapłan Samuel w owych słynnych słowach skierowanych do króla Saula, gdy go namaściwszy, ucałował, uroczyście dodając: „Czyż nie namaścił cię Pan na wodza nad swoim dziedzictwem”[4] i: „Uwolnisz lud swój z rąk jego okolicznych wrogów”[5]. Po drugie: król winien pamiętać, że pod ową potężną ręką Chrystusa (bo ręka kapłana jest ręką Chrystusa) znajduje się pod pieczą Boga, a kapłan owym pełnym tajemnicy namaszczeniem przekazuje mu nie tylko królewskie obowiązki, ale i szczególny hart ducha, który go będzie cechować w sprawowaniu obowiązków. Można to zauważyć, kiedy Samuel, najwyższy kapłan, przydziela Saulowi, przyszłemu królowi, łopatkę zwierzęcia ofiarnego. Królom bowiem namaszcza się barki i ramiona, gdyż to właśnie te części ciała mieszczą siłę i waleczność. Kapłanom natomiast na mocy szczególnego prawa namaszcza się czubek głowy, czym zaznacza się, że najwyższy kapłan tym jest dla królów, czym głowa jest dla ciała, i że nie są prawdziwymi królami ani nie można skądinąd czerpać królewskiej władzy, jak tylko z owego pocałunku Samuela, to jest, iż zupełnie zależą od szacunku i posłuszeństwa dla najwyższego kapłana. Jakaż to inna moc przekaże naszym królom koronę Chrystusową, jeśli zabraknie papieskiej dłoni? Jeśli z potęgi i blasku królów ubędzie pocałunku kapłana? To bowiem w kapłańskim namaszczeniu naszym królom udziela się całej siły i mocy Chrystusa-króla w dbałości o królestwo Boże, pocałunkiem natomiast uświęca się szacunek królów dla kapłanów Chrystusa. Tak oto królowie, wspierając się na autorytecie kapłanów, dbają pospołu pod przewodnictwem najwyższego kapłana o królestwo króla królów – Chrystusa.
 
Słusznie zatem – już koronowani – królowie wyruszają ucałować błogosławione stopy najwyższego kapłana, aby w pierwszym z miast, które wybrał Pan Bóg, w siedzibie papieża przede wszystkim wyznać swe posłuszeństwo wobec sługi Chrystusa i potwierdzić owym pocałunkiem pokoju, że ich z owym przywódcą wiąże najwyższa wierność. W tej wielkiej i doniosłej uroczystości wyraża się owo całkowite, skromne i uniżone poddaństwo królów śmiertelnych wobec możnej ręki nieśmiertelnego Chrystusa-króla. Uwierz mi, to nie za sprawą stóp śmiertelnego człowieka, jak miałeś do tej pory zwyczaj kłamać, spływa w Rzymie na naszych królów ów wielki zaszczyt, lecz za sprawą samego Chrystusa-Boga i Pana Naszego, którego reprezentuje ów sługa jego zasiadający w Rzymie na wysokim tronie. Gdy król okazuje mu pogardę, tym samym gardzi Chrystusem-królem, tracąc przy tym prawa i miano króla, i nie ma już nic wspólnego z Chrystusem-królem. Nie masz też racji, gdy wyrzekasz na ów pocałunek i ganisz zwyczaj przodków, uciekając się do przykładu Piotra, który zganił Korneliusza[6], gdy ten przypadł do jego stóp i wzdragał się przed podobnym uwielbieniem, uznając je za niegodne. Korneliusz bowiem nie przybył do Piotra jako do sługi Boga, lecz przybył doń niczym do samego Boga, był bowiem bezbożnikiem i, jak się ich dziś nazywa, poganinem, uważając co znamienitszych ludzi w ślad za przesądem pogan za bogów pod ludzką postacią. Ten to błąd sprawił choćby, że w Likaonii Pawłowi i Barnabie sprawowano nieomal ofiary[7]. Zatem Piotr zganił u Korneliusza nie tyle czyn, co zamiar jego dokonania i pouczył go, iż jest nie Bogiem, lecz człowiekiem, mówiąc doń: „Wstań, ja też jestem człowiekiem[8], nie zaś Bogiem, jak ci się zdaje”. Gdyby jednak Korneliusz okazał szacunek Piotrowi w ten właśnie sposób nie jako samemu Bogu, lecz jako słudze Bożemu, Piotr nie odsunąłby go od swoich stóp, ba, po prawdzie postąpiłby bezbożnie, gdyby nie pozwolił pobożnemu człowiekowi w jego osobie oddać szacunek Bogu.
 
By jednak powrócić do tego, od czego zawędrowaliśmy aż tutaj: czy nie dostrzegasz, że odrzucając za twoim wezwaniem papieża, Polacy pozbawią się również arcybiskupa, tego bowiem może powołać, jak dają do zrozumienia wszystkie sobory, jedynie rzymski papież. Gdy zaś w Polsce nie będzie arcybiskupa, żadnym sposobem nie ostanie się wśród Polaków ani miano króla, ani królewska siła i potęga. Nie można bowiem, jak już wykazano, obrać w Polsce króla w inny sposób niż za pośrednictwem arcybiskupa gnieźnieńskiego, który dokonuje jego koronacji. Na próżno także podsyłasz nam tu tych twoich złodziejaszków, aby to oni w miejsce arcybiskupa zajmowali się w Polsce koronowaniem i wprowadzaniem na urząd króla w miejsce arcybiskupa. Kimże są bowiem owi zbiegowie i uparci łotrowie, którzy wypełniać mają u nas ten obowiązek? Dlaczego przyznajesz prawo obwoływania królem i poświęcania go ludziom, dla których jedyne właściwe miejsce w Polsce to karcer? Samuela, Samuela, powtórzę, Stankarze, potrzeba nam w Polsce, by obwołać królem i koronować Saula, kogoś, kto nie tylko na królewską głowę włoży koronę, a namaściwszy kark powierzy królowi Polski królewskie obowiązki, lecz i kogoś, kto przyzna mu zdolność i moc wypełniania obowiązków dla naszej pomyślności. Dzięki temu król Polski obwołany nim przez najwyższą i uprawnioną do tego władzę, może być uważany za rzeczywistego sługę Bożego i może przedsiębrać w Polsce działania właściwie i w należytym porządku. Skoro więc żaden z ciebie Aaron, a raczej Abyron[9], skoro żaden z ciebie Samuel, a sam Abaddon[10], skoro twoja trzódka nie jest ową „gromadą proroków”[11], pośród których prorokować będzie nasz król, lecz bezbożnym zbiegowiskiem synów Koracha[12], za którym podążywszy, król nasz świadomie zejdzie do piekieł – jak wobec tego wszystkiego zatem śmiesz, wypędziwszy prawdziwych Lewitów i pełnoprawnych kapłanów Pana, posyłać ludzi, od których nikt nam bardziej nie jest obcy, aby dopuszczali się przed obliczem Pana swoich gwałtów? By w świątyni namaszczali, koronowali i ustanawiali polskich królów? Dlaczegóż to – dopuszczając się świętokradztwa i tak potwornego krzywoprzysięstwa – nie boisz się zarazem ognia, który dokonuje zemsty na świętokradztwie i krzywoprzysięstwie, a który pochłonął na pustyni w jednej chwili dwustu pięćdziesięciu mężów z powodu popełnionej przez nich podobnej zbrodni? Wreszcie – czemuż to nie obawiasz się ziejącej i ku tobie otwartej ziemi, która pochłonie cię, Datana i Abyrona, spiskującego przeciw najwyższemu kapłanowi Chrystusa?”[13]. Nazbyt się zapomniałeś[14]! Nie widzisz chyba, jak wielka szykuje się tobie, świętokradcy, kara w piekle, choć gdyby tylko nasi urzędnicy odznaczali się należytą surowością, już teraz powinieneś odprawić doczesną pokutę i ponieść karę sprawiedliwą i zasłużoną. To ty bowiem jako pierwszy z heretyków odważyłeś się zbrudzić i pokalać uszy naszego króla twoimi ohydnymi słowami, a niedoświadczonej tłuszczy poddawać plany wymierzone w majestat króla i królestwa, za których sprawą zupełnie postradamy tak króla, jak i królestwo.
 
Jeśli do tego dowiodę, iż pozbawiwszy arcybiskupa jego funkcji; nie tylko obalasz w Polsce króla i królestwo, ale wręcz szykujesz w Polsce haniebne i szpetne poddaństwo, czyż to nie wystarczy, by się przekonać, Stankarze, żeś wrogiem naszej ojczyzny, zdrajcą królestwa i zabójcą majestatu[15]? Dlatego też zanim cię oskarżę o obrazę majestatu, najpierw zawezwę, błagać będę i prosić moich współobywateli, by tu przybyli, spojrzeli i dowiedzieli się, jak niegodziwie owi zbiegowie wyrywają nam, Polakom, odziedziczoną po ojcach godność, wolność i pomyślność. By swój cel wnet osiągnąć, owi zbiegowie szykują sobie tę oto drogę: pozbawiają mianowicie arcybiskupa gnieźnieńskiego jego pieczy nad państwem i nie dozwalają mu troszczyć się o królestwo. To bowiem wszystko, co konieczne w naszym kraju dla ocalenia, a co zawiera się w zwyczajach przodków i w prawach naszego państwa, to też ukryte jest w opiece i pomocy samego arcybiskupa gnieźnieńskiego, wymierzonej przeciw przemocy i żądzom silniejszych królów. On sam bowiem jeden stoi w Polsce naprzeciwko królów, by ich nieokiełznane żądze nie zapłonęły kiedyś przeciw wspólnej wolności. To z tego zapewne powodu jako jedyny spośród wszystkich innych biskup gnieźnieński zwie się w Polsce z dawien dawna nie tyle senatorem królestwa, co ojcem ojczyzny, nie posłem, lecz legatem apostolskim, nie drugim, lecz prymasem, to znaczy pierwszym mężem w narodzie. Te zaszczytne i piękne tytuły wskazują na moc i, by tak rzec, nadprzyrodzoną siłę samego arcybiskupa w państwie, a nie wyłącznie w sprawach boskich. Bowiem co tyczy się spraw boskich, wystarczy mu być nazywanym przełożonym kultu i namiestnikiem biskupów. Gdy natomiast wejrzeć na sprawy państwowe – jest on zarazem i Ojcem, i Legatem, i pierwszym spośród wszystkich w Polsce. Nazwałem go pierwszym, gdyż to on wyświęca i zdejmuje z urzędu, jak wkrótce już będzie jasne, królów. To on również jako pierwszy przemawia w senacie, a gdy król łaknąc przewrotu, ociąga się, to on ma prawo zwołać zgromadzenie. Dalej: to właśnie jego posłano ze Stolicy Apostolskiej do Sarmacji jako sprawującego obrzęd i nauczyciela religii, aby obce nauki heretyków nie zaburzyły spokoju naszej Rzeczypospolitej. Wreszcie ów arcybiskup zwany jest najdostojniejszym ojcem królestwa, ponieważ wszyscy inni w Polsce są wobec niego niczym synowie. Nawet jeśli któremuś z nich udaje się błyszczeć ponad innych, to na mocy szczególnego prawa właśnie arcybiskup zaznaje powszechnego szacunku. Chociaż ta wyjątkowa pozycja arcybiskupa gnieźnieńskiego w Polsce jest sama przez się oczywista, gdy wejrzeć na nasze prawo cywilne, wykażę jednak, uciekając się również do przykładów, że rzecz się ma właśnie tak, jak twierdzę, dzięki czemu stanie się już jasne, iż godność arcybiskupa jako ojca istniała z dawien dawna u królów Polski i winna wciąż znaczyć tyle samo, jeśli chcemy, by Rzeczpospolita się ostała.
 
 
Stanisław Orzechowski (1513–1566), herbu Oksza, jeden z najważniejszych propagatorów polskiej kontrreformacji, autor niezwykle popularnych pism politycznych, religijnych i historycznych doby renesansu, zwolennik „złotej wolności” szlacheckiej, przeciwnik Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Po studiach na Akademii Krakowskiej kontynuował naukę na uniwersytetach w  Wiedniu, Wittenberdze, Lipsku, Padwie, Bolonii, Wenecji i Rzymie. Przyjaźnił się z Marcinem Kromerem. Po skończeniu nauk przyjął święcenia kapłańskie i został proboszczem. Początkowo sympatyzował z luteranizmem, potem z kalwinizmem, z czasem został radykalnym katolikiem i czołowym pisarzem kontrreformacyjnym. Jako przeciwnik bezżeństwa księży popadł w konflikt z Kościołem z racji najpierw chęci ożenku z Anuchną z Brzozowa, a następnie małżeństwa z Magdaleną Chełmską, z którą doczekał się dzieci. Autor m.in. Dyalógu albo rozmowy około egzekucyjej Polskiej Korony (1563), Quincunxa (1564), Policyi Królestwa Polskiego na kształt arystotelesowych polityk wypisanej (1566).
Powyższy fragment pochodzi z książki „Stanisława Orzechowskiego i Franciszka Stankara pisma  o państwie i religii – »Chimera« i »Reguły reformacji«”, która ukazała się nakładem wydawnictwa WAM w czerwcu 2012 r., pod redakcją Krzysztofa Koehlera.

[1] Por. 1 Sm 15
[2] Por. 1 KH1722
[3] Franciszek Stankar, właśc. Francesco Stancaro (1501–1574), włoski teolog, profesor najpierw uniwersytetu w Padwie, a następnie Akademii Krakowskiej i uniwersytetu w Królewcu. Ksiądz katolicki, który pod wpływem reformacji porzucił kapłaństwo i zajął się wspieraniem kalwinów i antytrynitarzy (zwanych od jego nazwiska stankarystami) w Polsce. Protegowany Stanisława Mateusza Stadnickiego, głównie dzięki niemu zachował resztki wpływów, stając się z czasem, za sprawą ewolucji swoich poglądów (głosił m.in. że Chrystus jest pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem tylko w naturze ludzkiej, natomiast w naturze boskiej jest równy Bogu), postacią coraz bardziej marginalną (potępiony nawet na synodach innowierczych w Pińczowie i Książu). Stanisław Orzechowski uczynił go jednak głównym obiektem polemicznego ataku z pozycji kontrreformacyjnych m.in. w słynnej Chimerze. Pod koniec życia wrócił do kalwinizmu.
 
[4] 1 Sm 10, 1
[5] Dokładnie: 1 Sm 12, 11: „Et misit Dominus Hierobaal et Bedan et leptha et Samuhel et eruit vos de manu inimicorum vestrorum per circuitum et habitastis confidenter”.
 
[6] Dz 10, 1; 4448
[7] Dz 14, 1118
[8] Dz 10, 26
[9] Lb 16, 1 i nn.
 
[10] Ap 9, 11
[11] 1 Sm 19, 20
[12] Lb 16
[13] Lb 26, 10
[14] Por. Erazm z Rotterdamu, Enchiridion militis Christiani, 9, 1
[15] Por. Cicero, In Catilinam Prima senatu habita:Adsentirentur et Catilinam hostem patriae atąue parricidam appellarent”.
 
 
 
 

 

Brak głosów