Nowa wojna Putina
W ostatnim ataku propagandowym Rosji oczywiście nie chodzi o inną interpretację historii, lecz o międzynarodowe zaakceptowanie Polski jako kraju wasalnego wobec Moskwy i udowodnienie światu, że rząd w Warszawie, potulnie ten fakt akceptując, zgadza się z nowym statusem Polski.
8 grudnia 1991 r. Polska odzyskała niepodległość bez wysiłku i wbrew rządowi Mazowieckiego, bez starań ze strony gabinetu Bieleckiego, a nawet nie w wyniku ewakuacji przez Moskwę imperium zewnętrznego, ponieważ na jego obszarze miała powstać strefa buforowa z zagwarantowanymi wpływami sowieckimi, ale na skutek walk wewnętrznych w Związku Sowieckim między dwoma segmentami władzy, co doprowadziło do częściowego rozpadu nawet imperium wewnętrznego.
I znów pod zaborem
Wiadomo było, że okres pomyślny dla narodów regionu będzie trwał do czasu opanowania w Rosji „bezhołowia i anarchii” i przywrócenia rządów autorytarnych. Autentyczne elity wykorzystałyby ten prezent od losu do takich zmian geopolitycznych, które zagwarantowałyby Polsce w stopniu możliwie maksymalnym utrzymanie niezależności wobec przyszłych neoimperialnych zakusów rosyjskich. Przed wojną udało się to tylko na 20 lat, bo opanowany przez endecję Sejm zmusił Piłsudskiego i wojsko do zakończenia wojny i rezygnacji z popierania na wschodzie dążeń niepodległościowych. Wówczas jednak struktura narodowościowa państwa była inna. Obecne, toksyczne elity nie tylko nie podjęły poważnej akcji na Wschodzie, ale całkowicie się od niego odwróciły i szukały gwarancji w Unii Europejskiej w zamian za rezygnację z obrony jakichkolwiek interesów polskich wobec silniejszych członków wspólnoty.
Po 1991 r. istniały trzy kierunki prowadzenia polityki, które wzmocniłyby nasz status. Sojusz z USA, dopóki Ameryka była zainteresowana regionem i posiadaniem w Unii przychylnych sobie państw. Demonstrowanie niezależności wobec USA należało zastąpić okazywaniem niezależności wobec Rosji, ale to, jak wiemy, bezpieczne nie jest, więc chętnych nie było. Wstąpienie do Unii i prowadzenie w niej samodzielnej polityki. Z jednej strony należało bronić polskich interesów gospodarczych i politycznych, a z drugiej podjąć próbę zbliżenia do Wlk. Brytanii (Bałtowie potrafili). Celem w Unii nie powinna być uległość w zamian za stanowiska (pieniądze) i audiencje w przedpokojach dla warszawskich polityków, lecz roszczenie do kształtowania przez Polskę i państwa bałtyckie oraz po odejściu Iliescu przez Rumunię polityki wschodniej Brukseli. I wreszcie trzecim kierunkiem powinno było być wzmacnianie dążeń niepodległościowych na Wschodzie bez względu na koszty, połączone z dążeniem do rozszerzenia Unii i stworzenia regionalnego sojuszu w jej ramach.
Podstawową zasadą strategii jest przeniesienie konfliktu na teren przeciwnika. Niestety, od czasów Skubiszewskiego, inni ministrowie posiadający również teczkę w IPN, jak minister „pierwszego niekomunistycznego rządu” Mazowieckiego i Kiszczaka, obrali odwrotną strategię, a inni byli zajadle zwalczani przez rosyjską agenturę wpływu ku uciesze mieszkańców kraju. Sam mam doświadczenie, jak tchórzostwo wszystkich rządów wywołane kontratakiem agentury rosyjskiej niszczyło lub nie dopuszczało do realizacji żadnej inicjatywy w sferze mediów idącej we wspomnianym kierunku. Czego nie mogło robić państwo, powinny realizować organizacje obywatelskie po cichu finansowane przez budżet. O tym politycy zajęci wymianą mebli w gabinetach nie mieli czasu myśleć.
Obecnie zbieramy owoce polityki tchórzostwa i wyborczego poparcia dla „partii zagranicy”. Polska znalazła się w sytuacji, gdy Stany Zjednoczone wycofały się z Europy Środkowej i do czasu nowych wyborów nie możemy liczyć na zmianę tej polityki. Rząd „partii zagranicy” zrobił wszystko, by to wycofanie ułatwić (tarcza).
Rosja uznała ten krok za zgodę Waszyngtonu na włączenie Polski i państw bałtyckich do swojej strefy wpływów i pozostało jej już tylko uzyskanie akceptacji międzynarodowej. Chce ją osiągnąć, ułatwiając Niemcom prowadzenie polityki historycznej kosztem Polski (na rewindykacje czas przyjdzie później) i gwarantując Berlinowi określone interesy w swojej strefie wpływów nad Wisłą.
Zwasalizowanie Polski wobec Niemiec, w nadziei obrony przed Rosją, przyniosłoby jeszcze gorsze rezultaty, gdyż wymusiłoby na nas zgodę nie tylko na ich roszczenia, na początek polityczne, ale także na uznanie interesów i żądań rosyjskich, które Niemcy w podarunku przekazałyby Rosji w ramach odnowionego sojuszu. Biurokracja brukselska jest za słaba, by obronić nas, tym bardziej że nie zrobiliśmy nic, by ułatwić jej emancypację wobec żądań posłuszeństwa płynących z Berlina i Paryża.
Na Wschodzie Polska zrezygnowała z jakichkolwiek rzeczywistych prób przeciwstawiania się wpływom rosyjskim. Znalazła się w izolacji i bezbronna wobec Rosji.
Oczywiście status wasala dziś to już nie to samo co kiedyś. Nie będzie rosyjskich wojsk czy żandarmów, ale podporządkowanie, realizowanie interesów rosyjskich i płacenie trybutu oraz kosztów „rosyjskiej demokracji”, która szybko wedrze się do naszego kraju.
Z wasala namiestnikiem
„Partia zagranicy” szukała gwarancji swojej władzy w Polsce u sąsiadów, ponieważ czuła się zagrożona w kraju, w którym pozycję uzyskała dzięki roli pełnionej w okresie kolonialnym i z powodu nadal żywych powiązać z byłym Centrum. Doskonałym przykładem takiego zachowania był list byłych ministrów spraw zagranicznych de facto skierowany do zagranicy czy – jak można się domyślać – stymulująca rola Agory w medialnej nagonce na Zachodzie skierowanej przeciwko rządowi polskiemu.
Koncepcja „partii zagranicy” bardzo jasno rysuje się z wypowiedzi ministra Sikorskiego, którego stawka na poparcie WSI w uzyskaniu przyszłej prezydentury zaprowadziła – jak sądzę – do zdrady głoszonych wcześniej ideałów, w odróżnieniu od Tuska, który nadal jest wierny swoim zasadom: „policzmy głosy”. Sikorski stwierdził: „Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć: właściwej odpowiedzi na dylematy geostrategiczne i tożsamościowe Polski nie oferują jagiellońskie ambicje mocarstwowe”, natomiast „dziś rozkwitają powiązania... w rodzaju francusko-niemieckiego motoru UE”. Przy okazji szef warszawskiego MSZ dokonał epokowego odkrycia, że Rosja idzie „drogą prób demokratyzacyjnych”.
Przetłumaczmy język ministra na polski. Potępienie „idei jagiellońskiej” w dzisiejszych warunkach nie oznacza oczywiście odżegnania się od polskiego imperializmu czy nacjonalizmu, ale zadeklarowanie désintéressement dla jakiejkolwiek aktywnej polityki na Wschodzie. Odpowiedzią na „dylematy geostrategiczne” ma być uznanie obszaru za Bugiem za domenę rosyjską. W zamian za uznanie interesów rosyjskich, jak można zrozumieć, „partia zagranicy” oczekiwała spokoju. Stąd wściekłe ataki na prezydenta, który w Gruzji burzył tę strategię.
Wysunięcie na pierwszy plan francusko-niemieckiego motoru oznacza, iż „partia zagranicy” oczekiwała od niego ochrony w zamian za rezygnację z obrony interesów Polski w ramach UE. Dlatego te umizgi Tuska do pani kanclerz i przełykanie wszystkiego, z roszczeniami Steinbach na deser. Uznanie statusu klienta miało dać gwarancję bezpieczeństwa i trwałości władzy w Polsce, nawet gdyby Polacy się burzyli.
Taka koncepcja zdawała egzamin, z punktu widzenia interesów postkolonialnych elit, dopóki sojusz niemiecko-rosyjski nie uległ konsolidacji. Oznaczała ona bowiem, że Polskę czeka już nawet nie kondominium, ale zależność od Rosji, a to w konsekwencji doprowadzi nawet wasala do statusu namiestnika, i to nie państwa demokratycznego, lecz idącego „drogą prób demokratyzacyjnych”. W ten sposób Tusk padł ofiarą własnej polityki, co innego bowiem być wasalem, który własny interes upatruje w podporządkowaniu rządzonego przez siebie kraju innemu państwu, a co innego namiestnikiem, który po prostu wykonuje polecenia płynące z obcej stolicy.
W polityce wychodzić należy z definicji interesów. Te zbliżają Niemcy i starą Unię do Rosji, tym bardziej że cenę zbliżenia można zapłacić cudzym, tj. wschodnioeuropejskim, a nie własnym kosztem, przekształcając kraje postkomunistyczne w rosyjską strefę wpływów z zagwarantowaniem interesów własnych. W wypadku Polski interesy Niemiec i Rosji zbiegają się wyjątkowo ściśle, zrzucić bowiem można na Polskę odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej, a w konsekwencji przyjdzie przecież również odpowiedzialność za Holocaust, za wysiedlenia Niemców i stalinowskie zbrodnie, ze świadomością, że obecny rząd w Warszawie zaakceptuje każdą antypolską tezę w zamian za uznanie za europejski i bezproblemowy, tj. posłuszny.
W ostatnim ataku propagandowym Rosji oczywiście nie chodzi o inną interpretację historii, lecz o międzynarodowe zaakceptowanie Polski jako kraju wasalnego wobec Moskwy i udowodnienie światu, że rząd w Warszawie, potulnie ten fakt akceptując, zgadza się z nowym statusem Polski. Stąd Tuskowy „diabelski dylemat”, czy uznać prawdę, czy polepszyć stosunki z Rosją, czyli uznać antypolskie kłamstwa, tj. zaakceptować status namiestnika.
Tusk doskonale rozumie zmianę sytuacji, ale nie ma już wyjścia, stąd jego stwierdzenie: „strona polska nie powinna dać się sprowokować”, czyli – należy zaaprobować nową sytuację. Wtórują mu inni przedstawiciele „partii zagranicy”. Bronisław Komorowski nawołuje, by „nie stawiać na baczność całego państwa polskiego”. Wiceminister spraw zagranicznych Jacek Najder „będzie się jeszcze przyglądać”, drugi wiceminister Andrzej Kremer „będzie analizował fakty”. Może założą instytut naukowy; Kremer już odkrył, że Rosjanie są „nadwrażliwi”. Były sygnatariusz listu do obcych państw, Adam Rotfeld, zapewnia, że nie można „reagować na rozmaitego typu medialne wystąpienia”, a rzecznik rządu czeka „na oficjalne stanowisko Kremla”. Wiadomo bowiem, że rosyjski wywiad zagraniczny, którego szef Michaił Fradkow jest człowiekiem Putina, czy Siergiej Naryszkin, szef administracji prezydenta Rosji, to zapewne osoby prywatne, niemające nic wspólnego z państwem rosyjskim.
W interesie Rosji jest maksymalne przeczołganie Tuska i rządu w Warszawie, gdyż na Kremlu wiedzą, że „partia zagranicy” nie ma wyjścia i musi wszystko zaakceptować, każdy policzek. Rosja chce więc szybko uzyskać wszystko, póki jest dla niej dobra koniunktura. Możliwe, że na koniec Putin uzna, iż Tusk został już wystarczająco przeczołgany i na Westerplatte odegra rolę gołąbka. Osiągnąłby w ten sposób dwa cele: zrobiłby tego złego z Miedwiediewa, a Tuskowi dałby alibi do „skorzystania z okazji do milczenia”. W ten sposób rosyjskie roszczenia będą mogły uzyskać uznanie międzynarodowe jako niezanegowane publicznie nawet przez rząd w Polsce.
Co pozostaje Polakom?
Ośrodek prezydencki nie ma narzędzi ani możliwości prowadzenia polityki zagranicznej wbrew rządowi lub zamiast niego. Może tylko starać się torpedować służalcze i szkodliwe dla Polski wystąpienia i decyzje rządu warszawskiego, ściągając na siebie wściekłe ataki agentury. W tej sytuacji można jedynie teoretycznie rozważać, jak Polacy powinni bronić swoich interesów narodowych, gdyby w wyniku załamania się obecnego status quo uzyskali taką możliwość. W tej chwili od naszej woli zależy już niewiele, a decydujące znacznie ma sytuacja geopolityczna. Podstawowym naszym zadaniem jest przetrwanie do jej zmiany przy najmniejszych stratach. W tym celu należy podjąć działania na dwóch płaszczyznach.
Starać się torpedować służalczą politykę rządu w Warszawie. Tylko nacisk społeczny może mu uniemożliwić ogłoszenie polityki zwasalizowania Polski jako wielkiego triumfu „rozsądku”. Zdradę trzeba nazywać zdradą.
Naszą główną troską nie powinno być udowadnianie Unii, że zniesiemy wszystko i będziemy posłusznym wasalem Rosji, by w Berlinie i Brukseli się na nas nie gniewano. Wprost przeciwnie, należy jasno stwierdzić, iż uznanie Polski za rosyjską strefę wpływów będzie początkiem nieustannych problemów dla Europy, a zwłaszcza masowej emigracji, niepokojów społecznych i politycznych, konfliktów z Rosją. Odstąpienie nas Rosji nie uspokoi Polski, a wprost przeciwnie – zdestabilizuje region.
Należy przypomnieć, że Polacy potrafią walczyć nawet w beznadziejnej sytuacji. Europa nie musi wiedzieć, że większość obecnych mieszkańców Polski głosująca na „partię zagranicy” reprezentowaną przez PO nie ma nic wspólnego z dawnymi Polakami. Historia i symbole są potężnym orężem, mającym niewiele wspólnego z prawdą. Służyć temu powinna polityka historyczna; przypominanie historii walk z Rosją, sowieckiego ludobójstwa wobec nas i naszych sąsiadów. Początkiem powinno być masowe wyświetlanie filmu Edvinsa Snore „The Sowiet Story”, następnie filmu o głodzie na Ukrainie i przede wszystkim własna twórczość artystyczna i naukowa udostępniane na forum publicznym. Jednocześnie należy nazywać po imieniu i piętnować działania rosyjskiej agentury wpływu i „partii białej flagi”. Wszyscy mszą wiedzieć, kto należy do rosyjskiego lobby i prowadzi prorosyjską politykę.
Drugą płaszczyzną jest zaangażowanie w sprawy wschodnie. Nie można zostawić Ukrainy, Bałtów, Białorusi i Kaukazu. Jest to szerokie pole działalności dla organizacji społecznych, mimo że będą za to niszczone przez rząd i opluwane przez agenturę. Chodzi o wywarcie takiego wpływu na naszą opinię publiczną, by poparła te kraje w walce z Rosją. Szczegółowe działania niestety nie mogą być podane publicznie do wiadomości przed ich podjęciem z przyczyn oczywistych. Należy też udzielać poparcia politycznego i angażować się w krajach wschodnich.
Obecnie szanse Polski są nikłe, ale pogodzenie się z losem i rezygnacja z działania na pewno ich nie zwiększy. Sytuacja geopolityczna nie jest stała i trzeba zawsze być gotowym na wykorzystanie jej zmiany.
Józef Darski
za: Gazeta Polska
Koniecznie kupuj "Gazetę Polską"- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1891 odsłon
Komentarze
Znakomite
2 Września, 2009 - 09:07
Nic dodać, nic ująć.
Re: Znakomite
2 Września, 2009 - 17:38
Na marginesie tego artykułu pomyślałam o dziwnym przemówieniu Julii Timoszenko wczoraj. Mówiła tak, jakby Ukraina była we wrześniu 1939 r. odrębnym państwem.Jakby nie była częścią II RP, jakby nie było wkroczenia armii czerwonej na jej terytorium.
Dziś już wiemy, dlaczego wczoraj bredziła bez składu i ładu. Nie po to tam była, by mówić o wojnie. Trzeba by było odsłonić, kto cieszył się z wkroczenia Rosjan w 1939 r. i kto nie ma do nich o to pretensji.
Zawarła porozumienie z Putinem w sprawie gazu i nie tylko, ale inwestycji rosyjskich na Ukrainie.
UE wypięła się na Ukrainę, a Putin zagospodarowuje teren. Ciekawe tylko czy będzie to zagospodarowywanie tylko wschodniej, czy całej Ukrainy? Bo, że przy pomocy Julii- krasawicy, to rzecz pewna.;)
Katarzyna
Nasi sąsiedzi
3 Września, 2009 - 03:28
Niestety uważam naszych wschodnich sąsiadów, raczej za straconych. Największa z nich, Ukraina bardzo wyraźnie dryfuje ku Rosji. Jest kwestią naprawdę bardzo krótkiego czasu, kiedy sen o wolnej Ukrainie zakończy się. Być może nie fizycznie, ale w każdej innej mierze, tak. Jedynymi, którzy mogliby powstrzymać staczanie się Ukrainy do Rosji, byli ukraińscy nacjonaliści, ale szukali wroga tam gdzie go nie było. A przyjaciele Ukrainy? Czyżby ci sami co w 1918-29 i w 1949-45? Czyżby powtórzyła się ta sama historia co w obu poprzednich przypadkach?
Jeżeli chodzi o Litwę, Łotwę i Estonię. To na zaufanie zasługuje jedynie ta ostatnia. Litwini znowu walczą z cieniami, Łotysze, tak naprawdę nikt nie wie co jest grane.
A więc jest tylko jedno wyjście. Zachodzi konieczność pogonienia Tuska z jego kamarylą i ustanowienia silnej władzy. W innym przypadku Polacy powinni zacząć się uczyć: Tak toczno i Jawohl!
No cóz, będzie bardzo ciężko stracić Ojczyznę, ale skoro większość Polaków uważa, że jest to jedyne wyjście.
___________________________________________________
"Strzeżcie się Wilki, strzeżcie się przynęty..."
"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."
Ukraińskie wybory
3 Września, 2009 - 10:08
[quote=Jurand]
Niestety uważam naszych wschodnich sąsiadów, raczej za straconych. Największa z nich, Ukraina bardzo wyraźnie dryfuje ku Rosji. Jest kwestią naprawdę bardzo krótkiego czasu, kiedy sen o wolnej Ukrainie zakończy się. (...)[/quote]
Przecież oni już dość dawno dokonali tego wyboru. To Chmielnicki wybrał Rosję zamiast Polski. Potem były kilkakrotne próby współpracy z Polską, ale zawsze Naród mówił NIE.
Oczywiście, czym innym jest Ukraina niepodległa (acz we współpracy strategicznej z Rosją), a czym innym Ukraina - cześć imperium postRomanowych.
Dla Rosji sojusz z Ukrainą ma znaczenie być-albo-nie-być wobec zagrożeń demograficznych. można sobie wyobrazić, że po podpisaniu stosownych traktatów o "wieczystej przyjaźni" to Ukraińcy - wzorem Jermaka i jemu podobnych - uratują Rosji Syberię. Sama Rosja jest za słaba demograficznie. Dla Ukrainy takie rozwiązanie ułatwiłoby rozładowanie problemów bezrobocia wynikających z procesów modernizacyjnych gospodarki.
Ciekawie na tym tle jawi się Białoruś. Otóż dla Rosji nie jest ona interesująca (poza względami sentymentalnymi). Po realizacji Nord Stream również zniknie rola tranzytowa na Zachód. A do Polski... się zakręci! Więc po co dokładać do Łukaszenki. Nawet ludności u nich niezbyt dużo.
świetne...
3 Września, 2009 - 04:23
Najlepsza analiza jaką czytałem w ciągu ostatnich miesięcy. Prosto, logicznie i krytycznie.
Pozdrawiam.
p.s.
Analiza do przeczytania tym wszystkim lemingom, które wierzą w "normalne państwo zakotwiczone w UE".
Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".
Danz
3 Września, 2009 - 13:04
tak naprawdę nas nie chroni żadne międzynarodowe przynależnictwo. Jak sami o siebie nie zadbamy, to na niczyją pomoc nie mamy, co liczyć.
A poza tym nie wiadomo, jak to jest z samą UE. Bukowski wspominał, że w tej całej machinie maczał palce rosyjski wywiad.
Tym bardziej nie można wierzyć w zakotwiczenie w UE. Nie dość, że jesteśmy w kraju będącym trasą przelotową dla Rosjan (zupełnie jak swego czasu Finlandia), to jeszcze należymy do bardzo podejrzanych struktur, których szczyty mogą być spenetrowane.
pozdrawiam
Kirker prawicowy ekstremista
Kirker prawicowy ekstremista