Przed plebiscytem walka się zaostrza

Obrazek użytkownika Jadwiga Chmielowska
Historia

Po ustaleniu terminu Plebiscytu, Rada Ministrów PR powierzyła Wojciechowi Korfantemu całokształt działań na obszarze plebiscytowym Górnego Śląska. Trzeba pamiętać, że już od października zaostrzyła się ostra rywalizacja pomiędzy Narodową Demokracją a ośrodkiem belwederskim czyli Poznaniem a Warszawą. Szczególnie dały o sobie znać konflikty Korfantego ze zwierzchnikami oddziałów bojowych ppor. Machnickim i ppor. Krukowskim. Zrzekli się oni stanowisk i powrócili na przerwane studia. Zapanowało rozprężenie. Lotne oddziały zostały rozwiązane w listopadzie. Na szczęście kpt. Tadeusz Puszczyński poczynił w tym samym czasie przygotowania do działalności specjalnej w zmienionej formie.

Korfanty wyznaczał jako główne zadania dla byłych bojowców jedynie działania defensywne czyli obronę ludności przed niemieckim terrorem i zabezpieczenie fabryk przed możliwą dywersją niemieckich prowokatorów.
Główne Dowództwo Centrali Wychowanie Fizycznego (CWF) tworzyło „bataliony szturmowe”. W ich skład wchodzili młodzi ludzie z doświadczeniem bojowym wyniesionym z niedawno zakończonej I wojny światowej. Starsi kierowani byli do zwykłych oddziałów. Konspiratorzy składali przysięgę. Wydawano rozkazy ustne i łączność z terenem zapewniali łącznicy. Po ustąpieniu Mieczysława Palucha komendantem głównym CWF został Mieczysław Chmielewski, a w jej skład wchodzili: kpt. Alfons Zgrzebniok szef sztabu CWF (dowódca I i II powstania), jego zastępcą był kpt. Michał Grażyński (późniejszy wojewoda śląski), kpt. Stanisław Baczyński – referent operacyjny, Józef Witczak- referent informacyjny, ppor. Józef Jędrośka – referent techniczny, por. Tadeusz Szaliński – referent łączności, kpt. Jan Nawrocki – referent inżynierii, kpt. Tadeusz Puszczyński – referent destrukcyjny, Edmund Wąsik – referent kolejowy, dr Tadeusz Hechelski - referent sanitarny. Warto tutaj wspomnieć, że Stanisław Baczyński był ojcem poety Kamila Baczyńskiego, poległego w powstaniu Warszawskim.

„W miesiącu grudniu stan szeregów powstańczych wynosił 15.855 zorganizowanych i zaprzysiężonych członków.” – napisał Jan Wyglenda w swojej książce „Plebiscyt i Powstania Śląskie" s.130.
Za pracę w terenie odpowiadali inspektorzy: Wiktor Przedpełski – powiaty: zabrski, katowicki i bytomski; Mikołaj Witczak - powiaty: pszczyński, rybnicki, raciborski, kozielski; Wacław Bardaszko - powiaty: prudnicki , strzelecki, opolski; Jan Plackowski - powiaty: tarnogórski i gliwicko-toszecki.

W szeregach dawnej POW odżyła koncepcja działań specjalnych i przygotowania się do kolejnego powstania. Polacy mieli dużą przewagę na prawym brzegu Odry. Wnioski wyciągnięte z I i II powstania dawały podstawę nawet do twierdzenia, że Niemcy nie będą mogli liczyć tam na zwycięstwo bez pomocy wojskowej z zewnątrz, czyli z głębi Niemiec. Por. Tadeusz Puszczyński uważał, że przez działania o charakterze specjalnym i dywersyjnym należy odizolować tereny plebiscytowe od Republiki Weimarskiej. Po powrocie na Śląsk, który nastąpił dzięki interwencji kpt. Zgrzebnioka w Warszawie, już 1 grudnia 1920r. Puszczyński utworzył Referat Destrukcji i jeszcze w grudniu 1920r opracował główne założenia planu zablokowania możliwości militarnego wsparcia Niemców.
„W wyniku rozmowy odbytej w Kępnie 11 grudnia1920r. pomiędzy gen. Raszewskim a Korfantym, ten ostatni stał się faktycznym dysponentem śląskiej organizacji bojowej. Podczas spotkania postanowiono również, że w ramach przygotowań do plebiscytu należy dokonać zmian w profilu śląskiej organizacji bojowej.”- czytamy w książce Zyty Zarzyckiej „Polskie działania specjalne na G. Śl. 1919-1921” s. 61.Za zgodą Korfantego, 19 grudnia gen. K. Sosnkowski polecił nadzór nad organizacją bojową na Górnym Śląsku, gen. Kazimierzowi Raszewskiemu – dowódcy Okręgu Generalnego w Poznaniu. Otoczenie Korfantego bało się kolejnego niekontrowanego zrywu powstańczego.

Raszewski były podpułkownik huzarów Armii Cesarstwa Niemieckiego, jako dowódca 2 Armii WP poniósł na froncie bolszewickim porażkę. Zawiódł pod względem operacyjnym - w sierpniu 1920r został więc usunięty ze stanowiska dowódcy Armii i wycofany do Poznania. Raszewski z Korfantym zadecydowali o powierzeniu ppłk. Pawłowi Chrobokowi zwierzchnictwa nad organizacją wojskową na Górnym Śląsku. W grudniu ppłk. Chrobok przybył na obszar plebiscytowy. Miał on dopilnować, by zgodnie z zamierzeniami Korfantego organizacja bojowa zajmowała się ochroną ludności w czasie przygotowań do plebiscytu a po ewentualnie zwycięskim plebiscycie, ochraniała obiekty państwowe. Chrobok, rodowity Ślązak szlify oficerskie zdobył w armii niemieckiej, a po odzyskaniu niepodległości związany był z wojskowym ośrodkiem poznańskim. W tym czasie znowu zaczynała wygrywać opcja czekania na zwycięski plebiscyt i niczym nie uzasadniona wiara w przychylność mocarstw.

Pierwszym ruchem P. Chroboka było powołanie Dowództwa Obrony Plebiscytu (DOP) i rozkazem z 15 stycznia 1921r. rozwiązanie CWF. Na swego zastępcę powołał Macieja Mielżyńskiego z Poznania, Szefem sztabu został kpt. Henryk Zborowski. Na czele wydziału I – organizacyjno- mobilizacyjnego stanął Jan Wyglenda a jego zastępcą - kpt. Michał Grażyński. W DOP znaleźli się również por. Jan Kowalewski, por. Leon Nowackiewicz, kpt. Zdzisław Orłowski, kpt. Franciszek Harazim, por. Bolesław Duchnicki. Skład dowództwa ulegał zmianie. Okresowo znajdowali się w nim też Stanisław Rostworowski, Józef Witczak, kpt. Alojzy Horak, por. Remigiusz Grocholski, Henryk Zborowski. W ciągu niecałych 5 miesięcy fluktuacja kadr była duża. Sztab główny DOP przeniesiono na terytorium Polski - do Grodźca w powiecie będzińskim a później do Sosnowca. Ślązacy zostali po raz kolejny zaskoczeni przez układy polityczne poznańskiej endecji. Już 17 stycznia na ręce „Rakoczego” (A. Zgrzebniok) skierowano list, który podpisali K. Gorczek, J. Gray, P. Gołaś, P. Latusek, L. Piechoczek, R. Kornke, E. Roeder, W. Fojkis, A. Zaiczek, Wcisło, Koszyk, Jędrysik. Czytamy w nim między innymi:
„1. Dokonywania zmiany w systemie naszej roboty krótko przed plebiscytem są dla ogólnej naszej sprawy bardzo szkodliwe. 2. Usuwanie ludzi, którzy dotychczas okazywali się bardzo zdolnymi i którzy mają kilkuletnią praktykę poza sobą, a zastąpienie ich przez ludzi nie znających pracy wojskowo-konspiracyjnej i nie znających psychologii ludu górnośląskiego, prowadzi do rozbicia pracy i wprowadzenia zamętu w nasze szeregi. 3. (…)Do pomocy potrzebujemy ludzi, którzy są w stanie prędko się wżyć w stosunki nasze i przychodzą nie z rozkazem na ustach, lecz z dobrą radą fachową. Przede wszystkim nie na miejscu jest, jeżeli ktoś z nowych kierowników, których nasi członkowie mieli zaszczyt poznać rozgłaszają systematycznie tendencje dzielnicowe, chwaląc jedną, a poniżając druga dzielnicę. 6. Prosimy stanowczo, ażeby ludzie nam do pracy nadesłani posiadali pożądane kwalifikacje, a w obchodzeniu się z naszymi ludźmi nie postępowali po prusku, ale służyli nam pomocą i doradą. 7. Usilnie prosimy, ażeby nareszcie sprawa halerczyków została tak załatwioną i uregulowaną, ażeby ci ludzie w organizacji Samopomocy, którzy naszą pracę psuli, zostali pociągnięci do odpowiedzialności, gdyż już od szeregu czasu nadsyłamy cały szereg raportów, udowadniających im nadużycia swych władz do wrogiego występowania wobec naszej roboty, jako też przyczyniających się do dekonspirowania organizacji. (…)Organizacja Samopomocy b. jeńców wyszła z łona naszej organizacji i była przewidziana jako rezerwa nasza, więc w żadnym wypadku nie zgodzimy się na to, ażeby podkopywała autorytet i szkodziła w ogóle całej sprawie Polski. Jesteśmy przekonani, że powyższe wywody zostaną bezwarunkowo uwzględnione, w przeciwnym razie zwalamy wszelką odpowiedzialność na tych, którzy naszą robotę psują.”
W obozie dla uchodźców ze Śląska wybuchł bunt i przybyli z Poznania oficerowie musieli się serwować ucieczką. Był więc coraz mocniejszy antagonizm pomiędzy wysyłanymi z Poznania przez Korfantego na Śląsk oficerami związanymi z endecją a Ślązakami. Dowódca I i II powstania kpt. Alfons Zgrzebniok skierował 19 stycznia 1921r. do Ministra Spraw Wojskowych meldunek. Znalazły się w nim podobne uwagi jak w cytowanym powyżej liście byłych dowódców powstańczych a obecnie uchodźców. Zwrócił on też uwagę na poważne zagrożenia dalszej pracy konspiracyjnej struktur. Ze względu na wagę tego dokumentu przytaczam go w całości.

„W imieniu i z upoważnienia organizacji wojskowej na Górnym Śląsku, istniejącej pod nazwą CWF melduję:
1. Wszelką zmianę dotychczasowego systemu i kierunku pracy POW w przededniu plebiscytu uważam za wysoce szkodliwą.
2. Usunięcie w obecnej chwili ze stanowisk kierowniczych w Sztabie i powiatach ludzi, którzy pracowali tam dwa lata i mają za sobą dwa powstania – cieszących się zupełnym zaufaniem członków organizacji i zastąpienie ich przez przybyszów, nie znających stosunków, terenu oraz charakteru pracy – doprowadza do rozbijania własnych sił w przededniu bitwy.
3. Organizacja wojskowa Górnego Śląska jest organizacją obywatelską, względem której nie mogą być wydawane rozkazy wojskowe nie uzgodnione z jej duchem. Dokonywanie w tej chwili całkowitej zmiany dotychczasowego kierownictwa organizacji mogłoby mieć miejsce, gdyby tego wymagał stan i charakter organizacji. Wprowadzenie na miejsce usuniętych – ludzi zupełnie organizacji nieznanych, nie mających zrozumienia dla prac tajnych organizacji wojskowych, jest zupełnym przekreśleniem rezultatów dotychczasowej działalności CWF.
4. Jestem moralnie zobowiązany zarówno wobec interesów Polski na Górnym Śląsku, jak i wobec organizacji, która ode mnie tego zażądała, zaprotestować przeciwko rozwiązaniu CWF dokonanemu rozkazem Dowództwa Obrony Plebiscytu nr 2 z dnia 15 I 1921r.
5. CWF zwracała się do MSWojsk. z prośbą o pomoc techniczną i w materiale ludzkim – miała jednak zawsze na uwadze, że siły napływające zajmą stanowiska doradcze, że będą to ludzie mający za sobą praktykę prac konspiracyjno-wojskowych i że potrafią zastosować się do warunków istniejących oraz pozyskać zaufanie szerszych sfer organizacyjnych, bez czego wszelka praca jest niemożliwą. Narzuceni organizacji w ostatnim czasie oficerowie i podoficerowie nie odpowiadają żadnemu z wymienionych wyżej warunków, a szczególnie temu ostatniemu. Ich nieprzyjazne stanowisko w stosunku do dotychczasowych kierowników i samej organizacji oraz traktowanie ich na sposób „pruski” – czynią dalszą współpracę z nimi zupełnie niemożliwą. Jako przykład przytaczam zbuntowanie się dnia 17 I 1921 r. uchodźców Ślązaków, skoncentrowanych w obozie sosnowieckim, przeciw przysłanym oficerom i podoficerom poznańskim, przy czym doszło do rozbicia magazynu broni w celu wystrzelania przybyszów. Bunt udało mi się osobiście zlokalizować, z tym jednak, że przybysze musieli się niezwłocznie usunąć. Podkreślić tu również muszę, że oficerowie i podoficerowie poznańscy systematycznie podkopują powagę Państwa Polskiego, wskazując na nieporządki w b. Królestwie i jego bierność w stosunku do spraw śląskich, przeciwstawiając mu Poznańskie.
6. Jako jedyne wyjście z obecnej groźnej sytuacji proszę w imieniu organizacji o:
a) Zachowanie nadal dotychczasowego charakteru CWF i drogi służbowej do MSWojsk;
b) Wycofanie wszystkich przysłanych oficerów i podoficerów nie nadających się do pracy konspiracyjnej na terenie Górnego Śląska i w Ekspozyturach Związku Przyjaciół Górnego Śląska;
c) Podporządkowanie CWF – jak to miało miejsce dotychczas – wszystkich pracujących na terenie oficerów poza oficjalnymi łącznikami pomiędzy organizacją i władzami centralnymi w Warszawie.
Jednocześnie melduję:
Na terenie Górnego Śląska znajduje się około 7.000 zdemobilizowanych żołnierzy WP, przeważnie b. halerczyków. Z tej liczby do prac organizacyjnych stawiło się około 8- 10 % . Stosunek Związku b. Hallerczyków do organizacji był zupełnie poprawny aż do września roku ubiegłego, kiedy kierownictwo Związku na rozkaz p. komisarza Korfantego objął kpt. Bańczyk, który wysunął hasło dzielnicowe: „Śląsk dla Ślązaków” i przystąpił do zwalczania CWF jako organizacji stanowiącej główną przeszkodę w urzeczywistnieniu jego koncepcji. Jako argumentu w walce używa kpt. Bańczyk twierdzenia, że na czele Centrali stoją „Żydzi i złodzieje”. Członkom Związku, którzy pragnęli wstąpić do Centrali (CWF- przyp. red), zagroził cofnięciem wypłaconych im, jako zdemobilizowanym, poborów. Ponieważ stan wewnętrzny tarć na terenie Śląska pomiędzy CWF i Związkiem nie może być bez zgubnych następstw tolerowany, proszę Pana Ministra o: 1. Usunięcie niezwłocznie kpt. Bańczyka od udziału w pracy organizacyjnej i cofniecie kredytów na wypłacenie poborów zdemobilizowanym. 2. Wyznaczenie komisji w celu skontrolowania wypłat dotychczas przez kpt. Bańczyka dokonanych. 3. Potwierdzenie, jak to już było rozkazane wypłaty zdemobilizowanym należnych im poborów przez organy gospodarcze kierowników powiatowych organizacji”.
Kpt. Augustyn Bańczyk pochodził z powiatu zabrskiego. Po studiach we Wrocławiu w czasie wojny służył w armii niemieckiej. Do POW wstąpił na samym początku jej tworzenia, potem do Pułku Strzelców Bytomskich. Walczył z bolszewikami pod dowództwem gen. Hallera. Ranny w bitwie pod Filipowem został skierowany na Górny Śląsk. Od sierpnia 1920 do stycznia 1921 pracował w Polskim Komitecie Plebiscytowym. Tam poznał Korfantego. Zawierzył mu całkowicie. Trudno więc obecnie stwierdzić, czy działania noszące znamiona dywersji prowadził na własną rękę czy miał na nie wpływ Korfanty.

Na Śląsku cały czas ścierały się dwie koncepcje, jedna Korfantego, który był przeciwny walce zbrojnej, gdyż uważał, że drogami dyplomatycznymi Ślązacy są w stanie uzyskać przyłączenie swych ziem do Polski. Druga Ślązaków, którzy wyciągnęli lekcje z historii Śląska Cieszyńskiego przyłączonego siłą do Czechosłowacji, nie zważając na decyzje mocarstw. Wiedzieli, że w polityce liczą się głównie fakty dokonane. Zdawali sobie sprawę z tego, że i tak przyjdzie im walczyć. Oficerowie związani z obozem belwederskim złożyli w styczniu dymisje - nie zostały one jednak przyjęte przez MSWojsk. Trwał wyścig z czasem. Oficerem łącznikowym między komisarzem plebiscytowym W. Korfantym a DOP był M. Chmielewski, natomiast łączność z Warszawą utrzymywał ppłk Maciej Mielżyński.

Na wzrost liczebny oddziałów bojowych miał wpływ rozkaz MSWojsk. z 31 XII 1920r.: „wszyscy członkowie organizacji byli traktowani na równi z ochotnikami armii regularnej. Jak wszystkim żołnierzom czasu wojny służbę liczono im podwójnie, uzyskiwali pełne prawa do awansów i odznaczeń oraz inne przywileje przyznane żołnierzom uchwałami sejmu.” S. Baczyński „Tajne organizacje wojskowe na terenie Górnego Śląska w latach 1918-1921” s. 143.
Z czasem P. Chrobok dostosowywał się do wymogów organizacji. Wciąż jednak brakowało oficerów. Ślązakom bardzo rzadko udawało się w armii niemieckiej zdobyć oficerskie szlify. W ramach DOP tworzono kompanie i baony, próbowano także organizować większe związki taktyczne - pułki.

„Jakąkolwiek nazwę przybierała POW w czasie swojego istnienia i swej działalności na Górnym Śląsku, bez względu na to, kto stał na jej czele, w takiej czy innej fazie organizacyjnej, wszystkie wysiłki POW szły zawsze w jednym kierunku, dążąc do zapewnienia zwycięstwa słusznej sprawie polskiej” – napisał J. Ludyga – Laskowski w swojej książce „Zarys Historii Trzech Powstań Śląskich” s.221.

Ppłk Paweł Chrobok w swoim raporcie z 5 III 1921r. skierowanym do Dowództwa Okręgu Generalnego w Poznaniu podał stan liczbowy DOP – 30 tys. członków a w razie powstania 40 tys. Brakowało jednak broni. Bojowcy dysponowali jedynie 25 tys. karabinów i 170 karabinami maszynowymi. „Plan operacyjny obrony terenu plebiscytowego Górnego Śląska” łącznie z instrukcjami był gotowy 13 marca 1921r.

Organizacja rosła w siłę, zaczęły się ostre konflikty pomiędzy Korfantym a Chrobokiem. Zbliżał się termin plebiscytu.

Jadwiga Chmielowska

Tekst ukazał się w "Gazecie Śląskiej" z dnia 13 stycznia 2012r. W kioskach do 20 stycznia br.

http://slaskagazeta.eu/

Brak głosów

Komentarze

To jest poprostu wspaniale,
to,
co Pani tutaj czyni.

Edukacja tak nasaczona patryjotyzmem,
to jest wlasnie to,
czego nam wszystkim dzisiaj potrzeba.

Nam dodaje otuchy,
a inni poprostu moga czerpac sile z wlasnej historii,
a nawet jej sie poprostu nauczyc.

Bezustannie powtarzam,
ze historia jest matka terazniejszosci,
a nawet babka przyszlosci...

serd.pzdr.

Vote up!
0
Vote down!
0

chris

#215273

Super tekst kolejny raz moge sie pouczyc prawdziwej historii Slaska
Serdecznie pozdrawiam z Londynu

Vote up!
0
Vote down!
0
#215303

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

Uczmy się historii by zrozumieć teraźniejszość!

Popatrzcie jak ten "profesorek" mąci w głowach studentom.
Jaka szkoda, ze nie było lustracji na uczelniach. Kiedy czytam takie teksty to zawsze myślę agent, uczony przez agenta czy zwykły idiota.

http://tygodnik.onet.pl/35,0,63472,gornoslazak_jak_hotentot,artykul.html

Górnoślązak jak Hotentot
Zbigniew Kadłubek: Personalizm wcielony to prawdziwy kapitał Górnego Śląska. Ważniejszy od węgla i wszystkiego innego. Są tu, widome i utajnione, wszystkie opcje współpracujące z przyszłością, wielkie kolaborowanie z futurum i całym wszechświatem. Rozmawiali Maciej Melecki, Krzysztof Siwczyk
Zobacz także:

Krwią i blizną (21/11)
Nr 21 (3228), 22 maja 2011

Maciej Mielecki, Krzysztof Siwczyk: Można odnieść wrażenie, że powstania śląskie są pieśnią odległej przeszłości, że sens powstańczych ofiar dawno już zadekretowano. Z perspektywy reszty Polski Śląsk wydaje się bowiem obszarem wielu kultur, które pokojowo sobie współtowarzyszą...

Zbigniew Kadłubek: Na Górnym Śląsku zawsze warto zaczynać od wyjaśnienia nazw, bo te często tutaj zacierano, imiona zmieniano, chrzest przekreślano... Powstania powinno się nazywać górnośląskimi, na Dolnym Śląsku nikt przeciwko nikomu nie powstawał – zwraca zawsze na to uwagę profesor Wojciech Kunicki, znakomity germanista z Wrocławia. Właściwiej byłoby mówić o polskich powstaniach na poplebiscytowym Górnym Śląsku. Powstania były zrywem tych Górnoślązaków, u których przeważyła polska tożsamość i którzy chcieli należeć do polskiego państwa. To naturalne i godne szacunku – choć nie dla wszystkich tutaj oczywiste. Wybory nie przebiegały bowiem wyłącznie przez serce, ale także przez żołądek, język, ucho – przez całego człowieka.

Na temat powstań śląskich i historii Górnego Śląska istnieją również rozbieżności pomiędzy wiedzą potoczną a źródłową, funkcjonują dwie, równoległe narracje. Co jest prawdą, a co tylko mitem?

Mogę tylko westchnąć za Emmanuelem Lévinasem: „Ci historycy nigdy nie zdołają dotrzeć do źródeł”. Źródłem życia jest życie; nie dokumenty i tak zwane fakty. ­Fontes tryskają z metafor, nie z archiwów. Myślę, że historycy, szczególnie w państwie, w którym ta dyscyplina nauki zachowuje mocną pozycję, wyjaśniają, lecz nie oświetlają problemów. I w efekcie robi się coraz ciemniej.

Czy da się w ogóle wyjaśnić impuls, który skłonił kogoś do wzięcia udziału w powstaniu? Może była nim niechęć do sąsiada mówiącego po niemiecku? Może zazdrość o kobietę? Zadawniona kłótnia? Zawiść, bo komuś ­ powodziło się lepiej?

Przypomnijmy sobie genezę powstań polskich na Górnym Śląsku: jest nią kryzys na całym kontynencie, pierwsza wojna światowa, rozpad dawnych wartości, pęknięcie we wspólnocie Europejczyków. Atmosferę tamtych dni dobrze opisał Hermann Broch w „Lunatykach”. Po wojnie każdy jest wrogiem każdego. Można rozbić witrynę sklepową i wziąć, co się chce, bo dawnej władzy już nie ma. Można podpalić cały świat. Moglibyśmy razem z autorem pytać: „Czy ta przerośnięta rzeczywistość ma jeszcze życie?”. Broch był wielkim badaczem kryzysologii. Warto się w niego wsłuchiwać, bo tamten kryzys dzisiaj nadal trwa, a raczej pełga, bo w kryzysie nic nie może trwać.

Z tego pomieszania i zawieruchy, ale również ze zwykłej wrogości, wybuchły powstania. Walczył brat przeciwko bratu. Rzeczniczka praw obywatelskich profesor Irena Lipowicz mówiła ostatnio w tym kontekście, podczas gali wręczenia Nagrody im. Wojciecha Korfantego w Rudzie Śląskiej, wręcz o wojnie domowej. Wojna domowa – tak należałoby pomyśleć o powstaniach! Objąć wreszcie refleksją tamten czas i ofiary, ludzi, którzy zginęli. Polska jawiła im się jako ocalenie, sprawiedliwość społeczna, ciepły i egzotyczny dom. Polska była nowym światem, który budził się do życia. Sam chyba wziąłbym wtedy karabin do ręki i pobiegł z powstańcami na hałdy. To było jak spotkanie marzenia o pięknym i słonecznym jutrze.

Zaś Wojciech Korfanty wydaje się w tym wszystkim świadomym i mądrym regionalistą, którego dziś zazdrości nam Sycylia! Widział Górny Śląsk jako ważny region w Polsce. Problem w tym, że Polska nie znała – do dzisiaj nie zna – pojęcia regionów, wciąż chce być czymś w rodzaju imperium stepowego zarządzanego z kilku jurt.

Czy owa sterowalność podziałów i zwad, która zawsze prowadzi do pogorszenia stanu wiedzy historycznej, nie wzięła się z potrzeby odgórnego, państwowego podejścia – w Polsce międzywojennej oraz PRL-u?

Homo sovieticus i homo sarmaticus wzięli się za wspólne dzieło na Górnym Śląsku. Wolność złotą albo tylko pozłacaną pomylono z roszczeniem – pięknie teraz to peerelowskie złoto świeci! Co do roszczeń, przyznam, że mdliło mnie zawsze, gdy synowie i wnukowie powstańców śląskich dysponowali większymi prawami, cieszyli się większym zaufaniem polskich władz. Jakby byli bardziej ludźmi. Mogli być łajdakami, lecz skoro ich ojciec walczył, choćby przez dwa dni, w którymś z powstań, kłaniajmy się im przeto nisko! Czczę ofiary, bo gdy człowiek oddaje za coś życie, sprawa jest zawsze poważna, gardzę jednak roszczeniem rozciągniętym na pokolenia – a to stary polski grzech.

To, co Pan mówi, z pewnością spodobałoby się i dostarczyło argumentów prawodawcom „zakamuflowanej opcji niemieckiej”, o której mówił Jarosław Kaczyński.

Utajniona opcja niemiecka, „getarnte deutsche Option”! Ta fraza obiegła świat. Przerazili się nawet Górnoślązacy z Pretorii. Jak można w tak niewielu słowach ośmieszyć tak wiele... Trzeba być naprawdę wielkim rękodzielnikiem nienawiści. Co Jarosław Kaczyński wie o górnośląskich sprawach? Zna pewnie tylko odrapane kamienice ze zdjęć Prugara [fotografie Aleksandra Prugara ilustrowały rozmowę z Henrykiem Wańkiem w „TP” 16/2011 – red.]. A łęgi nadodrzańskie zna? Trawę tak bujną, że nigdzie indziej takiej nie widziałem? A dęby w Szymocicach zna? A śląską muzykę? A wie, jak tętni śląski język i śląskie myślenie? Jak smakuje śląskość? A śląskie myślenie tętni nie tylko po śląsku. Tego też zapewne nie wie.

Dziewięćdziesiąt lat temu, gdy trwały powstania, przepadła też górnośląska wspólnota wieloetniczna. Teraz mozolnie ją odbudowujemy. Chcemy tej dawnej energii, a nie skansenu. To dlatego idee regionalizmu są tak popularne na Górnym Śląsku. Regionalizm jest przecież humanizmem. Gdy wchodzimy w kontakt z regionem, stajemy się lepszymi ludźmi, pogłębiamy swoje człowieczeństwo, jednamy się z otoczeniem. A także – stajemy się obywatelami bardziej zaangażowanymi.

Personalizm wcielony to prawdziwy kapitał Górnego Śląska. Ważniejszy od węgla i wszystkiego innego. Są tu, widome i utajnione, wszystkie opcje współpracujące z przyszłością, wielkie kolaborowanie z futurum i całym wszechświatem. Któryś z panów Kaczyńskich nazywał już w przeszłości Górnoślązaków kolaborantami (oczywiście: kolaborującymi z Niemcami, nazizmem, hitleryzmem, fundującymi Auschwitz etc.). Nawet jeśli urodzili się w latach siedemdziesiątych XX wieku.

Muszę wyznać: czuję się jak Hotentot. Wiele z tego, co się działo i co się dzieje na Górnym Śląsku, zrozumiałem oddając się lekturze książek Johna Maxwella Coetzeego. Rozmyślanie nad kolonializmem sprzyja pojmowaniu regionalnych fenomenów górnośląskich. Może zresztą warto byłoby czytać na zmianę Coetzeego oraz „Osobę i czyn” Karola Wojtyły. Dużo tam górnośląskich tematów.

Czy zatem na Górnym Śląsku kształtuje się teraz taki wieloaspektowy model samoświadomości i tożsamości?

Górny Śląsk nadal słabo sam siebie rozumie. Dowiedziałem się ostatnio, że Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego organizuje katedrę badań nad Mazowszem. Wspaniała idea! Ale Uniwersytet Śląski nie chce takiej idei podjąć. Tak jakby nie chciał wiedzieć, gdzie jest i w jakiej przestrzeni działa. Bardzo mnie to smuci.

Ufnie podchodzi Pan do regionalizmu, tak jakby można było odnaleźć w nim tę lokalną prawdę, od której zaczęliśmy rozmowę...

Chociaż jestem zapalonym regionalistą – przede wszystkim kulturowym, bo wpierw trzeba odzyskać autonomię ducha – to biorę regionalizm pod światło, jak się bierze kamienie, i badam, pytam: czy to prawdziwy kryształ, czy fałszywy, syntetyczny? Trzeba krytycznie spojrzeć na to, co najbardziej nasze. A nawet odważnie zanegować, gdyby okazało się to konieczne.

Mówiąc w 2008 r., że powstania śląskie były hańbą, zanegował Pan w takim razie regionalizm, czy też go wsparł? Zdanie było na tyle bulwersujące, że trafiło do prokuratury.

Było inaczej. Te słowa padły podczas spotkania poświęconego książce „Myśleć Śląsk”, którą napisałem wspólnie z Aleksandrą Kunce. Swoją drogą, w książce nie ma ani słowa o powstaniach, a podczas rozmów zawsze pada pytanie o nasz stosunek do tych wydarzeń. Powiedziałem, że rozumiem tamte okoliczności, ale powstania są hańbą w wymiarze etycznym, bo hańbą jest, kiedy człowiek morduje drugiego człowieka i łamie piąte przykazanie. Ktoś poczuł się urażony i doniósł do prokuratury. To zresztą przedstawiciel szczególnej grupy ludzi, która świetnie się miała w czasach PRL-u i bardzo nerwowo reaguje na poszerzanie pola dyskusji o powstaniach. Reagują, jakby ktoś im odbierał ich własność. To ważne dla zrozumienia obecnej sytuacji Górnego Śląska.

To do kogo jest Panu bliżej?

Stefan Szymutko, wielki mistrz śląskiego myślenia – i w ogóle myślenia, myślenia jako dystansu – w „Nagrobku ciotki Cili” pisał, że nie ufa ani nacjonalistom, ani regionalistom. Bo i u jednych, i u drugich zawsze pojawia się zawłaszczanie. To, co kochamy, dostaje się w końcu w obce i zimne narzędzia urzędnika. Regionalizm – ze źródłami w słowie regio, w którym słychać słowo rex, słychać króla! – musi być wolnością ku czemuś. A nie tylko wolnością od balastu narodowego, państwowego i wszelkiego życia opresyjnego. Regionalizm musi być królewski, tak chce jego etymologia. Królowanie, spełniające się życie, wolność ku seledynowemu śląskiemu niebu, ku podmiotowi i miłości dla każdego gościa i przybysza (wszyscy jesteśmy advenae!), to dopiero królowanie, to dopiero Górny Śląsk! Choć nawet jeden człowiek jest ważniejszy niż miriady miriad ślicznych Górnych Śląsków.

Dr. Zbigniew Kadłubek jest komparatystą, eseistą, pisarzem, badaczem europejskich tożsamości regionalnych. Pracuje w Katedrze Literatury Porównawczej Uniwersytetu Śląskiego. Za książkę „Święta Medea. W stronę komparatystyki pozasłownej” został nominowany do tegorocznej edycji Nagrody Literackiej Gdynia.

Vote up!
0
Vote down!
0

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#215394

Ponownie podziekowania,
za ...krecia robote :-)

Ale do rzeczy.
Ten facet jest bardzo niebezpieczny.
Poprostu wlos sie jezy,
gdy sie czyta...

Nie wiem dlaczego ;-)
lecz mam skojarzenia do michnika i michnikowszczyzny
tj. tego spapranego narybku ...

Podobne niebezpieczenstwo widze w "robocie" tego "profesorka"...

Balamuci ludzi,
a do tego czyni to bardzo "zwinnie"...

pzdr.

Vote up!
0
Vote down!
0

chris

#215704