Naród czeka na cud, a on się dzieje... w mediach.

Obrazek użytkownika Harpoon
Kraj

"Im dalej od wojny, tym więcej ZBOWID-owców..." - taki dowcip krążył kiedyś po Polsce.

Kto by pomyślał wtedy, że po ponad dwudziestu latach jego treść- lekko zmodyfikowana - nabierze podobnego znaczenia.

Na usta ciśnie mi się takie oto zdanie
- "im dalej od katastrofy w Smoleńsku, tym więcej świadków"...

Za sprawą POnet.pl możemy dziś na nowo przeżywać wstrząsające chwile tuż po katastrofie.

Jak się bowiem okazuje, z mediami - nie wiem, czy polskimi, czy rosyjskimi - swoimi przeżyciami postanowił się po blisko roku podzielić pewien bohaterski strażak. Jak się nazywa - nie wiadomo, gdyż nie chciał wg POnet.pl pochwalić się nawet swym imieniem.

Zakładam, że przez skromność wrodzoną, lub niechęć do szoł biznesu - a nóż ktoś zechciałby zaproponować mu występ w np. "Tańcu z Gwizdami".

Już sam początek owej niesamowitej historii budzi przerażenie.

"Swoje w życiu widziałem. Byłem w Czeczenii. Ale ta katastrofa, to zupełnie inna rzecz: tu zginęli cywile..."

Smoleńsk to nie Moskwa, akcji pewnie niewiele, więc i doświadczenie takich przeżyć nie nadarza się zbyt często.

Jest jednak pewien ciekawy wątek tego arcyciekawego wywiadu anonimowego dziennikarza, z anonimowym świadkiem.

"Akurat byłem bardzo blisko, na dworze. Samolot spadał na moich oczach. Po prostu spadł. Nie było żadnego wybuchu, tylko taki głuchy dźwięk. Jeszcze w powietrzu zapalił się: po tym, jak zahaczył o - widzi pani, o te drzewa - pokazał w stronę lasku, gdzie rozbił się Tu-154. Jak dodał, mgła była gęsta, ale w okolicy Smoleńska zdarza się to dosyć często. - Przychodzi mgła, a za chwilę wychodzi słońce. Tak jakoś to Bóg urządził - powiedział."

Zaraz potem specjalista od gaszenia pożarów ogniowych i wzniecania tych medialnych dodał, a narracją okrasiła to pani, dziennikarka jakowaś :

"Na miejsce, gdzie upadł samolot, przybył jako jeden z pierwszych. - Trudno tam było dojechać: było straszne błoto. Widzi pani, teraz tam jest droga - samochody wyjeździły, ale wtedy to był po prostu kawałek błotnistej ziemi między drzewami. Jakoś wjechałem wozem, ale z powrotem musieli już mnie wyciągać, inaczej się nie dało - opowiedział."

Musiała być biedaczyna relacją strażaka niesamowicie zszokowana nasza lisica dziennikarstwa śledczego, co spowodowało, że jej wrodzona błyskotliwość na dłuższą chwilę wystygła...

Jak jednak nakazuje dziennikarski obowiązek, słowo w słowo przekazała historię strażaka społęczeństwu oczekującemu na wszelkie nowiny dotyczące katastrofy.

Jej misją jest przecież udzielanie rztelnej informacji, a nie zabawy w intepretacje tego, co usłyszy. Taki job.

Usiadła więc po otyrząśnięciu się z szoku do klawiatury nasza kobiecina, w celu opiwiedzenia nam tych dramatycznych przeżyć...

Szok całkowiecie jednak nie minął jak sądzę, gdyż zapoimniało biedactwo zwrócić uwagę na pewien mały, ciekawy szczegół wypowiedzi schudniętego o 8 kg strażaka.

Zastanawiam się ja maluczki w swym rozumowaniu, jak to możliwe, że skoro była mgła jak mleko, która za sprawą Boga nagle się pojawiła, a strażak ów był nieopodal - na swej działce - musiał od dojeżdżać do miejsca katastrofy???

Więcej. Musiał dojeżdżać do miejsca katastrofy, którą widział na własne strażacze oczy, mimo iż była mgła, jak mleko za sprawą Boga???

Nie dość, że widział spadający samolot, to jeszcze we mgle jak mleko zaobserwował, że zanim on spadł, to zapalił się po zetknięciu z drzewami???

Jednym słowem - było tak daleko, że musiał jechać, ale tak blisko, że widział w gęstej jak mleko mgle - za sprawą Boga - spadający, płąnący samolot... Nie, no dla mnie ekstra!

Nie wiem, czy relacja ta jest makabrycznym żartem prima aprilisowym, czy pani dziennikarka anonimowa na haju jakimś była pisząc, ale kupy mi się to wszystko jakoś nie trzyma za cholerę.

Nie, no ja wiem, że lemingom - wiernym i oddanym gościom POnet.pl - jest wszystko jedno, bo przyczyny katatsrofy znają od 10 kwietnia 2010, ale ja jakoś nie kumam tej historii.

Były Czeczeniec bohaterskiej rosyjskiej armii, musiał być albo kucharzem, albo owa armia była w Czeczenii z misją humanitarną, bo widok ofiar - cywilów - był dla niego bardziej wstrząsający, niż widok zabitych żołnierzy regularnej czeczeńskiej armii...

Bo przecież jak wiadomo, rosyjscy sołdaci pojechali tam pokój zaprowadzać na prośbę cywilów, których chronili przed czeczeńskim wojskiem...

http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katastrofa-smolenska/swiadek-katastrofy-w-smolensku-to-bylo-gorsze-niz-,1,4229052,wiadomosc.html

Brak głosów

Komentarze

"Jeszcze w powietrzu zapalił się: po tym, jak zahaczył o - widzi pani, o te drzewa" - z tych drzew chyba przemysł sowiecki jeszcze wyrabiał zapałki. Gdyby nie było to tragiczne to może nawet śmieszyłoby.

Vote up!
0
Vote down!
0
#148672