UZALEŻNIENI OD ATOMÓWEK

Obrazek użytkownika sigma
Blog

Kiedy 40 lat temu zaczęto budować w małym, portowym mieście, Kashima, elektrownię atomową, ludność wściekle protestowała. Chugoku Electric, właściciel elektrowni, niemal musiał zrezygnować z projektu.
20 lat później, kiedy Chugoku Electric zastanawiała się, czy nie dodać trzeciego reaktora za 4 miliardy dolarów, mieszkańcy miasta wspierani przez kooperatywę rybacką, głosowali za: 15 głosów za, 2 przeciw.

Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze.

Zmiana poglądów mieszkańców Kashima jest typowa dla Japonii. Pozwala ona również zrozumieć, dlaczego Japończycy tak popierają energetykę jądrową. Pozwala też pojąć, dlaczego 54 reaktory nie wygenerowały opozycji społeczeństwa. I to nawet po katastrofie w Fukushima, która wzbudziła refleksję, czy aby tak niestabilny sejsmicznie kraj jest w stanie sprawić, że jego reaktory będą bezpieczne.

Premier Naoto Kan tymczasowo zawiesił plan japońskiego potężnego lobby atomowego rozszerzenia enrgetyki jądrowej o drugie tyle reaktorów do 2030 roku, tak aby zaspokojały 50% zapotrzebowania na energię elektryczną.

Jednak społeczeństwo dalej żąda atomu, pomimo niebezpieczeństw jakie stwarza.

Aby to zrozumieć wystarczy zajrzeć do parku sportowego Fukada, które służy 7 500 w większości starszych mieszkańców: jest tu boisko do gry w baseball, oświetlony kort tenisowy, boisko do piłki nożnej i budynek z salami gimnastycznymi oraz krytym basenem za $35 milionów, nie mówiąc o olimpijskiej hali do gry w siatkówkę. A park sportowy jest tylko jednym z kilku projektów publicznych opłaconych setkami milionów dolarów, jakie mieszkańcy otrzymali za zgodę na reaktor R3, który jest wciąż w budowie..

Lobby atomowe jest w stanie literalnie kupić sobie zgodę lokalnych społeczeństw na elektrownię zasypując je ogromnymi dotacjami, odszkodowaniami i ofertami pracy. Tylko w 2009 roku Tokio wydało $1,15 miliarda na roboty publiczne dla lokalnych społeczności, które mają na swoim terenie elektrownie atomowe.

A to jest tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż społeczności goszczące na swym terenie elektrownie atomowe otrzymują nie tylko dotacje , ale i są zwalniane z podatków, dostają odszkodowania indywidualne, a nawet „anonimowe” darowizny dla kasy miejskiej.

Bez wątpienia sprawiło to, że wiejskie okolice, które dotychczas się wyludniały z braku miejsc pracy, nagle się ogromnie wzbogaciły.
Nie posiadająca ani złóż węgla, ani ropy Japonia może polegać tylko na energetyce jądrowe.
Jednak krytycy zauważają, że nagłe bogactwo sprawiło, że lokalna społeczność uzależniła się od rządowych subsydiów i teraz wcale nie chce ich tracić

W procesie, który krytycy porównali do uzależnienia od narkotyków – napływ zdobytej bez wysiłku gotówki i wysoko płatnych stanowisk szybko zastąpił dawne zajęcia ubogiej społeczności – w większosci rybołóstwa i pracy na roli.

Teraz po 40 latach jedynym sposobem na utrzymanie tego poziomu zycia są dalsze dotacje od lobby atomowego.
Ta zalezność pozwala wyjasnić dlaczego, pomimo Hiroshimy i Nagasaki, a później Three Mile Island i Czernobyla, energetyka jądrowa w Japonii nigdy nie spotkała się z protestami społeczeństwa na miarę taką, jak dzieje się to w USA czy Europie.

Nawet teraz miasta takie jak Kashima, które połączyło się w międzyczasie z sąsiednim miastem Matsue, nie zgłaszają protestów.
Tsuneyoshi Adachi, 63-letni rybak w latach 70-ych i 80-ych protestował wraz z innymi rybakami przeciw budowie reaktora R2. Byli wtedy rozwścieczeni, bo chlor z pomp reaktora R1, który zaczął działac w 1972 roku, niszczył środowisko morskie uśmiercając ryby i wodorosty.

Jednak kiedy zaczęły napływać odszkodowania za reaktor R2, sąsiedzi zaczęli go ignorować, a kiedy w 1990- ych zaproponowano budowę reaktora R3, wszyscy wraz z nim, byli za.
- No jasne, że się martwimy, czy taka sama katastrofa, jak ta w Fukushimie, nie może przytafić się i elektrowni atomowej Shimane – mówi. – ale miasto i tak nie zdoła przetrwać bez elektrowni atomowej.

Chociaż niewielu mówi to na głos, wielu mieszkańców martwi się, że całkowicie zaniechano tradycyjnych zajęć, takich jak rybołówstwo czy farmerstwo. Uważają oni, że szpanerskie projekty, takie jak park sportowy, w niczym nie poprawiają sytuacji gospodarczej miasta. Sam reaktor R3 przyniósł miastu $90 milionów w robotach publicznych oraz obietnicę dalszych $690 milionów w podatku od nieruchomości ustalonego na ponad 15 lat od uruchomienia reaktora.

W latach 90-ych to podatek od nieruchomości z reaktora R2 przysporzył miastu większość dochodów. Ponieważ jednak ten podatek zmniejszał się sukcesywnie, miasto zażyczyło sobie nowego reaktoraR3.

Burmistrz miasta, Zentaro Aoyama, przyznaje że katastrofa w Fukushimie wystraszyła mieszkańców. Ale i tak nie żałują, że zgodzili się na budowę elektrowni atomowej. Dzięki temu niebotycznie podwyższyła im się stopa życiowa, a także zapobiegło to wyludnieniu tej wiejskiej okolicy.

- Co byśmy zrobili bez elektrowni? Pierwsze odszkodowania za reaktor R1 w późnych latach 60-ych poszło na założenie instalacji wodno-kanalizacyjnej – mówi..

Chociaż elektrownie zaopatrują w energię elektryczną odległe miasta, zbudowane są w odludnych i ubogich wiejskich okolicach.

Kazuyoshi Nakamura, lat 84, przypomina sobie, jakie ciężkie było życie w odległym zakątku od Kashima, gdzie mieli swój domek nad morzem. Jego ojciec miał małą łódź i łowił kałamarnice i leszcze. Jego matka na własnym grzbiecie niosła połów na targ idąc w słomianych sandałach wąską ścieżką górską

Na początku lokalni rybacy protestowali, ale w końcu godzili się na odszkodowania, które w sumie wyniosły po $600 000 dla każdego z nich.

Dzisiaj chatka z klepiskiem zastąpiona jest przez olbrzymie domy z podjazdami, a bity przez góry tunel sprawił, że centrum Kashiam jest o 5 minut jazdy samochodem. Ale dobrobyt zmienił ten zakątek zamieszkały przez 300 osób. Tylko 30 starzejących się mieskańców wciąż żyje z rybołówstwa. Wielu zaś jeździ kolejką do elektrowni, gdzie pracują jak ochroniarze czy sprzątacze.

- Nie ma potrzeby pracować, bo pieniądze i tak płyną – mówi dawny przewodniczący zgromadzenia anty-nuklearnego, który dwukrotnie przegrał wybory na burmistrza.

Prawo ustanowione w latach 70-ych wymaga, aby wszyscy Japończycy korzystający z energii - poza rachunkami płacili podatek, który jest przeznaczony dla społeczności goszczących elektrownie atomowe.
Eksperci twierdzą, że te subsydia zachęcają nie tylko do zgody na budowę elektrowni atomowej, lecz również, po jakimś czasie, jej rozbudowy. A to dlatego, że subsydia są najwyższe wkrótce po rozruchu reaktora, a potem się zmniejszają.

W miarę jak subsydia sie zmniejszają , uzalezniona od nich społeczność zaczyna pragnąć nowego reaktora i nowych subsydiów. Przyzwyczaiwszy się do beztroskiego wydawania pieniędzy, nie chcą zrezygnowac z tego stylu zycia. I tak jest budowany drugi, trzeci i kolejny reaktor.
Taka sytuacja jest w mieście Futaba, mieście usytuowanym w pobliżu reaktorów R5 i R6 elektrowni atomowej Fukushima 1.

Elektrownie atomowe Fukushima 1 i Fukushima 2 pośrednio lub bezpośrednio zatrudniają około 11 000 ludzi z okolicy, czyli mniej więcej jedną osobę na dwa gospodarstwa domowe. Od 1974 roku lokalna społeczność w prefekturze Fukushima otrzymała około $ 3,3 miliarda w subsydiach, w większości za dwa ostatnie reaktory R5 i R6, których rozruch nastąpił odpowiednio w 1978 i 1979 roku.

Pomimo olbrzymich subsydiów wyasygnowanych w większości w latach 70-ych, Futaba ostatnio zaczęła mieć problem z budżetem. Podobnie jak w Kashima, w miarę starzenia się reaktorów, subsydia, podatki i wszelkie dotacje zaczęły maleć.
Do 2007 Futaba prawie zbankrutowała. Urząd miejski uważa, że dzieje się to na skutek olbrzymich kosztów utrzymania budowli użytku publicznego, jakie sobie postawili w latach prosperity, a także marnego ich zarządzania. Jednak w rzeczywistości przyczyną jest głęboka wiara, że subsydia będą spływać nadal.

30 lat po tym, jak pierwszy reaktor został uruchomiony miasto Futaba nie stać nawet na wypłacenie pencji swemu burmistrzowi.

Jedyne rozwiązanie, jakie im przyszło do głowy, to prośba skierowana do rządu i TEPCO, aby zbudowali tu dwa nowe reaktory. Trzeba jednak im przyznać, że prosba ta wygenerowała nowe subsydia dla miasta.

Eiji Nakamura, niedoszły burmistrz Kashima, powiedział, że miasto polega na stałym dopływie gotówki zarówno w sensie politycznym, jak gospodarczym. Ratusz używa pieniędzy przeznaczonych na roboty publiczne oraz miejsc pracy jako sposobu na wygranie wyborów. Pieniądze idą dla firm budowlanych i spółdzielni rybackich, bo trzecia część wyborców do nich nalezy.

Ta zależnośc tłumaczy, dlaczego uwaga premiera, że zamierza spowolnić rozwój energetyki jądrowej w Japonii najbardziej zmartwiła półwysep Shimokita, odległy region w północnej części Honshu.

Pierwszy reaktor uruchomiono tu w 2005 roku,dwa są w budowie, a dwa w fazie projektowej. Budowany jest też ogromny tymczasowy mogilnik i zakład przerobu paliwa nuklearnego. Jako nuworysze w biznesie atomowym, mieszkańcy mają najwięcej do stracenia.

Podobnie ma się sprawa z Higashidori, gdzie już działa jeden reaktor, a trzy powinny być uruchomione w następnym dziesięcioleciu. Gdy tylko 20 lat temu miasto otrzymało pierwsze subsydia i odszkodowania przewidziane za cztery reaktory, zaczęto budować nowe centrum miejskie.
Teraz centrum wyludniającego się miasta (7300 mieszkańców) zdominowane jest przez trzy gigantyczne i właściwie nieużywane budowle w kształcie trójkąta, koła i kwadratu. Zgodnie z intencją architekta z Tokio mają symbolizować mężczyznę, kobietę i dziecko.
Nieopodal olbrzymie miasteczko uniwersyteckie, z dwoma biezniami, dwoma halami gimnastycznymi, ośmioma kortami tenisowymi i krytym boiskiem do baseballa służy około 600 uczniom ze szkoły podstawowej i średniej. W 2010 roku prawie 46% budżetu miasta równego $94 miliony stanowiły powiązane z energetyką jądrową subsydia i podatki.
Shigenori Sasatake, urzędnik miejski, ma nadzieję, że rząd nie wycofa się z planów budowy trzech reaktorów, pomimo katastrofy w Fukushimie.
- Skoro elektrownie jądrowe są tak niebezpieczne, nie powinny być budowane w Tokio, ale tutaj, w odległym od Tokio miejscu – mówi p.Sasatake, dodając że miasto nie żałuje wydatków na owe wspaniałe budowle.

Jednak w Oma, innym mieście połozonym na półwyspie, z 6300 mieszkańcami, gdzie po katastrofie w Fukushima wstrzymano budowę reaktora, który miał być uruchomiony w 2014, krytycznie spoglądają na manię wyrzucania pieniędzy w Higashidori.

Tsuneyoshi Asami, były burmistrz, który doprowadził do tego, ze zaczęto w Oma budowę elektrowni atomowej, twierdzi, że miasto nie potrzebuje idiotycznych budowli, których nie będzie później w stanie utrzymać. W Oma zamiast nowego ratusza zbudowano centrum edukacyjne i rybackie oraz dom seniora.

- Mieszkańcy i rada miejska mówia, że zawsze są następne reaktory i powinniśmy wydawać więcej – mówi p.Asami. – Ale ja się nie zgadzam.

Tym niemniej nawet w Oma martwią się, ze na skutek katastrofy w Fukushimie, budowa elektrowni będzie opóźniona. I to jest ostatni przykład na to, jak system subsydiów i zalezności, który stworzył rząd japoński, aby rozwijać energetykę jądrową, uniemożliwia wycofanie się z nałogu.
- Potrzebujemy tej elektrowni atomowej – mówi Yoshifumi Matsuyama, przewodniczący Izby Handlu w Oma – Tylko elektrownia atomowa przyniesie nam jakąś gotówkę. Nic innego. Bo co jeszcze można zrobić z takim zabitym deskami miasteczkiem poza zbudowaniem w nim elektrowni atomowej?

opracowane na podstawie:
http://www.nytimes.com/2011/05/31/world/asia/31japan.html?pagewanted=1&_r=1&hp

Brak głosów