Ludzie pod schodami

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj

Okazuje się, że w III RP co cenniejsi esbecy muszą się ukrywać do tego stopnia, że oficjalnie uchodzą za zmarłych i ta historia wcale mediów nie interesuje. Nie interesuje dziennikarzy śledczych to, że ktoś będący głównym świadkiem w procesie lustracyjnym Wałęsy akurat "zszedł" na czas tego procesu i znikł z Bożego świata na wiele lat, interesuje ich wyłącznie to, że Cenckiewicz z Gontarczykiem powołali się na informację, która okazała się nieprawdziwa.

Ta postawa jest niezwykle ciekawa, gdyż dziennikarze odczuwają satysfakcję z tego powodu, że historycy oparli się na fałszywce, nie drążą natomiast faktu, że tę fałszywkę usankcjonował przecież sąd zajmujący się sprawą byłego prezydenta.

Olejnik, tak czuła na detale z życia wielu ludzi, zwraca w swym porannym dezinformacyjnym radiowym programie uwagę na to, że pracownicy białostockiego IPN-u potrafili dotrzeć do źródeł (czyli "zmartwychwstałego Graczyka"), zaś taki Cenckiewicz nie. Gleb Chlebowski dorzuca drew do ognia, mówiąc otwarcie o "tak zwanych historykach", którzy, jakżeby inaczej, "się skompromitowali". Sprawę zamyka dr leśnictwa Łelkam-Ewrybady Olejniczak, nawołujący od lat do zamknięcia IPN-u, który "się nie sprawdził". "Czy każdy kto się spotkał z esbekiem, był agentem?", pyta Olejnik.

Wot i tak wygląda "fachowa dyskusja" wokół całej tej sprawy, podczas gdy historia ukrywającego się esbeka wygląda na, jak sądzę, przełom w odkrywaniu prawdy o III RP. Jak słusznie zwracali uwagę w swoich postach kataryna, Foxx, Aleksander Ścios i in., wcale nie jest tak łatwo zostać uznanym za zmarłego i żyć sobie spokojnie gdzieś na marginesie życia społecznego. Takie rzeczy dzieją się zwykle wtedy, gdy ktoś bywa osłaniany przez poważne instytucje państwowe. Jest zaś więcej niż prawdopodobne, że Graczyka taką osłoną musiano otoczyć, skoro sprokurowano fakt jego "zejścia z tego świata". Taka natomiast akcja nie byłaby przeprowadzana, gdyby nie była potrzebna do "wyższych celów".

Ścios twierdzi (i być może ma rację), że żadnego przełomu nie będzie, a media błyskawicznie przykryją całą sprawę. Ja zaś sądzę, że jesteśmy świadkami największego pęknięcia w zdeformowanej historii współczesnego polskiego państwa i w procesie sterowania sceną polityczną (zapoczątkowanym "historycznym okrągłostołowym porozumieniem" z diabłem). Na pewno ci, co zbudowali swoje kariery i doszli do fortun dzięki "budowaniu nowego państwa" będą się starali zrobić wszystko, by odsunąć uwagę obywateli od tego pęknięcia, moim jednak zdaniem to się już nie uda. Dlaczego?

Tu oczywiście zasługę największą ma sam IPN. Metoda zastosowana przez historyków i prokuratorów IPN-u znakomicie wykorzystała jedną z najbardziej załganych tez, na której opierała się strategia wrogów dekomunizacji i oczyszczenia polskich struktur państwowych (i życia publicznego) z agentury - chodzi oczywiście o tę, która głosi, że bezpieczniacy gremialnie fałszowali dokumentację i zajmowali się niczym innym jak nieskrępowanym fantazjowaniem na temat rozpracowywanych "obiektów". Ludzie z IPN-u, biorąc tę tezę w jej literalnym sensie na serio, zająli się pościgiem za sławetnymi fałszerzami. Skoro bowiem skala produkcji falsyfikatów była tak wielka, to przecież wystarczy znaleźć tych bezpieczniackich specjalistów od konfabulowania i dezinformowania, a odsłoni się przed nami kolejna prawda o sowieckim systemie.

Historycy i prokuratorzy podeszli więc do sprawy tak, jakby udający naiwnego turysta przebywający w potiomkinowskiej wsi chciał skorzystać z jednego z fasadowych przybytków stojących wzdłuż drogi. Podeszli tak, jak ktoś, kto udaje, że nie wie, iż na jego przyjazd przemalowano trawę i schyla się, by dotknąć kępki. Są więc o krok od odkrycia tego, co kryje się za fasadową rzeczywistością współczesnej Polski, a więc od tego, że popeerelowską trawę nieco pociągnięto odświeżającą farbą, nie zaś wyrwano, by posiać coś zupełnie nowego. Oczywiście, dla wielu ludzi z IPN-u twierdzenie o fasadowości III RP nie musi być i zapewne nie jest niczym nadzwyczajnym. Co innego jednak wiedzieć, a co innego osobiście zobaczyć i - co najważniejsze - znaleźć na to niezbite dowody.

Fasada "normalnego, nowego panstwa", "swojego domu", czyli cała kreacja medialno-społeczna, jaką zaserwowano Polakom po obradach okrągłego stołu, z zwłaszcza po kontraktowych wyborach, dzięki którym pezetpeerowiec i solidarnościowiec nagle "w jednym domu stali", jak Paweł i Gaweł, tym razem jednak "nie wadząc nikomu" - była do zrealizowania wyłącznie pod tym warunkiem, że będzie dyskretnie podtrzymywana przez ludzi zakuliswoych, którzy dyskretnie zadbają o nieco odmalowane życiorysy protagonistów spektaklu, którzy będą przysypywać twarze pudrem, podpowiadać szeptem zapominane kwestie "w kulminacyjnych momentach", zmieniać dekoracje. No i oczywiście pilnować, by "jakieś bydło na scenę nie wylazło".

Majstersztyk konszachtowania z komunistami, wymyślony, rzecz jasna, przez samych czerwonych - wszak to oni należą do mistrzów manipulowania społeczeństwem - polegał na tym, że "budowniczowie nowego państwa" uznali, że skoro bezpieczniacy tak dobrze mają spenetrowane struktury społeczne, to tę może nieco brudną wiedzę i ekspertów od tej penetracji należy wykorzystać, ponieważ w ten sposób zapewni się spokojny przebieg transformacji. Solidarnościowcy gloryfikujący "historyczny kompromis" sądzili zapewne tak, że tworzy się w ten sposób ścisła korelacja - swego rodzaju sprzężenie zwrotne niepozwalające na "rozsypanie się" nowej struktury - bezpieczniacy mieli zabezpieczać tyły, zaś przodami zająć się miała ekipa nowych ludzi. Sądzono jednocześnie, że taki układ może nie jest najbardziej elegancki z punktu widzenia normalnego państwa, no ale na normalność to przecież nigdy nas stać nie było ("nie drażnić Rosji", "nie drażnić Niemiec" etc.), ale jeśli miał on funkcjonować w głębokim cieniu, to można było przymknąć na to oko.

Myśl ta musiała się konstruktorom współczesnej Polski wydawać genialna. Dla zwolenników historycznego kompromisu pozostawiała przecież wielkie pole manewru, a oszołom (których już w latach 80. się bano) dawała miejsce "na śmietniku" - czerwonym zaś pozwalała na wykorzystanie całej machiny inżynieryjnej i doświadczeń zebranych w długich i ciemnych dekadach polskiego sowietyzmu:

Historia z Graczykiem to pierwsza migawka zrobiona za kulisami. Dostrzegliśmy faceta, "którego nie było i nie ma". Trzeba porobić więcej takich zdjęć i poszukać w innych zakamarkach. Tam kupa luda podobnego siedzi, jak w horrorze "Ludzie pod schodami". Luda, którego nie było i nie ma. Od 1989 roku.

Brak głosów

Komentarze

Między pierwszym a kolejnymi brudziami Wałęsy, Michnika, Mazowieckiego z Kiszczakiem esbeka jak Graczyk. Ile ukryto możemy się tylko domyślać!
pozdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#8399

wszystkiego ukryć nie zdołają,

pozdr

Vote up!
0
Vote down!
0
#8597

Ciekawe jakie inne "zagadki" są poukrywane w mrocznych latach 90-tych. Przecież płonęły teczki, z dnia na dzień powstawały milionowe fortuny, no i najważniejsze, opracowano "model" transformacji zgodnej z pierwontym planem. Tylko kto miałby ich szukać, dziennikarze, którzy się nigdy nie zlustrowali, czy też "służby", które służą swoim "mocodawcom". Ciekawie o naradach w obrębie PO pisze Lichocka w Rzepie:
http://www.rp.pl/artykul/9157,227029_Joanna_Lichocka__Niespokojne_sluzby_Platformy.html

Kilkanaście dni temu "Nasz Dziennik" przyniósł kolejne niepokojące informacje na temat działań szefa ABW. Miał on uczestniczyć wraz z oficerami byłych WSI w naradzie u marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Ta narada miała być – zdaniem gazety – początkiem działań operacyjnych wobec komisji weryfikacyjnej WSI. Ich celem było pokazanie, że w komisji jest korupcja iże za pieniądze można zdobyć tajny aneks do raportu z likwidacji WSI.

"Po tym spotkaniu, na długo przed wszczęciem oficjalnego śledztwa w tej sprawie, Bondaryk miał osobiście zawieźć Tobiasza do siedziby agencji na rozmowę celem dalszych ustaleń. Co ustalono, nie wiadomo. Szefostwo ABW unika odpowiedzi napytanie o udział Bondaryka w spotkaniu z Komorowskim i Tobiaszem, a także o rolę "szofera", jaką w stosunku do byłego oficera WSI miał odegrać szef ABW".

Czyli Polska Rzeczpospolita bananowa w rękach służb i rosyjsko-niemieckich agentur.
Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".

#8466

mój drogi, sam wiesz, że wiele zalezy od nas samych. Jeśli biernie się będziemy temu przyglądać, to oni nam z czasem wejdą na głowę (a i nawet do głowy). W ten sposób damy Polskę postkomunistom. Jeśli jednak zależy nam na Polsce, to musimy zacząć nareszcie o nią walczyć z postkomunistami. Choćby na polu kulturowym,

pozdr

Vote up!
0
Vote down!
0
#8598